Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Zawsze, dzień po sporym piciu, kiedy Sam męczył się z tak okropnym zjawiskiem, jakim był kac, poprzysięgał sobie, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu. Były to oczywiście puste obietnice, a w następnym tygodniu cykl się powtarzał. Ale zawsze miał w sobie tą odrobinę nadziei, że może tym razem naprawdę to będzie ostatni raz.

Nadzieja matką głupich, czy coś takiego.

Tak samo miał nadzieję, że Steve odpuści im trening, ale blondyn widocznie nie miał takiego zamiaru.

- Za trzy tygodnie mamy mecz z Krukonami, nie dam Starkowi wygrać - tłumaczył uparcie tonem nieznoszącym sprzeciwu - Musimy być w życiowej formie. Po nich na bank trafi nam się Slytherin, więc...

- Ciszej, błagam. Łeb mi serio dzisiaj pęknie - jęknął zmarnowany Wilson, kiedy weszli do Pokoju Wspólnego - No i połowa naszej drużyny jest ledwo żywa. Widziałeś ty dziś Thora na oczy? A Barnesa? No właśnie, ja też nie, bo co dwie lekcje lata rzygać!

- Buck ma dziś wolne, bo rzeczywiście wczoraj przesadził - postanowił Steve, po czym dodał ciszej - Może zabierzmy go do Skrzydła Szpitalnego? Naprawdę wygląda słabo i jeszcze to wymiotowanie co chwilę...

Rzeczywiście, brunet zdecydowanie wczoraj za dużo wypił. Kiedy znaleźli go wczoraj w toalecie, wyglądał po prostu martwo. Musieli go do pokoju zanieść we czwórkę, a kontaktować zaczął dopiero rano i to ledwo. Sam miał nadzieję, że szybko wydobrzeje. Był kretynem, ale nie życzył mu aż tak źle.

- A jak zabronią mu grać w meczu? Wiesz, że mają gdzieś nasze eskapady, ale to mi wygląda grubo... - zauważył - Kto niby za niego zagra? Nie mamy nikogo na jego miejsce, a mówiłeś, że ten mecz jest ważny...

- Ledwo żywy też nie za gra - parsknął Steve, po czym pokręcił zrezygnowany głową - Chociaż... Wy też czasem rzygacie po dwa dni. Jak nie wydobrzeje do jutra, to zaciągnę go do Skrzydła Szpitalnego. Ale nie myśl, że ciebie ominie trening. Póki możesz utrzymać się w miarę prosto na miotle, nie licz na jakąkolwiek litość.

- Ygh, szkoda, że Barnes się nie podzielił!

***

- Ktoś tu jest w dobrym humorze, jak na wczoraj - uśmiechnęła się Valkyria, kiedy Carol weszła do ich Wspólnego Dormitorium.

Blondynka wzruszyła jedynie ramionami i odgarnęła z twarzy napuszone kosmyki włosów. Weszła w głąb pomieszczenia i zaczęła się gorączkowo rozglądać.

- Wiesz, gdzie są moje ochraniacze? - zapytała, podchodząc do swojego kufra i głośno go otwierając
- Rogers robi trening za dwadzieścia minut.

- Ygh, go chyba pogrzało! - jęknęła Valkyria, padając na łóżko - Czy ten człowiek jest normalny? Widział Barnesa na oczy? Albo Thora?

Danvers nic nie odpowiedziała, jedynie dalej grzebała w swoich rzeczach. W końcu wydała z siebie głośne "aha!" i dumnie wyciągnęła z ochraniacze. Z łóżka jednym ruchem zabrała swój nowiutki strój, po czym szybko weszła za parawan, aby się przebrać.

Valkyria rozumiała, że Carol mogła być podekscytowana pierwszym treningiem jako członek drużyny, ale to nie było podekscytowanie. Nie wiedziała co to było, ale emocje jej przyjaciółki zdecydowanie nie były pozytywne.

- Jednak się we mnie zakochałaś, że tak się gapisz? - parsknęła Carol, przewieszając koszulkę przez parawan i nakładając na siebie strój - Wiem, że nie wyglądam, ale jestem hetero.

- Zawsze można pomarzyć - roześmiała się mulatka, po czym wyprostowała się do siadu i przekrzywiła głowę - Coś się stało? Wydajesz się poddenerwowana.

Ta nic nie odpowiedziała, tylko nadal się przebierała. Widocznie jednak pomarkotniała, reszty zapału zniknęły z jej twarzy. W końcu wyszła gotowa na środek pokoju i uniosla włosy, aby związać je w luźnego koka. Towarzyszył jej przy tym przeszywajcy wzrok Valkyrii, więc w końcu westchnęła głośno, opuszczając ręce. Kilka kosmyków włosów opadło jej na twarz.

- Sharon zaczęła wczoraj coś mamrotać, że dostałam się tylko dlatego, że moi rodzice znają Fury'ego - wyjaśniła, aż cała się napięła i zatrzęsła - Ale to przecież zupełna nieprawda! Sama na to zasłużyłam i zapracowałam, tyle lat czekałam na swoją szansę, niecierpliwie, ale czekałam! A teraz ktoś próbuje mi...

- Carol - przyjaciółka położyła jej rękę na ramieniu, a ta nieco się uspokoiła - Carter to kretynka. Obie są szurnięte, tylko w inną stronę. Ty też jesteś szurnięta, ale umiesz grać jak mało kto. Chodźmy na trening i pokażesz im wszystkim, że jesteś prawie najlepsza.

- Prawie?

- No, prawie. Jeszcze jestem ja.

Blondynka przewróciła oczami, ale uścisnęła mocno przyjaciółkę. Ta również ją przytuliła, niezręcznie sobie przypominając, że jeszcze parę lat temu zabiłaby za taki moment z Danvers. Za jakikolwiek moment z Danvers.

- Idziemy? - Carol odsunęła się od niej, a ta pokiwała ochoczo głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro