Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Pepper Potts

Przeglądałem właśnie rzeczy na komputerze Tony' ego w jego ukochanej piwnicy. Minęła już godzina. Chciałam to trochę uporządkować. Nagle trafiłam na plik o nazwie, SZTUCZNA INTELIGENCJA - TONY STARK. Co to miało być do cholery? Nacisnęłam na plik, a wtedy pojawiło mi się milion różnych znaczków, liczb i literek. Nie miałam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, nagle coś się odezwało.

- No wreszcie. - usłyszałam nagle, a wtedy mnie zatkało. Poczułam strach. Słyszałam głos zmarłego męża, który rozchodził się po całym pomieszczeniu.

- Co do cholery? - zapytałam sama siebie, a wtedy znów usłyszałam jego głos.

- Wiesz Pepper, liczyłem na jakieś milsze powitanie z twojej strony. - wyznał, a ja tylko złapałem się za serce i zaczęłam się oglądać. Czułam, że zawał jest już o włos.

- Co to jest? Kolejne nagrania. - powiedziałam próbując się uspokoić. To było niemożliwe, ale Tony to Tony. Mógł zrobić wszystko.

- Nie co, a kto. Wpadłem na to, że mogę umrzeć podczas tego starcia z Thanosem, więc zgrałem całą swoją wiedzę, uczucia, zachowania, miłość, wszystko do tej nowej inteligencji. Teraz jestem tutaj kotku, prawdziwy. To znaczy tak trochę prawdziwy, ale nie do końca. - usłyszałam, a to mnie do reszty zamurowało. On był tutaj. Mój mąż. Tony Stark wciąż żył, tak jakby.

- Tony, ty, boże... ty żyjesz. - powiedziałam przerażona, a on się zaśmiał.

- Żyję to za dużo powiedziane. Musisz sprowadzić tutaj Bannera, żeby stworzył mi jakieś ciało. Najlepiej gdyby to było moje piękne ciało, ale nie będę narzekał jeśli będzie się troszkę różniło. - zaczął mówić, a ja miałam niewyobrażalną ochotę go przytulić, dotknąć, zobaczyć. Nie tylko usłyszeć.

- Tęskniłam za tobą. Cały czas. Boże, myślałam, że zostałam sama. - powiedziałam drżącym głosem.

- Ja też, kochanie, ale nikt nie może o niczym wiedzieć. To, że tu jestem to będzie nasza tajemnica. Ja w oczach innych, już nie istnieje. Mnie nie ma. Zrobiłem to po to, żeby być z tobą i Morgan. Gdyby nie wy, dałbym sobie spokój i odszedł tak jak nakazują prawa natury. - wyznał mężczyzna spokojnym głosem, a ja tylko złapałam się za serce i poczułam jak łzy zaczynają spływać po moich policzkach.

- Dzwonię do, do Bannera. Nie ruszaj się stąd. Zaraz wrócę. - poprosiłam, a on tylko się zaśmiał.

- Obudź się, Pepper. Przecież mnie tu i tak nie ma. - wyznał mężczyzna nieco smutnym tonem.

Zerwałam się ze snu jak poparzona. Czułam pot spływający po ciele, ciarki mnie przechodziły gdy zdałam sobie sprawę z tego, że to był zwykły sen. Jednak niesamowicie realistyczny i marzyłam, żeby okazał się prawdą.

Głównie dlatego, że ta mała istota, która spała słodko tuż obok mnie, dzień w dzień spoglądała na zdjęcie swojego taty, a po jej policzku spływało kilka łez. Wtedy ja patrząc na nią też się rozklejałam, bo nikt poza małą Morgan nie wiedział jak to jest stracić kogoś kogo kocha się razy 3000.

Bucky Barnes

Lubiłem spacerować, przyglądać się gwiazdom, drzewom, niebu. Wszystko to było inne, inne niż w czasach, w których się urodziłem.

Chciałem poznać ten świat, ale nie miałem z kim. Kiedyś bym to zrobił z najlepszym kumplem, ale podczas mojej nieobecności on poznał nowych ludzi, którzy stali się jego rodziną i najbliższymi mu osobami. Nie mam mu tego za złe, ale chciałbym poznać kobietę, która stworzy mi prawdziwy dom już na zawsze, taki, który nie zmieni się nigdy więcej, ani który nie zniknie. Jednak nie miałem do tego głowy. Kiedyś byłem największym kasanową w mieście, ale to wszystko się zmieniło. Teraz nie mam nikogo, ani niczego. Pozostały mi samotne spacery w blasku nocy.

Steve Rogers

- Dwa razy Whisky z lodem. - poprosiłem kelnerkę, która przyjmowała zamówienia. Spojrzałem na Nat.

- Zatańczymy? - zapytałem uśmiechając się do niej szeroko, gdy nagle przypomniała mi się Peggy. Spoczywaj w pokoju, moja kochana.

- Potrafisz tańczyć, Rogers? - zdziwiła się kobieta wyciągając ku mnie rękę.

- Być może. Zaraz sama się o tym przekonasz. - wyznałem ciągnąć ją w stronę parkietu. Położyłem jej dłonie w pasie, a one zarzuciła swoje na moje ramiona. Zaczęliśmy kołysać się w rytm spokojnej muzyki.

- Właściwie to całkiem nieźle Ci idzie. Przyznaję, że nie spodziewałam się tego po sztywniackim Kapitanie, który przez długi czas paradował w zbyt obcisłych gaciach. - opowiedziała ruda kobieta, a ja się zaśmiałem kręcąc głową. Widziałem, że alkohol powoli bierze górę nad jej rozumem. Żałowałem, że nie mogę być w tym stanie co ona, nawet gdybym tego bardzo chciał.

- Jesteś wspaniała Natasha. Cieszę się, że to z tobą wyruszyłem w tą podróż. - wyznałem zgodnie z prawdą a ona się uśmiechnęła.

- Ta podróż to życie, Steve. - odparła spoglądając mi w oczy, a wtedy ja nie myśląc wiele przysunąłem się do niej i pocałowałem jej usta. Kiedyś już się całowaliśmy, ale w pracy. Teraz to było co innego, zrobiłem to zupełnie świadomie i chętnie. Kochałem ją. Sam nie wiem, czy tak jak przyjaciel kocha przyjaciółkę, czy tak jak facet kocha kobietę, ale kochałem. Najbardziej zdziwiło mnie to, że Romanoff nie odsunęła się, ani nie kopnęła w krocze dając znać, że jestem idiotką. Może to miało jakiś sens. Może tak miało być.

zawsze kraszowałam, nie lubię Bannera 🦖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro