21.
Natasha Romanoff
— Ty podły sukinsynu! - krzyknęłam celując bronią prosto w głowę Nicka. Okłamał mnie, a ja tego szczerze nienawidzę.
— Uspokój się! To dla twojego dobra. - powiedział Fury nie przejmując się zbytnio bronią, którą w niego celowałam.
— Ej, co jest? - spytał Bruce, który wszedł właśnie do pomieszczenia. — Nat, odłóż broń. - poprosił spokojnie, ale ja nie zamierzałam słuchać.
— Gdzie jest Steve, do cholery!? - krzyknęłam ze złością. — Dlaczego nie ma go w bunkrze!? - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
— Bo razem z Wandą pojechali uratować twojego przyjaciela i jego rodzinę. - usłyszałam czyjś głos, po czym się odwróciłam. Za mną stał znajomy Wandy, a jego słowa mnie zatkały. Nie mogłam w to uwierzyć.
— Już nie żyjesz. - warknęłam w stronę jednookiego dziadka po czym załadowałam broń. W tej chwili byłam gotowa strzelić. Naraził ich wszystkich. Zanim jednak strzeliłam do ciemnego mężczyzny, ktoś wyrzucił z mojej dłoni pistolet i wykręcił moje ręce do tyłu. Próbowałam się szarpać, ale nagle poczułam zastrzyk. Kilka sekund później zasnęłam.
Steve Rogers
Weszliśmy niezauważalnie do budynku. Wszystko dzięki temu, że Wanda potrafiła się unosić w powietrzu, rozbijać mury i wiele innych rzeczy. Może dlatego Fury wysłał ją, a nie kogoś innego. Miała nadzwyczajne zdolności.
— No dobra teraz tylko pokonać tych trzydziestu strażników, którzy pilnują celi Bartona, znaleźć rodzinkę i możemy spadać. - powiedziała Wanda z cwanym uśmiechem.
— Bułka z masłem. - odparłem po czym kopnąłem mocno w drzwi, które się otworzyły z impetem. Rzuciłem przed siebie młotem, który dostałem w prezencie od Thora powalając nim na ziemię dziesięciu mężczyzn jednocześnie. Wanda zajęła się resztą. Po dwóch minutach było po wszystkim.
— Super, wchodzimy. - powiedziałem oddychając trochę szybciej.
— Panowie, przodem. - wyznała, a ja ruszyłem przodem. Za drzwiami była cela Bartona. Gdy nas ujrzał ucieszył się niezwykle.
— W końcu jesteście! Już myślałem, że się nie zjawicie. - wyznał mężczyzna, a ja się zaśmiałem. Wanda właśnie rozbrajała kraty. Gdy Clint wyszedł uściskał naszą dwójkę.
— Gdzie twoje dzieciaki? - spytała Wanda, a on zaczął nas kierować do odpowiedniego miejsca. Tam gdzie leżało trzydziestu nieprzytomnych strażników, Clint wziął sobie broń, żeby móc walczyć z nami. Mężczyzna zaprowadził nas do pokoju w którym trzymali jego rodzinę. Był strzeżony przez jeszcze większą liczbę osób. Mimo to, szybko sobie z nimi poradziliśmy.
— Jesteście cali? - spytał Clint troskliwie oglądając wszystkie dzieciaki, a na końcu żonę.
— Nic nam nie jest. Spadajmy stąd. - powiedziała Laura, a ja tylko wziąłem na ręce dwóch chłopców po czym zacząłem biec w stronę wyjścia z budynku. Wanda przeniosła za mury najpierw dzieciaki i Laurę. Później wróciła po nas.
— Stop! Nigdzie się stąd nie ruszycie! - usłyszeliśmy czyjś głos, odwróciłem się za siebie i ujrzałem setki uzbrojonych wojskowych wraz z jakimś dupkiem na czele.
— Mylisz się, nie jesteśmy Ci nic winni. To ty masz dług u nas. Pamiętaj, że gdy nas zamkniesz, a obcy wrócą, nie pomożemy. Narażasz ludzkość na wyginięcie tylko i wyłącznie z powodu tego, że nie możesz nas kontrolować. Jesteśmy grupą osób, które troszczą się o losy ludzkości, a wy chcecie nam w tym przeszkodzić. Nie damy się. - powiedziałem jednak dla nich moje słowa były bez znaczenia.
— Strzelać! - krzyknął dziadek w garniaku, a wtedy Wanda osłoniła nas barierą.
— Spadajmy! - krzyknęła tworząc dla nas jedną ręką schody, które dawały nam możliwość przejścia przez mur, a drugą wciąż tworzyła barierę. Gdy byliśmy po drugiej stornie wsiedliśmy do samochodu. Wanda dołączyła do nas po jakichś 2 minutach, tyle że gdy przekraczała mur kula trafiła prosto w jej plecy. Dziewczyna krzyknęła z bólu po czym spadła kilka metrów w dół uderzając o ziemię.
— Nie! - krzyknąłem podbiegając do niej. Była nieprzytomna. Wziąłem ją na ręce i szybko wsadziłem do auta.
— Jedź Clint, jedź! - krzyknęła Laura spoglądając na bladą Wandę. Rozpięła jej strój i spojrzała na jej brzuch. Krew była wszędzie. - Kula mogła uszkodzić kręgosłup, ale dobrze, że przeszła na wylot. Jednak założę się, że przed nami kawał drogi, a ona jeśli zaraz nie otrzyma pomocy to się wykrwawi. - wyznała kobieta ze smutkiem w głosie.
— Mam pomysł, ale nie wiem czy Fury na to pójdzie. - powiedziałem po chwili namysłu i wyciągnąłem telefon.
— Musi, jeśli to może uratować jej życie. - wyznał Barton jadąc jak najszybciej. Fury odebrał po dwóch sygnałach.
— Macie ich? - zapytał szybko.
— Tak, ale Wanda oberwała. Jeśli szybko nie otrzyma pomocy umrze. Musisz jak najszybciej wysłać jej kolegę, żeby ją przejął. On najszybciej przetransportuje ją do bunkru i tylko wtedy będzie miała szanse. - powiedziałem szybko i na temat, a on tylko zaczął kląć coś pod nosem.
— Nie zatrzymujcie się. Dam mu namiar na zegarek Wandy. Gdy wróci lekarze będą na nią czekać. - wyznał mężczyzna, a ja tylko odetchnąłem i się rozłączyłem. Położyłem dłoń na ręce Wandy. Była lodowata. Laura cały czas próbowała tamować krwawienie, ale czasu było coraz mniej.
Tak jak obiecałam, było 5⭐ i jest nowy rozdział. Teraz podwyższam poprzeczkę. 6⭐= next.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro