Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

- Trzymaj ręce przy sobie. Śmiało! - Mówiła kobieta, mierząc dziewczynę surowym spojrzeniem, a ja tylko przyglądałam się poczynaniom przyjaciółki ze szczerym uśmiechem na twarzy. Patrzyłam, jak przewraca się raz i drugi, ale nadal próbuje.

- Wstawaj! W końcu ci się uda! - rzuciłam rozbawiona, nie zważając na minę pani Grand. Dziewczyna podniosła się z materaca i zrezygnowana spróbowała ostatni raz. Tym razem aerial wyszedł wręcz idealnie i dziewczyna wylądowała bez utraty równowagi.

- Świetnie! - Powiedziała kobieta nie okazując żadnych emocji. - Teraz powtórz to jeszcze 3 razy i możesz wracać do domu. - Julii zrzedła mina, a ja zachichotałam cicho. Dziewczyna zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem przez co zaśmiałam się głośniej. Po chwili Julka znów się do mnie uśmiechnęła i wróciła do ćwiczeń. Przeczesałam palcami  opadające na oczy jasne włosy i spojrzałam w olbrzymie lustro znajdujące na naprzeciwległej ścianie. Z zamyślenia wyrwał mnie kwik niezgrabnie upadającej koleżanki.

- Ile jeszcze? - Zapytałam dziewczynę dusząc śmiech. 

- Jeszcze tylko raz - odburknęła zaczerwieniona i wróciła do treningu.

Od kiedy zdiagnozowano u mnie nawykowe zwichnięcie stawu ramiennego, nie mogę tańczyć. Jakiekolwiek ewolucje narażające mnie na upadek mogą doprowadzić do zwichnięcia.  Niespodziewanie poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię. To Julia w końcu skończyła ćwiczenia.

- Słuchaj, ja idę się przebrać, a ty zaczekaj na mnie przed wejściem dobra? - Stanęła tak blisko, że mogłam zobaczyć tańczące ogniki rozbawienia w jej głębokich, zielonych oczach, osadzonych blisko zgrabnego, piegowatego noska. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie smagając mnie brązowym kucykiem po twarzy. Zamrugałam zaskoczona - Jak będziesz tak stać przy tym oknie to ja pierwsza zdążę przebrać się i wyjść! - zawołała zatrzaskując drzwi do szatni.

Niemrawo odepchnęłam się od marmurowego parapetu i powłócząc nogami po dębowym parkiecie udałam się w kierunku wyjścia.

Przeszłam przez przeszklone drzwi prowadzące na zewnątrz. Odetchnęlam ciepłym letnim powietrzem. Był piękny słoneczny  dzień. Idealny by wybrać się gdzieś z Julią. Za plecami usłyszałam ciche skrzypnięcie. Dziewczyna dołączyła do mnie i szepnęła mi do ucha.

- To dokąd teraz? - zachichotała - Nie wracamy chyba od razu do domu?

- Skądże! Idziemy prosto do... Cukierni! - Krzyknęłam po czym pobiegłam przed siebie - Spróbuj mnie dogonić! - Cel naszej przebieżki znajdował się stosunkowo blisko. Na rogu alei 9 i ulicy zachodniej 56.

Wyszłyśmy z cukierni śmiejąc się i opychając pysznymi malinowymi muffinkami. Szturchnęłam koleżankę w bok.

- Idziemy jeszcze do parku? - Zapytałam wpychając do ust ostatni kawałeczek muffinki.

- Pewnie - mruknęła, po czym ziewnęła przeciągle - Wiesz jestem trochę zmęczona. - Gdzieś w tle rozległ się dźwięk syren, a niedaleko pojawiła się chmura czarnego dymu

- Widzę, że znowu gdzieś się pali - powiedziałam bezbarwnie spoglądając w kierunku dymu. - Robi się późno, a mama pewnie zaczyna się martwić - powiedziałam zmęczonym głosem. Cała radość gdzieś wyparowała, a ja przeniosłam wzrok na twarz koleżanki.

- To widzimy się w piątek tam gdzie zawsze - powiedziałam do koleżanki idącej w stronę wzgórza Lenoxa. - Pa! - zawołałam na pożegnanie i energicznie pomachałam ręką.

Do domu zostały już tylko dwie przecznice. Im bardziej zbliżałam się do naszej kamienicy, tym mocniej niepokoił mnie widok dymu. Teraz było go mniej i z czarnego zmienił się w siwy. Najwyraźniej strażacy poradzili sobie z pożarem, który zapewne nie objął zbyt wiele. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl wspólnego pieczenia ciasta z mamą i przyspieszyłam kroku.

Po kilku dłużących się minutach stanęłam przed dopiero co ugaszonym pożarem. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Spłonęło kilka mieszkań na 3 piętrze. W tym nasze. Przerażona przeczesywałam wzrokiem tłum w poszukiwaniu matki i młodszego brata. W miejscu odgrodzonym żółtą taśmą zobaczyłam dwa czarne worki. Mały i duży. Wstrzymałam na chwilę oddech, a nogi zrobiły się jak z waty. Przedarłam się przez tłum gapiów i dobiegłam do worków. Pospiesznie rozpięłam większy z nadzieją, że to nie moja matka. W środku zobaczyłam znajomą twarz. Odgarnęłam jej ciemne włosy z osmolonego policzka. Zatruła się dymem zanim ogień zdołał do niej dotrzeć. Przyjrzałam się jej po raz ostatni i kątem oka zauważyłam, że kobieta miała w zaciśniętej dłoni pogniecioną kopertę. Wzięłam przybrudzony papier i nie zwlekając wcisnęłam go niedbale do kieszeni dżinsów. Sięgnęłam w stronę mniejszego worka. Kiedy już miałam pociągnąć za zamek, czyjeś silne ręce schwyciły moje łokcie i szarpnęły w tył. Zostałam odwleczona kilka metrów dalej. Kiedy nieznajomy rozluźnił uścisk skuliłam się i po moich policzkach zaczęły spływać łzy bezsilności. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam uderzając tyłem głowy w coś twardego. Potem nastała ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro