Peter Parker
-Jasne, ze chcę!- odkrzyknął Peter. Po czym dotarło do niego, co właśnie zostało mu zaproponowane. - Czekaj... Co?
-Głuchy jesteś, czy co?- Dziewczyna nachyliła się w jego stronę. Tak, że teraz siedział w jej cieniu.- Czy chcesz jechać do Wakandy?
Peter nie odpowiedział od razu. Musiał się przesłyszeć. Był pewien, że Shuri mówiła mu wcześniej, że żaden obcokrajowiec nie może wejść do Wakandy, a Peter należał do obcokrajowców. Nawet nie mógł udawać, że jest z tego samego kraju, co księżniczka. Biorąc to wszystko pod uwagę, stwierdził, że musiał się przesłyszeć. Dwukrotnie.
-Mogłabyś powtórzyć?- zapytał ją. Tym razem będzie słuchał jej uważniej.
-No głuchy jesteś.- Obrócił się.- Ej Hulk, czy ja mówię jakość niewyraźnie?
Zielony podniósł głowę, znad paśnika dla alpaki.
-Według mnie mówisz dobrze- odparł.
-Dzięki Hulk.- Dziewczyna znowu zwróciła się do chłopaka.- Czy. Ty.- Wskazała na niego.- Chcesz. Jechać.- Wykonała rękami ruch, jakby miała gdzieś jechać.- Ze mną.- Wskazała na siebie.- Do. Wakandy?
Peter zamrugał kilka razy. Czyli jednak się nie przesłyszał, lub oberwał kiedyś w uszy podczas swojej ostatniej i jedynej akcji, i dopiero teraz to się uaktywniło.
-Ty tak na serio? Chcesz mnie zabrać do swojego domu?- Chciał się jeszcze upewnić. Wolał nie popełniać jakiejś wielkiej gapy, która skończy się jakąś wojną.
-Tak. Wreszcie zaczynasz łapać. Chodź.- Wyciągnęła do niego rękę, którą Peter przyjął.- Muszę powiedzieć reszcie, co ustaliłam z bratem. Powinno ci się spodobać.- Kiedy już oboje stali, dziewczyna znowu zwróciła się w stronę Hulka.- Ej Hulk, ogłosiłam zebranie. Idziesz?
-Ty tak możesz?- zapytał ją Hulk, sprzątając stajnię Geralda.- Tony się wkurzy.
Peter patrząc na niego poczuł się źle. Miał mu pomagać, a on przez siedział i słuchał relaksacyjnej muzyki z alpaką. A nawet nie skończył tego jedynego zadania, jakim było wyczesywanie Geralda, zanim odleciał. Miał teraz więc nadzieje, że pan Hulk nie będzie aż tak bardzo na niego zły. Ned mu kiedyś powiedział, że podobno zielony im się bardziej wścieknie, tym staje się silniejszy. A pająk nie chciał oberwać od nawet spokojnego pana Hulka.
-Na pewno.- Shuri się uśmiechnęła.- Chcesz to zobaczyć?
-Jasne. Mogę nawet cię bronić.- Zielony podszedł do nich.
-Dzięki, ale nie trzeba.- Uśmiechnęła się do niego księżniczka.- Powołam się na immunitet i sprawa załatwiona.
-Loki już próbował. Tony powiedział, ze dopóki mieszka pod jego dachem i je jego jedzenie, nie ma prawa głosu dopóki nie osiągnie pełnoletności.
Razem ruszyli w stronę windy. Peter na początku martwił się, że ona nie wytrzyma ich ciężaru, w szczególności pana Hulka, ale pan Stark zapewnił go, że wszystkie windy zostały specjalnie zbudowane pod zielonego. Jednak ciągle wewnątrz chłopaka pozostał ten strach, że zaraz liny się zerwą, a oni spadną na samo dno szybu. Dlatego postanowił, kontynuować rozmowę.
-To, co zrobił Loki?- zapytał, znając przynajmniej na tyle Lokiego, że ten nie pozwoliłby komukolwiek, żeby tak do niego mówić.
-Na początku kiwną głową- odparł duży.- Potem spakował się do plecaka, zabrał tego piekielnego kota, wskoczył na motor i wyjechał. Pojawiał się jedynie na zebraniach i kiedy był potrzebny. Trwało to przez miesiąc. Do tej pory nie wiemy, gdzie się podział.
Shuri i Peter wymienili między sobą spojrzenia. Zresztą czego innego mogli się po kimś takim, jak Loki spodziewać. Parkera jedynie trochę zdziwiło, że pan Hulk, który do tej pory zdawał się uwielbiać wszystkie zwierzęta, nie lubi Mimi.
Poszli do sali zebrań, gdzie już byli wszyscy. Pan Bucky najwidoczniej wykorzystał to, że Shuri jeszcze nie było. Stał przy ekranie i tłumaczył, chyba jakąś strategię. Reszta zdawała się go w ogóle nie słychać. Pan Strange całkowicie jawnie go ignorował, siedząc z zamkniętymi oczami, pochłonięty zaciskaniem i prostowania palców. Robił to z mozołem, jakby kosztowało to wiele wysiłku. Całkowitym jego przeciwieństwem była pani Pepper, która udawała, ze słucha, jednak było widać, że myślami była zupełnie gdzie indziej. Tymczasem pan Tony i Loki grali chyba w statki. Peter usiadł pomiędzy panią Pepper i panem Starkiem.
-Oszukujesz- mruknął pan Tony, kiedy Parker zajmował miejsce. Chłopak spojrzał w jego stronę i zobaczył, że Iron man stracił prawie wszystkie okręty, a sam utopił najwyżej dwa. Pają zerknął na Lokiego, który całkowicie zignorował to, co powiedział pan Stark.
-Hej ludzie!- krzyknęła Shuri, która zdołała wypchać Bucky'ego sprzed ekranu i sama zajęła jego miejsce.- Jest pewna sprawa.- Wskazała na wyświetlające się na ekranie zdjęcie jakiegoś czarnoskórego mężczyznę, ubranego w garnitur.- Widzicie tego gościa z brodą w stylu "będę jak tata, bo zawsze chciałem mieć brodę, a tata ma brodę"? Ten człowiek, który wydaje z siebie najdziwniejsze dźwięki i opanował spadanie na twarz do perfekcji, jest moim starszym bratem, księciem T'Challą. Za dwa dni będzie jego koronacja- na wyświetlającym się zdjęciu, została doklejona korona i szarfa- i będzie królem Wakandy. Wakanda to kraj, z którego pochodzę i który ma dość niesamowitą technologię i mogę powiedzieć, że jest bardziej zaawansowany niż reszta świata... Nawet Asgard.
-Tak porównuj sobie wieczne trwające, złote królestwo, gdzie udało się zapanować na technologią i magią, w którym mieszkają ludzie o takich mocach i sile, że wasi przodkowie sławili ich jako bogowie z jakimś państewkiem. Na Ziemi- odezwał się Loki. Peter widząc minę Shuri, która gotowała się do wygarnięcia kosmicie, poczuł, ze najchętniej schowałby się pod stołem i przeczekał najgorsze. Jednak zanim do czegokolwiek doszło, wtrąciła się pani Pepper.
-Loki, Shuri, co ja wam mówiłam, o tej bezsensownej sprzeczce?
-Że jest głupia- mruknęli oboje pod nosami.
Pani Pepper rzuciła jeszcze w kilku zdaniach, że powinni się pogodzić i zostawić niektóre sprawy w spokoju, takich jak porównywanie państw. Peter tymczasem nachylił się w stronę pana Starka i zapytał:
-O co im chodzi?
-Pokłócili się o to, które królestwo jest lepsze.
-Kiedy? Dlaczego nic o tym nie wiem?- Peter zmarszczył brwi. Przecież ostatnio, kiedy był przy tym, kiedy tamta dwójka ze sobą rozmawiała, wszystko było dobrze.
-Dzisiaj. Kiedy ciebie nie było. Zostawiłeś jednak zadanie z fizyki na stole. Pepper przy tym była, kiedy Shuri po coś wróciła. Ponoć dorwali się do zadań i zaczęli się śmiać z ich prostoty.... Tak wiem, nie patrz się tak na mnie. Dobra skończyło się na tym, ze zaczęli się kłócić najpierw o szkoły, potem o systemy edukacji, a na koniec o ogół państwa.
Peter spojrzał na tamtą dwójkę. Znał Wakandę i Asgard z marnych wspomnień na ich temat. Wiedział, że oba są królestwa są niesamowite, ale jakość nigdy nie sądził, że można, by je porównywać. Tak naprawdę nie sądził, że można je w ogóle porównywać. Każde najpewniej jest piękne i niesamowite na swój własny sposób. I każde zamieszkuje zupełnie inna kultura. Ciągle nie znosił porównywania.
Shuri wreszcie wróciła do tematu.
-Więc w związku z koronacją T'Challi, mam możliwość powrotu do domu. A tam mogę rozwiązać problem z anteną.
-Który tylko ty znajdujesz- mruknął pod nosem pan Stark.
-Mogę ją tam zbudować, ale to będzie trochę trwało, a to wiązałoby się z siedzeniem w laboratorium przez całe dwa dni, które tam spędzę, co jakby jest niemożliwe. Dlatego...
-Chcesz nas zabrać, żebyśmy ci pomogli?- przerwał jej pan Stark.
Wszyscy spojrzeli najpierw na Iron mana, a potem na Shuri. Pan Strange chyba nawet otworzył oczy.
-Czy ty przypadkiem mówiłaś, że Wakanda jest zamkniętym państwem? I nie wpuszczacie ludzi z zewnątrz?- zapytał pan Barnes.
-Tak, ale teraz mam wsparcie mojego brata, który naprawdę za mną tęskni, bo jestem jego ukochaną siostrzyczką bez, której żyć nie może oraz jego byłej, którą ciągle kocha i ona też go ciągle kocha, i z którą w końcu się zejdzie z powrotem, i która też za mną cholernie tęskni. A przy okazji chce otworzyć kraj na resztę świata i forsuje ten pomysł od lat. Jednak jeszcze nie wiem, ile osób mogę zaprosić...
-Weź mnie i wszystko zrobię w pół godziny- znowu jej przerwał pan Stark.- W szczególności, jeśli zaraz zajmiemy się projektowaniem.
-Jutro się wszystkiego dowiem i powiem, kogo zabiorę. I od razu przepraszam, bo z chęcią, bym wzięła wszystkich, ale taką na razie mamy politykę.
-Do tego jutro wracają Scott i Hope- przypomniała pani Pepper.
-Spoko, przywykliśmy- odezwał się Hulk.- Polityka trudna sprawa.
-Mnie tam nawet nie bierz- powiedział pan Barnes.- Nie nadaje się do składania broni, a nie niczego bardziej skomplikowanego. Tak szczerze nie na twoim miejscu nie brałbym także Starka.
-Ej!- oburzył się pan Tony.
-Shuri potrzebuje ludzi do składania, co nie?- Kapitan Ameryka zerknął w stronę księżniczki, która lekko skinęła głową.- Przypomnij mi, kiedy ostatnio złożyłeś coś sam z siebie? Bez użycia maszyn, które robiłyby to za ciebie?
-Wczoraj składałem lego.- Peter, pamiętając wczorajszy dzień, spojrzał w stronę pana Starka z lekkim wyrzutem. Dorosły musiał to zauważyć, bo dodał- Peter też trochę pomagał.
Tak naprawdę Peter nie pomagał "trochę". To była wspólna praca. No może Parker lekko robił więcej, ale to dlatego, że pan Stark za nim nie nadążał. Oczywiście musieli wtedy natrafić na problem znikniętego klocka, ale wtedy pojawiła pani Pepper i ich uratowała. Wynikiem tej współpracy był zacny Sokół Milenium. Naprawdę zacny.
-Shuri masz coś jeszcze do przekazania, czy to już wszystko?- zapytał pan Stark, ignorując fakt, że pan Barnes widocznie chciał coś dodać.
-Raczej nie, ale za to mogę wyświetlić serię nagrań końcowych efektów moich żartów.- Na ekranie zdjęcie zmieniło się w krótki filmik, na którym T'Challa tyka jakiejś dzidy, która poraziła go prądem, po czym wylądował na podłodze.
-Niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego młodsze rodzeństwo uwielbia znęcać się na starszym?- Pan Stark spojrzał to na księżniczkę, to na Lokiego.
-Bo to pierwsza osoba, która wpadanie w pułapkę.
-Można się zemścić za to, że się znęcano nad tobą odkąd skończyło się czwarty rok życia.
-Jest ciekawie.
-Pokazuje się, że nie jest idealny.
-Można się pośmiać.
-Zawsze można to zrobić.
-Rozwiązuje się prywatne problemy.
-I kłótnie.
-I ogólnie złe humory.
-Wspominałem już o zemście?
-A co najważniejsze...
-To jest zabawne- powiedzieli jednocześnie Shuri i Loki.
-Sam się o to prosiłeś- powiedziała pani Pepper, spoglądając w stronę Iron mana.
-Tak...- mruknął tamten.- Peter nie ucz się od nich. To źli ludzie.- Po czym znów zwrócił się do Shuri.- Możemy już przejść do momentu, kiedy mózgowcy wychodzą pracować, a reszta robi, coś na pewno o wiele nudniejszego?- Rozejrzał się. Reszta pokiwała głowami z wyjątkiem pana Strange'a, który chyba zasnął.- Dobra Shuri chodź. Muszę przypilnować, żeby to coś, działało.
-Myślałam o tym, żeby jeszcze namierzyć sygnały z innych podwodnych baz- powiedziała dziewczyna, wychodząc z pomieszczenia za mężczyzną.
***************
Następnego dnia przyjechał Ant-man i Wasp, i Cassie. Peter starał się oprowadzić dziewczynkę po bazie, co nie było wcale łatwe. Córka pana Langa, widząc chyba zagubienie, malujące się na twarzy chłopaka, zapytała o to, czy istnieje jakaś mapa wszystkich pokoi. Peter nie widział, co odpowiedzieć. To było taki prosty pomysł i łatwy w zastosowaniu, jednak jemu nie przyszedł do głowy.
-Wiesz, co? Nie wiem, ale możemy zapytać Jarvisa.
-Kto to jest Jarvis?- zapytała Cassie.
Peter znał odpowiedź na to pytanie, jednak nie potrafił tego wyrazić w odpowiednich słowach. Dlatego tłumaczenie dziewczynce, kto to jest Jarvis, zajęło mu z jakieś pół godziny. Potem jednak, zamiast pójść i zapytać o jakichś plan, poszli do ogrodu, gdzie Peter z dumą przedstawił Cassie Geralda. Pokochała go.
Potem niestety Parker musiał iść na swoje lekcje i nie mógł dalej wykonywać to, co miało być w teorii oprowadzaniem. Powierzył więc dziewczynkę jej tacie, który wyglądał ciągle na zaniepokojonego. Nawet kiedy się uśmiechał. Pająk chciał coś z tym zrobić, jakoś pocieszyć pana Langa. Problem polegał na tym, że nie miał zielonego pojęcia, jak. Przeżył śmierć rodziców, kiedy był małym dzieckiem i jeszcze nie rozumiał znaczenia słów "że rodzice już nie wrócą". A sposób na wyjście z żałoby po śmierci wujka Bena nie był godny pochwalenie. Przecież nie powie panu Scottowi, żeby złapał samemu tych, którzy są temu winni. Oni ich schwytają, ale wspólnie. Całą drużyną.
Pani Hope zdawała się rozumieć, o czym myślał chłopak. Uśmiechnęła się lekko do niego i kiwnęła głową, żeby już szedł na zajęcia.
Peter spędził dzień dość zwyczajnie. Robił zadania, wewnętrznie płakał, widząc to, co wypisywał pan Strange na zajęciach, zewnętrznie się cieszył, kiedy zobaczył, że geografia w wydaniu Jarvisa nie była tak nudna jak w szkole. Potem był hiszpański, który rozczarował Parkera. Loki po prostu na niego spojrzał, po czym stwierdził, że musi ogarnąć na jakim jest poziomie i kazał Peterowi mówić jedynie po hiszpańsku. Co byłoby nawet spoko, ale Loki, zajęty wpatrywaniem się w szklankę pełną wody, rzadko kiedy odpowiadał na jakiekolwiek pytanie i Spider-man miał poczucie, jakby gadał do ściany.
A kiedy wreszcie wrócił do pokoju, zdołał się jedynie wspiąć i rzucić na łóżko, kiedy Shuri wbiegła do środka.
-Peter wstawaj!- krzyknęła do niego. Kiedy chłopak podniósł jakimś cudem głowę, zobaczył, że ona stoi na drabince przy jego łóżku. To wyjaśniałoby, dlaczego jej głos był taki głośny. Kiedy zobaczyła, że pająk znajduje się w stanie w miarę przytomności, dodała- Pakuj się. Lecimy.- Po czym zeskoczyła z drabinki.
-A my przypadkiem, nie mieliśmy lecieć jutro?- zapytał Peter, powoli wstając. Bardzo powoli. Najpierw obrót na plecy. Potem oparcie swojego ciężaru na łokciach. Następnie powolne podnoszenie całego ciała.
-Tak, ale napęd świetlny nie jest w odpowiedniej kondycji.-Wyjaśniła dziewczyna. Napędem świetlnym nazywali super szybki napęd w jej statku.- Miałam go sprawdzić, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy. Zrobiłam szybki obchód razem ze Starkiem z jakąś godzinę temu i wyszło na to, że możemy lekko ryzykować, że wybuchnie w trakcie używania. A mimo że prawdopodobieństwo jest naprawdę małe, Tony kazał nam wylecieć teraz, żebyśmy dotarli na czas lecąc normalnie, a nie jutro, używając napędy świetlnego. Pakuj rzeczy do plecaka i chodź.
-Jasne...- Sens jej słów powoli dochodził do Petera. On naprawdę ledwo żył.
Z pomocą Shuri wybrał odpowiednie ubrania i zapakował je w torbę. Do tego jeszcze ręcznik, piżama, na której widok księżniczka, aż krzyknęła z zachwyty. Nie każdy był przeciez właścicielem piżamy, która wyglądała, jak zbroja czerwonego paladyna z Voltrona. Prawie zapomniał przy tym o szczoteczce do zębów i paście.
Potem razem pobiegli w stronę garażu. Tam przed statkiem pani Hope i pan Scott żegnali się ze sobą. Sam Peter wbiegł do środka i rzucił torbę na wolne miejsce, żeby móc spokojnie pożegnać się z ludźmi.
-I nie pijcie kakao na kolację.- Usłyszał głos Wasp.- Kakao to nie danie.
-Zapamiętałem- odparł pan Scott.- A ty się nie zgub.
-Rozpakuj swoje rzeczy i pomóż też Cassie. Pomóż. Nie zrób to za nią. Oraz nie tykaj moich. Sama to zrobię, jak tylko wrócę.
-Jasne. Tylko pomóc.
Peter rozejrzał się. trochę dalej widział, jak Cassie i Hulk, którzy chyba też się chyba żegnali z Lokim. Chociaż można to było idealnie porównać z próbą przytulenia kota, który naprawdę nie lubi przytuleń.
-Peter- usłyszał przy sobie kobiecy głos. Nie wiedział konkretnie czemu, może to przez ton, w jakim zostało wypowiedziane jego imię, może fakt, ze tęsknił za domem, ale przez dobrą sekundę był pewien, że za nim stoi May. Obrócił się, ale to nie była ciocia, tylko pani Pepper. Kobieta bez ostrzeżenia go przytuliła.- Uważaj na siebie. I nie wpadnij w żadne kłopoty. Tam nie ma ambasady, ani niczego. Słuchaj się Shuri i Hope. Za żadne skarby nie słuchaj się Lokiego.
-Ja to słyszę!- krzyknął, gdzieś za nimi nordycki bóg.
-Dobrze pani Pepper- odpowiedział chłopak, przy czym zerknął na tyle, ile tylko mógł przez jej ramię. Nikogo jednak, kogo do tej pory nie widział, nie zauważył.
-Tony... Tony pół godziny temu musiał wyjechać do Sydney- powiedziała mu pani Potts, zupełnie, jakby wiedziała, kogo wypatruje chłopak.- Chciał się z tobą pożegnać, ale miałeś wtedy lekcje. Kazał mi przekazać, ze zadzwoni, jak tylko będzie mógł.- Uśmiechnęła się do niego delikatnie.
-Odbiorę- zapewnił Peter.
-I zadzwoń do mnie, jak tylko wylądujecie.
-Zadzwonię.
-I naprawdę na siebie uważaj.
-Będę.
Pani Pepper wreszcie go puściła i uważnie mu się przyjrzała.
-Tylko do nas wróć.
-Jasne.
Peter chciał jeszcze coś powiedzieć, ale został złapany przez Cassie, pana Scotta i pana Hulka. Widział za to ciągle, jak pani Pepper przytuliła jeszcze Shuri, wymieniła uścisk z panią Hope i złapała Lokiego za ramiona.
Wsiedli do statku i polecieli.
*****************
5 lat temu
"Znajdź okno. Znajdź okno. Nie zgub się tutaj. Będzie wielki wstyd, jeśli zapytasz kogoś o wskazanie drogę do okna. Pod warunkiem, że na kogoś w ogóle trafisz. Znajdź okno.". Powtarzał niczym mantrę, idąc przez korytarze w Wieży Avengers. Może uda mu się znaleźć Kapitana Amerykę, który utknął w jakiejś ścianie, co wydawało mu się nieprawdopodobne.
A nawet pomimo wielkiej wewnętrznej chęci spotkania Kapitana Amerykę utkniętego w jakiejś ścianie, nie chciał zostać zauważony. Jeszcze pan Stark dowiedziałby się, że nie udało mu się wykonać najprostszego zadania, jakim było znalezienie zwykłego okna. A jeśli nie potrafił podołać w czymś tak prostym, to na pewno Iron man nie będzie go traktował na serio i nigdy nie weźmie go do zespołu.
Zajęty myślami, Nie zauważył, że na zakręcie na kogoś wpadł. Uświadomił to sobie dopiero, kiedy on, jak i osoba poszkodowana, wylądowali na podłodze. Peter ściągnął maskę i spojrzał w stronę tego kogoś. Był przerażony, że mógłby w taki sposób spotkać któregoś z członków Avengers. Coś takiego nigdy nie zostanie zapomniane i pan Stark najpewniej usłyszy, że on jest do kitu i nawet nie patrzy, gdzie idzie.
Okazało się jednak, że ten na kogo wpadł, nie był żadnym znanym mu członkiem Avengers. Był to nastolatek zupełnie, jak Peter, chociaż wyglądał na lekko starszego. Miał czarne półdługie głosy, które były w takim samy nieładzie, co włosy Parkera, zawsze kiedy ten tylko ściągał maskę. Do tego tuż przy nim leżały kule. Ten koleś chodził o kulach. Peter przewrócił człowieka, który potrzebował kul do chodzenia. O kurwa.
-Przepraszam!- krzyknął od razu wstając i podbiegając do chłopaka.- Naprawdę przepraszam.- Jakoś niezgrabnie pomógł mu wstać i podał mu najpierw jedną kulę, po czym podbiegł po drugą.- Nic ci nie jest?- Podał mu drugą kulę, a właściwie, chyba mu je wepchał.- Cały jesteś? I jeszcze raz przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Po prostu cię nie widziałem... Zamyśliłem się. To nie twoja wina, ja po prostu... To wszystko moja wina. A do tego ty chodzisz o kulach... To znaczy... Przepraszam, nie chciałem, jeśli to jakichś problem... Nie to, ze mnie to interesuje, ale chodzi... -mógłby mówić jeszcze dalej, jeszcze bardziej się gubiąc i tracąc sens tego, co na początku chciał powiedzieć, ale na szczęście starszy chłopak mu przerwał.
-Dobra, dobra, dobra...- Peter wreszcie przestał gadać i spojrzał na niego.- Nic się nie stało.
-Na pewno?- zapytał pająk, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na kule.
-Ta- powiedział i wyglądało na to, że chciałby się już obrócić i odejść. Jednak zamiast tego, zapytał- Chcesz mi pomóc?
-Tak, jasne- od razu odpowiedział Peter. Czuł się zobowiązany mu pomóc. W końcu gość chodził o kulach, a on go przewrócił.
-Dobra to chodź.- Chłopak ruszył przed siebie, a Peter był szczerze zdziwiony, że ten potrafił tak szybko chodzić. Pająk musiał do niego podbiegać, bo po prostu zostawał w tyle. W pewnym momencie się zatrzymał i wskazał na klapę do zsypu na śmieci.- Po prostu otwórz to i wszystko będzie z głowy.
-Okej...- Peter zrobił, co powiedział. W jednej chwili starszy ściągnął kule i je wrzucił do zsypu. Peter patrzył na to ze zdziwieniem na to, co sie przed chwilą wydarzył.- Co?
-Wolność- odpowiedział tamten. Po czym zrobił krok i wyglądało na to, że zaraz się przewróci. Peter podskoczył do niego, chcąc mu pomóc, ale ten machnął ręką, że wszystko jest dobrze.
-Na pewno ich nie potrzebujesz?- zapytał zaniepokojony chłopak. Ten drugi oparł się o ścianę.
-Noszę je tylko dlatego, że mój brat ma fazę nadopiekuńczości i z chęcią przyszpiliłby mnie do łóżka, gdyby tylko mógł- odparł tamten. Peter zaczął się zastanawiać, w czym tak naprawdę wziął teraz udział. Nie chciał wpaść w tarapaty.- Uspokój się- powiedział starszy.- Ty jesteś Spider-licealista, o którym mówił Stark, prawda?
-Spider-man- poprawił Peter.
-Niech ci będzie. To powiedz, zgubiłeś się?
-Ja...
-Tak- odpowiedział tamten z pewnością.- Dobra, czego szukasz. Od razu mogę cię zapewnić, że nie wygadam Starkowi.
-Okna...- mruknął pod nosem, zawstydzony Peter.
-Naprawdę?
-Tak. Ja wyszedłem z laboratorium i nie wiedziałem, gdzie dalej iść. Wszystkie korytarze wyglądają tak samo. Próbowałem wrócić tą samą trasą, którą szedłem z panem Starkiem, ale się nie udało. Starałem się wrócić, ale to też się nie udało. I jedynie jeszcze bardziej się zgubiłem.
-Jasne. Dobra, zaprowadzę cię do okna, a ty nie powiesz nikomu, że pozbyłem się kul.
-Jasne- od razu odpowiedział Peter. Nie chciał kręcić się po Wieży, dopóki sam nie znajdzie okien, a przy tym mógł wpaść na jakiegokolwiek Avengera, a co gorsza na Iron mana. Cena za to nie wydawała mu się duża. W szczególności kiedy ten chłopak, jasno powiedział, że nic mu nie jest.
Tak przynajmniej myślał na początku. Jednak z czasem przyszło mu do głowy, że w każdej chwili mogli wpaść na brata tego gościa, który się na niego wkurzy, że pomógł jego bratu w pozbyciu się kul. Strach zjadał go od środka, aż w końcu nie wytrzymał i zapytał:
-A tak, to... Co, by się stało, gdyby twój brat cię zobaczył bez kul?
-Thor? On nie słynie z delikatności, więc najpewniej złapałby mnie i zaniósłby do łóżka, gdzie musiałabym leżeć przez kilka kolejnych dni. W trakcie których najpewniej traciłbym powoli zmysły i spędziłbym czas głównie na spaniu i gapieniu się w ścianę, co doprowadziłoby w przyszłości do mojej śmierci- odpowiedział bez zastanowienia tamten. Pomimo wielu rzeczy, które powiedział i były strasznie niepokojące, Peter skupił się na jednym konkretnie słowie.
-Thor?- zapytał z niedowierzaniem, próbując sobie to wszystko przyswoić.- Bóg piorunów... Thor to twój brat?
-Taaak...
-Skoro Thor to twój brat to znaczy, że ty jesteś...- Spojrzał na niego, próbując przyswoić, to do czego doszedł. Wiedział, że nordycki bóg, o blond włosach, których tłumy mu zazdrościły, miał jednego brata. A ten nie posiadał zbyt dobrej reputacji wariata, który z chęcią pozabijałby wszystkich bohaterów i zniszczyłby ziemię tylko dla zabawy. Do tego był dorosły. W najprostszych słowach Peter doznawał błędu poznawczego i nie mógł połączyć ze sobą dwóch wiadomości, które widział, że dotyczą jednego.
-To się zaczyna- jęknął chłopak.- Dawaj, wykrztuś to.
-Ty jesteś...- Przyszło mu teraz do głowy, że może pomagał w jakimś złym planie zniszczenia Avengers od środka, co potem skończy się zagładą rasy ludzkiej.- Jesteś...
-Loki!
Oboje odwrócili się w stronę mężczyzny, który wypowiedział imię, które nie mogło przejść przez gardło Parkera. I tym mężczyzną okazał się Hawkeye. To teraz Peter będzie miał przerąbane. Nie tylko został przyłapany na kręceniu się po wieży, ale także był w towarzystwie jednego z największych wrogów drużyny. Zaczął się już wewnętrznie żegnać z możliwością dołączenia do Avengers w przyszłości.
Pan Barton jednak nie wyciągnął broni i nie strzelił w stronę Lokiego. Ten jedynie podszedł do nich.
-Zapomniałeś czegoś- powiedział mężczyzna i podał starszemu kule.- I nawet nie zaczynaj. Znasz zdanie Thora na ten temat. I nie wyrzucaj ich więcej do śmietnika. Ani nie wykorzystuj więcej młodszych.- Łucznik spojrzał w stronę Petera.- Nie przejmuj się nim. To była już jego trzecia próba pozbycia się kul. A dostał je wczoraj.
Peter spojrzał to na Hawkeye'a, to na chłopaka, który jest Lokim, co ciągle do niego powoli dochodziło. Mężczyzna przypilnował, żeby bóg kłamstw założył kule, po czym jeszcze się do niego pochylił i zapytał:
-Odczarujesz wreszcie Steve'a, żeby wyszedł z dziury?
-Nie- odpowiedział tamten z kamienna miną.
-Dotarło- odparł pan Barton i zwrócił się do Petera- Do zobaczenia młody.- Po czym odszedł.
Peter chciał krzyknąć w stronę Hawkeye'a, żeby jeszcze został, ale głos uwiązł mu w gardle. Patrzył w ciszy na znikającego dorosłego, nie do końca pewien, czy na pewno chce zostać sam na sam z Lokim, który chyba zaczarował bohaterów.
-Co ja teraz mam z tobą zrobić?- zapytał Loki, obchodząc Petera. Powoli. Chłopak czuł jego spojrzenie na sobie i na wszelki wypadek przygotował się na atak.- Skoro wiesz, kim jestem muszę się ciebie teraz pozbyć.
-Musisz?- zapytał Peter, czując, że poległ w nieokazywaniu strachu. Może uda mu się go zagadać i w jakichś sposób wróci do pana Starka i powie mu wszystko. Pod warunkiem, że pan Stark nie był zaczarowany. Może udałoby mu się przemówić Iron manowi do rozsądku i wraz z nim i panią Pepper pomóc reszcie, bądź skontaktować się z kimś, może z T.A.R.C.Z.Ą, skoro ona miała strzec bezpieczeństwa świata.- To musi być dzisiaj. Jutro mam wizytę u fotografa, a wolałbym mieć na zgłoszeniu o zaginięcie, bardziej udane zdjęcie niż moje aktualne. Mam na nim okropnego pryszcza i złapano mnie tuż przed kichnięciem, więc mam nadzieje, ze rozumiesz. O spój tam jest okno. To ja już będę spadać. Miło było.
-Nie tak prędko.- Loki złapał go od tyłu za ramię.- Wiesz, co zawsze sprawiało mi największą radość?
-Oglądanie filmików ze zdubbingowanymi zwierzętami?
-Wymyślanie nowych metod, na pozbywanie się ciał.- Znowu go obszedł i stanął przed nim.- Mógłbym cię na przykład zmienić w pająka, skoro je tak bardzo lubisz, a potem rozgnieść butem.- Parker widział kątem oka, że wokół dłoni boga kłamstw pojawia się zielone światło.
-Pomimo wszystko, nie darzę aż taką miłością pająków, więc, jakbyś mógł wymyślić coś innego, to z chęcią skorzystam.
-Mogę także przenieść cię do innego królestwa i patrzeć jak zamarzasz w Jotunheimie, bądź płoniesz w Muspellheimie.- Peter mógł przysiąc, że tym razem oczy tego człowieka się zaświeciły.
-Inne światy brzmią super, ale nie chcę, żeby moje ciało psuło komuś widok na krajobraz.
-Jest jeszcze jedna opcja. Po prostu zabiorę ci te twoje zabawki, które wyrzucają twoją sieć...
-Sieciowody- doprecyzował szeptem Parker.
-To zabiorę ci te sieciowody i wyrzucę cię przez to właśnie okno. Z tej wysokości nie ma szans, żebyś przeżył upadek. A ludzie potraktują to jako wypadek. Kolejny dziwny człowiek w dziwnym kostiumie w ich mieście. Zwykły, smutny wypadek. Co ty na to, Peter?
Chłopak żałował, że ściągnął maskę, jak mu pomagał i do tej pory jej nie założył. Był pewien, że strach widnieje na całej jego twarzy. W szczególności, kiedy ten powiedział jego imię, a Peter był pewien, że nie powiedział mu, jak się nazywał. To sprowadza go do jednego, ważnego pytania. Skąd on mógł wiedzieć? Potem doszło kolejne i chyba ważniejsze. Skoro on to wie, to co on jeszcze wie? Loki mógłby wiedzieć o jego cioci. O jego przyjaciołach. Oni wszyscy mogli być w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Peter musiał go jakoś powstrzymać. Nie wiedział jeszcze jak, ale wiedział, że musi tego dokonać. I to nie tylko dlatego, że świat był w niebezpieczeństwie. Jego rodzina była zagrożona. Spojrzał na Lokiego, nawet nie szukając sposobu, żeby go pokonać, ale żeby pokazać, że się nie poddaje. Nawet pomimo ciągłego strachu.
I właśnie wtedy, Loki, który do tej pory patrzył się na niego z pokerową miną, wybuchł śmiechem.
Jednak nie to zaskoczyło Petera najbardziej. Najbardziej zaskoczył go fakt, że ten śmiech tylko na początku brzmiał, jak rechot złola. Potem przemienił się w zwyczajny śmiech.A sam Loki już nie wydawał się taki straszny. Znów wyglądał, jak zwyczajny szesnastolatek, a nie zły bóg kłamstw, którego przed chwilą Spider-man widział.
-Ty naprawdę musisz nosić maskę- powiedział Loki, kiedy tylko opanował śmiech.- Bądź zapisz się na lekcje aktorstwa. Naprawdę. Jeśli kiedykolwiek ktoś cię złapie, a ty zaczniesz robić takie miny, ten ktoś umrze ze śmiechu. Normy... Dobra spadaj młody. Na pewno czekają na ciebie z obiadem.- Przesunął się, dając Peterowi wolną drogę w stronę okna.
-Co?- Chłopak nie wiedział, co o tym sądzić. Przed chwilą Loki przecież groził mu śmiercią. A teraz... To się nie kleiło. Parker już czuł, jak powstaje mu kolejny błąd poznawczy.
-To tylko żarty. Nie bądź taki spięty- odparł Loki.- Siedzę tu od ponad tygodnia, a Rogers, który utknął w dziurze nie jest wcale taki zabawny, jak myślałem, że będzie.
-To znaczy, że ty niczego nie chcesz zrobić złego?- zapytał z niedowierzaniem Peter.
-Co może cię zadziwi, ale nie.
-Ale ja słyszałem...
-Że jestem wcieleniem zła? Żądnym zemsty, zaślepionym zazdrością, potworem, który zniszczyłby wszystko, co jest na mojej drodze bez powodu?- Uśmiechnął się do niego.- Przepraszam, że cię rozczaruję. Rzuciłem to ponad dwa lata temu.
Peter się jedynie na niego patrzył. Nie rozumiał, jak można rzucić bycie złym. Nie był pewien, czy wierzyć mu na słowo. Jednak jeśli to, co mówił jest prawdą, to pan Barton nie był pod kontrolą Lokiego. Nie zaspokoił się czymś takim jako odpowiedź. Tak naprawdę chciał wiedzieć więcej, tylko nie do końca wiedział, jak otrzymać odpowiedzi, na dręczące go pytania. Dlatego wynikiem gonitwy myśli, jaka rozgrywała się w jego głowie, było to:
-Dlaczego wyglądasz, jak nastolatek?
-Bo zostałem zabity. Nie polecam. Okropne doświadczenie.
-Ale...
-Coś tak czuję, że nie masz dość i będziesz pytał dalej. Ja jednak mam dość. Jestem zmęczony, głodny, do tego znowu zostałem skazany na te przeklęte kule. Ty możesz iść za mną, ryzykując, ze znowu się zgubisz, co gwarantuje, albo wyskoczyć prze to okno. Wybór jest twój.
Peter obrócił się i spojrzał w stronę okna. Musiało być późno, a ciocia naprawdę na niego czekała z kolacją. Musiał wracać.
Spojrzał jeszcze raz w stronę Lokiego i zapytał:
-Spotkamy się jeszcze?
-Jestem aktualnie uziemiony i na nie wiadomo ile, a jeśli stąd wyjdę od razu zostanie mi wpakowana kulka w łeb. To chyba powinno wystarczyć ci za odpowiedź.
-To do zobaczenia- powiedział Peter i pobiegł w stronę okna.
***************
Teraz
Peter obudził się w środku nocy. Próbował zasnąć z powrotem, ale po prostu nie mógł. Ciągle nawiedzały go wspomnienia jego życia, kiedy wszystko było o wiele prostsze. Wreszcie się poddał. Wstał, starając się robić jak najmniej hałasu, żeby nie obudzić reszty, i ruszył w stronę kokpitu, gdzie mógł patrzeć na rozgwieżdżone niebo. Latanie ponad chmurami i wielką przednią szybę trzeba jakoś wykorzystać.
Do tej pory lot mijał spokojnie. Loki i Shuri wskrzesili swoją kłótnie dwadzieścia minut po wylocie. Jednak nie żadne z nich nie rzuciło sobie do gardeł. Pani Hope na początku starała się ich uspokoić, ale po prostu nie dała rady. Peter też spróbował swoich sił, ale także poniósł klęskę. Potem razem z Wasp postanowili ich ignorować i grali w karty, lub oglądali jakichś serial. Peter jednak w pewnym momencie poczuł się zmęczony i rozłożył się na miękkiej półce, na której później zasnął.
Po drodze zauważył, że tak naprawdę jedyną osobą, jaka spała był Loki. Ten spał przy ścianie skulony i przytulał siebie przez sen. Jedynie ranną nogę miał wyprostowaną, a poza tym wyglądał, jakby chciał zajmować jak najmniej miejsca. Ktoś go przykrył kocem, jednak ten pomimo tego drżał.
Peter nie wiedział, co robić, więc jedynie poprawił koc, który się lekko z niego zsunął i przykrył go też swoim.
Na podłodze w kokpicie zobaczył rozłożone koce i poduszki oraz leżące na nich Shuri i panią Hope. Obie leżały wpatrując się w rozgwieżdżone niebo znajdujące się nad nimi.
-Cześć Peter- powitała go kobieta.- Chcesz dołączyć?
-Jeśli to nie problem- odparł chłopak.
Pani Hope się przesunęła i podała mu poduszkę. Peter podziękował jej i się rozłożył.
-A co z Lokim?- zapytał, pamiętając, że tamten ciągle śpi.
-Pomogłam mu zmienić bandaż i próbowałam go tu zaciągnąć, ale odmówił- odpowiedziała Wasp.- Przykryłam go kocem i co jakichś czas sprawdzam, czy wszystko z nim dobrze.
Peter skinął głową i spojrzał na gwiazdy. Było ich mnóstwo. Mieszkając w Nowym Yorku nie miał możliwości podziwiania ich w takiej ilości. Zwykle cudem było, jak zobaczył przynajmniej jedną. A teraz widział ich miliony i to za jednym razem.
Z rozmarzenia wyrwało go pociąganie nosa. Zupełnie, jakby ktoś płakał. Usłyszał, jak pani Hope się podnosi i on też zrobił to samo. Przysunęli się do Shuri, jednak chłopak zostawił trochę miejsca Wasp, żeby ona działała. Musiała być z księżniczką od kilku godzin i na pewno miała większe pojęcie, co się dzieje.
-Wszystko będzie dobrze- powiedziała jej.
Shuri też się podniosła i zaczęła ocierać łzy, które płynęły jej z oczu.
-A co jeśli nie? Co jeśli ktoś go wyzwie, a on przegra?
-Mówiłaś, że T'Challa jest doskonałym wojownikiem. Da radę.
Peter czuł się okropnie. Nie wiedział, co się dzieje. Czuł się, jak intruz. Do tego w ogóle nie pomagał, jedynie patrzył się, jak jego przyjaciółka płakała. Pani Hope z nią rozmawiała, a on tylko patrzył. Musiał coś zrobić. Musiał.
Wstał i zajął miejsce po drugiej obok Shuri, po czym ją przytulił. Ona na początku była zaskoczona, ale szybko odwzajemniła uścisk. Na początku jeszcze płakała, ale potem zaczęła się uspokajać.
-Nie wiem, co się dzieje- powiedział, kiedy dziewczyna się wreszcie uspokoiła- ale zrobię wszystko, żeby było dobrze.
-Problem polega na tym, że my nic nie możemy zrobić- odpowiedziała Shuri, odsuwając się od Petera.- Mój brat, może zostać wyzwany podczas ceremonii koronacji. Jeśli ktoś go wyzwie, będzie musiał walczyć. Na śmierć i życie.
Peter patrzył na nią z niedowierzaniem. Do tej pory mówiła o koronacji zupełnie, jakby to było zwykłe mianowanie kolejnego króla. Jakby wszystko kończyło się na podpisie jakiegoś dokumentu. Nie spodziewał się czegoś takiego.
-Twój brat da radę- usłyszeli za sobą głos.
Obrócili się i zobaczyli Lokiego. Ten, ciągle przykryty dwoma kocami, zajął dawne miejsce Petera. Siedział, patrzył na gwiazdy i wyglądał przy tym smutno. Tak naprawdę smutno.
-A ty skąd możesz to wiedzieć?- Przerwała ciszę Shuri.
-To nie jest do końca wiedza- odpowiedział Loki- bardziej przeczucie. Wiara.- Spuścił głowę.- Czasami wiara jest jedynym, co możemy dać. Jeśli uwierzysz w swojego brata, to mu pomożesz.- Spojrzał na księżniczkę.- Czasami wiara w kogoś to jedyne, co nam pozostaje. Twój brat da radę.- ostatnie słowa były wręcz przesycone pewnością i Peter ją czuł. I chyba właśnie dzięki tej pewności zapadł spokój.
Shuri pokiwała głową, a Peter jeszcze raz ją przytulił. I tym razem do przytulasa dołączyła także pani Hope.
💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥
Jest! Jest!
Przepraszam za błędy, jakie na pewno zostały tu popełnione. Nie mam zbytnio dostępu do neta, a sprawdzanie zajmuje tyle czasu... Dobra, co się tłumaczę. Po prostu proszę o wybaczenie i kropka.
A tak nie do końca kropka, ponieważ liczę, że przynajmniej rozdział się podobał.
I jeszcze przepraszam za te przerwy, które miały być naprawdę krótsze. Przepraszam.
To chyba wszystko.
Pa! Mam nadzieję, że moje nieróbstwo się opamięta i tym razem będzie to o wiele krótsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro