Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21.

Natasha Romanoff

— Ty podły sukinsynu! - krzyknęłam celując bronią prosto w głowę Nicka. Okłamał mnie, a ja tego szczerze nienawidzę.

— Uspokój się! To dla twojego dobra. - powiedział Fury nie przejmując się zbytnio bronią, którą w niego celowałam.

— Ej, co jest? - spytał Bruce, który wszedł właśnie do pomieszczenia. — Nat, odłóż broń. - poprosił spokojnie, ale ja nie zamierzałam słuchać.

— Gdzie jest Steve, do cholery!? - krzyknęłam ze złością. — Dlaczego nie ma go w bunkrze!? - warknęłam przez zaciśnięte zęby.

— Bo razem z Wandą pojechali uratować twojego przyjaciela i jego rodzinę. - usłyszałam czyjś głos, po czym się odwróciłam. Za mną stał znajomy Wandy, a jego słowa mnie zatkały. Nie mogłam w to uwierzyć.

— Już nie żyjesz. - warknęłam w stronę jednookiego dziadka po czym załadowałam broń. W tej chwili byłam gotowa strzelić. Naraził ich wszystkich. Zanim jednak strzeliłam do ciemnego mężczyzny, ktoś wyrzucił z mojej dłoni pistolet i wykręcił moje ręce do tyłu. Próbowałam się szarpać, ale nagle poczułam zastrzyk. Kilka sekund później zasnęłam.

Steve Rogers

Weszliśmy niezauważalnie do budynku. Wszystko dzięki temu, że Wanda potrafiła się unosić w powietrzu, rozbijać mury i wiele innych rzeczy. Może dlatego Fury wysłał ją, a nie kogoś innego. Miała nadzwyczajne zdolności.

— No dobra teraz tylko pokonać tych trzydziestu strażników, którzy pilnują celi Bartona, znaleźć rodzinkę i możemy spadać. - powiedziała Wanda z cwanym uśmiechem.

— Bułka z masłem. - odparłem po czym kopnąłem mocno w drzwi, które się otworzyły z impetem. Rzuciłem przed siebie młotem, który dostałem w prezencie od Thora powalając nim na ziemię dziesięciu mężczyzn jednocześnie. Wanda zajęła się resztą. Po dwóch minutach było po wszystkim.

— Super, wchodzimy. - powiedziałem oddychając trochę szybciej.

— Panowie, przodem. - wyznała, a ja ruszyłem przodem. Za drzwiami była cela Bartona. Gdy nas ujrzał ucieszył się niezwykle.

— W końcu jesteście! Już myślałem, że się nie zjawicie. - wyznał mężczyzna, a ja się zaśmiałem. Wanda właśnie rozbrajała kraty. Gdy Clint wyszedł uściskał naszą dwójkę.

— Gdzie twoje dzieciaki? - spytała Wanda, a on zaczął nas kierować do odpowiedniego miejsca. Tam gdzie leżało trzydziestu nieprzytomnych strażników, Clint wziął sobie broń, żeby móc walczyć z nami. Mężczyzna zaprowadził nas do pokoju w którym trzymali jego rodzinę. Był strzeżony przez jeszcze większą liczbę osób. Mimo to, szybko sobie z nimi poradziliśmy.

— Jesteście cali? - spytał Clint troskliwie oglądając wszystkie dzieciaki, a na końcu żonę.

— Nic nam nie jest. Spadajmy stąd. - powiedziała Laura, a ja tylko wziąłem na ręce dwóch chłopców po czym zacząłem biec w stronę wyjścia z budynku. Wanda przeniosła za mury najpierw dzieciaki i Laurę. Później wróciła po nas.

— Stop! Nigdzie się stąd nie ruszycie! - usłyszeliśmy czyjś głos, odwróciłem się za siebie i ujrzałem setki uzbrojonych wojskowych wraz z jakimś dupkiem na czele.

— Mylisz się, nie jesteśmy Ci nic winni. To ty masz dług u nas. Pamiętaj, że gdy nas zamkniesz, a obcy wrócą, nie pomożemy. Narażasz ludzkość na wyginięcie tylko i wyłącznie z powodu tego, że nie możesz nas kontrolować. Jesteśmy grupą osób, które troszczą się o losy ludzkości, a wy chcecie nam w tym przeszkodzić. Nie damy się. - powiedziałem jednak dla nich moje słowa były bez znaczenia.

— Strzelać! - krzyknął dziadek w garniaku, a wtedy Wanda osłoniła nas barierą.

— Spadajmy! - krzyknęła tworząc dla nas jedną ręką schody, które dawały nam możliwość przejścia przez mur, a drugą wciąż tworzyła barierę. Gdy byliśmy po drugiej stornie wsiedliśmy do samochodu. Wanda dołączyła do nas po jakichś 2 minutach, tyle że gdy przekraczała mur kula trafiła prosto w jej plecy. Dziewczyna krzyknęła z bólu po czym spadła kilka metrów w dół uderzając o ziemię.

— Nie! - krzyknąłem podbiegając do niej. Była nieprzytomna. Wziąłem ją na ręce i szybko wsadziłem do auta.

— Jedź Clint, jedź! - krzyknęła Laura spoglądając na bladą Wandę. Rozpięła jej strój i spojrzała na jej brzuch. Krew była wszędzie. - Kula mogła uszkodzić kręgosłup, ale dobrze, że przeszła na wylot. Jednak założę się, że przed nami kawał drogi, a ona jeśli zaraz nie otrzyma pomocy to się wykrwawi. - wyznała kobieta ze smutkiem w głosie.

— Mam pomysł, ale nie wiem czy Fury na to pójdzie. - powiedziałem po chwili namysłu i wyciągnąłem telefon.

— Musi, jeśli to może uratować jej życie. - wyznał Barton jadąc jak najszybciej. Fury odebrał po dwóch sygnałach.

— Macie ich? - zapytał szybko.

— Tak, ale Wanda oberwała. Jeśli szybko nie otrzyma pomocy umrze. Musisz jak najszybciej wysłać jej kolegę, żeby ją przejął. On najszybciej przetransportuje ją do bunkru i tylko wtedy będzie miała szanse. - powiedziałem szybko i na temat, a on tylko zaczął kląć coś pod nosem.

— Nie zatrzymujcie się. Dam mu namiar na zegarek Wandy. Gdy wróci lekarze będą na nią czekać. - wyznał mężczyzna, a ja tylko odetchnąłem i się rozłączyłem. Położyłem dłoń na ręce Wandy. Była lodowata. Laura cały czas próbowała tamować krwawienie, ale czasu było coraz mniej.


Tak jak obiecałam, było 5⭐ i jest nowy rozdział. Teraz podwyższam poprzeczkę. 6⭐= next.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro