Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03.

„Hold, hold on, hold on to me, cause I'm a little unsteady, a little unsteady."


Wszystko działo się naprawdę szybko, ponieważ nim chociażby zdołałam podnieść się z łóżka, Mateusz złapał kobietę, która była moją siostrą za nadgarstek i wyciągnął ją z sali. Albo może powinnam użyć określenia wyszarpał, bo jasnowłosa wyrywała się i protestowała, używając przy tym sporo wulgaryzmów.

Oczywiście, chciałam za nimi pobiec, dowiedzieć się, o co właściwie chodzi, ale byłam zbyt wolna. Chociaż, jeśli miałam być szczera, musiałam przyznać, że to moje cholerne zawroty głowy zmusiły mnie do ponownego spoczęcia na łóżku.

Po chwili mdłości minęły, a ja podniosłam się i wyjrzałam na korytarz. Jasne, sztuczne światło sączące się z jarzeniówek oślepiło mnie, więc zamrugałam powiekami, chcąc przyzwyczaić się do niego. Rozejrzałam się dookoła, ale na białym korytarzu, prócz kilku pielęgniarek, nie było nikogo. Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi i uznałam, że nie pozostało mi nic innego jak czekać.

Tak też uczyniłam.

Nie wróciłam jednak do łóżka, ale podeszłam do okna i sięgnęłam do klamki, by móc je uchylić. Chłodne, rześkie, wiosenne powietrze uderzyło w moją twarz, więc jakoś tak mimowolnie, uśmiechnęłam się. Wzięłam głęboki, powolny wdech i zamknęłam oczy, starając się pozbyć dręczących mnie myśli.

Skąd tyle wrogości w mojej siostrze względem mojego małżonka?

Zmarszczyłam brwi i jęknęłam cicho, przeklinając w duchu własną amnezję. Nie wiedziałam nic, nic nie rozumiałam i wszystko zdawało się nie mieć sensu. Żadnego.

Nie wiem ile czasu minęło, aż w końcu ta dwójka wróciła do sali, ale wyraźnie słyszałam ich podniesione głosy oraz kroki. Mimo to nie odwróciłam się. Trwałam w miejscu, z dłońmi opartymi płasko na parapecie i zaciskałam powieki. Nie czułam się dobrze. I nie chodziło tutaj o fizyczny stan, a o psychikę. Niepewność otaczała mnie z każdej strony, a frustracja, wynikająca z braku rozumienia czegokolwiek również nie pomagała.

— Nim którekolwiek wpadnie na pomysł by się odezwać, proszę byście sobie poszli, nie mam ochoty na rozmowy, z nikim! — Warknęłam nieco wścieklej, niż początkowo zamierzałam i odwróciłam się powoli, by móc spojrzeć na tę dwójkę.

Mateusz zatrzymał się w progu i skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej sprawiając, że materiał koszuli opiął się na jego ciele, ukazując walory jego umięśnionej, wysportowanej sylwetki. W dodatku, zmarszczył z niezadowoleniem brwi i prychnął cicho wyrażając tym samym swoją dezaprobatę. Zignorowałam to.

A kobieta, która stała dużo bliżej mnie po prostu się we mnie wgapiała. I musiałam przyznać, że pomimo tego, że tak bardzo różniła się ode mnie, miałyśmy podobny, stalowoniebieski odcień oczu. I na tym kończyły się nasze podobieństwa. Była kilka centymetrów wyższa, chociaż musiała to być zasługa obcasów, które miała na stopach. I szok, który malował się na jej twarzy, wcale nie był udawany, aczkolwiek nie robił na mnie wrażenia. Nawet jej pełne, rozchylone usta, które zamykała i otwierała, jakby nie wiedziała jak zareagować na moje słowa.

— Świetnie, aniołku, ponieważ zostawię was na chwilę, mam coś do załatwienia — oznajmił brunet i pokonał dzielącą nas odległość, by móc ucałować czubek mojej głowy. A przynajmniej próbował, ponieważ uchyliłam się, zrobiłam krok w bok i pokręciłam w ramach zaprzeczenia głową, przy okazji zaciskając usta w wąską linię.

To również nie zrobiło na nim wrażenia, zaśmiał się cicho i przeczesał palcami swoje włosy, wzruszając lekko, nieco obojętnie ramionami.

— Świetnie — wycedziłam przez zęby. Nie miałam pojęcia skąd we mnie było tyle złości, ale powoli zaczynałam mieć dość. Tego, że każdy wiedział więcej ode mnie.

— Do zobaczenia później — rzucił jeszcze wycofując się, ale zatrzymał się tuż przy blondynce, — pamiętaj, że masz ją oszczędzać, miała wypadek, poważny — zaznaczył, upominając ją i wyszedł.

— Ekhem, jak się czujesz? — Zapytała po chwili ciszy, która panowała pomiędzy nami.

Przekręciłam głowę by móc ponownie spojrzeć na kobietę i machnęłam ręką w jakimś niedbałym, nie do końca zrozumiałym geście.

Sama nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć, więc podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Poprawiła materiał szortów, w których podwinęła się nogawka i uniosłam głowę by móc na nią spojrzeć.

Niepewnie również dotarła do łóżka i sięgnęła po krzesło, które stało nieopodal. Przesunęła je i usiadła na nim, zakładając nogę za nogę. Oparła dłonie na swoich udach i także zdecydowała się na mnie spojrzeć.

— Okej, przepraszam, to głupie — zaczęła wyginając kąciki ust do góry, by móc ułożyć je w lekkim, aczkolwiek przyjaznym uśmiechu. — Przepraszam za moją reakcję, po prostu byłam zła i...

— Zła, ponieważ? — Podjęłam wątek, nie chcąc dać się zbyć, ponieważ naprawdę interesowało mnie to. Dlaczego napadła na Mateusza? Co ukrywali? Albo, co ukrywał on?

— Nie powinnam ci tego mówić, ale od początku byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu z waszym ślubem i, cóż, nie przeszło mi. Wiem, kiepsko to brzmi, ale nie lubimy się z Mateuszem i nie przyszło mi do głowy, że...sama wiesz, albo i nie wiesz, cholera... — Zaczęła się miotać, nie do końca wiedząc, co powiedzieć.

Podniosła się z miejsca i zaczęła krążyć w kółko po całej sali. Tam i z powrotem. W ciszy.

Nie ponaglałam jej, ani nie chciałam też jej ułatwiać, dopowiadając za nią. Dlatego czekałam.

***

— Oszalałaś! Postradałaś rozum, naprawdę! — wrzasnęła Konstancja, zatrzymując się w połowie kroku, na środku chodnika, nie przejmując się tym, że ludzie, którzy podążali za nią, musieli ją wymijać.

Rzuciła mi pełne oskarżenia spojrzenie i dźgnęła mnie palcem wskazującym w pierś, gniewnie marszcząc brwi.

— Konsti, uspokój się — poprosiłam cicho sięgając dłońmi do jej ramion, ale strząsnęła je.

Była zła, a ja nie rozumiałam, dlaczego.

— Oszalałaś, naprawdę oszalałaś, skoro sądzisz, że poślubienie go, po tym wszystkim to dobry pomysł — zauważyła nie ukrywając swojej złości. Wcale. Wyraz jej twarzy przypominał jednak rozwścieczonego psa chihuahua, co raczej wprawiało mnie w stan rozbawienia, nie złości.

— Kocham go, więc to idealny pomysł — odparłam spokojnie, wzruszyłam dość obojętnie ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na tej planecie i zaśmiałam się cicho.

— Aśka, cholera!

— Daj spokój, spytałam tylko czy będziesz moją świadkową, więc, będziesz? — Ponowiłam swoją prośbę zupełnie ignorując to, że moja siostra, nadal stała w miejscu, a jej nozdrza poruszały się rytmicznie, ponieważ nadal oddychała zbyt gwałtownie.

— Oczywiście, bo skoro zamierzasz robić z siebie idiotkę przed ołtarzem, ja też tam muszę być — mruknęła, z niezadowoleniem i poluźniła zaciśnięte pięści. I tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się promiennie i wznowiła krok. Skierowała się do pobliskiej kawiarni, ciągnąć mnie za rękę.

— Konstancja? — Wypowiedziałam jej imię, nie do końca wiedząc, czy jej wahania nastrojów powinny mnie martwić.

— No co? Nie lubię go, ale niestety, jakimś dziwnym trafem, ten typ cię uszczęśliwia, więc nic nie poradzę, ale pamiętaj — ostrzegła, spoglądając na mnie. — Nigdy nie przestanę wyrażać na głos swojego niezadowolenia. I nie zacznę go uwielbiać tylko, dlatego że to twój mąż, wybij to sobie z głowy!

***

— Aśka, cholera, Asia, dobrze się czujesz?! — Spanikowany głos blondynki dotarł do mnie jakby zza mgły, ale mimo to, zdecydowałam się otworzyć oczy. Spojrzałam na nią i przełknęłam cicho ślinę, zdając sobie sprawę, że to był kolejny urywek moich wspomnień. Niezbyt wiele mówiący, aczkolwiek potwierdzał on słowa, które wypowiedziała wcześniej.

Nie lubili się, nigdy.

— Tak, w porządku, zamyśliłam się — skłamałam i podrapałam się w płatek nosa, chcąc zyskać na czasie. Podniosłam się, by móc poprawić poduszkę, która spoczywała za mną i zdecydowałam się na uśmiech.

— Nie strasz mnie tak — powiedziała z przejęciem i opadła z powrotem na krzesło. Nadal jednak ściskała moją rękę jakby bała się, że jeśli ją puści, to coś mi się stanie.

— Nie bardzo wiem, co myśleć.

— Wiem, przepraszam, że nie przyleciałam wcześniej, właściwie, gdyby nie Mateusz, nie wiedziała bym, że tu jesteś — potrząsnęła głową, sprawiając tym samym, że jej jasne loki uderzyły w jej twarz. Zdmuchnęła kosmyki, które przykleiły się do jej ust i zaśmiała się cicho, gorzko. — Zdumiewające, że coś mu zawdzięczam.

— Dlaczego go nie lubisz? — Zapytałam. Interesowało mnie to. Najpewniej znałam powód, kiedyś, ale aktualnie go nie pamiętałam, co tylko przyprawiało mnie o kolejne pokłady złości, która i tak we mnie drzemała i co jakiś czas się uaktualniała.

— Nie mogę ci powiedzieć, nie mogę wymuszać na tobie wspomnień, przypomnisz sobie w odpowiednim czasie — odpowiedziała, posyłając mi blady uśmiech.

Jakby czuła się winna, ponieważ zajmowała to samo stanowisko, co i mój mąż.

— Naprawdę jestem jego żoną?

Szok, malujący się na twarzy blondynki sprawił, że poczułam się dziwnie zaraz po tym jak w ogóle to pytanie padło z moich ust. Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi, aczkolwiek, z drugiej strony byłam jej wdzięczna, ponieważ była dużo gorszą aktorką jak Mateusz. On szybciej maskował, czy też ukrywał emocję, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie po tych dwóch, ostatnich dniach.

— No cóż, tak, nie idzie temu zaprzeczyć, naprawdę za niego wyszłaś. Co więcej, byłaś szczęśliwa...to jest, jesteś. Kurcze, dziwnie odpowiadać na takie pytania. Kochasz go, chociaż o tym nie pamiętasz, ale, kochasz go — przyznała, kiwając przy okazji głową jakby chciała uwiarygodnić swoją odpowiedź. Nie musiała, wierzyłam jej. Gdzieś tam czułam, że powinnam jej wierzyć. Chociaż nie pamiętałam, nadal wiedziałam, podświadomie, że była moją siostrą.

— Kiedy? — Kontynuowałam.

— W sensie, że co? W czerwcu, poślubiłaś go dwudziestego drugiego czerwca.

— Ale, ile lat temu? — Sprostowałam swoje pytanie, chcąc wiedzieć, ile lat, oficjalnie byłam żoną.

— Cztery, dwa tysiące trzynastego roku, właściwie, za miesiąc macie rocznicę — dodała, — więc za miesiąc będą cztery lata.

— Mamy dzieci? — Nie byłam pewna, skąd to pytanie pojawiło się w mojej głowie, ale jakoś tak, padło naturalnie.

Moja siostra rozchyliła usta, zaczerpnęła powietrza jakby zaraz miała się udusić i pokręciła głową, a ja nie byłam pewna jak interpretować takie zachowanie.

— Konstancja! — Upomniałam ją, przypominając, że powinna mi odpowiedzieć. A przynajmniej miałam wrażenie, że wypowiedzenie jej imienia tak zadziała.

— Nie. Nie ma żadnych dzieci. Żadnych — zapewniła zaciskając palce na mojej dłoni.

I cholera, pierwszy raz, nie wierzyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro