26.
"But baby she had all my trust
And I guess that was never enough"
Nigdy nie zdarzyło mi się jeszcze, aż tak wątpić w właściwość podjętej przez siebie decyzji jak w momencie, w którym trafiłam na komendę policji, z własnej, nieprzymuszonej woli.
Od dobrej godziny siedziałam w pozbawionym kolorów pokoju przesłuchań i wsłuchiwałam się w trzask jarzeniówki, która w moim mniemaniu mrugała, informując tym samym o swoich ostatnich chwilach żywotności. Dodatkowo czas dłużył mi się niemiłosiernie, ponieważ byłam w pomieszczeniu sama.
A przecież miałam im tak wiele do powiedzenia, gdy tak naprawdę nikt nie chciał mnie słuchać.
Cisza zdawała się mnie osaczać, a i szare kolory, które dominowały w pomieszczeniu wcale nie wpływały pozytywnie na mój nastrój. Szczególnie, że przez tę samotność miałam zbyt wiele czasu na myślenie, które w tym przypadku było zgubne.
Mateusz mnie nie ratował, ponieważ nie miał o niczym pojęcia, faktycznie, ale nie zmieniało to tego, że nasze małżeństwo pozbawiało się sensu w ostatnich miesiącach. I zachowanie mojego męża nie pomagało mu ani trochę.
Oczywiście, nie byłam bez winy, ponieważ po stracie dziecka zamknęłam się w domu, twierdząc, że nic nie ma sensu, a żadne żyli długo i szczęśliwie nie istnieje, ale jednak to nie był wystarczająco dobry powód by odpuścić.
Sobie czy też mi.
Ja uciekłam w samotność, a ciemnowłosy w pracę.
I najpewniej bardzo długo męczyła bym się podobnymi myślami, ale usłyszałam chrząknięcie, które przywróciło mnie do rzeczywistości.
Do pokoju wszedł mężczyzna w sile wieku, z czarnymi jak smoła włosami i wąsami, które zajmowały niemalże większą część jego twarzy, nadając mu nieco komicznego wyglądu. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie jego mina, która sugerowała, że znalazł się tu za karę. Dosłownie.
Uniosłam brwi, czekając, aż nieznajomy odezwie się pierwszy, ale on tylko odsunął z łoskotem krzesło znajdujące się naprzeciwko mnie i usiadł na nim, zaczynając przeglądać dokumenty, które ze sobą przyniósł.
Ciszę pomiędzy nami zakłócał szelest kartek. I musiałam przyznać, że tego to się zupełnie nie spodziewałam.
— Ee, przepraszam — zaczęłam niepewnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę swojego towarzysza.
Spojrzał na mnie, mrużąc z niezadowoleniem oczy, mrucząc coś pod nosem, co zapewne miało mnie zniechęcić do mówienia, albo może jednak nie.
— Nie powinien pan zadawać pytań? Albo cokolwiek takiego, co przypominało by przesłuchanie? W końcu...
— Piękniutka, a co ja niby robię od dobrej godziny? — Zapytał ironicznie, przyglądając mi się.
— Nie mam pojęcia, bo zamknęliście mnie tutaj i...
— Właśnie wykonujemy swoją pracę, dokładnie tak. I zapewniam, że nie tylko pani naoglądała się tych bezsensownych filmów akcji, gdzie policja działa na ślepo, od razu znając całą prawdę — skomentował, marszcząc czoło.
Pokręcił z niedowierzaniem głową, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, zastanawiając się gdzie jestem i co właściwie tutaj robię?
Miliardy dziwnych myśli bombardowało moją głowę, ale ugryzłam się w język i opadłam na niewygodne oparcie krzesła, decydując się poczekać. W końcu kiedyś ten człowiek musiał cokolwiek mi powiedzieć, albo coś zrobić. Innego wyjścia nie było.
Było niezręcznie, nawet bardzo, ale wolałam nie robić z siebie idiotki, a przynajmniej odnosiłam wrażenie, że za takową właśnie ten osobnik mnie ma.
Cisza trwała, ja siedziałam w miejscu, wgapiając się w mężczyznę i zawijałam włosy na palcu wskazującym, orientując się, że nadal cierpliwość nie była moją najmocniejszą cechą.
— Nazywa się pani Joanna Szyller, ma pani dwadzieścia sześć lat — zaczął nagle policjant, sprawiając tym samym, że niemalże podskoczyłam w miejscu z wrażenia.
Przyłożyłam dłoń do lewej piersi, łudząc się, że tym sposobem uspokoję zbyt szybko łomoczące serce i spojrzałam bez zrozumienia na niego.
— Tak — potwierdziłam, potakując energicznie głową, odzyskując fason.
I dokładnie tym sposobem rozpoczęła się nasza właściwa rozmowa. Wyrecytowałam resztę danych i zajęłam się odpowiadaniem na pytania, które mi zadawał. I chociaż to również strasznie długo trwało, nie narzekałam, ponieważ w końcu coś się działo.
(...)
— Proszę, niech pani to przeczyta i złoży podpis jeśli zeznania się zgadzają. Po tym, gdy pani już to zrobi rozpoczniemy śledztwo, o którym na bieżąco będziemy informować, gdy tylko pojawi się coś istotnego, nowego — oświadczył policjant, z którym spędziłam w pokoju przesłuchań całkiem sporo czasu.
Pomasowałam dłonią kark, czując nużące skutki siedzenia w jednym miejscu zbyt długo i przesunęłam kartkę przed siebie, zaczynając czytać jej zawartość.
Protokół, a raczej jego spisanie nie było proste. Na większość pytań musiałam odpowiadać, że po prostu nie wiem.
Nie miałam pojęcia kim byli porywacze. Nie miałam pojęcia jak wyglądali, ani gdzie mnie trzymali. Nie wiedziałam również wielu innych rzeczy, ale miałam pewność, że kierowali się chęcią zysku, ponieważ mój mąż był bogaty.
I o dziwo, potrafiłam wyjaśnić dlaczego Elwira zataiła żądania porywaczy przed moim mężem. Zresztą, sama przyznała się, że uznawała się za lepszą i odpowiedniejszą kandydatkę na żonę dla Mateusza. Swoją głupotą tylko potwierdziła oskarżenia, którymi ją obarczałam. Nie tylko ja, ale i podobno Konstancja, Mateusz, a nawet Tomek, który jakimś cudem też pojawił się na komendzie, sugerując, że i tak byłby powołany na świadka.
Kilka minut zajęło mi zapoznanie się z tekstem i przeanalizowanie go. Właściwie były to moje słowa, ale z każdą kolejną chwilą czytania tego, docierało do mnie coś na wzór odrętwienia spowodowanego strachem.
A ja nie chciałam się bać.
Zabrałam długopis i podpisałam się, oddając dokument mężczyźnie.
— Zgadza się, mogę już iść? — spytałam, marząc już o tym by mieć święty spokój.
A czekało mnie jeszcze tak wiele rozmów i decyzji, że zdecydowanie na samą myśl robiło mi się słabo.
— Tak. Tymczasem to wszystko — odpowiedział policjant, uśmiechając się półgębkiem.
Słowo. Pierwszy raz odkąd go dzisiaj zobaczyłam. Odwzajemniłam gest i podniosłam się, kierując się w stronę drzwi.
Pożegnałam mężczyznę i po chwili dotarłam na korytarz, gdzie czekała na mnie Konstancja, a nawet Mateusz, który krążył po nim, denerwując się.
Pierwsza dopadła do mnie Konstancja, obejmując mnie ciasno, mocno. Trzymała mnie tak dłuższy moment, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu, więc nie do końca byłam w stanie wszystko zrozumieć, ale główny sens jej wypowiedzi dotyczył gróźb pod adresem Elwiry.
Kilka minut później spojrzałam na Mateusza, który również mi się przyglądał z dłońmi wciśniętymi do kieszeni spodni.
— Asia — zaczął, ale potrząsnęłam głową, orientując się, że wiele niezbyt przyjemnych, ale prawdziwych słów padło między nami dzisiejszego poranka.
Nie chciałam rozwiązywać tego tutaj i o dziwo, teraz też nie.
— Nie. Nie potrafię. Przepraszam — wydukałam, uwalniając się z objęcia siostry, która bez słowa sprzeciwu puściła mnie, a nawet oddaliła się, udając, że interesuje ją zawartość plakatu wiszącego na ścianie.
Brunet podszedł do mnie i poprawił moje włosy, zakładając zbłąkane kosmyki za ucho. Nie uciekłam przed jego dotykiem, a nawet przymknęłam powieki, delektując się nieznacznym muśnięciem jego palców na moim policzku.
— Nie potrafię bez ciebie żyć, chociaż nie zasługuję na to by móc z tobą być.
— Mateusz, proszę, muszę to sobie ułożyć w głowie. Muszę...
— Zrozumieć, wiem — wtrącił, uśmiechając się smutno, wywołując tym gestem uścisk w mojej piersi.
— Przepraszam, że uwierzyłam, że sądziłam chociaż przez chwilę, że byłeś gotowy dać mi umrzeć — dodałam, przypominając sobie, że na to akurat zasłużył.
Na przeprosiny. Na kilka słów wyjaśnienia, chociaż i na to nie miałam siły.
— To nic. To zupełnie nic w porównaniu z tym, co musiałaś przejść. Ale jest plus, muszę znaleźć nową asystentkę — powiedział, a ja odniosłam wrażenie, że nawet użył żartobliwego tonu przez co nie potrafiłam się powstrzymać i parsknęłam cichym śmiechem.
To było po prostu absurdalne.
— Asystenta, ewentualnie jakąś starszą kobietę, odporną na twój urok — ostrzegłam, dźgając go palcem wskazującym w tors.
I on to wykorzystał, objął dłońmi mój pas i przyciągnął mnie do siebie, przytulając policzek do mojej skroni.
Znieruchomiałam, uspokoiłam się i opuściłam dłonie wzdłuż ciała. Brakowało mi jego ciepła, ale z drugiej strony nasze problemy nadal istniały i ignorowanie ich nie było rozwiązaniem. Przynajmniej nie takim sprawdzającym się na dłuższą metę.
Po chwili się odsunął i spojrzał na mnie.
— Wiesz, że cię kocham? — spytał, bacznie, wpatrując się w moje oczy.
— Wiem. I wiem, że ty wiesz, że ja kocham ciebie, ale naprawdę muszę to przemyśleć. Nie szukałeś mnie, byłeś gotowy dać mi odejść, pozwolić mi na to — zauważyłam cicho, nie odwracając wzroku, chociaż było to niezwykle trudne.
— Nadal jestem gotowy jeśli będzie oznaczać to twoje szczęście — przyznał spokojnie, pocierając opuszkami palców mój policzek.
— Daj mi kilka dni.
Brunet tylko westchnął ciężko i pokiwał głową, wyrażając zgodę.
(...)
— Wiesz, że gdy mówiłam, że chcę zostać sama miałam na myśli sama, jedyna, bez nikogo? — Zapytałam nieco uszczypliwie, wpatrując się w siostrę, która uparcie siedziała przy mnie, udając, że wcale nie ma ochoty gadać.
A miała. Ponieważ wróciłyśmy do domu dobre kilka godzin temu i wręcz nosiło ją by to jakoś skomentować.
— A wiesz, że marnujesz czas, udając że wasza miłość nie jest w stanie sobie z tym poradzić? — Odbiła pytanie, marszcząc z niezadowoleniem brwi.
Jęknęłam ciężko, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Mamy problemy. Ogromne. I Elwira była tym najmniejszym! Straciłam dziecko, a on...
— O nie — przerwała mi, unosząc wskazujący palec — Nie zrzucisz tego na Mateusza. Zachowywałaś się jak psychopatka. Najpierw miałaś obsesję by zajść w ciążę, a potem ześwirowaliście totalnie oboje, gdy poroniłaś, ale uwaga, nieszczęścia się zdarzają! I cholera, albo się ogarnij, albo nie wiem, ale nie marnuj miłości życia z powodu jakiejś głupoty. Kochacie się, jesteście szczęśliwi, a normalni ludzie się kłócą, odkrycie! — Wybuchła Konstancja, wpatrując się we mnie oskarżycielsko.
— Dziecko to nie...
— Wiem, ale winisz go o to, że uciekł w pracę, ale przypominam, że to ty zamknęłaś się w domu, użalając się nad sobą. Wiem, że bolało, że boli, ale życie toczy się dalej, nie ma opcji pauzy — zauważyła z niezadowoleniem blondynka.
— Wolał sekretarkę...
— Gówno prawda, po prostu nie jest typem, który daje sobie wejść na głowę!
— Ty go bronisz — oznajmiłam zdumiona, rozszerzając oczy.
— Wiem. I mam sama sobie ochotę przyłożyć, ale o ironio, nie mogę pozwolić ci zmarnować sobie życia, bo wkurza mnie fakt, że jest takim panem chodząca perfekcja, czegokolwiek się nie dotknę zamienię to w złoto — odburknęła złośliwie, rzucając we mnie poduszką, która leżała obok niej na kanapie.
A ja siedziałam obok i otwierałam usta raz za razem, nie rozumiejąc, co się właśnie działo?
🗯️ Pozostawię to bez komentarza, ktoś, coś? Cztery rozdziały do końca, uff.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro