Bucky Barnes
-Tony nie możemy z tym zwlekać- powiedział Bucky pod koniec zebrania- Dla dobra wszystkich, a w szczególności chłopaka.
Po wyjściu Lokiego, Stark od razu zmienił temat, ignorując fakt, że sprawa Petera nie została jeszcze rozwiązana. Przeszedł od razu do pytania, czy Avengers będą musieli się znowu przeprowadzać. Kapitan Hydra był przecież w ich bazie i uciekł. Uznając, że przynajmniej w tych sprawach Rogers się nie zmienił, to najpewniej już teraz przekazuje informacje o położeniu budynku reszcie organizacji.
Postanowiono jednak pozostać na miejscu, z czego Bucky nawet się cieszył. Polubił możliwość wyjścia na dwór, gdzie nie ma żadnych samochodów, budynków, a w szczególności ludzi. Las go uspokajał. Przez to często chodził na spacery i jedyną przeszkodą, aby poczuć się całkowicie swobodnie, były ich własne kamery. Jednak to też w pewnym sensie mu pomagało. Dzięki temu nigdy nie zapomniał o tym, że są ciągle w trakcie wojny z Hydrą. Odpocznie całkowicie, kiedy wygrają, bądź gdy on zostanie zabity. Iron man, kiedy pierwszy raz to usłyszał, stwierdził, że to musi być motto Barnesa. I to był jeden z nielicznych razów, kiedy Zimowy Żołnierz przyznał mu rację, bez żadnej kłótni.
Postawiono jednak warunek, że jeśli Hydra w jakikolwiek sposób ich zaatakuje, to Avengers już następnego dnia, jeśli przeżyją, pakują wszystkie rzeczy i się przenoszą. Do końca jeszcze nie było wiadome dokąd. Tony nie był magikiem, jak Strange czy Loki i nie potrafił wyczarować idealnego budynku na bazę ot, tak. Powiedział jednak, że zacznie się przygotowywać, na taką możliwość. Uznał, że Strefa 51 mogłaby się nadać, tylko trzeba, by było ją całkowicie zagospodarować.
Bucky nie miał nic przeciwko na taką lokalizację, jednak zauważył, że Scott wydawał się naprawdę zmieszany. Dopiero kiedy Hope położyła mu ręką na ramieniu, się uspokoił.
Teraz Stark udawał, że nie słyszał, tego, co przed chwilą powiedział Bucky.
-Zupełnie, jak dziecko- mruknęła pod nosem Wasp- Nie jestem zbytnio za wysyłaniem ich na jakiekolwiek misje. Ale to nastolatkowie, a ich się nie powstrzyma. Zatrzymajmy ich na jakichś czas w bezpiecznym miejscu, a potem zajmijmy się resztą- zaproponowała.
-Shuri jest dorosła- powiedział Scott- Tak naprawdę różni się od Lokiego jedynie o jakichś rok... Jak ten chłopak rośnie?- rozejrzał się po wszystkich- Nie jest przypadkiem jakimś długowiecznym kosmitą, czy bogiem?
-Dorośnie, po czym stanie w miejscu- odpowiedział Hulk.
-Tak naprawdę cała ta trójka jest jeszcze nastolatkami- stwierdziła kobieta- Nie zdziwcie się, jeżeli będą robić głupie rzeczy.
-Wróćmy wreszcie do sprawy- jęknął Bucky- Tony podejmij decyzję!
Wszyscy spojrzeli w stronę milionera, czekając, aż on coś powie. Tak naprawdę jedynie on się teraz wzbraniał, od dopuszczenia Petera do jakichkolwiek działań. Był z nim jednak najbliżej i to właśnie on miał przeważający głos.
Nawet już zastanawiał się, w jaki sposób mógłby zacząć samemu, potajemnie przygotowywać Spider-mana na przyszłość. Ochrona go przede wszystkim mu nie pomoże, a tak naprawdę jedynie spowodowałaby okropne szkody. Do tego straciliby przy tym naprawdę dobrą szansę na wzmocnienie się i powstrzymanie Hydry, o wiele szybciej, niż teraz to zakładali.
Barnes tak naprawdę sądził, że oni wszyscy powinni tu być wraz z nimi i mieć głos w sprawie. Wymówka, jaką stosował Tony, że są jeszcze za młodzi, nie miała żadnego sensu. Potrafili sobie radzić sami w mniejszych strawach, to powinni sobie poradzić i z tym.
-Dobra- odezwał się wreszcie Iron man. Brzmiał zupełnie, jakby podpisywał cyrograf- Rób, co uważasz Kapitanie- zwrócił się do Bucky'ego. Mężczyzna mimo wszystko czuł się nieswojo. Ciągle nie mógł sobie uświadomić, że to on jest teraz Kapitanem Ameryką- Tylko mam kilka zastrzeżeń. Po pierwsze Peter najpierw musi odpocząć. Po drugie będę na każdym treningu Petera i Shuri. I po trzecie dajecie mi znak, jeśli macie zamiar zabrać jakiegokolwiek z nich na misję. Polecą na jakieś tylko i wyłącznie za moją zgodą.
-Jak sobie życzysz- stwierdził Barnes, po czym jeszcze dla pewności spojrzał na resztę- Jakieś pytania?- Scott powoli podniósł rękę. Żołnierz kiwnął w jego stronę- Tak?
-Najpewniej nie można stąd tak normalnie dzwonić?- zapytał Ant-man.
-Można, tylko trzeba będzie lekko zmodyfikować ci komórkę- odpowiedział Tony- Zajmę się tym po wszystkim.
-To uznaję, że dzisiejsze spotkanie jest już zakończone- stwierdził Bucky, wstając od stołu. Przydałyby się jeszcze dodatkowe dwa krzesła dla młodzieży. Jednak to nie był problem na dziś. Trzeba będzie poczekać, aż Stark będzie w lepszym nastroju.
Pierwszy wyszedł na korytarz. Chciał od razu iść do symulatora i zacząć przygotowywać rodzaje treningów dla młodych. Najpierw będzie musiał oczywiście zrobić im różne testy sprawnościowe i ocenić, w czym są dobrzy, a co wymaga dokładnej pracy.
Zdołał zrobić jednak tylko kilka kroków, po czym podłoga stała się niewyobrażalnie śliska. Zaczął się ślizgać, próbując utrzymać równowagę. W końcu oparł się o ścianę w miejscu jednego ze sztucznych okien.
Reszta nie miała już takiego szczęścia. Scott upadł prosto na twarz. Hulk wbił pięścią w ścianę, próbując się zatrzymać. Iron man szybkim ślizgiem przebył cały korytarz. Zatrzymał się, dopiero kiedy na jego drodze stanęła ściana. Hope wyszła jako ostatnia i jako jedyna nie ruszyła się poza bezpieczny do stania teren.
-Co tu się dzieje?- zapytała, patrząc na męską część drużyny.
-Nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć- Bucky próbował się oderwać od sztucznego okna, ale jego metalowa ręka ani drgnęła. Ciągnął, lecz jedyne, co osiągnął to, to że stracił z powrotem równowagę. Wywrócił się, lecz jego ręka ciągle była przyklejona.
W tym momencie na drugim końcu korytarza rozległy się śmiechy. Bucky od razu obrócił się w tamtą stronę. Zobaczył, jak Loki znika za rogiem, ciągnąc za sobą Petera i Shuri.
-Loki!- krzyknął w ich stronę- Peter! Shuri! Macie tu w tej chwili wrócić i mnie odkleić!-
-Spróbuję ich złapać- powiedziała Hope. Jednak wtedy zatrzymał ją Stark.
-To nie pomoże- odezwał się Tony. Mężczyzna odepchnął się od ściany i tym razem powoli, ślizgał się w stronę kobiety i Barnesa. Kiedy wreszcie dotarł do normalnej powierzchni, dodał- On wrócił.
-Kto wrócił?- zapytała Wasp.
-Loki- odparł miliarder.
-Stark co ty wygadujesz?- Kapitan Ameryka zmarszczył brwi- Chłopak jest tu przecież od kilku lat. My wszyscy go znamy.
-Tylko wy znacie jego spokojniejszą wersję- wytłumaczył Iron man- Widzieliście, jak on się uśmiecha? Tego rodzaju uśmiechu nie widziałem u niego od pogrzebu Clinta. Coś tak czuję, że to dopiero początek...- spojrzał na Barnesa i aż sam się zaśmiał- Nie możesz oderwać dłoni?
-Zamknij się i ich złap- mruknął Bucky- To twoje dzieciaki.
**********
Kapitan uważnie przyglądał się, jak Loki, Shuri i Peter sprawdzają się jako zespół. Od czasu do czasu nachylał się nad panelem sterowania i sprawdzał, jak bardzo roboty treningowe zostają uszkodzone. Młodzi walczyli z ponad pięćdziesiątką w pełni uzbrojonych dronów, bronią ukrytą w ścianie i z napływającą masą humanoidalnych androidów ćwiczeniowych, które zostały zaprogramowane, aby zachowywali się i wyglądali, jak agenci Hydry na jakichś sterydach. W większości rozwalał je Loki, jednak pozostała dwójka też dawała radę.
Jakichś metr od Bucky'ego stał Tony i uważnie się wszystkiemu przyglądał. To był pierwszy trening Parkera i można było to wyczuć. Miliarder zdawał się w każdej chwili gotowy, by nacisnąć przycisk, wyłączający całą symulację.
-Loki masz młot, nie zapominaj o tym- powiedział Barnes przez mikrofon.
Chłopak spojrzał na broń, po czym wyciągnął pustą dłoń i posłał kilka zielonych płomieni w stronę dronów. Jeden upadł na drugiego, po czym wraz z trzecim wybuchnęły.
Bucky zmarszczył brwi. On nigdy na treningach się go nie słuchał. Robił wszystko na opak. Raz spróbował odwrotnej, mówiąc mu całkowite przeciwieństwo, tego, co chciał osiągnąć. A on i tak to przekręcił.
-Shuri, spróbuj wskoczyć na jednego z robotów, a potem się od niego odbić.
Dziewczyna kiwnęła głową. Po kilku nieudanych próbach wreszcie to osiągnęła. Wyskoczyła wtedy w powietrze na ponad dwa metry. Przez ten czas zdołała pociąć kilka dronów pazurami.
Ona ćwiczyła już od tygodnia i starała się wykonywać wszystkie polecenia, jakie dawał jej Bucky. Zwykle udawało jej się to za którym podejściem z kolei, z różnymi wynikami. Czasami zdawała się być zbyt zamyślona, żeby zauważyć ataków i głównie przez to obrywała.
-Peter użyj sieci do czegoś więcej niż przyklejania do ścian rzeczy.
Na wspomnienie imienia dzieciaka, Tony od razu obrócił się w stronę Kapitana Ameryki. Wyglądało na to, że już chce, coś powiedzieć, ale jakimś cudem się powstrzymał.
Nastolatek tymczasem kiwnął tylko głową. Zawołał w stronę, Lokiego, aby ten utorował mu drogę do ścian. Gromowładny zrobił to, tym razem używając przy tym młota i chłopak zaczął strzelać w stronę dział naściennych. Jego sieć zalepiła im wyloty, tak że nie mogł już dalej strzelać.
Potem jeszcze wraz z Czarną Panterą, jak postanowiła nazywać się Shuri, wykończyli resztę robotów, a Loki zajął się sprawami powietrznymi.
Kiedy już było po wszystkim na podłodze w symulatorze zalegała tona mechanicznych szczątków, niektóre się paliły, a inne zostały zamrożone. Ściany tymczasem były miejscami podrapane, lecz tego i tak nie było zbytnio widać pod tą całą pajęczyną.
-Dobra koniec na dziś- powiedział w do nich Bucky.- Parker widzimy się jutro o ósmej rano. Nie spóźnij się.
Trójka dzieciaków opuściła pomieszczenie, w tym pająk wręcz skacząc, chyba z radości, chociaż Bucky nie był do końca pewien.
-Dawaj.- Kapitan Ameryka obrócił się w stronę Starka. Miliarder od początku miał jakieś problemy, do sposobu trenowania młodych rekrutów i zawsze po treningach robił wykłady Bucky'emu.
Mężczyzna bez słowa patrzył na pobojowisko, jakie młodsza część drużyny po sobie pozostawiła. Barnes przyglądał mu się uważnie, cierpliwie czekając na atak. Ten jednak nie nastąpił.
-My też zostawiamy taki burdel po sobie?- zapytał mężczyzna, cięgle nie odwracając wzroku od pomieszczenia za szybą.
-To była symulacja konkretnego ataku.- Bucky podszedł do niego i stanął tuż obok.- Po czymś taki zawsze zostaje bałagan. Z innymi wersjami, jak atak z ukrycia, bądź jeden na jeden, jest inaczej. Chociaż nie ma walki bez zniszczeń. Nawet pomimo wszelkich twoich starań, aby je ograniczać.
-Co sądzisz o nich?
-Loki nie przyjmuje żadnych instrukcji- stwierdził, biorąc do ręki tablet. Od razu wyświetliły mu się akta nastolatków.
-On zawsze tak robił. Nie robi mu różnicy, kto wydaje mu polecenia. Steve, Sam i Thor też sobie z tym nie radzili- powiedział Iron man.- Nawet ja nie jestem dla niego nikim ważnym. On jedynie przyjmował lekkie sugestie od Nataszy.
Bucky bez słowa zamknął akta Lokiego. On sam teraz zajmował się tworzeniem systemów ćwiczeniowych, tak aby odpowiadały umiejętnością i możliwością poszczególnym osobą z drużyny. Jednak jednego nawet nie tknął, aby go aktualizować, czy poprawić i to był właśnie trening nordyckiego boga. Był on tak dobry i tak doskonale zaplanowany, że Barnes czuł się wręcz nie godnie, by się do niego zbliżyć. Jego autorką była właśnie Czarna Wdowa.
-Shuri jest naprawdę chętna współpracy, jednak ciągle nie zdaje sobie sprawy, że może oderwać się od sposobu w jaki się nauczyła walczyć. chociaż na pierwszy rzut oka widać, że poznała głównie podstawy. Zupełnie jakby nie czuła się pewnie na polu walki.
-Nikt nie powinien się tam czuć pewnie- powiedział Tony.- I powinieneś ją zobaczyć w laboratorium. Kiedy z Hope siedzą nad skafandrem zmniejszającym, to aż strach się wtrącać do ich dyskusji.
Po tych słowach zamilkł. Bucky przyjrzał mu się. Widział, jak zaciskał szczękę, zupełnie jakby szykował się do solidnego uderzenia.
-Jak na pierwszy raz Peter zdołał zdać test.- Bucky się tym nie przejął. Włączył statyki chłopaka i się im przyjrzał.- Nie na piątkę, ale taka lekko naciągana czwórka, by była. Jutro zrobię mu ćwiczenia gimnastyczne i klasyczne wytrzymałościowe.
-Tylko postaraj się, żeby mógł wyjść stąd o własnych siłach- odparł Tony.- On naprawdę potrzebuje jeszcze odpoczynku.
-Według wszystkich akt i dokumentów nic mu nie jest- ocenił, wchodząc w jego kartę zdrowia.
Tony od razu obrócił się w jego stronę.
-Nie wszystko da się odczytać z raportów- powiedział poważnym tonem, po czym od razu ruszył w stronę wyjścia.
Bucky nie ruszył się z miejsca i patrzył, jak za milionerem zamykają się drzwi. Potem jeszcze zamknął wszystkie dokumenty i odłożył tablet na miejsce. Włączył system sprzątania i też wyszedł.
Idąc korytarzem omijał wszystkie sztuczne okna. Od tamtego jednego wyskoku wszystko wróciło do normy. Tak przynajmniej uważali. Oni się jedynie rozkręcali. Dali Hulkowi do odkręcenia słoik z przyklejoną do szkła nakrętką. Tony posmarował kanapkę kremem i zorientował się dopiero po kilku gryzach. Do tego zmienili budzić Bucky'ego na irytującą pioseneczkę z gry, gdzie kot-kanapka z dżemem skacze po jakichś cukierkowych półkach, a z jego tyłkach wylatuje tęcza. A wczoraj Scott wpadł do basenu wypełnionego okropnie zimnej wody po której pływały prawdziwe góry lodowe.
Wszedł do swojego biura. Miał zamiar napisać szczegółowy raport na temat możliwości stworzenia wewnętrznej, mniejszej grupy w szeregach Avengers. Mogliby razem wyruszać na mniejsze misję, z którymi z łatwością powinni sobie poradzić. Reszta tymczasem byłaby do dyspozycji w razie poważniejszego wypadku.
Zdołał jednak zapisać tylko kilka pierwszych linijek, kiedy ktoś zajrzał do środka.
-Mogę wejść, czy jesteś bardzo zajęty?- zapytała Hope.
Bucky skinął głową, po czym wrócił do pisania. Zapisał kilka najważniejszych punktów, które będzie musiał później bardziej rozwinąć, po czym wyłączył wyświetlacz. Podniósł wzrok na kobietę, która usiadła na wolnym krześle przed jego biurkiem. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś na nim siedział. I czy w ogóle to się kiedyś wydarzyło.
-O co chodzi?- zapytał, przyglądając się uważnie Wasp. Możliwe, że przyszła do niego w jakiejś ważnej sprawie. Bądź dzieciaki znów zrobiły jakichś żart. Jeśli to drugie, to mężczyzna obiecał sobie, że zmusi ich do sprzątania symulatora po każdym treningu przez cały kolejny tydzień.
-Myślę o naszej pierwszej takiej prawdziwej misji- odpowiedziała.
Wczoraj dostali wezwanie i Ant-man, Wasp i Czarna Pantera po raz pierwszy pokazali się światu jako oficjalni członkowie drużyny. Zanim wrócili do bazy, trójka nowych została zmuszona przez Starka, by odpowiedzieli na kilka pytań reporterów. To była, według Bucky'ego, najgorsza i jednocześnie najmniej mająca sensu część ich misji. Nie byli tam przecież po to, by robić za jakąś atrakcję.
-Widziałam nas w telewizji- odezwała się kobieta.
-Też to wiedziałem- odpowiedział mężczyzna. Jednak widząc spojrzenie kobiety dodał- To znaczy fragmenty.
-I tak lepiej- stwierdziła Hope.- Jakoś nie mogłabym sobie ciebie wyobrazić, siedzącego w na kanapie i oglądającego telewizję.
-Poczekaj na sezon baseballa.
Ku jego zdziwieniu Wasp się zaśmiała.
-Zupełnie jak każdy facet. Tylko nigdy nie każ mi, przynosić sobie piwo, jasne?- Wymierzyła w niego palcem.
-Pepper już nam o tym mówiła.
-To jak sobie z tym radzicie? Nie mówcie, że sami wstajecie i idziecie do lodówki? A może przynosicie sobie cały zapas?
-Z tego, co wiem, na początku wysługiwali się Lokim, ale on chyba dodał im coś do piwa. Teraz jednak mamy od tego robota.
-Cały Tony.
Po tych słowach zapadła cisza. Była ona taka nerwowa, ze Bucky to poczuł. Ciągle nie przywykł do normalnych rozmów z ludźmi. W Hydrze zawsze jedynie słuchał rozkazów, a on nigdy o nic nie pytał. Nie po to przecież tam był.
-Coś się dzieje?- Usłyszał swój głos. W głowie udzielił sobie nagany. Powinien bardziej siebie kontrolować.
-Mój ojciec też nas widział- powiedziała, spuszczając wzrok na swoje dłonie.- A ja tak nie miałam jeszcze okazji, by mu powiedzieć o decyzji mojej i Scotta. On uważa, że nasza dwójka nie powinna się mieszać w żadne poważniejsze sprawy. Wiesz tych z kalibru T.A.R.C.Z.Y. i Hydry. Do tego on naprawdę nie znosi Starka, chociaż znał tak naprawdę jedynie jego ojca.
-Wiem o tym- odezwał się Bucky. Widząc zdziwione spojrzenie kobiety, dodał- Stark mi o tym mówił i czytałem jeszcze wasze akta.
-To z aktami jest trochę dziwne- stwierdziła Hope. Przyjrzała mu się uważnie, po czym powróciła do swojej opowieści.- Zadzwonił do mnie zaraz po wszystkim. I coś tak czuję, że w najbliższe święta będę musiała spędzać bez niego.
-Poleciłbym ci pojechanie do Langa, chociaż nie sądzę, by jakikolwiek wyjazd był zbytnio możliwy.
-Po prostu mam chwilami dość swojego ojca- powiedziała kobieta, zupełnie ignorując wtrącenie Bucky'ego.- On ciągle sądzi, że wie wszystko najlepiej. Według niego najlepiej, by było, gdybyśmy wyjechali w jakieś bezpieczne miejsce i zostawili sprawy w waszych rękach. A ja chcę brać w tym wszystkim udział, nawet pomimo tego, że niektórzy naprawdę nie znoszą Avengers.
-To przeze mnie- stwierdził Barnes.- Przeze mnie i Lokiego. Ludzie niezbyt nas lubią.
-Za to ja was lubię i to jest ważniejsze.- Hope wstała i podeszła do niego za biurko- Co robisz?
-Pisze raport o Peterze, Shuri i Lokim. Sądzę, że mogą sprawdzić bardzo dobrze współpracować między sobą.
-Nie możesz ich oddzielać od reszty.- Przeczytała jego plan.- Będą się czuli odcięci, a są pełnoprawnymi członkami. Potraktuj ich, jak normalnych ludzi.
-Po prostu chcę przez to pokazać Starkowi, ze oni poradziliby sobie na misjach. Tak by ich na jakąś grupową wypuścić. Potem będzie można dyskutować o solowych.
-To będzie trudne- oceniła.- On naprawdę się troszczy o te dzieciaki. Pamiętasz przecież, jak ciągle latał koło Shuri. Już się boję, jak do tego dojdzie jeszcze Peter.
-Będzie musiał się opanować. Chłopak jest naszą tajną bronią i jego pierwsza misja nie może być jakąś zwyczajną misją. Nie możemy zmarnować takiej szansy.
-Pamiętaj, że to tylko dziecko- powiedziała Hope.- Nie traktuj go jakby był jakąś bronią. Powinieneś go poznać. Nie na treningach, ale tak normalnie. Akta ci tego nie zastąpią.
-Nauczyłem się pracować tylko na nich.
Coś zabrzęczało i kobieta sięgnęła do kieszeni spodni. Wciągnęła telefon i odczytała wiadomość, po czym szybko odpisała.
-Scott myśli, że go zdradzam- powiedziała z lekkim uśmiechem. - Chyba powinnam do niego pójść.- Ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się jednak przed nimi i się jeszcze obróciła do Bucky'ego.- Dzięki Bucky.
-Za co?- zdziwił się mężczyzna. Nie zrobił przecież nic.
-Za to, że mogłam się wygadać. Scott siedzi za bardzo w tych sprawach, a Shuri gdzieś mi uciekła.- Otworzyła drzwi.- Przemyśl to, co ci mówiłam. Poznaj go. A przy okazji mógłbyś się rozluźnić. Nie jesteśmy w wojsku- powiedziała, po czym wyszła z pokoju.
Bucky spuścił wzrok na swoje ręce. Nie są w wojsku.
Obiecał sobie, że po tym, jak wypełni raport, spróbuje zrobić sobie wolne. Obrócił się do komputera i wrócił do pisania.
***********
5 lat temu
Zdążył jedynie odłożyć broń na stół. Dopiero, co wrócił z kolejnego zadania, jak zwykle zakończonego sukcesem. Cel został wyeliminowany, kiedy wychodził z jednego z barów. Było to na tyle proste, że nawet nie musiał ćwiczyć przed wdrożeniem planu w życie. Zwykle kazano mu ćwiczyć minimum jeden dzień.
Kilku agentów zabrało karabin i resztę sprzętu, po czym wynieśli je z pomieszczenia. Broń mógł mieć jedynie w trakcie ćwiczeń i kiedy wyjeżdżał na misje.
Usiadł na jedynym krześle w pomieszczeniu i czekał. Nie miał prawa chodzić samemu po ośrodku. Zawsze musiało być przy kilku uzbrojonych ludzi. A z resztą on nie miał powodu, dlaczego miałby gdzieś chodzić. Był tam po to, aby wykonywać zadania.
Po dziesięciu minutach drzwi się znowu otworzyły. Tym razem weszła przez nie tylko jedna osoba. Agent Brock Rumlow przyjrzał mu się uważnie.
-Kolejna udana akcja żołnierzu - powiedział mężczyzna podchodząc do stołu.- To było takie proste i nudne, że aż się dziwię, że nie zasnąłeś, czekając aż ten pijak wyjdzie z baru.
Zimowy Żołnierz mu nie odpowiedział. Jedynie przyglądał mu się uważnie. Za każdym razem, kiedy widział agenta, zapalała mu się w głowie lampka ostrzegawcza. Kojarzył go skądś i wiedział, ze powinien śledzić każdy jego ruch. Tylko nie pamiętał skąd. Zresztą on nie pamiętał prawie nic, ze swojej przeszłości, co nie było misjami.
-Słyszałeś kiedyś o mitologii nordyckiej?- zapytał agent Rumlow, kładąc na stole okrągły przedmiot. Zimowy Żołnierz mu nie odpowiedział. Ciągle uważnie obserwował ruchy mężczyzny. Na przedmiot zwrócił tylko szybko uwagę, sprawdzając, czy to nie jest jakichś granat, czy inna broń. Agent nie przejął się brakiem odzewu.- Musimy cię więc dokształcić w tym kierunku.
Nacisnął na przedmiot i w pomieszczeniu wyświetliło się kilka hologramów. Żołnierz zwrócił uwagę tylko na jeden, który unosił się pomiędzy nim nim, a agentem. Przedstawiał on zdjęcie jakiegoś starego rękopisu.
-To twój kolejny cel.
Agent przysunął w jego stronę inny hologram. Na tym Zimowy Żołnierz się już skupił. Wyświetlały się tam dwa zdjęcia jednej osoby. Blada skóra, czarne włosy, zielone oczy, cwaniacki uśmieszek. Jedynie daty nie pasowały. Zdjęcie dorosłego zostało podpisane starszą datą, niż to, które było pod jego nastoletnią.
-To jest Loki Laufeyson- zaczął wyjaśniać Rumlow.- Nie do końca wiemy dlaczego, ale teraz ma jakieś...- Spojrzał na zdjęcie.- Trzynaście...
-Piętnaście- ocenił szybko Zimowy Żołnierz. Musiał dokładnie opisywać wszystkich napotkanych ludzi, a wiek to była dość ważna sprawa.
-Dokładnie- stwierdził agent.- Z nim nie będzie tak łatwo, jak z poprzednim. Ja już teraz kazałbym ci trenować, ale ci z góry każą, po każdej misji dawać ci do końca dnia wolne.- Wyłączył hologramy i podał ich rzutnik Zimowemu Żołnierzowi. Za plenami Brocka otworzyły sie drzwi i do pomieszczenia weszło kilku uzbrojonych ludzi.- Dlatego teraz pójdziesz do swojego pokoju.- Słowo "pokój" wypowiedział z kpiną.- I przeczytasz to, co ci dałem.
Po tym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając żołnierza samego z ludźmi. Zimowy Żołnierz wstał i ruszył już dobrze sobie znaną trasą. Uzbrojeni mieli tak naprawdę go tam zaprowadzić, jednak w realu wyszło na to, że to on ich tam prowadzi. Zatrzymał się tuż przed drzwiami, czekając, aż jeden z nich otworzy je za pomocą skanu dłoni. Kiedy wreszcie to się stało mężczyzna wszedł do środka, a drzwi się za nim zamknęły.
Znalazł się w pomieszczeniu, które trzy ściany bez okien były tak naprawdę lustrami weneckimi. Do tego w każdym kącie znajdowała się kamera, nagrywająca każdy jego ruch. Wyposażenie wnętrza też nie powalało. Składało się jedynie z łóżka, stołu, na którym teraz czekał na niego obiad, krzesła i szafy, pełnej ubrań do treningu. Przyłączona do tego pokoiku łazienka nie miała drzwi.
Usiadł przy stole i szybko zjadł jedzenie. Cieszył się, że było jeszcze ciepłem. Pamiętał, że kiedyś, nie wiedział konkretnie kiedy, dostawał zimne i w ogóle nie dające się pogryźć dania. Tak naprawdę z wielu rzeczy był teraz zadowolony, chociaż nadal czuł, że czegoś mu brakuje.
Odłożył puste talerze najdalej, jak tylko potrafił, po czym zajął się projektorem hologramów. Teraz już się konkretnie skupił na każdym detalu, który miał mu pomóc wyeliminować cel. I nie miało znaczenia, że był nim piętnastoletni chłopak.
************
Najdłuższe ćwiczenia przygotowawcze przed misją zajęły mu do tej pory tydzień. Jednak te pobiły ten rekord. Dobre kilka miesięcy trwało, zanim opanował do perfekcji cały plan i wszystkie możliwe wypadki. A było ich dość sporo. Do tego jeszcze zostało mu dokładnie powiedziane, aby nie niszczył zbytnio ciała, a już w szczególności mózgu. Dlatego nie mógł użyć najłatwiejszego rozwiązania, jakim był strzał w głowę.
Po ostatnim udanym treningu podszedł do niego agent Rumlow.
-Można powiedzieć, że dajesz radę- powiedział do niego, patrząc jednocześnie na leżącego na ziemi robota. Urządzenie miało ciągle łączony hologram i przez to wyglądało teraz jak martwy nastolatek.
-Góra chce, aby dać ci prawdziwą broń- kontynuował agent, zerkając na sztuczną broń, działającą jedynie w symulatorze.- Chodź za mną.
Obrócił się i ruszył w stronę wyjścia, a Zimowy Żołnierz poszedł za nim. Na korytarzu dołączyli do nich jeszcze kilku innych uzbrojonych agentów. Zaprowadzono go do jednego z pomieszczeń. Tuż przed drzwiami dodatkowa ochrona się zatrzymała i nie weszła do środka.
Agent Block otworzył drzwi i pozwolił żołnierzowi wejść pierwszemu. Wszedł do środka zaraz za nim, zamykając za sobą drzwi. W środku siedząc przy stole, czekał na nich młody mężczyzna z krótkimi, kręconymi włosami. Był wyraźnie zdenerwowany i co chwila zerkał na walizkę leżącą na stole. Kiedy zauważył, że żołnierz i agent weszli do pomieszczenia, od razu wstał.
-Dzień dobry- wydusił z siebie, po chwili ciszy.
-To jest Leopord Fitz- powiedział Rumlow.- Jest jednym z naszych najlepszych inżynierów i zrobił to coś.- wskazał na walizkę.- Pokazuj mu to.
-Oczywiście proszę pana.- Inżynier otworzył walizkę i obrócił ją w stronę mężczyzn.
Zimowy Żołnierz zajrzał do środka. W piankowych otoczkach leżał karabin snajperski, pistolet i kilka opakowań na naboje. Wyciągnął pistolet i przyjrzał mu się uważnie. Wyglądał zupełnie tak samo, jak każda inna broń. Jedyna różnica tkwiła w wadze. Ten był minimalnie cięższy, tak że jedynie ludzie często używający pistoletów mogliby to zauważyć.
-Coś wytłumaczyć? Wyjaśnić, czymś się one się różnią od reszty?- zapytał inżynier, patrząc na żołnierza trzymającego broń.
-On nie zadaje pytań- odparł agent. Spojrzał na Fitza i dodał- Jednak jeśli ma cię to uspokoić, to mów. Byle szybko.
-To tak...-Inżynier spojrzał w stronę żołnierza i trzymanego przez niego pistoletu.- Mogę?- Zimowy Żołnierz podał mu broń.- No to, tak naprawdę jedyną modyfikację wprowadziłem w magazynku i lufie, tak wszystko działało, jak z normalnymi pociskami. Bo właśnie one są najważniejsze.
Położył pistolet na stole i sięgnął do jednego z pojemników. Otworzył go i zaprezentował dwa rzędy nowych, ciągle błyszczących pocisków.
-Specjalnie je zaprojektowałem i użyłem takiego stopu, na który...- Spojrzał na agenta- On nie jest odporny. Jednak one robią więcej niż zwykłe kule.- Wyciągnął jedną z nich i obrócił ją w dłoni.- Na każdym pocisku są wyryte specjalne runy, które będą blokowały jego moce. Jednak aby całkowicie je zablokować, trzeba w niego strzelić przynajmniej trzema, w taki sposób, aby się wbiły w jego ciało.- Z każdym kolejnym słowem zdawał się coraz bardziej zakłopotany.- Za pierwszym trafieniem powinno zablokować teleportację, czy co to on robił. Za drugim większość zaklęć powinna zostać wyeliminowana. A trzeci w ogóle go pozbawi tych mocy.
-Nie da się tego wszystkiego załatwić za pomocą jednego strzału?- zapytał agent.
-Według naszego specjalisty, jest to niemożliwe, ponieważ nie ma tam odpowiednio dużo miejsca, aby zapisać odpowiednią ilość run. Do tego on twierdzi, że... Cel jest zbyt potężny i lepiej go nie lekceważyć.- Odłożył pocisk do pudełka, a potem umieścił je i pistolet na ich miejscach w walizce.- To wszystko.
-Wróć do swoich obowiązków i nikomu nie mów, co robiłeś. To jest ściśle tajna sprawa.- Rumlow przysunął do siebie walizkę i ją zamknął.
-Oczywiście proszę pana.
-Chodź- agent wziął walizkę i ruszył w stronę drzwi. Zimowy Żołnierz, jak zwykle, poszedł za nim.
Następnego dnia zaczął ćwiczyć z bronią i specjalnymi kulami. Pociski różniły się od tych, których użyje na misji tylko tym, że nie miały wyrytych run. Wychodziło mu to perfekcyjnie.
Ćwiczył codziennie przez kolejny miesiąc, tylko dlatego, że nikt nie potrafił namierzyć chłopaka. Zupełnie jakby wyparował z powierzchni Ziemi, co było możliwe. Żołnierz musiał więc czekać, aż on znowu się gdzieś pojawi. A kiedy wreszcie wrócił, nie wysłano go od razu, aby wypełnił swoje zadanie. Czekano, co według Zimowego Żołnierza było głupim pomysłem, na odpowiednie warunki.
Powtarzanie w kółko tych samych ruchów było dla niego wręcz nudne. Symulator, nawet najlepszy, nie potrafił w pełni oddać zachowań przeciwnika. Zimowy żołnierz zauważył to już wcześniej, przy poprzednich swoich celach. A zbyt długie trzymanie go tam, denerwowało go. Radził sobie doskonale. Mogliby go wysłać bez problemu, a on wykonałby zadanie nawet w biały dzień. Nie powiedział jednak nic, tylko dalej robił to, co mu kazano.
Aż wreszcie pewnego dnia przyszedł do niego agent Rumlow.
-Szykuj się- powiedział do niego, po czym odszedł. Tylko tyle wystarczyło.
Godzinę później siedział już w samolocie, słuchając tego, co agent mu mówił.
-Masz to załatwić najciszej jak to tylko możliwe. Bez świadków. Wyrzucimy cię na dachu jednego z bloków kilka przecznic dalej. W Nowym Jorku i tak tego nikt nie zauważy. Na miejsce dotrzesz sam, a po wszystkim daj nam znać.
Tak też zrobili. Pierwszą rzeczą, jaką żołnierz zauważył, było to, że padało.
Deszcz utrudniał widoczność, ale Zimowy Żołnierz miał specjalne okulary, dzięki którym doskonale. Wziął broń i ruszył przed siebie. Kiedy przerwy pomiędzy budynkami była za duże, musiał używać schodów przeciwpożarowych. I kiedy robił to już któryś raz z kolei, uświadomił sobie całkowicie, że jest w mieście, które wydaje mu się znajome.
Uciszył jednak to przeczucie. Był w Nowym Jorku. A konkretniej na Brooklynie. Oczywiście, że miasto było mu znajome. Uczył się przecież jego rozkładu i wiedział o wszystko, co byłoby mu pomocne. Jedną z tych rzeczy był fakt, że mieszkańcy przywykli tak bardzo, do dziwnych rzeczy, że zwracają na nie tylko uwagę, jak coś się na nich wali.
Jednak to było coś innego. Czuł, że zna zaułki, przez które przechodził. Jakby łączyło się z nimi coś ważnego. Przeszukał wszystkie swoje wspomnienia, ale nie znalazł jednak nic, łączącego go z tym miejscem.
Pozwolił sobie o tym myśleć, aż do momentu, kiedy wreszcie dotarł na miejsce. Tam schował się za murkiem i delikatnie się wychylił. Chłopak tam był.
Siedział placami do żołnierza, na krawędzi kolejnego dachu. Koło niego leżała jakaś torebka, po którą po chwili sięgnął. Żołnierz już przygotował się do wystrzału, kiedy jego cel po prostu sobie wstał. Chwycił torebkę i przeskoczył na kolejny dach.
Zimowy Żołnierz po jakimś czasie też ruszył za nim. Zachowanie chłopaka było po prostu dziwne. Najpewniej planował coś zrobić i wtedy można, by było się go pozbyć, a wszyscy ciekawscy sądziliby, że był to wypadek przy pracy. Już wcześniej wykonywał misję właśnie w taki sposób.
Na kolejnym dachu się nie zatrzymał, tylko biegł dalej. W pewnym momencie wyrzucił reklamówkę do jednego z koszów na śmieci. Zatrzymał się, dopiero kiedy nie miał już gdzie biec dalej. Żołnierz zatrzymał się dach dalej i przygotował karabin.
Chłopak wyciągnął z kieszeni płaszcza lornetkę i przyłożył ją sobie do oczu. I wtedy żołnierz strzelił.
Trafił go w plecy w takim miejscu, że cel powinien przynajmniej się przewrócić, a jednak ten nadal tam stał. Cel obrócił się w i spojrzał prosto w stronę żołnierza. Wokół jego stup, zaczął pojawiać się zielony dym, ale prawie od razu zniknął. I wtedy Zimowy Żołnierz strzelił jeszcze raz. Tym razem w ramię.
Chłopak wykonał jakichś gest, jednak w jego dłoniach pojawił się jedynie mały płomień. Cel zacisnął pięści, całkowicie gasząc ogień. Jego dłonie zrobiły się niebieskie. Wyciągnął je przed siebie i w stronę żołnierza poleciały ostre niczym noże odłamki lodu.
Zimowy Żołnierz zostawił karabin i sam schował się za murkiem. Ostrzał nie trwał zbyt długo i jak tylko ustał, mężczyzna wstał i spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą stał chłopak. Celu nie było. Żołnierz rozejrzał się i zobaczył go dach dalej, po lewej. Pobiegł za nim.
Po drodze wyciągnął z kabury pistolet i przygotował się do strzału. Chłopak był dość szybki i w pewnym momencie po prostu zniknął mu z oczu. Jednak Zimowy Żołnierz się nie zatrzymał. Biegł dalej.
Przystanął dopiero w miejscu, gdzie cel zniknął. Mnóstwo kominów i tego dość spora budka, w której kryły się schody, stanowiły idealne miejsca do chowania się. Szedł powoli pomiędzy nimi, uważnie wypatrując i nasłuchując wszelkiego ruchu. Wyciągnął pistolet i go odbezpieczył.
I wtedy usłyszał delikatne kroki za sobą. Obrócił się i wystrzelił w kierunku, skąd dobiegały. Nic się nie wydarzyło. Ruszył w tamtym kierunku, kiedy ktoś się na niego rzucił od tyłu. W ostatniej chwili się odwrócił, by oddać strzał.
Trafił go w bok. Chłopaka jedynie to spowolniło. Był już blisko i zaatakował żołnierza sztyletem. Ten zatamował jego atak ramieniem. Wtedy cel dźgnął go w brzuch. Żołnierz kopnął go w brzuch, a ten odskoczył i podciął mu nogi. Zimowy Żołnierz upadł na plecy. Następnie jeszcze chłopak kopnął pistolet i nadepnął na palce mężczyzny, tak że było słychać trzask łamanych kości.
Żołnierz na początku próbował go dosięgnąć drugą rękę. Ten jednak po prostu uciekł. Mężczyzna od razu wstał i podbiegł po pistolet. Używając lewej ręki, wystrzelił.
Chłopak próbował przeskoczyć na kolejny dach. Kula trafiła go udo, akurat wtedy, kiedy się wybijał. Wynikiem tego było to, że nie doleciał odpowiednio wysoko i uderzył w ścianę budynku, po czym spadł.
Zimowy Żołnierz podbiegł na krawędź dachu, po czym zeskoczył na ziemię. Wylądował ciężko z głośnych hukiem, ale za to był ciągle na nogach. W porównaniu z jego celem.
Chłopak próbował się podnieść, ale po prostu nie mógł. Krew ciekła mu z rozcięcia na czole, nosa, kącików ust i do tego jeszcze miał krwawe plamy w miejscach, gdzie został postrzelony. Przy tym cała czas poruszał palcami i patrzył na nie ze strachem. Szefostwo nie będzie zadowolone.
Wystrzelił. Kula, która miała go zabić, nie doleciała jednak na miejsce.
Zatrzymała ją tarcza, która wbiła się w ścianę.
-Zostaw go Bucky!- zawołał właściciel tarczy, stojąc za plecami żołnierza.
-To nie twoja sprawa Kapitanie Ameryko- powiedział Zimowy Żołnierz, odwracając się w jego stronę. To imię, którym Rogers ciągle go nazywał, było znajome. W taki sam sposób jak miasto tylko o wiele bardziej.
-To jest moja sprawa Bucky.- Kapitan Ameryka wyminął go i podszedł do tarczy. Wyciągnął dysk ze ściany i założył ją sobie na plecy. Ruszył w stronę chłopaka i pomógł mu wstać.- Loki jest ze mną. Nie możesz mu nic zrobić.
Zimowy Żołnierz to wiedział. Avengers mogli mu przeszkodzić we wszystkich sprawach. Byli ponad nim, jednak nie mieli prawa mu rozkazywać. Mogli jedynie przeszkadzać podczas jego zadań. Tak jak teraz. Dlatego właśnie T.A.R.C.Z.A. nie chciała, aby ich spotykał. Szefostwo naprawdę nie będzie zadowolone.
Cel prawie upadł przy pierwszym kroku, ale Kapitan Ameryka go przytrzymał.
-Wytrzymaj jeszcze trochę synu- powiedział Rogers.- To tylko kilka metrów.
-Nie mogę... Nie mogę..- chłopak powtarzał to kółko, tak cicho, że ledwo było to słuchać.
Zimowy Żołnierz szedł tuż za nimi, czekając na okazję, kiedy Kapitan Ameryka odejdzie chociaż na chwilę. Ten jednak nie miał takiego zamiaru. Zaprowadził chłopaka do motoru z przyczepką, zaparkowanego tuż przy wejściu do zaułka. Pomógł do niej wsiąść chłopakowi, po czym jeszcze raz się obrócił w stronę żołnierza. Zasłonił przy tym swoim ciałem, ledwo żywego.
-Bucky nie pamiętasz, jak kiedyś to ty mnie ratowałeś, kiedy mnie bito w tych alejkach?- zapytał go. Żołnierz nie odpowiedział.- Chodź ze mną. Nikt cię nie będzie tam wykorzystywał. A T.A.R.C.Z.A. zostawi cię wreszcie w spokoju. Tylko ze mną chodź.- Wyciągnął w jego stronę rękę.
Mężczyzna spojrzał na dłoń, po czym przesunął się i spojrzał na swój cel. Chłopak patrzył na swoje dłonie i ciągle powtarzał te dwa słowa.
-Przemysł to jeszcze Bucky.- Rogers ruszył w stronę motoru. Usiadł na nim i odpalił silnik.- Masz prawo do podejmowania decyzji. Jak każdy człowiek.
Po czym odjechał, zabierając ze sobą chłopaka.
Zimowy Żołnierz patrzył na to uważnie, po czym sprawdził, ile ma jeszcze kul w magazynku. Zostało mu ponad połowę.
Dostał zadanie i nie odpuści tak łatwo.
***********
Dostanie się na jeden z balkonów w Avengers Tower wcale nie było takie trudne, jak twierdzą plotki. Nikt go nie zestrzelił, kiedy się wspinał, ani też żaden Avenger go nie zatrzymał.
Wybrał akurat ten balkon, ponieważ mógł przez niego widzieć salon, a co najważniejsze było tam też wejście do widny. Kapitan będzie musiał skorzystać właśnie z tej, aby dostać się do ambulatorium. Jednak na razie się jeszcze nie zjawił. W pomieszczeniu była zamiast tego dwójka innych bohaterów.
Usiadł na jednym z krzeseł ogrodowych i przyglądał się, co robią Hawkeye i Czarna Wdowa.
Żadne z nich go nie zauważyło. Siedzieli do niego plecami na jednej z kanap. Byli blisko. Tak blisko, że kobieta opierała swoją głowę na ramieniu łucznika. W pewnym momencie mężczyzna się trochę odsunął i coś powiedział, po czym się uśmiechnął. Czarna Wdowa spojrzała na niego poważnie, po czym też coś powiedziała. Hawkeye się do niej z powrotem przysunął. Ona już miała też to zrobić, lecz w ostatniej chwili spojrzała prosto na żołnierza.
Wyciągnęła skądś broń i w niego wycelowała. Barton na początku wydawał się zdziwiony, a kiedy zobaczył, w kogo celuje Czarna Wdowa, też wyciągnął pistolety.
I wtedy właśnie drzwi windy się otworzyły. Wewnątrz stał Kapitan Ameryka, ciągle trzymając jego cel. Hawkeye spojrzał w ich stronę, coś krzyknął i podbiegł, pomóc Rogersowi. Po czym razem wyszli z pomieszczenia. Czarna Wdowa stała tam jeszcze przez kilka minut, jednak ona też odeszła.
Zimowy Żołnierz jednak się nie ruszył. Nie miał takiego zamiaru. Będzie tam czekał, dopóki nie wypuszczą chłopaka, bądź on sam nie zrobi jakiegoś błędu.
Siedział tam dobre kilka godzin. Deszcz przestał padać, a na wschodzie niebo zaczęło się robić jaśniejsze. Dopiero wtedy do pokoju wszedł Iron man. Wyglądał na zmęczonego i ziewał. Wyszedł, po czym niedługo później wrócił z parującym kubkiem. Usiadł na kanapie i włączył telewizor. Skakał po kanałach, dopóki drzwi koło windy gwałtownie się nie otworzyły.
Stanął w nich Thor i od razu coś powiedział. Iron man wstał i podszedł do niego. Najwidoczniej starał się go uspokoić, jednak gromowładny się nie dawał. Do pokoju wszedł Hawkeye i Kapitan Ameryka. Oni też coś mówili do gromowładnego. I to chyba go uspokoiło.
Jednak wtedy Stark zauważył żołnierza i wskazał na niego palcem. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, a Thor nawet zaczął tam iść. Reszta jednak go powstrzymała i zaczęła coś do niego mówić. Wreszcie Barton wyprowadził asgardczyka i w pokoju pozostał jedynie Kapitan Ameryka i Iron man.
Ta dwójka też przez chwilę rozmawiała, ale wreszcie Stark ruszył w tym samym kierunku, co pozostała dwójka. W pokoju pozostał jedynie Rogers. Ten też wyszedł na chwilę z pokoju, po czym wrócił, niosąc dwa parujące kubki. Otworzył drzwi, po czym wyszedł na balkon. Nie miał już na sobie kostiumu, tak jak w nocy i Zimowy Żołnierz mógł dokładnie widzieć jego całą twarz. Nawet nie zabrał ze sobą broni.
-Mam dla ciebie kawę- powiedział, kładąc jeden kubek na stole koło żołnierza.- Musisz być zmęczony po nocy.
Usiadł po drugiej stronie stołu i wziął łyka ze swojego kubka. Żołnierz nie był zmęczony. Kontrolował swoją potrzebę snu i nawet, pomimo że mógł się czuć lekko zmęczony, nie zasypiał.
-Nie przyszedłeś tu dlatego, że ci to zaproponowałem, prawda?- zapytał Kapitan Ameryka. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, dodał- Gdyby tak było, już dawno dostałbyś się do środka i wypił całe mleko, co nie?
Znów brak odpowiedzi.
-Nie dostaniesz go Bucky. Nie, dopóki jest tam Thor. On prędzej cię zabije, niż pozwoli, byś skrzywdził jego młodszego brata. Ledwo go przed chwilą powstrzymałem stary. A nawet jeśli go by tam nie było, to my wszyscy będziemy go bronić. Loki jest pod naszą opieką.
Żołnierz spojrzał na niego. Jego cel był teraz pod opieką Avengers. Teraz najpewniej go nie wypuszczą, a nawet pomimo jego odporności, nie jest w stanie kręcić się w okolicy w nieskończoność. Będzie musiał powiadomić szefostwo o swojej porażce.
-Ciebie też moglibyśmy obronić. Ukrywalibyśmy cię tyle czasu, ile tylko byś potrzebował. Potem pokazalibyśmy, że niczym się nie różnisz od innych ludzi, i ONZ wreszcie przestałoby, cię traktować jak jakąś kukiełkę. Wtedy T.A.R.C.Z.A. nie miałaby nic do powiedzenia.
Rogers patrzył na niego w jakiś dziwny sposób. Zupełnie tego nie rozumiał, ale wydawało się to znajome. Jeszcze bardziej niż miasto i imię razem wzięte. Chciał, wiedzieć skąd on mógłby znać to spojrzenie. Pragnął to odkryć, ale po prostu nie potrafił do tego dojść. Ciągle miał wrażenie, jakby odpowiedź była na wyciągnięcie ręki, ale za każdym razem, kiedy po nią sięgał, ona gdzieś uciekała.
-Skoro ty nic nie chcesz mówić, to ja ci powiem coś naprawdę ważnego. Teraz przynajmniej nie mogą ci usuwać wspomnień, więc to zapamiętaj.- Kapitan Ameryka odłożył kubek na stół.- Nie jesteś żadnym Zimowym Żołnierzem. Masz imię, a nie jakichś pseudonim. Nazywasz się James Buchanan Barnes, ale wszyscy i tak nazywają cię Buckym. Jesteś moim najlepszym przyjacielem od dziecka. A kiedy sądziłem, że zginąłeś podczas wojny, nie wiedziałem, co dalej zrobić. Czułem się okropnie. Zginąłbym w jednym z ciemnych zaułków na Brooklynie, gdyby nie ty. Ratowałeś mnie, a ja nie potrafiłem uratować cię. Dlatego teraz nie odpuszczę.- Przerwał na chwilę.- Ale też nie będę cię do niczego zmuszał.
Wstał i ruszył do drzwi. Tuż przed nimi się zatrzymał i ostatni raz spojrzał na żołnierza.
-Zapowiada się, że będziemy się teraz widywać częściej. Jeśli zmienisz zdanie, to wystarczy dać mi znać. Możesz nawet zapukać w jakiekolwiek okno lub drzwi. Wpuszczę cię.
Po czym wszedł do środka.
Żołnierz patrzył na niego, dopóki ten nie zniknął mu z oczu. Próbował się z powrotem skupić na zadaniu, jednak zapach kawy, przyniesionej przez Kapitana, nie dawał mu spokoju. Ona też była znajoma i, pomimo że nie pamiętał, aby ją kiedykolwiek pił, wiedział, że ją lubi.
Wreszcie się przełamał i wypił całą kawę na raz. Zostawił kubek na stole w dokładnie tym samym miejscu, po czym wstał i ruszył zdać raport. Powiedzieć wszystkim, że po raz pierwszy mu się nie udało. Będzie miał przerąbane.
*************
Teraz
Bucky wszedł do laboratorium. Tak, jak się spodziewał natknął się tam na Shuri, Petera i Starka. Iron man i Czarna Pantera siedzieli w dwóch przeciwległych kątach, a Spider-man biegał pomiędzy nimi. Milioner miał założone słuchawki, a dziewczyna ciągle coś mruczała pod nosem w jakimś afrykańskim języku.
W pewnym momencie, podczas jednego ze swoich przebiegów Parker po prostu nie zauważył Bucky'ego i na niego wpadł.
-Przeprasza, pana Barnesa, ja naprawdę nie chciałem- powiedział chłopak, leżąc na ziemi. Kapitan Ameryka nawet się nie zachwiał. Mężczyzna wyciągnął w jego stronę dłoń, a chłopak po lekkim wahaniu ją przyjął.
-Po prostu Bucky.- Żołnierz spojrzał na nastolatka, kiedy ten już stał pewnie na nogach.
-Dobrze panie Bucky.
-Nie o to mi...- Spojrzał w jego oczy.- A zresztą nieważne. Co oni robią?- zapytał wskazując na dwójkę Avengersów.
-Pan Stark sprawdza raporty z czujników, szukając jakichkolwiek śladów Hydry, bądź Kapitana Hydry. Shuri tymczasem ciągle stara się dowiedzieć, skąd nadawał dyrektor Fury.
-A ty nie masz nic do roboty jak reszta jajogłowych?
-Zrobiłem zapas sieci i tak naprawdę nic teraz nie robię tak konkretniej.
-A Loki gdzie zniknął?
-On powiedział, że musi popracować nad tym medalionem dla Doktora Strange'a. Zamknął się w pokoju i nie chce mnie wpuścić. Ja tam sądzę, że zrobił medalion już dawno, a teraz po prostu gra w gry na konsoli.
-To zrozumiałe- ocenił Bucky.- Został niańką i ma was dość. A nie płacą mu, więc was spławił.- Przyjrzał się uważnie chłopakowi. Był zdrowy i sprawny fizycznie, ale czegoś tu brakowało. Zdawał się wręcz przygaszony.- Jesteś tu od ponad tygodnia. Byłeś kiedyś na dworze?
-Nie, proszę pana.
-A chcesz?
Chłopak spojrzał na niego i Barnes mógłby, przysiądź, że widzi, jak oczy chłopaka się powiększają. Zaczął najpierw kiwać głową, zanim zdołał cokolwiek z siebie wydusić.
-Tak proszę pana. To byłoby ekstra.
-To chodź za mną.- Bucky obrócił cię na pięcie i ruszył ku drzwiom.
-A reszta?- Chłopak podbiegł do niego, zerkając przez ramię na pogrążonych w pracy.
-Nawet nie zauważą. Uwierz mi. Stark jest w innym świecie, kiedy pracuje i Shuri też na taką wygląda.
Wyszli na korytarz, jednak w pewnym momencie Bucky zatrzymał Petera.
-Idź po kurtkę młody. Na dworze jest dość chłodno.
-Właśnie, jaka jest pora roku?- Chłopak spojrzał na niego, skręcając w korytarz wiodący do jego pokoju.
-Jest październik. Złe drzwi- powiedział na widok, że Peter próbuje wejść do schowka, znajdującego się przy pokoju Starka.
Milioner sam wybrał pokój Peterowi i znajdował się naprzeciwko jego własnego. Oryginalnie to był kolejny schowek, tak jak ten, do którego chłopak właśnie próbował wejść, jednak uprzątnął wszystkie rzeczy i wstawił kilka mebli. Dlatego właśnie Parker jako jedyny nie miał własnej toalety i aby się wykąpać musiał wyruszać na poszukiwanie jakiejś łazienki bądź błagał kogoś o podzielenie się.
Kolejnym następstwem poprzedniego zadania pokoju był jego kształt. Dość mały w porównaniu z innymi sypialniami i długi. Stark jednak postarał się, aby meble nadrobiły jednak wszystkie straty i nawet pomimo tego, że jeszcze nie wszystkie dotarły, można było stwierdzić spokojnie zauważyć, że chłopak się cieszy za każdym razem, gdy wchodzi do pokoju.
Całą przeciwległą ścianę zasłonięto holograficzną tapetą, która wyświetlała, cokolwiek Peter chciał. Można było ją potraktować również jako telewizor. Teraz pokazywała widok ze szczytu Avengers Tower. Dalej było kilka półek, kosz do koszykówki, szafę, łóżko piętrowe z biurkiem na dole i kanapa. Do tego w suficie zamontowano mnóstwo schowków, do których tylko pająk miał dostęp. I do tego wszystkiego dochodził hamak zawieszony na środku pokoju.
Tak było i tym razem. Bucky wszedł za nim i oparł się o ścianę tuż koło wyjścia. Został potraktowany za znawcę pogody i Peter pokazywał mu różne kurtki. Kiedy wreszcie znalazł odpowiednią, ubrał ją od razu i pobiegł za Barnesem.
Wyszli na zewnątrz przez garaż i windę zamontowaną w podłożu. Kiedy wreszcie wyjechali na świeże powietrze, Peter rozejrzał się naokoło.
-Panie Bucky?
-Tak?
-To jest las.
💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥💥
Heja!
Jażyję! Mam nadzieję, ze rozdział się spodobał i przepraszam za spóźnienie. W następnym postaram się, żeby coś się więcej zadziało. I tym razem będzie punktualnie.
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro