Przynoszę ci zwycięstwa śnienie...
Ogień. Wszędzie był ogień. Skąd on się wziął, dlaczego otaczał mnie z każdej strony snu?! Nie wiedziałem, gdzie jestem, ani dlaczego tu jestem, ale usłyszałem krzyk. Krzyk dziecka, które woła o pomoc.
Otworzyłem swoje wielkie, czarne skrzydła i przeleciałem przez ogień, jakby ten nie istniał. Szybko znalazłem wśród języków płomieni dziecko, które mnie przywołało. Chłopiec, chudy i osmolony. Krzyczał z przerażeniem, skulony i zakrywający twarz osmolonymi rączkami.
Zasmucony podleciałem do niego i ująłem jego główkę w swoje dłonie, a skrzydłami otoczyłem jego ciało, aby ogień nie dostał się do niego bliżej. Chłopiec uspokoił się odrobinę, a ja zadowolony ze swojego spełnionego obowiązku chciałem już odlecieć do kolejnych dusz czekających na zbawienie. Coś jednak mi nie pozwalało.
Ogień, stopił moje dłonie i skrzydła z ciałem chłopca, który obecnie stracił przytomność przez dym wokoło. Nie mogłem odlecieć, ani odejść od małego człowieka. Z przerażeniem chciałem wyrwać się, ale to tylko pogarszało sprawę bo moja anielska moc i siła jeszcze mocniej scalała się z duszą chłopca.
Teraz to ja krzyczałem o pomoc i nawoływałem swoich braci i Ojca.
Opiekuj się nim.
Odpowiedź zaskoczyła mnie i w pierwszej chwili nie wiedziałem jak zareagować na słowa Ojca.
Niech jego dusza napełni się anielską łaską.
- Ale Ojcze, Boże mój Jedyny...
I nic więcej nie usłyszałem. Tylko ten rozkaz, bym żył z tym chłopcem. Cokolwiek miał on znaczyć, musiałem go wypełnić, bo był to rozkaz od samego Ojca.
Tak wniknąłem w duszę chłopca, a nasze świadomości uległy pełnemu scaleniu.
Obudziłem się spanikowany. Tym razem rozpoznałem miejsce, gdzie spałem, ale zaskoczył mnie inny fakt.
Nie było nocy.
Zdezorientowanie ogłupiło mnie na dobrą chwilę. Azrael nie opuszcza mnie nigdy za dnia. Światło dnia jest jego, a moje nocne niebo, tak jest zawsze! Co się zmieniło, co chciałeś udowodnić Azraelu?
~ Nie mam władzy Alanie.
Przerażenie zalało mnie falą, która obudziła każdy por na moim ciele. Włos się jeżył, a drgawki pojawiały znienacka i równie szybko znikały. Głos Azraela w głowie, jako pasażera, był mi tak obcy i dziwny, a sama perspektywa bycia pozbawionym swojej tarczy...
~ To ty mnie wypierasz Alanie.
Kolejne słowa, wzbudzające we mnie tylko większe przerażenie.
Gdzie jest wyłącznik, ja chcę nad tym panować! Nie chcę, nie mogę być teraz pełni świadom, ja nie potrafię! Nie chcę mieć pełnej świadomości! Boże, zabierz to ode mnie, niech Azrael ją przejmie, ja nie mogę! Jeszcze kogoś skrzywdzę, sam się zabiję.
Całe koszary uzbrojonych żołnierzy, a ja się nagle obudziłem... Azrael da sobie radę, ale nie ja! Jestem tylko Alan Novak, chłopak, który nie istnieje, nie ma mnie, nie ma mnie, ale jest Azrael... Nie chcę, nie mogę żyć, to Azrael...
Ja umarłem dziesięć lat temu, w tamtym kościele.
W kościele, w moim kościele wraz ze wszystkimi... w pożarze...
Boże, ja nie mogę, ja nie umiem żyć, ja nie chcę żyć, ja nie powinienem już żyć!
- Hej, Azzie! - krzyk sprawił, że podskoczyłem na swoim łóżku. Obróciłem się powoli, ostrożnie, a drgawki nadal telepały moje ciało. W moją stronę, między łóżkami koszar, sprężystym krokiem szedł... Jakiś mężczyzna. Wysiliłem komórki, by sięgnąć pamięci, kim on był... Nie wiedziałem. Pamięć Azraela, byłą tak odległa...
~ To sierżant Anthony Stevens.
Głos Azraela wydawał się nadal dziwny w mojej głowie. Ale wraz z jego słowami, pojawiło się kilka wspomnień. Więc przynajmniej tyle.
- T-tak? - zapytałem się słabo, gdy żołnierz stał już nade mną. Sięgnąłem szybko po buty, by je założyć i mieć pretekst by nie spojrzeć na sierżanta.
- Kadeci dawno wyszli na ćwiczenia, a ty nawet na śniadanie nie zszedłeś - zwrócił mi uwagę. - Nie możesz tak długo spać, to zupełnie nie dozwolone - upominał mnie dalej, a ja wstałem z łóżka i czym prędzej ruszyłem do wyjścia z koszar. Jednak Anthony był dwa kroki za mną.
- Hej, ignorujesz mnie? Nie pusz się tak aniołku - pouczył mnie, a ja starałem się go zgubić. Na marne. Sierżant złapał mnie za ramię, zaciskając palce, a ja mogłem tylko cicho pisnąć z bólu, gdy paznokcie wbijały mi się w skórę. To zwróciło uwagę Anthony'ego.
- Azrael? To cię boli? Myślałem, że nic cię nie zaboli...
- Nie jestem Azrael! - wykrzyknąłem i wyrwałem się z bolesnego uścisku żelaznych dłoni. Puściłem się biegiem, gdzie mnie nogi niosły, a w moim przypadku, wybory nóg nie były tak przypadkowe jakbym chciał.
Dlaczego Azrael nie miał kontroli? Dlaczego powiedział, że to ja go blokuje i siłą odbieram kontrolę? Dlaczego ten Anthony przyszedł po Azraela do części sypialnej koszar? Dlaczego ja jestem tutaj zamiast Azraela? I najważniejsze - gdzie biegnę?
Wpadłem przez dwuskrzydłowe drzwi, a potem jęknąłem na głos, gdy zrozumiałem, że to stołówka. Przy wspólnym stole siedział oddział - oddział Azraela, a nie mój. Wszyscy na mnie spojrzeli gdy jęknąłem, a gdy chciałem się pośpiesznie wycofać w drzwiach stanął sierżant Anthony. Panika znów ogarnęła moje ciało, a drgawki powróciły ze zdwojoną siłą. Nie miałem gdzie uciekać, a nawet mój umysł był zamkniętą drogą. Boże, ja nie chcę...
- Azrael, co się dzieje? - zapytała spokojnie kobieta, wstając od stolika i podchodząc do mnie. Jej łagodny ton przypominał mi kogoś... Kogoś, kogo zabiłem... Siostra May...
Odskoczyłem od jej wyciągniętej ręki, jak oparzony, w obawie, że zaraz przemieni się w popiół. Wszyscy... Wszyscy zaraz mogą zginąć... Boże, zabierz mnie stąd! Azrael, zrób coś!
- Świrze! Co mu...
- Cicho Reese - warknął Anthony, a ja nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć. Ze wszystkich stron otaczali mnie ludzie, patrzący jak na dziwaka, jak na mordercę, patrzący jak... jak na kogoś kim nie jestem!
- Gdy przyszedłem, krzyczał, że nie jest Azraelem...
- Może coś mu zaszkodziło, albo to koszmar? - kolejne słowa, otaczały mnie i pętały. Nie mogłem się już cofnąć, plecami uderzyłem o ścianę, a oni wszyscy się do mnie zbliżali. W głowie wrzeszczałem by się ode mnie odsunęli, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć tego na głos. Gardło odmawiało posłuszeństwa, tak jak oddech, czy ciało. Wszystko chciało tylko się skulić i czekać, aż Azrael mnie uwolni, od tego... tego życia...
- Alan?
Głos wybił się nad szumem innych głosów. Przemawiał wprost do mnie, a nie do Anioła w mojej świadomości. Uniosłem oczy i napotkałem czarne spojrzenie. Mój ojciec - Nie Bóg Ojciec, ale mój ojciec - mawiał, że czarne oczy posiadają tylko diabły wcielone. Są to ludzie sprytu i niesłychanie zdolni, dlatego posądza się ich o diabelskie pochodzenie.
- Alan? Dlaczego się obudziłeś? - zapytał znów głos i właściciel czarnych oczu. Pamiętałem go. To te sam żołnierz, który rozmawiał ze mną tamtej nocy, gdy oglądałem gwiazdy.
- J-ja... Nie wiem... - odparłem słabo. Wszyscy ucichli i patrzyli na mnie z czymś nowym w oczach. Z ciekawością. Jakbym był okazem w ZOO.
- Jak to? Mówiłeś...
- Wiem, co mówiłem, ale nie wiem jak to się stało! - krzyknąłem, za drgawki znów przebiegły przez moje ciało. Otuliłem się rękoma, jakby miało mi to pomóc. Czarnooki westchnął tylko ciężko i spojrzał na kobietę.
- Wando, proszę przejdź się do garnizonu, pułkownik będzie wiedział co ci dać, kiedy powiesz o stanie... Azraela i Alana - wydał polecenie. Kobieta pokiwała głową, nie do końca przekonana. Jednak mimo wahań opuściła stołówkę.
Wszyscy nadal patrzyli na mnie z ciekawością.
- Co mu się stało, majorze? - zapytał cicho jeden z żołnierzy. Czarnooki, nazwany majorem, ściągnął usta.
- Rozdwojenie jaźni, kapralu. Azrael, to jedna z osobowości, którą w tym ciele nosi właściciel, czyli... Obecny tutaj Alan Novak - wyjaśnił. Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową, potwierdzając słowa majora.
- Czyli podczas akcji może nagle szlag trafić i maszyna wojenna zmieni się w strachliwego faceta? - zagrzmiał wielki mężczyzna. Podświadomie czułem, że powinienem być dla niego z jakiegoś powodu uprzejmy.
- Nie, nie... - odezwałem się w końcu. - Ja zawsze... jestem zamknięty i schowany... Zmiany następują podczas snu... Ale tym razem... Coś... Coś się popsuło... - wydukałem. Umięśniony spojrzał na mnie sceptycznie.
- To chore.
- On jest chory, sierżancie - warknął major. - Na tym polega jego niezwykłość - dodał. Kapral prychnął, na co skuliłem ramiona.
- Niezwykłość?! Chyba polega na problemach! Mamy zawierzyć życie komuś, kogo znamy tylko w połowie?
- Nie denerwuj się... - poprosiłem cicho. - Ja jestem nieistotny - zapewniałem, a żołnierz wydawał się lekko tym zaskoczony. - To Azrael jest Aniołem, to on z wami walczy, a ja... tylko użyczam mu ciała...
- To nadal kurewsko chore.
- Panowie, powagi - warknął major. - Nie widzicie w jakim jest stanie?
- A ty wiedziałeś od początku o tym Alanie? - zarzucił mu tamten głośny żołnierz. - I nie uprzedziłeś o czymś takim?
- Kapralu, rozmawiałem z Alanem przez przypadek i zapewniał mnie, że nie zdarzy się nic podobnego - zauważył. Miał rację, zapewniałem go o swojej bezużyteczności i o tym, że nie będę się wychylać.
- Przepraszam... - powiedziałem cicho, głosem, który sugerował płacz. Wszyscy patrzyli na skulonego, wysokiego faceta, któremu zbierało się na płacz. Wszyscy patrzyli na mnie i nie wiedzieli jak postąpić, kiedy oczy zaczęły czerwienieć...
Powietrze przeszył świst, a w moją twarz uderzył siarczysty policzek. Pisnąłem cicho z bólu, a twarz zapiekła mnie nieznośnie. Spojrzałem z niezrozumieniem na twarz majora, gdzie rozciągał się szeroki uśmiech.
- Rozkaz od pułkownika wykonany. Poza tym, masz się ogarnąć - wyjaśnił. Zamrugałem opanowując wilgotne oczy i dotykając policzka. Bolał i to bardzo, a pozostali członkowie oddziału, byli chyba bardziej zdezorientowani niż ja.
- A-ale... Nie potrafię zwrócić Azraela... - bąknąłem. Kapral stęknął załamany kryjąc twarz w dłoniach.
- No i pięknie! Przecież to był nasz najsilniejszy zawodnik!
- Myślałem, że go nie lubisz, Reese - zauważył przyciszonym tonem Anthony. Kapral coś wymruczał pod nosem.
- Nie lubię, ale jest najlepszy - zauważył groźnym tonem. Anthony ukrył parsknięcie śmiechu, ignorując powagę sytuacji.
- Nie martwcie się - zagrzmiał niski głos, umięśnionego sierżanta. - Myślę, że major ma już jakieś lekarstwo...
- Tak? - spojrzałem na majora. - Możesz przywrócić Azraela? Błagam, powiedz...
- Wydaje mi się, że mogę - przerwał mi. - Ale Wanda musi wrócić z proszkami, a ty musisz się uspokoić - zauważył. Przełknąłem na głos ślinę.
Uspokoić się? Oh, ależ ja jestem niesamowicie spokojny! Tylko powinienem obserwować wszystko z ukrycia, nie ingerować nie odzywać się i zaciekawiony patrzeć jak Azrael radzi sobie z relacjami społecznymi. Ale nie ja!
- Postaram się... - mruknąłem i poprawiłem mundur. - Wybaczcie moje... pojawienie się. Nie wiem jak doszło do tego...
- A może podświadomie chciałeś trochę pohasać bez ograniczeń? - zauważył Anthony, a mi przypomniało się, jak Azrael zwracał uwagę na uśmiech tego człowieka. Zaprzeczyłem głową pośpiesznie.
- Nie, ja... Nie lubię gdy dostaję za wiele władzy nad ciałem - wyjaśniłem. - Budzę się czasem nocą, ale zazwyczaj... Oddaję stery Azraelowi, ale dziś...
- Coś poszło nie tak. - dokończył muskularny sierżant. - Jakże to ludzkie - dodał lekko rozbawiony. Przeczesałem włosy palcami, ze wstydem.
- Z naszej dwójki to ja jestem bardziej ludzki... - przyznałem. Anthony przekrzywił głowę, patrząc na moje zmieszanie.
- Może chcesz zjeść śniadanie Alanie, zanim wróci Wanda z lekiem? - zaproponował uprzejmie. Z wahaniem rozejrzałem się po pustej stołówce i po twarzach towarzyszy z oddziału - oddziału Azraela.
- Jeśli... to dla was nie problem... - zgodziłem się.
Głupi ja. Sam popychałem Azraela, by się z nimi zapoznał, a teraz sam mam problemy. Cholerny hipokryta, muszę dopisać to do listy moich wad...
- Siadaj młody - rzucił rosły sierżant. - Najesz się i zaraz już wrócisz aniołować - dodał. Uśmiechnąłem się słabo i niepewnie usiadłem wraz z innymi. Skulony patrzyłem jak żołnierze wracając z wolna do posiłku. Sam tylko się przyglądałem.
- Alanie, ciekawiła mnie od jakiegoś czasu pewna sprawa... - zaczął niespodziewanie major. - Ile z tego co widzi Azrael widzisz ty?
- Niewiele - odparłem, po raz pierwszy znając odpowiedź. - Azrael nie widzi nic gdy ja jestem u steru, ale gdy role się odwracają, jestem w stanie widzieć jego oczami, czasem nawet... lekko nakierować - wyjaśniłem. Anthony zmarszczył brwi.
- Nikt nie próbował cię nigdy wyleczyć z tego stanu? - zaciekawił się. Pokręciłem głową.
- Próbowali. Ale leczenie w moim przypadku jest szczególnie trudne...
- Czemu?
- Wolę zostawić to dla siebie - bąknąłem cicho, ale po spojrzeniach wszystkich dookoła, zrozumiałem, że to nie była oczekiwana odpowiedź. Westchnąłem, odgarniając włosy.
- Leczenie rozdwojenia jaźni przebiega za pomocą hipnozy. Podczas niej, pacjent jest poddawany działaniu traumy, która wywołała chorobę. Mój problem polega na tym...
- Że odwracasz wzrok - dokończył za mnie major, popijając kawę z kubka. Odwróciłem się w jego stronę z prędkością światła.
- Skąd wiesz!? - zapytałem oskarżycielsko, a potem zawahałem się, gdy zrozumiałem, że zachowałem się chyba odrobinkę zbyt zuchwało w stosunku do żołnierza. - P-przepraszam...
- Jasne - skwitował major, wyraźnie nie wzruszony. - Domyśliłem się, po twoim zachowaniu - wyjaśnił.
Skulony w sobie, byłem niezadowolony, że komuś udało się tak łatwo mnie rozszyfrować.
- Tak. Odwracam wzrok, przez co terapia jest bezużyteczna. Umieszczono mnie więc w ośrodku dla psychicznie chorych, którzy mordują cele wybrane przez Rząd...
- Ośrodek znany, jako "Szkoła Morderców" - pokiwał głową muskularny sierżant. - Słyszałem o niej. Podobno to jedna wielka wylęgarnia potworów i niemożliwych zabójców - zauważył. Prawie zaśmiałem się głośno.
- Szczerze mówiąc to prawda, choć psychopaci to niesamowicie barwni ludzie... Azrael bardzo ich lubił.
- A ty?
Nie musiałem się nawet odwracać, by wiedzieć, kto zadał to pytanie.
- Rzadko się pojawiałem. Więc rzadko z nimi rozmawiałem. Choć... Tak, ja też ich lubiłem. Byli moją nową, straszną rodzinką - przyznałem, z błąkającym się uśmiechem. - Dopóki nie przewieźli mnie tutaj...
- Majorze Bell, mam to o co pan prosił! - Kobiecy głos przerwał moje rozmyślania. - Pułkownik przekazał by obchodzić się bardzo ostrożnie...
- Wiem pani doktor, dziękuję - pokiwał głową major, wstając z ławy i odbierając strzykawkę z rąk kobiety. Spojrzał potem na mnie.
- Poznajesz ten lek?
- Nie - przyznałem szczerze.
- Powiedzieli, że dostawałeś go w Szkole, kiedy miałeś ataki.
- Nie pamiętam za wiele, z momentów, kiedy mam ataki, więc to możliwe... Przywróci to Azraela? - zapytałem. Major wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Sądzę, że tak...
- Majorze Bell, jako lekarz jestem zobowiązana do powstrzymania pana, przed użyciem leku, mogącego wywołać tyle nieprzewidzianych skutków - zabrała głos Wanda. Major uśmiechnął się słabo.
- Dobrze, dziękuję za ostrzeżenie doktor Powell - skinął głową, ale nie trzeba było wprawionego obserwatora, by wiedzieć, że major nie zastosuje się do słów lekarza. Przełknąłem niepewnie ślinę, ale spojrzałem twardo na strzykawkę.
- Jeśli to może pomóc... To przyjmę to - zadecydowałem. Brwi majora lekko zadrżały, a kąciki ust uniosły się do góry.
- Nie ma problemu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro