Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.

Natasha Romanoff

Siedziałam właśnie w swoim pokoju i czytałam jakąś książkę, którą znalazłam na półce. Nagle drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Steve. No świetnie! Zamknął za sobą drzwi i usiadł na biurku. Nie chciałam zwracać na niego uwagi, ale nie mogłam. Chciałam dowiedzieć się czego chciał.

— Przepraszam za wszystko co Ci wczoraj powiedziałem. Byłem zły ale nie na ciebie, tylko na siebie. Dlatego, że nie potrafiłem wprost wyznać Ci tego co myślę. Już wiesz, że mi się podobasz. I wcale nie uważam, że nie masz uczuć. Jesteś bardzo dobrą i wrażliwą dziewczyną, byłaś najlepszą przyjaciółką jaką miałem. Poza tym poświęciłaś swoje życie, żeby uratować świat. Mało kto byłby do tego zdolny. I wiedz że zawsze będę Cię kochał Nat, bez względu na to czy tak jak kocha się ukochaną czy też tak jak kocha się przyjaciółkę. Wszystko mi jedno, ważne żebyś tylko była gdzieś obok. - powiedział spokojnie, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż siedziałam na łóżku. Odłożyłam jedynie książkę. Chciałam coś powiedzieć, naprawdę ale nie wiedziałam co? Czy ja i Steve moglibyśmy w ogóle być razem? Czy pasujemy do siebie w ten sposób? Jest dla mnie zbyt dobry, ja nie jestem dla nie wystarczająco dobra. Jednak być może przy kimś takim jak Kapitan Ameryka byłabym lepsza. W końcu Bruce to już dawno zamknięty rozdział. Poza tym nigdy mnie nie chciał, a ja nie jestem typem dziewczyny, która się ugania za chłopakami. Teraz mam szansę na związek ze wspaniałym facetem, dobrym i szlachetnym. Co mam z tym do cholery zrobić? Może nawet dla mnie jeszcze nie jest za późno.

Steve właśnie kierował się do wyjścia, a wtedy wstałam z łóżka.

— Steve, czekaj. - powiedziałam po czym do niego podeszłam. Nie myśląc za wiele pocałowałam go namiętnie w usta. Mężczyzna położył ręce na moich pośladkach i podniósł mnie do góry. Objęłam go nogami, a on przydusił mnie do ściany. Czułam jak gorąco rozpala mnie od środka. Dawno nie czułam czegoś takiego. — Poprawiłeś się od ostatniego razu, Kapitanie. - wyznałam gdy ten zaczął mnie całować po szyi. Wydałam z siebie cichy jęk rozkoszy.

Zaczęłam rozpinać jego błękitną koszulę i gdy już byłam w połowie ten postawił mnie na ziemii odsuwając się nieco.

— Przepraszam, ale nie mogę. Nie teraz. Mam coś ważnego do załatwienia. Wrócimy do tego. - powiedział po czym pocałował mnie w policzek, a chwilę później wyszedł. Ani trochę nie rozumiałam tego, co się właśnie stało. Co było w tym momencie ważniejszego? Wyznaje mi miłość po czym ucieka. Nieco zdezorientowana usiadłam na łóżku i dotknęłam swoich ust. Co ja w ogóle wyprawiam?

Clint Barton

Gdybym wiedział, że to zrobią zabrałbym rodzinę do bunkru już dawno temu. Dlaczego uznałem, że nie mogą nam nic zrobić? A no tak. Bo nie mogą do cholery! Robią to niezgodnie z prawem i to my powinniśmy zamknąć ich, a nie oni nas. To jakieś szaleństwo. Co zawiniła moja żona i dzieciaki!? Nic. Właśnie nic.

— Zabiję was gdy tylko uda mi się wyjść zza tych krat. - krzyknąłem uderzając zaciśniętymi dłoniami o metalowe pręty za którymi siedziałem.

— Zanim to zrobisz aresztujemy twoich żałosnych kumpli. Uważacie się za bohaterów, ale jesteście zgubą tego świata. Przez was stało się to wszystko. Tony Stark był inteligentny i wiedział o tym. Wiedział, że jest coś winny światu, dlatego oddał za to życie. Jednak wy nie zrobiliście nic. Jedyne co możecie oddać go waszą wolność. - powiedział stanowczo, a ja ujrzałem we wspomnieniach Natashę, którą trzymałem z całej siły za rękę, jednak ona się odepchnęła i skoczyła. Patrzyłem jak uderza głową o twardą ziemię i umiera w skutek upadku z takiej wysokości. Oddała za mnie życie. Tony oddał życie za ludzkość.

— Masz rację. Niewielu z nas miało szansę zaistnieć tak jak Tony. I prawdą jest to, że to przez nas to wszystko się zaczęło. Jednak pomyśl co by było, gdyby zaczęła się inwazja, a nas Avengersów by nie było. Koniec świata nastąpiły już w 2012 roku, a jednak uratowaliśmy świat. - powiedziałem patrząc starcu w oczy.
— Zamiast próbować nas wytępić, okaż trochę wdzięczności. Pozwól moim przyjaciołom dalej robić swoje. Spójrz na mnie. Wycofałem się z tego już dawno temu, postanowiłem żyć z dala od tego, a teraz to mnie i moją rodzinę przetrzymujecie w pieprzonej niewoli. Zastanów się czy chcesz być takim człowiekiem? - powiedziałem przyglądając się mu.

— Słuchaj, ja nic do was nie mam, serio. Jednak muszę to zrobić dla dobra ludzkości. Nie zabiję Cię. Nie tknę twojej uroczej rodzinki. Chcę tylko dorwać te dziwadła, rozumiesz? Hulka, Kapitana Amerykę, Wandę Maximoff, tego całego Ant-Mana i jego dziewczynę, nie zapominając o tym Spider-synku Starka. Te dziwadła są zagrożeniem dla ludzkości, to przez nich o mało co nie zginęliśmy. Nie pojmujesz tego, bo są twoimi przyjaciółmi, ale tak po prostu jest. - powiedział mężczyzna ze złością, a ja pokręciłem głowa i machnąłem ręką odwracając się do niego plecami.

— Nie masz z nimi nawet najmniejszych szans, kolego. - wyznałem, a on tylko zaśmiał się perfidnym głosem i odszedł. Usiadłam na ziemii i podciągnąłem kolana do piersi. Miałem w głowie tylko jedną myśl.

Oby tym razem to nie była Natasha. Nie może mnie ratować po raz kolejny. Poświęcić się po raz kolejny dla mnie. Nie zaniosę tego. 

Steve Rogers

Czułem się odpowiedzialny za Wandę. Jeśli podczas naszej misji coś się jej wydarzy, będę temu winny. Jest jeszcze dzieckiem, nie wiem dlaczego Fury kazał jechać właśnie jej. Dlaczego nie posłał ze mną kogoś bardziej dojrzałego?

— Myślisz, że mamy w ogóle jakąś szansę? - spytała dziewczyna patrząc przez okno z zamyśloną miną.
Spojrzałem na nią z uśmiechem.

— Gdybyśmy nie mieli to Fury by nas tu nie wysyłał. Głowa do góry, będzie dobrze. Niedługo będzie po wszystkim, a nakaz aresztowania zostanie cofnięty. - wyznałam zgodnie z tym w co aktualnie wierzyłem, mimo to ona nie chciała mi zaufać. Była realistką. Zdawała sobie powagę sytuacji i wiedziała, że coś może pójść nie tak.

— Właściwie to nawet jeśli mnie złapią nikt nie będzie po mnie płakał. - powiedziała dziewczyna wzruszając ramionami, a ja tylko przewróciłem oczami.

— O czym ty mówisz wariatko? Po pierwsze nie złapią Cię bo jestem tam z tobą, a po drugie gdybyś to ty teraz była zamknięta też byśmy Cię szukali. - odarłem zgodnie z prawdą. Myślała, że nie ma nikogo. Jednak prawda była inna.

— Może masz rację, po prostu wciąż nie pozbierałam się po stracie brata, ani po śmierci Visiona. Bez nich czuję się nikim. - wyznała cichym głosem, a ja złapałem ją za rękę. Było mi jej żal. Jednak nie powinna się tam dręczyć.

— Każdy z nas kogoś stracił, Wanda.  Mimo to masz nas, a my mamy Ciebie. Możesz nam powiedzieć o tym co cię dręczy. Jakby nie było, czy chcesz czy nie, to jesteśmy z tobą. - powiedziałem patrząc na nią uważnie, a ona kiwnęła głową.

— Dzięki, Kapitanie. - szepnęła z małym uśmiechem po czym włączyła muzykę. Już za kilka godzin mieliśmy być na miejscu. Tylko co dalej?

Wracam po wielu miesiącach! Gdyby ktoś jeszcze tu był to proszę bardzo❗
5⭐=next 👈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro