03.
„Hold, hold on, hold on to me, cause I'm a little unsteady, a little unsteady."
Wszystko działo się naprawdę szybko, ponieważ nim chociażby zdołałam podnieść się z łóżka, Mateusz złapał kobietę, która była moją siostrą za nadgarstek i wyciągnął ją z sali. Albo może powinnam użyć określenia wyszarpał, bo jasnowłosa wyrywała się i protestowała, używając przy tym sporo wulgaryzmów.
Oczywiście, chciałam za nimi pobiec, dowiedzieć się, o co właściwie chodzi, ale byłam zbyt wolna. Chociaż, jeśli miałam być szczera, musiałam przyznać, że to moje cholerne zawroty głowy zmusiły mnie do ponownego spoczęcia na łóżku.
Po chwili mdłości minęły, a ja podniosłam się i wyjrzałam na korytarz. Jasne, sztuczne światło sączące się z jarzeniówek oślepiło mnie, więc zamrugałam powiekami, chcąc przyzwyczaić się do niego. Rozejrzałam się dookoła, ale na białym korytarzu, prócz kilku pielęgniarek, nie było nikogo. Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi i uznałam, że nie pozostało mi nic innego jak czekać.
Tak też uczyniłam.
Nie wróciłam jednak do łóżka, ale podeszłam do okna i sięgnęłam do klamki, by móc je uchylić. Chłodne, rześkie, wiosenne powietrze uderzyło w moją twarz, więc jakoś tak mimowolnie, uśmiechnęłam się. Wzięłam głęboki, powolny wdech i zamknęłam oczy, starając się pozbyć dręczących mnie myśli.
Skąd tyle wrogości w mojej siostrze względem mojego małżonka?
Zmarszczyłam brwi i jęknęłam cicho, przeklinając w duchu własną amnezję. Nie wiedziałam nic, nic nie rozumiałam i wszystko zdawało się nie mieć sensu. Żadnego.
Nie wiem ile czasu minęło, aż w końcu ta dwójka wróciła do sali, ale wyraźnie słyszałam ich podniesione głosy oraz kroki. Mimo to nie odwróciłam się. Trwałam w miejscu, z dłońmi opartymi płasko na parapecie i zaciskałam powieki. Nie czułam się dobrze. I nie chodziło tutaj o fizyczny stan, a o psychikę. Niepewność otaczała mnie z każdej strony, a frustracja, wynikająca z braku rozumienia czegokolwiek również nie pomagała.
— Nim którekolwiek wpadnie na pomysł by się odezwać, proszę byście sobie poszli, nie mam ochoty na rozmowy, z nikim! — Warknęłam nieco wścieklej, niż początkowo zamierzałam i odwróciłam się powoli, by móc spojrzeć na tę dwójkę.
Mateusz zatrzymał się w progu i skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej sprawiając, że materiał koszuli opiął się na jego ciele, ukazując walory jego umięśnionej, wysportowanej sylwetki. W dodatku, zmarszczył z niezadowoleniem brwi i prychnął cicho wyrażając tym samym swoją dezaprobatę. Zignorowałam to.
A kobieta, która stała dużo bliżej mnie po prostu się we mnie wgapiała. I musiałam przyznać, że pomimo tego, że tak bardzo różniła się ode mnie, miałyśmy podobny, stalowoniebieski odcień oczu. I na tym kończyły się nasze podobieństwa. Była kilka centymetrów wyższa, chociaż musiała to być zasługa obcasów, które miała na stopach. I szok, który malował się na jej twarzy, wcale nie był udawany, aczkolwiek nie robił na mnie wrażenia. Nawet jej pełne, rozchylone usta, które zamykała i otwierała, jakby nie wiedziała jak zareagować na moje słowa.
— Świetnie, aniołku, ponieważ zostawię was na chwilę, mam coś do załatwienia — oznajmił brunet i pokonał dzielącą nas odległość, by móc ucałować czubek mojej głowy. A przynajmniej próbował, ponieważ uchyliłam się, zrobiłam krok w bok i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową, przy okazji zaciskając usta w wąską linię.
To również nie zrobiło na nim wrażenia, zaśmiał się cicho i przeczesał palcami swoje włosy, wzruszając lekko, nieco obojętnie ramionami.
— Świetnie — wycedziłam przez zęby. Nie miałam pojęcia skąd we mnie było tyle złości, ale powoli zaczynałam mieć dość. Tego, że każdy wiedział więcej ode mnie.
— Do zobaczenia później — rzucił jeszcze wycofując się, ale zatrzymał się tuż przy blondynce, — pamiętaj, że masz ją oszczędzać, miała wypadek, poważny — zaznaczył, upominając ją i wyszedł.
— Ekhem, jak się czujesz? — Zapytała po chwili ciszy, która panowała pomiędzy nami.
Przekręciłam głowę by móc ponownie spojrzeć na kobietę i machnęłam ręką w jakimś niedbałym, nie do końca zrozumiałym geście.
Sama nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć, więc podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Poprawiła materiał szortów, w których podwinęła się nogawka i uniosłam głowę by móc na nią spojrzeć.
Niepewnie również dotarła do łóżka i sięgnęła po krzesło, które stało nieopodal. Przesunęła je i usiadła na nim, zakładając nogę za nogę. Oparła dłonie na swoich udach i także zdecydowała się na mnie spojrzeć.
— Okej, przepraszam, to głupie — zaczęła wyginając kąciki ust do góry, by móc ułożyć je w lekkim, aczkolwiek przyjaznym uśmiechu. — Przepraszam za moją reakcję, po prostu byłam zła i...
— Zła, ponieważ? — Podjęłam wątek, nie chcąc dać się zbyć, ponieważ naprawdę interesowało mnie to. Dlaczego napadła na Mateusza? Co ukrywali? Albo, co ukrywał on?
— Nie powinnam ci tego mówić, ale od początku byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu z waszym ślubem i, cóż, nie przeszło mi. Wiem, kiepsko to brzmi, ale nie lubimy się z Mateuszem i nie przyszło mi do głowy, że...sama wiesz, albo i nie wiesz, cholera... — Zaczęła się miotać, nie do końca wiedząc, co powiedzieć.
Podniosła się z miejsca i zaczęła krążyć w kółko po całej sali. Tam i z powrotem. W ciszy.
Nie ponaglałam jej, ani nie chciałam też jej ułatwiać, dopowiadając za nią. Dlatego czekałam.
***
— Oszalałaś! Postradałaś rozum, naprawdę! — wrzasnęła Konstancja, zatrzymując się w połowie kroku, na środku chodnika, nie przejmując się tym, że ludzie, którzy podążali za nią, musieli ją wymijać.
Rzuciła mi pełne oskarżenia spojrzenie i dźgnęła mnie palcem wskazującym w pierś, gniewnie marszcząc brwi.
— Konsti, uspokój się — poprosiłam cicho sięgając dłońmi do jej ramion, ale strząsnęła je.
Była zła, a ja nie rozumiałam, dlaczego.
— Oszalałaś, naprawdę oszalałaś, skoro sądzisz, że poślubienie go, po tym wszystkim to dobry pomysł — zauważyła nie ukrywając swojej złości. Wcale. Wyraz jej twarzy przypominał jednak rozwścieczonego psa chihuahua, co raczej wprawiało mnie w stan rozbawienia, nie złości.
— Kocham go, więc to idealny pomysł — odparłam spokojnie, wzruszyłam dość obojętnie ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na tej planecie i zaśmiałam się cicho.
— Aśka, cholera!
— Daj spokój, spytałam tylko czy będziesz moją świadkową, więc, będziesz? — Ponowiłam swoją prośbę zupełnie ignorując to, że moja siostra, nadal stała w miejscu, a jej nozdrza poruszały się rytmicznie, ponieważ nadal oddychała zbyt gwałtownie.
— Oczywiście, bo skoro zamierzasz robić z siebie idiotkę przed ołtarzem, ja też tam muszę być — mruknęła, z niezadowoleniem i poluźniła zaciśnięte pięści. I tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się promiennie i wznowiła krok. Skierowała się do pobliskiej kawiarni, ciągnąć mnie za rękę.
— Konstancja? — Wypowiedziałam jej imię, nie do końca wiedząc, czy jej wahania nastrojów powinny mnie martwić.
— No co? Nie lubię go, ale niestety, jakimś dziwnym trafem, ten typ cię uszczęśliwia, więc nic nie poradzę, ale pamiętaj — ostrzegła, spoglądając na mnie. — Nigdy nie przestanę wyrażać na głos swojego niezadowolenia. I nie zacznę go uwielbiać tylko, dlatego że to twój mąż, wybij to sobie z głowy!
***
— Aśka, cholera, Asia, dobrze się czujesz?! — Spanikowany głos blondynki dotarł do mnie jakby zza mgły, ale mimo to, zdecydowałam się otworzyć oczy. Spojrzałam na nią i przełknęłam cicho ślinę, zdając sobie sprawę, że to był kolejny urywek moich wspomnień. Niezbyt wiele mówiący, aczkolwiek potwierdzał on słowa, które wypowiedziała wcześniej.
Nie lubili się, nigdy.
— Tak, w porządku, zamyśliłam się — skłamałam i podrapałam się w płatek nosa, chcąc zyskać na czasie. Podniosłam się, by móc poprawić poduszkę, która spoczywała za mną i zdecydowałam się na uśmiech.
— Nie strasz mnie tak — powiedziała z przejęciem i opadła z powrotem na krzesło. Nadal jednak ściskała moją rękę jakby bała się, że jeśli ją puści, to coś mi się stanie.
— Nie bardzo wiem, co myśleć.
— Wiem, przepraszam, że nie przyleciałam wcześniej, właściwie, gdyby nie Mateusz, nie wiedziała bym, że tu jesteś — potrząsnęła głową, sprawiając tym samym, że jej jasne loki uderzyły w jej twarz. Zdmuchnęła kosmyki, które przykleiły się do jej ust i zaśmiała się cicho, gorzko. — Zdumiewające, że coś mu zawdzięczam.
— Dlaczego go nie lubisz? — Zapytałam. Interesowało mnie to. Najpewniej znałam powód, kiedyś, ale aktualnie go nie pamiętałam, co tylko przyprawiało mnie o kolejne pokłady złości, która i tak we mnie drzemała i co jakiś czas się uaktualniała.
— Nie mogę ci powiedzieć, nie mogę wymuszać na tobie wspomnień, przypomnisz sobie w odpowiednim czasie — odpowiedziała, posyłając mi blady uśmiech.
Jakby czuła się winna, ponieważ zajmowała to samo stanowisko, co i mój mąż.
— Naprawdę jestem jego żoną?
Szok, malujący się na twarzy blondynki sprawił, że poczułam się dziwnie zaraz po tym jak w ogóle to pytanie padło z moich ust. Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi, aczkolwiek, z drugiej strony byłam jej wdzięczna, ponieważ była dużo gorszą aktorką jak Mateusz. On szybciej maskował, czy też ukrywał emocję, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie po tych dwóch, ostatnich dniach.
— No cóż, tak, nie idzie temu zaprzeczyć, naprawdę za niego wyszłaś. Co więcej, byłaś szczęśliwa...to jest, jesteś. Kurcze, dziwnie odpowiadać na takie pytania. Kochasz go, chociaż o tym nie pamiętasz, ale, kochasz go — przyznała, kiwając przy okazji głową jakby chciała uwiarygodnić swoją odpowiedź. Nie musiała, wierzyłam jej. Gdzieś tam czułam, że powinnam jej wierzyć. Chociaż nie pamiętałam, nadal wiedziałam, podświadomie, że była moją siostrą.
— Kiedy? — Kontynuowałam.
— W sensie, że co? W czerwcu, poślubiłaś go dwudziestego drugiego czerwca.
— Ale, ile lat temu? — Sprostowałam swoje pytanie, chcąc wiedzieć, ile lat, oficjalnie byłam żoną.
— Cztery, dwa tysiące trzynastego roku, właściwie, za miesiąc macie rocznicę — dodała, — więc za miesiąc będą cztery lata.
— Mamy dzieci? — Nie byłam pewna, skąd to pytanie pojawiło się w mojej głowie, ale jakoś tak, padło naturalnie.
Moja siostra rozchyliła usta, zaczerpnęła powietrza jakby zaraz miała się udusić i pokręciła głową, a ja nie byłam pewna jak interpretować takie zachowanie.
— Konstancja! — Upomniałam ją, przypominając, że powinna mi odpowiedzieć. A przynajmniej miałam wrażenie, że wypowiedzenie jej imienia tak zadziała.
— Nie. Nie ma żadnych dzieci. Żadnych — zapewniła zaciskając palce na mojej dłoni.
I cholera, pierwszy raz, nie wierzyłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro