Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05.

„Hey, I was doing just fine before I met you"

Czas po prostu mijał. Sekundy zmieniały się w minuty, letni, przyjemny wiatr muskał moją twarz, a ja tkwiłam na balkonie. I nie robiłam zupełnie nic. I chociaż sytuacja nie była zbyt wesoła, a myśli dotyczące amnezji zdawały się mieć tylko czarne barwy, w całym tym bałaganie istniały plusy. Mogłam ponownie czuć się jak dziecko, od którego nikt niczego nie wymagał. I cały absurd polegał na tym, że to Mateusz zdawał się być tym, który objął rolę rodzica. Czasami miałam wrażenie, że zupełnie nic nas nie łączy prócz jego obowiązków względem mnie.

Potrząsnęłam głową, ponieważ takie rozważanie nie miało najmniejszego sensu. Nie lubiłam pesymistów, chociaż przesadni optymiści również działali mi na nerwy, dlatego ceniłam sobie równowagę.

— Hej — usłyszałam głos Mateusza, który pojawił się w drzwiach prowadzących na balkon.

Przekręciłam głowę by móc na niego spojrzeć i zmarszczyłam brwi, ponieważ oślepiło mnie światło słoneczne, powodując tym samym zakłócenia mojego pola widzenia.

I obiecałam sobie, że będę konsekwentnie pokazywać jak bardzo obrażona jestem, to jakoś tak zdecydowałam się na uśmiech, który posłałam w jego kierunku. I działo się to trochę mimowolnie, wbrew mojej woli, za co winiłam moje zdradzieckie serce, które właśnie wystukiwało rytm cza cza cza, w mojej klatce piersiowej.

— Potrzebujesz czegoś? — Spytałam. Starałam się by brzmieć na obojętną, zupełnie niewzruszoną i miałam nadzieję, że udawało mi się to.

— Pewności, że nic ci nie jest i przetrwasz jeśli zniknę na góra dwie godziny — odparł przekraczając próg balkonu. Podszedł do mnie i przysiadł na brzegu leżaka. Usta ułożył w swoim charakterystycznym, chłopięcym uśmiechu i po prostu chwilę mi się przyglądał.

— Sądzę, że nie mam dwóch lat — oznajmiłam nieco wredniej, niż powinnam i naburmuszona wzruszyłam ramionami.

On tylko wzniósł oczy do góry jakby szukał jakiejś magicznej dawki siły, by poradzić sobie z rozmową ze mną i zaśmiał się.

— Wiem, doskonale o tym wiem, ale czuję się winny, że muszę wyjść i zostawię cię tutaj samą. — Wyjaśnił, przeczesując palcami swoje ciemne włosy, mierzwiąc tym samym ich ułożenie.

Zagryzłam dolną wargę pomiędzy zębami orientując się, że sama miałam ochotę sprawdzić, czy jego włosy są tak miękkie w dotyku jak pamiętałam jeszcze z czasu pocałunku w szpitalu.

— Nic mi nie będzie — podsumowałam pewnie i podniosłam się do pozycji siedzącej, niwelując tym samym odległość jaka między nami panowała. Skrzyżowałam nasze spojrzenia i uśmiechnęłam się nieco bezczelnie.

— Cała ty, wrócę tak szybko jak to będzie możliwe, dzwon gdyby coś się działo — powiedział z zamiarem wstania, ale złapałam jego ramię i zatrzymałam go w miejscu. Uniósł pytająco brwi, obserwując mnie.

— Nie mam telefonu, ani większości moich rzeczy, muszę to załatwić — wyjaśniłam, przypominając sobie o tych jakże istotnych szczegółach. Nie miałam nawet dowodu i zamierzałam to szybko naprawić. Zresztą miałam amnezję, a nie paraliż czterokończynowy i musiałam znaleźć sposób by sobie poradzić.

— Załatwimy to później, a sprawę z komórką rozwiążę po drodze, obiecuję. Zupełnie o tym zapomniałem, przepraszam.

— Nic nie szkodzi, to tylko...nieważne. Będę tutaj, tak czy siak — pokiwałam głową jakbym chciała sama się w tym upewnić. Z drugiej strony i tak nie miałam tymczasowo gdzie pójść. Bez dokumentów, gotówki, czy telefonu.

— Trzymaj się, aniołku — mruknął cicho i opuszkami palców potarł mój policzek. Po chwili pochylił się do mnie i złożył na moich wargach krótki, czuły pocałunek.

Zaskoczył mnie tym, więc zamrugałam powiekami i spojrzałam na niego wyraźnie zszokowana. Koniuszkiem języka zwilżyłam wargi jakbym chciała poczuć jego smak.

— Och, za daleko? — Spytał cofając się powoli.

Pokręciłam głową w ramach zaprzeczenia.

— Nie, po prostu, nie...to miłe. Do zobaczenia — Odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. Tym samym zmobilizowałam go do tego by wstał. Tak też uczynił, ponownie przybliżył twarz do mojej twarzy, ale tym razem musnął tylko kącik moich ust. W drzwiach zatrzymał się na moment i puścił do mnie tak zwane perskie oczko, a potem wyszedł.

I zostałam sama.

A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie usłyszałam głosów dochodzących z wnętrza mieszkania. Dlatego też zerwałam się z leżaka i weszłam do środka, by móc zauważyć moją siostrę, która najwyraźniej witała się z Mateuszem. O ile kąśliwe uwagi można tak nazwać. Mężczyzna zdołał wyjść, więc nie słyszałam ciągu dalszego ich rozmowy. Wpatrywałam się za to w siostrę, która zsuwała ze stóp swoje wysokie szpilki i masowała pięty, sugerując tym samym, że obcasy wcale nie były zbyt wygodne.

— Cześć, co tu robisz? — Zapytałam, orientując się, że ta po prostu mnie nie zdołała jeszcze zauważyć.

Wyprostowała się gwałtownie i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

— Ale entuzjazm, hej! — W kilku szybkich krokach podeszła do mnie i uwięziła mnie w mocnym uścisku, całując przy okazji mój policzek. — Przyszłam po ciebie. W ogóle przepraszam, że nie zdążyłam do szpitala, ale to wina tych potwornych korków, masakra jakaś — zaczęła trajkotać blondynka, a ja powstrzymałam się od wywrócenia oczami.

Na całe szczęście, po krótkim momencie uwolniła mnie ze swoich objęć. Zaczęła gestykulować rękoma i chodzić w kółko, narzekając na wszystko dookoła, a jednocześnie, tłumacząc się. Przekrzywiłam tylko głowę i cierpliwie jej słuchałam...

— No, więc, gdzie twoje rzeczy? — Zapytała, zwracając tym samym moją uwagę na siebie, ponownie. Bo chociaż ciężko się do tego przyznać, przestałam jej słuchać, w którymś momencie i zastanawiałam się nad tym jak odzyskać pamięć.

— Moje rzeczy?

— Przecież to logiczne, że wrócisz do naszego wspólnego mieszkania dopóki wszystko się nie ułoży. Przecież...no, sądziłam, że lepiej będzie ci w znajomym miejscu — wyjaśniła, ale dla mnie to akurat było pozbawione jakiegokolwiek sensu.

— Nie pamiętam ani tego miejsca, ani żadnego innego, to bez sensu, poważnie. Poza tym, gdzie niby mam być jak nie z mężem? Konstancja, o czym mi nie mówisz? — Podchwyciłam wątek, zauważając, że coś jest na rzeczy. W końcu, musiała mieć jakiś powód dla którego uznała, że to z nią powinnam mieszkać. I nazwała mieszkanie naszym, co też wzbudziło moje podejrzenia.

— Ja...o niczym. Po prostu, sama nie wiem. Jesteśmy siostrami i...

— A on jest moim mężem — wtrąciłam, przerywając jej.

— Wiem, przepraszam, to było głupie — przyznała po chwili wahania. Wpatrywałam się w nią i musiałam przyznać, że ciągnięcie jej za język wcale nie miało zbyt wiele sensu, ponieważ nabierała wtedy wody w usta. Uznałam, że lepiej będzie liczyć na to, że po prostu się wygada.

— Napijesz się czegoś? — Zaproponowałam, chcąc zastąpić czymś kłopotliwą ciszę, która pomiędzy nami narastała. Ona stała przede mną, skubiąc dolną wargę zębami, a ja bawiłam się palcami.

— Kawy, najlepiej jakiegoś latte — odpowiedziała, odzyskując od razu humor. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę kuchni, sięgając do właściwych szafek by wyciągnąć potrzebne rzeczy. Bywała tutaj, znała to miejsce. I chociaż powinnam czuć się inaczej, wiedziałam, że coś było tutaj nie tak. I cały niepokój nie był tylko związany z brakiem pamięci, a z informacją, że moi najbliżsi mnie okłamywali. Ponieważ, zdecydowanie to robili.

(...)

— Asia — zaczął niepewnie ciemnowłosy, podchodząc do mnie. Uniósł dłoń z zamiarem dotknięcia mojego policzka, ale w ostatniej chwili rozmyślił się. Opuścił rękę i westchnął ciężko, rozglądając się dookoła. — Ubierz się, porozmawiamy w salonie — rzucił tylko i wyszedł.

Zostawił mnie samą, z niepewnością, walącym sercem i obawami, które zalewały całe moje ciało.

Zacisnęłam palce na prześcieradle i owinęłam się nim ciaśniej, orientując się, że moje słowa, wytrąciły go z równowagi, szybko i skutecznie.

Zacisnęłam powieki, czując pod nimi znajome pieczenie, które zwiastowało nadejście niechcianych łez. I chociaż chciałam zostać w łóżku, płakać i użalać się nad sobą, nie mogłam. Musiałam być silna, dlatego też podniosłam się i zabrałam błękitną koszulę, która należała do Mateusza i narzuciłam ją na siebie. Zapięłam guziki, podwinęłam rękawy, które były na mnie za długie i ruszyłam do salonu, na konfrontację. Odwlekanie tego nie miało sensu.

A on siedział na kanapie, z drinkiem w dłoni i wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie.

Odchrząknęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Udało mi się. Wypił całą zawartość szklaneczki w jednym łyku i odstawił ją na blat stołu. Podniósł się i podszedł do mnie.

— Jak rozumiem, to był tylko głupi żart, prawda? Pod wpływem chwili uznałaś, że...

— Nie — przerwałam mu, nie chcąc by dokończył swoje sugestię, z którymi mogłabym się zgodzić jak ten tchórz.

Zmarszczył z niezadowoleniem brwi i przekrzywił głowę, czekając na ciąg dalszy mojej wypowiedzi.

— Nie, kocham cię, naprawdę się w tobie zakochałam — oświadczyłam. I nie brzmiało to pewnie, aczkolwiek siła jego miażdżącego spojrzenia odbierała mi resztki mojej odwagi. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi dostrzec jego bezlitosne oblicze, które zarezerwowane było dla jego upierdliwych klientów, czy też niechcianych zalotów.

— Nie takie były zasady — przypomniał, poważniejąc. Nie odsunął się, ale mnóstwo chłodu biło z jego sylwetki. Tak po prostu.

Zagryzłam od wewnątrz policzek i czekałam na więcej, ponieważ byłam pewna, że coś jeszcze chciał dodać. A to był dopiero początek miażdżącej mnie przemowy.

— Wiem.

— Dlatego sądzę, że powinnaś już wyjść. Znasz drogę do drzwi, prawda? — Spytał, nie mrugając nawet okiem.

Spięłam się, objęłam ramionami i rozchyliłam z niedowierzaniem usta, ponieważ nie tego się spodziewałam. Między nami zaległa cisza, a mi w uszach dudniła krew, którą pompowało właśnie serce, które zostało złamane. Chociaż właściwszym określeniem mogło być, rozerwane.

— Mateusz...

— Nie, to koniec, wyjdź! — Polecił gestem dłoni wskazując mi kierunek drzwi. Zupełnie tak jakbym była jego pracownikiem, a on uznał, że pora mnie oddelegować.

I wyszłam. A właściwie wycofałam się do jego sypialni, zebrałam swoje rzeczy, przebrałam się i wyszłam.

Zostawiając moje podeptane serce pod podeszwami jego markowych butów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro