Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

~Harry~

   Na dworze było zimno i szaro, nad miastem unosiła się gęsta mgła, po prostu typowa angielska pogoda, która idealnie oddawała moje samopoczucie. Lodowaty wiatr ciągnął za sobą ciemne deszczowe chmury, które nie zwiastowały poprawy pogody.
  Liczyłem, że w pracy będzie lżejszy, nudniejszy dzień, jednak zamiast sterty papierów, niedbale rzuconych na biurko, w moim gabinecie zastałem mojego zastępca Draco Malfoya, sekretarkę Lauren Smith i pana Ministra Magii Jacoba Sweina. Stali i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Na mój widok zamilkli.
- Panie Potter-usłyszałem głos Jacoba, mężczyzny zbyt młodego na swoje, wysokie stanowisko. - W normalnej sytuacji nie zawracałbym panu głowy, jednak ostatnie wydarzenia zmusiły mnie do podjęcia pewnych działań. Od pewnego czasu dochodzi do porwań. Giną czarodzieje czystej krwi jak i szlamy. Niepokojące jest to, że po tym, każdy z członków rodziny ofiary ma na skórze wypalony znak Czarnego Pana. Ministerstwo uważa, że to ty Harry, powinieneś się zająć tą sprawą. W końcu ciebie i Sam Wiesz Kogo łączyła specjalna więź.

  Westchnąłem, Swein po raz kolejny dawał pokaz swej niedojrzałości i arogancji. Mając do dyspozycji wielu wspaniałych aureorów, którzy równie dobrze ( a może nawet  lepiej) zajeli by się tą spraw, brał mnie, jako bardziej medialnego czarodzieja. Jednak Minister Magii zdawał sobie sprawę, że ja, świetnie nadaję się na twarz jego kampanii. Może kilka lat temu bym się na to zgodził i reklamował działania ministerstwa, ale teraz nie zamierzałem tego robić. Moje życie prywatne rozwaliło się jak domek z kart. To co budowałem przez te wszystkie lata z Ginny, przestało istnieć, każdego dnia wracałem do mieszkania, modląc się, aby kobieta spała, nie rozpoczynała kolejnej, nic nie dającej kłótni, nie chciałem jej widzieć pijanej. Znowu.
- Mam wiele pracy - warknąłem w stronę Ministra Magii.
- Rzuć wszystko. Ty i Malfoy, macie się zająć tylko tym.
  Idiota. Nie mógł sobie darować, musiał mieć niezniszczalny duet, jak w jakimś amerykańskim filmie.
- Nie będę się tym zajmował. Draco doskonale poradzi sobie beze mnie poradzi. Jest inteligentnym facetem - wzruszyłem ramionami i usiadłem na swoim biurku.
- Harry, chyba nie chcesz dostać polecenia na piśmie? - uśmiechnął się. Myślał, że ma mnie w garści.
- Odchodzę -  powiedziałem. Lauren spojrzała na mnie ze strachem. Byliśmy dobrymi znajomymi, nie chciała tracić takich warunków pracy.
- Nie możesz tego zrobić. Twoja żona...
- Nie powinna nikogo obchodzić.
- Jak pan chce, ale ostrzegam. Wystarczy jedno moje słowo, a obydwaj panowie Wesley, którzy pracują w ministerstwie również stracą pracę. Myśli pan, że pani Hermionie łatwo będzie utrzymać rodzinę za nauczycielską pensję.
  Milczałem. Doskonale trafił w mój czuły punkt. Nie mogłem mu odmówić. Zbyt wiele ludzkich losów było z tym powiązane.
- Dobrze - warknąłem. - Lauren, przyszykuj papiery, czyste kartki i coś do pisania. Zaparz kawę. Draco, zapoznaj się ze sprawą, ja muszę wykonać jeszcze jeden telefon...

***

  Było późno, kiedy wracałem do domu. Padał deszcz, zapomniałem parasolki, a mój płaszcz zdążył nasiąknąć. Mogłem się teleportować, ale miałem ochoty. Natomiast chciałem się napić. Sprawa była jeszcze bardziej zagmatwana niż przedstawił ją Jacob. Różny wiek, płeć, status, krew, rodowód. Tylko ten znak... on nie dawał mi spokoju, a jeszcze bardziej denerwował Dracona. Nie był jednak niczym szczególnym. Z badań wynikało, że nie powstał przez czary, tylko przez wytatuowanie.
    Jednak tu pojawiał się kolejny problem. Na skórze nie było śladów igły. A z powietrza to się nie wzięło. Przygryzłem wargę i poprawiłem okulary,  nic nie było tutaj logiczne...

***

  Nie czekała na mnie kolacja. Tylko zwykła, biała kartka papieru. Wziąłem ją. Molly, zatroskana o zdrowie córki, postanowiła zabrać ją do siebie, słusznie przypuszczając, że nie będę w stanie odpowiednio zająć się żoną.
  Poczułem ulgę. Miałem całe mieszkanie dla siebie, mogłem do późna siedzieć nad papierami.
  Poszedłem do salonu, rzuciłem materiały na blat stołu i zapaliłem lampkę. Zanim usiadłem do pracy, włączyłem radio. Usłyszałem dobrze znaną mi piosenkę...

~ Hermiona ~

  Znowu ją słyszałam. Cicha i przyjemna dla ucha, płynęła do mnie z radia. Przymknęłam oczy i kołysałam się w jej rytmie, mając przed oczami tamtą noc...
  Usłyszałam kroki Rona, stanął przy drzwiach, zastanawiał się nad czymś przez duszą chwilę, po czym wszedł i usiadł na przeciw mnie. Szary sweter opinał jego trochę za bardzo wystający brzuch.
- Dużo o nas myślałem, Hermiono - zaczął, ale ja nie otwierałam oczu. Znałam jego gadkę na pamięć i miałam przygotowaną odpowiedź. To samo zdanie powtarzał co roku. Prosił mnie dokładnie o to samo, używając innych słów. Był taki przewidywalny.
- Kocham cię - szepnął. - I nie chcę znów zostawać na tak długo sam.
  Sam? Dobre, Ron. Nie wiem czy wiesz, ale twoje przyjaciółki zostawiają za dużo śladów. Gdybym chciała ani ty, ani one, już nigdy byście nie mogli nikogo dotknąć.
- Nie taką rodzinę sobie wyobrażałem. Lepiej by  było, gdybyś tak jak moja matka zostawała w domu...
- Nie takiego męża sobie wyobrażałam - powiedziałam i otworzyłam oczy. - Chciałam, aby pomagał mi spełniać moje marzenia i razem ze mną cieszył się z moich sukcesów. Nie narzekał na mnie i nie zdradzał, by oczekiwał mojego powrotu z bukietem róż oraz miłym słowem. By zaskakiwał mnie co jakiś czas. Był romantyczny i subtelny...
- Bzdury - warknął. - Romantyczne bzdety i mrzonki nastolatki. Jesteś dorosłą kobietą, Hermiono, musisz zrozumieć, że życie to nie bajka, a ja nie jestem rycerzem na białym koniu. Jestem twoim mężem i powinnaś...
- Co? Gotować ci obiadki, prasować koszule i rodzić nie zliczoną ilość dzieci, które potem nie potrafiłabym wyżywić?
- Nie o to mi chodzi. Ale mogłabyś czasami o mnie pomyśleć. Faceci mają swoje potrzeby.
- Nie potrzebujesz mnie, aby je  zaspokajać - wzruszyłam ramionami. Ta rozmowa zmierzała.w złym kierunku.
- Zamknij się! Nic o mnie nie wiesz - warknął. Jego twarz poczerwieniała.
- Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Po tych wszystkich latach, doszłam do wniosku, że jesteś przerażająco nudny i płytki. Byłam idiotką godząc się zostawać twoją żoną, skoro łączył nas tylko pociąg fizyczny.
  Uderzył mnie. Najpierw nie wiedziałem co się stało. Dlaczego mój policzek płonie żywym ogniem, czemu Ron patrzy na mnie z nienawiścią. A potem zrozumiałam, gdy zobaczyłam uniesioną dłoń mężczyzny, gdy dotknęłam ręką policzka. Nic nie powiedziałam. Wzięłam swoją torebkę i teleportowałam się, do jedynego przyjaznego mi miejsca.

***
  Stanęłam przed drzwiami tego mieszkania. Nieśmiało zadzwoniłam, licząc, że ktoś mi w końcu otworzy.
  W drzwiach staną Harry. Jego twarz było trupio blada, czarna koszula podkreślała smukłość sylwetki, gdyby nie parę zmarszczek wyglądałby jak trzynaście lat temu...
- Wejdź - zaprosił mnie do środka nie pytając o nic. Zdjęłam płaszcz i zrzuciłam buty. Podeszłam do niego i przytuliłam go.
- Dobry wieczór,  Harry - przywitałam się.
- Nie pieprz, Miona -uśmiechnął się bez cienia radości Potter - Przecież widzę, że nie tylko dla mnie, ten dzień jest do dupy. Nie będę pytał co się stało, jak będziesz chciała, sama mi opowiesz.
- Dziękuję - szepnęłam. - Mogę się u ciebie zatrzymać na jakiś czas? Mam problem z Ronem.
- Jasne. Ginny nie ma. Ona... też ma problemy. Zajmij jej pokój, albo moją sypialnię. Wszystko jedno. I tak przez następne tygodnie, będę zajmował salon.
- Praca? - zapytałam.
- A co? Sprawa porwań sama się nie rozwiąże...
- Porwań? - nie zrozumiałam.
- Ministerstwo stara się to zataić. Uważaj na siebie, gdy będziesz chodziła sama po ulicy. Nie chcę by coś ci się stało.
  Kiwnęłam głową. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, ile to lat minęło, kiedy po raz ostatni mogliśmy ze sobą porozmawiać.
- Zrobię herbaty. I tak muszę sobie zrobić przerwę. Chcesz coś do jedzenia? - zaproponował nagle.
- Masz coś słodkiego? - zapytałam.
- Zawsze. Na takie deszczowe, szare dni...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro