04.
„Give me time
To realise my crime
Let me love and steal"
— Nie cieszysz się? — Zapytał Mateusz, próbując zwrócić na mnie swoją uwagę, ale uparcie wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Chociaż nie byłam pewna czy mogłam tak określić widoki, które ukazywały się moim oczom. Kraków faktycznie był pięknym miastem, a i owszem, aczkolwiek momentami jego ulice sprawiały wrażenie depresyjnych. Z drugiej strony, to wrażenie odnosiłam tylko w poszczególnych dzielnicach, ponieważ Kazimierz, czy Rynek Główny, niezależnie od pory roku miały swoją magię.
Westchnęłam ciężko i zmarszczyłam brwi, czując wzrok męża na sobie. Obserwował mnie i mogłabym się założyć, że właśnie gniewnie marszczy brwi, chociaż nie miałam pojęcia skąd u mnie taka znajomość jego nawyków.
— Aśka, zaczynam się bać, nie odzywasz się od dobrych czterdziestu minut, co jest? — Ponowił pytanie przy okazji rozwijając swoją myśl.
Z jednej strony były to miłe, że się martwił i zauważał takie szczegóły, a z drugiej drażnił mnie. Zwłaszcza, że po pamiętnej rozmowie z Konstancją, brunet nabrał wody do ust i nie skomentował żadnego z jej słów. Wcale. Jakby moje milion pytań nie zasługiwało na odpowiedź, nawet jedną.
Zacisnęłam usta w wąską linię i przekrzywiłam gwałtownie głowę, by jednak w końcu zerknąć na niego. Nawet jeśli byłam na niego zła, nie mogłam odmówić mu tego, że prezentował się perfekcyjnie. Na całe szczęście, dzisiaj nie założył na siebie garnituru, w którym widywałam go non stop, a zwyczajne ciemne jeansy i blado-niebieski podkoszulek, z dekoltem w serek, który ładnie opinał się na jego ciele. I faktycznie podobał mi się, ale to nie było nic dziwnego skoro był moim mężem. Znałam siebie na tyle, że byłam pewna, że w jakimś stopniu, przyciągnął mnie do siebie swoją zewnętrzną aparycją.
— Aśka, litości! Ty nigdy nie przestajesz mówić, więc wyrzuć to z siebie — ponaglił mnie, wzdychając ciężko. Jego palce zacisnęły się na kierownicy, tak mocno, że aż zbielały.
Prychnęłam cicho, nie chcąc dać się wpędzić w poczucie winy. Sam sobie taki los zgotował, gdy uznał, że można mnie okłamywać.
Nie miałam na to żadnych dowodów, fakt, ale to nie zmieniało tego, że miałam dziwne przeczucie, że on i Konstancja wiedzą więcej ode mnie. Co nie było wcale takie trudne skoro ja nie pamiętałam większej części swojego życia, właściwie prawie całej.
— Ładny mamy dzień — podsumowałam spokojnie, wyginając lekko, dość ironicznie kąciki ust, układając je tym samym w złośliwym uśmieszku.
— No kurwa mać — mruknął ciemnowłosy, na tyle głośno bym to usłyszała, ale i tak to zignorowałam. Potrząsnęłam głową, odrzucając tym samym włosy z twarzy i sięgnęłam do schowka, wyczuwając instynktownie, że znajdę tam okulary przeciwsłoneczne. Tak też było. Wzięłam je, nasunęłam na nos i ponownie przekrzywiłam głowę, by utkwić wzrok w mijanych budynkach.
I tym sposobem brunet poddał się i uznał, że najwyższa pora zamilknąć.
W ciszy spędziliśmy kolejne dwadzieścia minut, ponieważ już o tej porze powoli tworzyły się korki, co było typowym zjawiskiem w większości dużych miast. Kraków nie był wyjątkiem, chociaż zdarzało się, że trasa, którą można było przemierzyć w piętnaście minut zajmowała godzinę, bo akurat trafił się gorszy czas dla kierowców.
Celem naszej podróży okazał się być wysoki, ciemnoszary budynek, dość wysoki, z ogromnymi oknami. Mateusz wcisnął przycisk na pilocie i otworzył przed nami brązowe, duże drzwi i wjechał na podziemny parking. Z trudem powstrzymałam się od jęku, ponieważ nie spodziewałam się, że mogłabym mieszkać w takim miejscu. Rozglądałam się dookoła, chłonąc widoki, starając się zapamiętać jak najwięcej. Chociaż miałam wrażenie, że każdy kolejny skręt nie ma sensu, aczkolwiek ciemnowłosy szedł pewnie przed siebie. W pewnym momencie sięgnął po moją dłoń, zacisnął na niej swoje palce i pociągnął mnie w stronę stalowoszarych drzwi, które pchnął, przepuścił mnie przodem i ponownie znalazł się tuż obok mnie, w małym, ciasnym korytarzu, w którym znajdowały się tylko kolejne dwie pary drzwi, tym razem prowadzących do windy. Wsiedliśmy do jednej z nich, a ja kątem oka dostrzegłam, że Mateusz wciska przycisk numer dziewięć. Cisza nadal nam towarzyszyła, ale nie planowałam odezwać się pierwsza. Byłam zła, tak po prostu. I wcale tego nie ukrywałam.
Po kilku minutach stanęłam przed czarnymi drzwiami, które mężczyzna otworzył. Ponownie przepuścił mnie przodem, a ja wykorzystałam okazję i weszłam do środka. Mateusz zajął się odkładaniem rzeczy na swoje miejsce, a ja rozglądałam się dookoła, chcąc przypomnieć sobie cokolwiek.
Mieszkanie było jasne. Właściwie odnosiłam wrażenie, że za jasne. Płytki były w jasnym odcieniu szarego, a gdy dotarłam do otwartego salonu podłoga zamieniała się w białe, dębowe panele. Każdy kolejny krok upewniał mnie w tym, że całe wnętrze było urządzone w jeden, minimalistyczny deseń. Biel, szarość i nieliczne, kolorowe elementy, które ożywiały wystrój. Na całe szczęście. Marszcząc brwi podeszłam do półki, która wisiała na jednej ze ścian i sięgnęłam po czarną ramkę, w której tkwiło moje zdjęcie. Nie potrafiłam przypomnieć sobie momentu, w którym je wykonano, aczkolwiek uśmiechałam się szeroko, poprzez ramię i wpatrywałam się w obiektyw osobie, która robiła zdjęcie. I najpewniej był to mój mąż, a przynajmniej wydawało mi się, że taka reakcja mogła być spowodowana jego obecnością. Odstawiłam fotografię na miejsce i zerknęłam na Mateusza, który pojawił się w salonie.
I mimo że mieszkanie było naprawdę ładne, nowoczesne, nie sądziłam by było w moim stylu. Nie do końca mi się podobało.
— To mój apartament, nie nasz dom, ale na kilka dni musimy zostać tutaj, mam trochę spraw do załatwienia — wyjaśnił. Dokładnie tak jakby czytał mi w myślach, więc w ramach odpowiedzi pokiwałam głową. To mogłam zrozumieć. Nawet doszłam do wniosku, że faktycznie mieszkanie pasowało do typowego kawalera podrywacza.
— Wiesz, twoje milczenie jest wkurzające, ale jak wolisz. Napijesz się czegoś? Masz na coś ochotę? Jesteś głodna? — Wyliczał wpatrując się we mnie. Wzruszyłam obojętnie ramionami, nie rozumiejąc do końca własnych odczuć. Fakt, że nie pamiętałam zbyt wiele wprawiał mnie w dziwny dyskomfort i zakłopotanie, ponieważ oni wiedzieli więcej ode mnie. Każdy wiedział więcej ode mnie.
Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową, by zaprzeczyć.
— Mówiłeś, że musisz popracować, nie będę ci przeszkadzać, rozejrzę się tutaj — zdecydowałam się odpowiedzieć, a nawet wygięłam lekko kąciki ust do góry, by ułożyć wargi w przyjaznym uśmiechu.
Mężczyzna zrobił kilka kroków, by móc zatrzymać się tuż przede mną i sięgnął po moje dłonie, zaciskając na nich palce. Uśmiechnął się w swój charakterystyczny, chłopięcy, nieco łobuzerski sposób i przechylił głowę, przyglądając mi się.
— Nic na siłę, aniołku — poprosił spokojnie, unosząc jedną z moich rąk do góry, by móc ucałować jej wierzch. — Na pewno nic ci nie jest?
— Na pewno, idź pracować, czy cokolwiek. Nawet, gdy wpadnę na pomysł wypicia herbaty, poradzę sobie. W końcu, otworzenie kilku szafek mnie nie zabije — zauważyłam nieco kąśliwie.
On natomiast zaśmiał się, pochylił by musnąć wargami moje czoło i puścił mnie. Obserwował mnie jeszcze przez dłuższą chwilę, marszcząc nieznacznie czoło.
Potrafiłam zrozumieć, że i dla niego sytuacja nie była komfortowa, ale nie mogłam odpuścić mu kłamstw. A ewidentnie coś ukrywał. On i moja siostra.
— Niech ci będzie, aniołku, będę w gabinecie — oświadczył wesoło i tak jakby nigdy nic, zniknął za białymi drzwiami, które zamknął za sobą.
Ponownie rozejrzałam się dookoła i w ciągu kilku minut obeszłam cały apartament. Nie był ogromny, ale mały też nie. Miał dwie sypialnie, salon połączony z jadalnią i otwartą kuchnią, łazienkę i biuro. Wszystko było utrzymane w tej samej biało-szarej tonacji, nie licząc łazienki, która miała również czarne akcenty. Po chwili wróciłam do salonu i otworzyłam drzwi prowadzące na balkon. Wyszłam na niego i opadłam na jedno z krzeseł, wpatrując się w widoki przed sobą. Było całkiem ładnie, ponieważ na tej wysokości inne budynki nie przeszkadzały i nie zasłaniały nic. Mogłam bezkarnie obserwować niemalże bezchmurne niebo, ptaki, które leciały w dal i zielone części miasta. A przynajmniej tak mi się wydawało. Odgłosy miasta tutaj nie były tak intensywne, aczkolwiek nadal do mnie docierały. Piski dzieci, hałas przejeżdżających samochodów, czy śmiech przechodzących ludzi, dochodzący z pasażu, który znajdował się pod budynkiem. Wydawało mi się, że już tutaj wcześniej byłam, co było całkiem logiczne. Skoro mieszkanie należało do mojego męża, musiałam tutaj przebywać. Najpewniej spędzałam w tym miejscu sporo czasu. I bardzo interesowało mnie to jak wyglądał teraz nasz dom. Gdzie się znajdował i czy był równie bezosobowy, co ten apartament. Miałam nadzieję, że jednak nie.
Przymknęłam oczy, oparłam się wygodniej na leżaku i westchnęłam ciężko.
Musiałam tylko zaufać Mateuszowi. I chociaż wydawało się być to proste, skoro był moim mężem, miałam co do tego całkiem sporo wątpliwości. A to nie wróżyło nic dobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro