Epilog
Chłopiec wbiegł do kościoła i puścił się pędem między ławami w nawie głównej. Był zdyszany, a nos i policzki było czerwone od panującego zimna, w ten grudniowy wieczór. Obiecał dziś rano ojcu, że przygotuje świątynie do mszy, ale jako że jego przyjaciel niespodziewanie zaprosił go na lodowisko, zupełnie zapomniał o obietnicy.
Wszedł do zakrystii tylko na moment, by zdjąć płaszcz i zmienić buty, z zimowych, ośnieżonych, na czyste. Złapał kilka oddechów i znów wybiegł, łapiąc w dłonie szczotkę.
Po ostatniej mszy, zostało dużo błota. Ojciec powiedział, że łatwiej będzie mu to wszystko oczyścić, gdy poczeka, aż błoto wyschnie i zmieni się w piach. Chłopiec więc posłuchał rady ojca i poczekał. Ale teraz czas mu się zdecydowanie skończył.
Biegał jak szalony, zamiatając nieostrożnie miotłą we wszystkie strony, by choć w nawie głównej nie było piasku. Znów dopadła go zadyszka, ale nie zrobił sobie przerwy, by zaczerpnąć oddechu. Czuł, że zawiódł ojca swoim spóźnieniem. Obiecał mu coś, ale nie dotrzymał słowa, a zbliżały się najważniejsze święta w całym roku!
W którymś momencie, w swoich gwałtownych ruchach miotłą uderzył w starszą siostrę, która wraz z drugą siostrą przemierzały kościół by przygotować ołtarz i poprawić kwiaty przed mszą.
- Alan! - zakrzyknęła kobieta w średnim wieku. - Duszę z ciała byś wypędził, uważaj co robisz! - upomniała go, skrzekliwym głosem. Chłopiec skulił ramiona i w geście przeprosin skłonił głowę.
- Przepraszam siostro Anno, ja nie chciałem... - zapewnił zakonnicę, potulnym głosem. Jej towarzyszka, siostra Marcelina, już w podeszłym wieku, która zawsze chodziła przygarbiona, spojrzała na chłopca łagodnie.
- Jeszcze nie skończyłeś? Zaraz przyjdzie pastor - zauważyła. Speszony chłopiec, spuścił głowę z miną winowajcy.
- Spóźniłem się siostro. Przepraszam...
- Będziesz się musiał tłumaczyć przed swoim ojcem - zauważyła siostra Anna, swoim skrzekliwym głosem. Siostra Marcelina, wyglądała jakby chciała pocieszyć młodzieńca, ale zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z jego winy. Zamiast tego, pogładziła go po blond czuprynie i wraz z siostrą Anną przeszły w stronę ołtarza.
Chłopiec wrócił do ratowania swojej sytuacji, ale szybko zdał sobie sprawę, że na nic idą jego starania. Pastor już stał w drzwiach i patrzył na niego surowym wzrokiem.
- Alanie, co to ma znaczyć? - zapytał dość ostro. W jego jasnych włosach więcej było już siwych pasm, ale mimo tego i tak wyglądał bardzo młodo i groźnie ze ściągniętymi brwiami. Jego syn, znów skulił ramiona, mocno ściskając trzon miotły.
- Tato, ja przepraszam! - zaczął od razu, a po świątyni poniosło się echo. - Jensen zapytał, czy z nim nie pójdę i byli jeszcze Holly i...
- Nie będę słuchać wymówek - przerwał mu, nadal z tą surową miną. - Obiecałeś mi coś rano - przypomniał, a chłopiec wiedział, że nawalił na całej linii.
- Naprawdę przepraszam... - powiedział cicho.
W świątyni zapanowała cisza. Dopiero gdy siostry zakonne trzasnęły drzwiami zakrystii, pastor podszedł do chłopca i przykucnął na jedno kolano, by być poniżej jego wzroku. Jak na trzynaście lat, Alan był dość niski i chudy, ale jego ojciec był pewien, że za kilka lat wyskoczy i wyrośnie na wysokiego i przystojnego mężczyznę.
Położył mu dłoń na ramieniu i spojrzał w niezwykłe, jasne oczy dziecka.
- Dziś jakoś sobie poradzimy. Ale jutro, z samego rana przybiegniesz i wysprzątasz całą świątynie, zrozumiałeś? - powiedział poważnym tonem. Chłopiec pokiwał energicznie głową, przeszczęśliwy z powodu otrzymania drugiej szansy. Ojciec uśmiechnął się, widząc to i potargał chłopcu włosy.
- Leć zapalić wszystkie świece i przebierz się, okej? Zaraz zaczynamy - powiedział i z cichym westchnieniem wyprostował się. Kolana mu od kilku dni bardzo dokuczały, dlatego cieszył się, że syn chciał mu pomagać.
Alan rzucił coś w stylu "jasna sprawa!" i pobiegł odłożyć miotłę i zabrać zapałki, a potem wrócił i zaczął pośpiesznie zapalać świecę po świecy. Jego koledzy mówili, że im rodzice często nie pozwalają używać zapałek, a on umiał się nimi posługiwać już od dziecka. Podbiegał do każdego świecznika z osobna i wspinając się na palce podpalał wystające knoty białych świec.
Spojrzał za okno i uśmiechnął się lekko. Niedługo nie tylko święta Narodzin Chrystusa, ale także i jego urodziny. Jego mama mawiała, że Syn Pana Boga, podzielił się z nim swoim świętem, więc powinien być wdzięczny i pomagać w kościele jeszcze chętniej. Ale on i tak robił to z przyjemnością. Kochał zapach świec i spokój. Czasem jakaś mysz przemknęła pod ścianami, a uderzenia jej pazurków poniosły się echem po całej świątyni. Jego tato mówił, że niedługo kupią kota i będzie on zjadał nieznośne szkodniki. Ale na zwierzaka muszą poczekać, bo póki co, w kościele jest za zimno - choć Alan podejrzewał, że jego tata tylko tak mówił. Spodziewał się, że jego prezentem urodzinowym będzie właśnie niewielka, słodka kuleczka futra, która wraz z nim będzie doglądać kościoła.
W zamyśleniu, chłopiec strącił wysoką świece, którą właśnie zapalał na kwiaty przed ołtarzem. Spanikowany odskoczył, gdy świeca spadała, a gdy upadła między kwiaty, a po kościele poniósł się huk metalowego stojaka na świece. Pisnął zaskoczony i cofając się, znów coś przewrócił. Kolejny stojak na świece, który przewrócił się na ławy kościelne. Kolejny huk poniósł się po świątyni.
Alan chciał uciekać, ale zauważył, że kwiaty, na które przewróciła się pierwsza świeca, zaczęły już płonąć.
- Tato! - jęknął głośno, a cały drżał, ze strachu. Z zakrystii wybiegł pastor, a za nim dwie siostry zakonne. Wszyscy patrzyli z oniemieniem na rosnący pożar.
- Alan?! Co się stało? - nie był zły, ale tak jak jego syn przerażony, tym co widzi. Chłopiec pokręcił głową.
- N-nie wiem...!
- Choć, możesz do mnie podejść? - zapytał wyciągając ręce. Alan rozejrzał się. Kwiaty pod ołtarzem płonęły i podpaliły obrus który leżał na kamiennej płycie. Świeca, która upadła na drewniane ławki także nie zgasła, a rozprzestrzeniła ogień, wśród ław. Chłopiec mógł przemknąć między dwoma rosnącymi płomieniami, ale za bardzo bał się, że jego ubranie też może się podpalić.
- Tato, nie dam rady! - odkrzyknął, a w oczach zbierało mu się na płacz. Bezradność i strach obezwładniały ciało trzynastoletniego chłopca.
Pastor jednak nie tracił zimnej krwi tak szybko i pośpiesznie wydał kilka poleceń siostrom, których Alan nie usłyszał. Potem duchowny zwrócił się do syna:
- Cofnij się do ściany, jak najdalej od ognia!
- Tato... - pisnął słabo, cofając się tak jak kazał ojciec. Przestrzeń za ołtarzem także zaczęła płonąć, więc Alan mógł się jedynie schować za chrzcielnicą, w najgłębszym kącie.
Pastor uśmiechnął się spokojnie do syna, mimo piekła, które rozrastało się na ich oczach.
- Nie martw się synku, coś wymyślę - zapewnił. - Schowaj się i czekaj na mnie!
- Kocham cię, tato! - krzyknął Alan, choć nie bardzo wiedział, skąd pomysł na takie wyznanie. Pastor jednak, pokiwał głową.
- Ja ciebie też. A teraz schowaj się, na miłość Boską! - krzyknął i zniknął między płomieniami w zakrystii.
Alan cofnął się więc słuchając poleceń ojca, w najgłębszy kąt, gdzie ogień jeszcze nie dotarł. Na jego oczach, ogień pochłaniał kolejne części kościoła, a w którymś momencie...
Belka spadła dokładnie przed drzwi zakrystii. Z gardła chłopca wyrwał się rozpaczliwy głos nawoływania ojca, kiedy ogień trawił drewnianą belkę, a potem zaczął pożerać drzwi. Alan wiedział, że w zakrystii nie było żadnych drzwi i okien, a jego ojciec był tam uwięziony.
Drzwi poruszały się gwałtownie, przez dłuższy czas, a chłopcu zdawało się, że słyszy krzyki pastora. Ale gdy szamotanina ustała, a drzwi zaczęły płonąć ogniem o krwistej czerwieni, do świadomości chłopca dotarła oczywista wiadomość.
Nie odwracaj wzroku.
Jego ojciec stracił już przytomność, a ogień zablokował przejście. Prawdopodobnie, był już martwy. Alan płakał i krzyczał, pytał się, czy ktoś go słyszy, a gdy nie nadchodziła odpowiedź, zwrotna, pogodził się już z własną śmiercią.
Był przerażony. To on wywołał pożar, gdyby nie zlekceważył obietnicy i od razu poszedł przygotowywać kościół, spokojnie wszystkim by się zajął, a to przez jego pośpiech i nieuwagę, świece się poprzewracały. To była jego wina. To przez niego ojciec nie żyje, a siostry gdzieś zniknęły. Jego wina, on go zabił...
Bał się, że pójdzie za to do piekła, a ojciec nie będzie już mógł go przytulić i powiedzieć, że nic się nie stało i znajdzie rozwiązanie...
Chłopiec skulił się i zasłonił oczy, które piekły go od smutku i dymu. Łzy płynęły po policzkach jak rzeki, a w ubraniu robiło mu się coraz goręcej. Ogień, zbliżał się także po niego.
Otworzyłem oczy i uśmiechnąłem się do psychologa. Ten patrzył na mnie zaskoczony.
- Co było dalej?
- Wtedy jaźń, która chciała mnie ratować, obudziła się - wyjaśniłem. - Azrael, Anioł Śmierci. On nie bał się ognia, więc przeszedł do wyjścia z kościoła, ścieżkami, których ja się obawiałem.
- A twój ojciec? - dopytywał dalej. Westchnąłem ciężko, pogodzony z rzeczywistością.
- Zginął. Siostra Anna i Marcelina także. Przygniotła je belka, która zablokowała wyjście tacie - powiedziałem dość cicho. Poczułem jak ktoś ściska mój nadgarstek. Dodało mi to trochę otuchy i miałem siłę wrócić wzrokiem do twarzy psychologa.
- Rozumiem. Tym co blokowało twoją świadomość...
- Była rzeczywistość - dokończyłem. - Rzeczywistość, w której nieumyślnie zabiłem ojca. Tak się jej bałem, że stworzyłem miejsce dla Azraela.
- A jego głębokie przekonanie, że jest tu z rozkazu Boga, wpłynęło na ciebie i spowolniło pogodzenie się z rzeczywistością - podsumował lekarz. Potem przyjrzał mi się dokładniej, jakby badał mój uśmiech.
- Gdy znaleziono cię na pustkowiu, powiedziałeś, że Azrael cię opuścił. Skoro Azrael cię opuścił, to znaczy, że pogodziłeś się z rzeczywistością, a jaźń zniknęła - zauważył, marszcząc brwi. Pewnie psycholog wojskowy rzadko miał takie przypadki jak ja, będę musiał go za to przeprosić po sesji.
- To prawda.
- Więc czemu uparłeś się na wprowadzenie cię w hipnozę, skoro byłeś już zdrowy? - zdziwił się. Uśmiechnąłem się szerzej.
- By udowodnić, że umiem nie odwracać wzroku - powiedziałem szczerze i zerknąłem kątem oka na majora Kyle'a Bella, który prychnął rozbawiony, puszczając mój nadgarstek.
- Możesz być z siebie dumny - przyznał spokojnym, aksamitnym głosem. - Udowodniłeś to.
- Dziękuję, sir - powiedziałem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Wracajmy do reszty. Służba się jeszcze nie skończyła.
Nie wiem, czy Azrael był moją jaźnią, czy prawdziwym Aniołem Śmierci. Jednak to dzięki niemu, odzyskałem chęć życia. Jeśli naprawdę był Aniołem, to wtedy w kościele użył swojej mocy, by mnie uratować, a przez następne lata żył we mnie, pomagając mi. Tutaj wśród pustkowi, pozwolił mi dorosnąć i zmierzyć się ze śmiercią, a gdy przyszło co do czego, a moja chęć życia zwyciężyła, jego łaska opuściła moją świadomość i ciało, wiedząc, że spełniła swoje zadanie.
Choć jeśli tak naprawdę nie był Aniołem, a stworzonym przeze mnie wyobrażeniem siły, to właśnie ta osoba świadomość pokazała mi, kim mógłbym się stać. Z psychologicznego punku widzenia, na tajną misję, wyruszyłem z silnym przekonaniem, że zginę. A to przekonanie przeszło także na jaźń. Sztucznie wytworzona świadomość pogodziła się ze śmiercią, tak więc, gdy wypadłem przez okno, wypchnięty wybuchem, świadomość była przekonana o śmierci. Jednak ja sam, odzyskałem wiarę w życie, z momentem opuszczenia mnie przez dodatkową jaźń.
W każdej z tych możliwości, uwolniłem się poprzez szok z wybuchu, a wola życia uratowała mnie i dała czas ekipie ratunkowej.
Alan stał się wolnym człowiekiem, członkiem oddziału pod dowództwem pułkownika Noaha Jacksona. Operacja "Kamer" nadal trwała, a ja działałem wraz z moimi towarzyszami.
Kimkolwiek byłeś - dziękuję ci Azraelu, Aniele Śmierci.
~~~~~~~~
"Azrael" jest krótkim opowiadaniem, więc ten epilog jest ostateczny. Chciałam pokazać głębię tej postaci oraz jej charakter, który umknął nam w głównym opowiadaniu.
Tytuły rozdziałów "Azraela" to wezwanie do Archanioła Azraela:
"Z nocnego nieba, wśród spadających gwiazd,
Przynoszę ci z poszumem skrzydeł wieniec.
Milczeniem spokoju tańczących miast
Przynoszę ci zwycięstwa śnienie.
Bezpieczeństwo i miłość znajdziesz,
Gdy zrozumiesz mowę mej ciszy.
Serca uzdrowienia doświadczysz,
Gdy głos duszy swej usłyszysz."
Dziękuję za przeczytanie tego niewielkiego i w sumie wypłukanego z fabuły tworu, który miał na celu ukazanie postaci.
Alan stał się wolnym człowiekiem, ale to Wam pozostawiam pytanie, czy Azrael był tylko jaźnią, czy prawdziwym Aniołem.
#Capricornuss
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro