10.
Natasha Romanoff
Wyruszaliśmy w nieznane. Po raz pierwszy nie miałam walizek wypchanych po brzegi bronią oraz apteczkami, gdzie czekały bandaże i leki przeciwbólowe, które przydatne były po każdej walce. Tym razem mogłam zabrać ze sobą to co zabierał każdy normalny człowiek. Bikini, mnóstwo kolorowych ubrań, kosmetyki.
Wszystko było takie nowe i dziwne. Zwykłe życie było naprawdę dziwne. Udaliśmy się do Miami. Piękne plaże, dzikie życie w małym drewnianym domku nad wodą. Nigdy tego nie miałam.
- Ładnie tu. - powiedziałam z uśmiechem stając na balkonie z butelką piwa w ręku.
- Nawet bardzo. - wyznał mężczyzna, który podszedł do mnie i zarzucił mi rękę na szyję. - Co ty na to, żeby się wykąpać? - zapytał Steve po chwili, a ja tylko się zaśmiałam.
- Widziałeś moją bliznę na brzuchu. Nigdy więcej nie założę bikini. - wyznałam patrząc na niego. Blondyn zmarszczył brwi.
- Rozejrzyj się. Nie ma tu nikogo poza nami, a skoro ja już ją widziałem to co Ci stoi na przeszkodzie, żeby wejść do wody i sobie ze mną popływać? - zapytał z lekkim zdziwieniem, a wtedy ja przyznałam mu rację. Postawiłam piwo na stoliku po czym zaczęłam biec w stronę plaży. Po drodze zdjęłam koszulkę, a chwilę później spodnie. Gdy już byłam w samej bieliźnie wbiegłam do wody, która okazała się być lodowata.
- No Kapitanie, teraz twoja kolej. - powiedziałam czując jak zimno przeszywa moje ciało. Steve się uśmiechnął po czym zdjął koszulkę i zostając w spodenkach zaczął biec w stronę wody. Mężczyznę wbiegł na pomost i przed wskoczeniem do wody zrobił salto. Po chwili się wynurzył i podpłynął do mnie.
- Jak oceniasz mój skok? - zapytał mężczyzna, a ja zrobiłam skwaszoną minę.
- Stać Cię na więcej, Rogers. - wyznałam, a on się zaśmiał. Otuliłam się pod wodą ramionami.
- Widzisz tą wyspę? - spytał nagle pokazując palcem na oddaloną o jakieś 300 metrów wysepkę.
- Tak. - odparłam, a on podpłynął do mnie dosyć blisko.
- No to wskakuj mi na plecy i popłyniemy tam. - powiedział podekscytowany, a ja tylko uniosłam jedną brew.
- Co ty się w Aquamena teraz bawisz? - spytałam, a on wzruszył ramionami.
- Czemu nie? Lubię pływać. - stwierdził po czym załapał mnie za rękę i pociągnął do siebie. Chcąc nie chcąc wskoczyłam mu na plecy i objęłam rękami jego szyję. Zaczęliśmy płynąć, szybciej niż się spodziewałam.
- Napewno dasz radę mnie utrzymać? Nie chciałabym się utopić drugiego dnia wakacji. - wyznałam zgodnie z prawdą, gdy byliśmy już w połowie drogi.
- Byliśmy razem w kosmosie, walczyliśmy z Thanosem, ratowaliśmy się nawzajem setki razy, a ty teraz myślisz, że pozwoliłbym Ci utonąć? - zdziwił się nie przestając płynąć. Uśmiechnęłam się. - Poza tym, co ty nie umiesz pływać? - zapytał po chwili zdziwiony, a ja tylko westchnęłam.
- Umiem, ale nie przepadam za wodą gdy nie czuję gruntu pod nogami. - odparłam stanowczo.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Wyszliśmy z wody. Usiadłam na piasku, a Steve tuż obok mnie. Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas wpatrując się w fale.
- Czy ja odnajdę się w takim życiu, Rogers? - zapytałam cicho nie mogąc oderwać wzroku od pięknych widoków. Steve wziął moją rękę w swoją i splótł nasze palce razem. Przyznaję, że było to dosyć przyjemne uczucie, ale też dziwne. Bardzo dziwne.
- Jakoś sobie poradzimy, Nat. Mamy siebie. - szepnął po chwili, a ja tylko oparłam się głową o jego ramię. Był dobrym przyjacielem.
Wanda Maximoff
Życie w tym cholernyn budynku było skomplikowane. Za ścianą miałam Sama, a naprzeciwko Bucky'iego. Lubiłam ich, ale czasami byli denerwujący. Sam sprzedał swój dom i wszystkie pieniądze oddał na cele charytatywne, a Bucky i tak nie miał innego domu więc był skazany na to miejsce, ale ewidentnie mu to nie przeszkadzało. Lubił Sama i mnie chyba też. Peter mieszkał z ciotką, a Strange w Hogwarcie czy gdzieś tam.
- Jadę na kilka dni do Paryża chłopaki. Nie rozwalcie nam chaty, jak mnie nie będzie. - powiedziałam wchodząc do salonu z walizką.
- W sensie, że na misję czy rekreacyjnie? - zapytał Bucky zajadając się popcornem.
- Powiedzmy, że to misja. Jednak nie wspominajcie o tym Fury' emu, ani nikomu. - wyznałam zgodnie z prawdą, a oni tylko kiwnęli zgodnie głowami.
- Jakbyś potrzebowała pomocy to daj znać, młoda. - powiedział Bucky gdy już byłam przy drzwiach.
- I wice wersa, stary. - krzyknęłam po czym wyszłam z mieszkania. Musiałam odnaleźć tego mężczyznę, który posiadał takie same umiejętności jak mój brat. Musiałam.
Peter Parker
Powrót do szkoły był niezwykle ciężki. Wszędzie go widziałem. W małej Morgan oraz w jej mamie. Na ścianach budynków, dosłownie wszędzie. Nie mogłem tego wytrzymać. Po części się z tym pogodziłem, ale z drugiej strony każdej nocy śnił mi się. Jego śmierć. To jak mnie przytulił, niedługo przed śmiercią. Nie, nie mogłem tego znieść.
Siedziałem sam w ostatniej ławce gdy nagle przysiadła się do mnie Mitchell.
- Przykro mi z powodu jego śmierci, Peter. Wiem, że byłeś z nim blisko. - powiedziała dziewczyna, a ja tylko spojrzałem na nią kątem oka.
- Nie mówmy o tym. - odparłem, a ona tylko uniosła ręce w geście obronnym. - Nie obrażaj się, po prostu jest mi trochę ciężko. - dodałem zdając sobie sprawę, że mogłem się zachować trochę nie uprzejmie.
- Wiem, przepraszam. Chciałam, żebyś wiedział, że nie jesteś sam. - powiedziała dziewczyna, na co się uśmiechnąłem.
- Chcesz po szkole skoczyć na kawę? Może czas się trochę lepiej poznać. - wyznałem, a ona się uśmiechnęła po czym kiwnęła głową. Była miła i ładna. Mądra i dosyć grzeczna. Lubiłem ją. Mogliśmy się zaprzyjaźnić, a nawet więcej.
urocza dziewoja 👧
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro