Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

„No, no chance
That I'm leaving here without you on me I,
I know Yeah,
I already know that there ain't no stopping"

Połowa dnia zleciała nam naprawdę bardzo szybko. Obejrzeliśmy albumy ze zdjęciami, zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kolejną kawę, tym razem w ogrodzie, ciesząc się ciepłym i słonecznym dniem.

Starałam się myśleć jak najmniej o własnej niepamięci i całej tej sytuacji, co pozwoliło mi jakoś, tymczasowo uśpić wątpliwości, które atakowały zewsząd moją głowę.

Całkiem pomocny w tym procesie okazał się być Mateusz, który wręcz założył sobie za cel uszczęśliwienie mnie. Nie odstępował mnie nawet na minutę, co nawet było słodkie, chociaż miałam poczucie winy, ponieważ jego telefon dzwonił non stop, aż do momentu, gdy go nie wyłączył.

— Wiesz, że mogłem to zrobić? — Spytał Mati, wchodząc do kuchni, rzucając mi podejrzliwe spojrzenie.

W ramach odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami.

— Równie dobrze ja mogę — odparłam. — W końcu to ty gotowałeś obiad — dodałam, odkładając kolejny talerz do zmywarki.

Mateusz w tym samym czasie wyciągnął tabletkę i wsadził ją do urządzenia, ustawiając program mycia.

Zamknął zmywarkę i posłał w moim kierunku kolejny, wesoły uśmieszek.

— Ponieważ to zazwyczaj ja gotuję. Oczywiście tego nie pamiętasz, ale fatalny z ciebie kucharz, albo udawałaś kiepskiego kucharza by zmusić mnie do gotowania. W każdym razie, moje wspomnienia z twoim gotowaniem są...różne — wyjaśnił, robiąc na koniec dyplomatyczną pauzę, nie chcąc zabrzmieć złośliwie. Chociaż i tak właśnie to wyszło.

Prychnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową i rzuciłam w niego ścierką, udając oburzoną.

Nie miałam podstaw by w to nie wierzyć, chociaż nie miałam pewności, czy naprawdę nie potrafiłam gotować.

— Nie mogło być tak źle — podsumowałam, łapiąc ścierkę, którą mężczyzna odrzucił w moim kierunku.

Złożyłam ją i odłożyłam na blat kuchenny.

— Jasne, potrafiłaś nawet przypalić pizzę z pudełka. Taką wiesz, gotową, którą wkładasz do piekarnika, chcesz o tym dyskutować?

— Co?! To nie prawda! — Żachnęłam się, zakładając dłonie na wysokości klatki piersiowej, nie potrafiąc uwierzyć mu w coś takiego.

— A jednak — powiedział, potrząsając głową, by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem.

Rzuciłam mu spojrzenie spod byka i fuknęłam cicho, odwracając się na pięcie i skierowałam się do salonu.

Ciemnowłosy dogonił mnie, sięgnął po moje ramię i przyciągnął mnie do siebie tak, że zderzyłam się z jego ciałem, łapiąc się go od razu tak by nie stracić równowagi.

— I nawet to nie przeszkodziło mi w tym bym stracił dla ciebie głowę — dokończył, uśmiechając się w swój rozbrajający, nieco chłopięcy sposób, który powodował, że i ja odwzajemniałam ten gest, nieco mimowolnie.

— Naprawdę?

— Naturalnie, nie od razu, trochę mi zajęło dojście do tego, ale tak. A teraz, idź się przebrać, jedziemy na wycieczkę — oświadczył, skradając z moich ust krótkiego, czułego buziaka. Puścił mnie i odsunął na krok, obserwując mnie uważnie.

— Wycieczkę!? A gdzie?! — Zapytałam podekscytowana, wiedząc, że siedzenie w domu doprowadzało mnie powoli do szaleństwa.

— Dowiesz się w swoim czasie, ubierz się wygodnie, żadnych szpilek, trochę będziemy łazić, no idź — polecił, nie przestając się uśmiechać.

Sam miał na sobie ciemne jeansy, które opinały jego nogi i eksponowały pośladki, czego oczywiście nie omieszkałam, nie skomentować. Śmiał się ze mnie, ale nic nie mogłam poradzić na to, że nawet w luźnym, codziennym wydaniu prezentował się nad wyraz seksownie.

Zwłaszcza, że jego biały podkoszulek był bez ramion i wyraźnie było widać, że siłownia nie jest mu obca.

— Ale chciałabym wiedzieć, gdzie...

— Aśka!, na litość boską, idź się przebrać, już — ponaglił mnie, tracąc do mnie cierpliwość, popychając mnie w kierunku drzwi.

Prychnęłam cicho, odrzuciłam włosy gestem głowy w tył i zmierzyłam go znaczącym spojrzeniem, kierując się do sypialni, z udawanym oburzeniem.

On zaczął się śmiać i usiadł na kanapie, zamierzając najpewniej tak na mnie czekać.

Z garderoby wyjęłam jasne jeansy i turkusową bluzkę na cienkich ramiączkach, która była nieco krótka i ledwo zakrywała mi pępek, ale jakoś tak wiedziałam, że naprawdę ją lubiłam.

Przebrałam się, podwinęłam nogawki spodni nad kostkę i sięgnęłam po skarpetki.

Złapałam po drodze torebkę, w której miałam wszystkie potrzebne rzeczy i wróciłam do salonu, przypominając sobie, że nie mam na sobie nawet grama makijażu.

— Jeszcze chwila, muszę się pomalować! — Oznajmiłam, chcąc zawrócić, ale Mateusz podniósł się i złapał mnie za rękę.

— Chodź, żadnego makijażu, wyglądasz pięknie, a my się spieszymy — oświadczył z rozbawieniem, ciągnąc mnie w stronę drzwi. Próbowałam zawrócić, ale niestety miał więcej siły i wyglądało to tak jak w przypadku, gdy kilkuletnie dziecko próbuje iść w inną stronę jak jego rodzic. Komicznie i bez efektu, a nawet i sensu.

Tym sposobem po chwili tkwiłam na miejscu pasażera w jego samochodzie i zasypywałam go miliardem pytań, które dotyczyły celu naszej podróży.

Mateusz zamiast odpowiedzieć, ciągle mnie zbywał, albo bawił się w wybieranie stacji w radiu, która by mu pasowała.

Ciągle nie mógł się zdecydować, więc do akcji wkroczyłam ja.

„W trolejbusie, w tramwaju, w autobusie do Kielc
Przegapiłem, zaspałem, zapomniałem na śmierć.
Kto mnie teraz pocieszy, gdy odeszła z tym kimś,
Gdybym nieco bym śmielszy, to nie śpiewałbym dziś:"

Usłyszałam tekst, który niemiłosiernie mnie rozbawił, więc zablokowałam dłoń Matiego, który próbował ponownie zmienić stację.

— Zostaw! — Skarciłam go niczym krnąbrne dziecko i zagroziłam mu palcem, zaczynając śpiewać, z marnym skutkiem, ponieważ zupełnie nie znałam tekstu.

„17 milionów od Nysy po San,
17 milionów, a ja ciągle sam,
17 milionów, od Helu do Tatr,
17 milionów, lecz gdzie jest właśnie ta?

Spośród wielu jedyna, czy spotkam ją znów?
W moim typie dziewczyna, marzeń biały kruk!
Jedna szansa na tysiąc, jedna szansa na sto,
Może tylko raz w życiu, lecz uprzedził mnie ktoś,
Szczęście było tak blisko, nie dzieliło nas nic,
Mam nauczkę na przyszłość i zajęcie na dziś!

Spośród wielu jedyna, czy spotkam ją znów?
W moim typie dziewczyna, marzeń biały kruk!

17 milionów od Nysy po San,
17 milionów, a ja ciągle sam,
17 milionów, od Helu do Tatr,
17 milionów, lecz gdzie jest właśnie ta?"

— Błagam, zrób coś dla muzyki i przestań śpiewać — poprosił brunet, trącając mnie łokciem w bok.

Rzuciłam mu wredne spojrzenie i pokazałam mu koniuszek języka.

— Zazdrościsz mi talentu — odburknęłam, udając obrażoną, kolejny raz tego dnia.

— Tak to sobie tłumacz.

— Jesteś wredny!

— A i tak mnie kochasz — zakończył i uśmiechnął się do mnie szeroko, mrugając do mnie okiem.

Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową, nie komentując już tego.

— A nie mówiłem! — Dodał zadowolony, przerywając milczenie, które trwało pomiędzy nami jakieś kilka minut.

— Marz dalej, gdzie jedziemy?

— I tak ci nie powiem.

(...)

Mateusz zaparkował na jakimś parkingu, w miejscu, którego zdecydowanie nie kojarzyłam. Dodatkowo miasteczko, w którym wylądowaliśmy nie wyglądało za ciekawie. Oczywiście dookoła było zielono, znajdowało się całe mnóstwo łąk, ale tak to nie był tam nic szczególnego.

Zupełnie.

Trochę taki koniec świata, ponieważ nawet droga była pokryta dziurami i nie zasługiwała na miano drogi.

Zerknęłam na Mateusza, nie rozumiejąc zupełnie, co mogliśmy tutaj robić.

— Chodź — wyciągnął w moim kierunku dłoń i uśmiechnął się zachęcająco, podczas gdy ja rozglądałam się dookoła, chcąc zrozumieć, po co tu przybyliśmy?

Posłusznie złapałam jego rękę i splotłam nasze palce ze sobą, kierując się w stronę, którą wybrał brunet.

Kilkanaście minut szliśmy w zupełnym milczeniu, aż w końcu dostrzegłam jakiś znak, który sugerował, w którym kierunku powinno się iść by dotrzeć do zamku.

— Idziemy do zamku?!

— Tak. Zamknę cię w wieży, albo w lochach, dopiero się zastanawiam — odparł nieco kąśliwie, posyłając mi złośliwy uśmieszek.

— Ej!

— Nie marudź, spodoba ci się, to jest, lubisz to miejsce. Byliśmy tu kilka razy, chodź.

Rozejrzałam się dookoła, ponownie, by móc odkryć, że znajdowaliśmy się w Ogrodzieńcu. A przynajmniej tak głosił znak.

I już miałam to komentować, gdy moim oczom ukazał się budynek. Okazały, nieco zniszczony przez czas, ale jednak piękny. Z kamienia, szary, wysoki i po prostu piękny.

Zupełnie tak jakby czas na nim zatrzymał się, w którejś z epok i tak po prostu trwał.

Ciągle odrestaurowywany, ale zupełnie nie zmieniany.

Pisnęłam z zachwytem i przyspieszyłam, chcąc jak najszybciej wejść do środka.

Mateusz tego nie skomentował, zacisnął tylko nieco mocniej palce na mojej ręce i pociągnął mnie w stronę budki, w której kupił dla nas bilety.

I chociaż nie tego się spodziewałam, musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. Zdecydowanie.

W ciągu dwóch kolejnych godzin zwiedziliśmy cały budynek, oglądając przeróżne zbroje, bronie, a nawet salę tortur, w której znajdowało się kilka ciekawych urządzeń. Na których na sam widok robiło mi się słabo.

— Nie podoba ci się? — Zapytał Mateusz, spoglądając na mnie, gdy ze zmarszczonymi brwiami czytałam informację o krześle czarownic.

— No nie, przy takich torturach każda kobieta prędzej, czy później musiała przyznawać się do winy — zauważyłam zniesmaczona.

— Tym sposobem wynalazcy mogli cieszyć się tym, że mieli rację. Gdy wytrzymywała za długo na pewno musiała według nich być czarownicą — skomentował.

— A, gdy się przyznawała to się przyznawała i też była winna — dodałam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

— Zawsze się tego czepiasz — dorzucił po chwili Mateusz, uśmiechając się do mnie.

— Co?

— Ile razy byśmy tu nie byli, zawsze się tego czepiasz. Zachwycasz się widokami, skałami, salami na zamku, a tutaj właśnie najbardziej nie w smak ci to krzesło, ciekawe dlaczego? — Zaśmiał się brunet, więc szturchnęłam go łokciem w bok i pokazałam mu koniuszek języka.

— Jesteś okropny, wiesz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro