Rozdział 3
Stephen uśmiechnął się nieco sennie do Visiona, który siedział na drugim końcu biblioteki, starannie wertując kartki podręcznika. Poza Wongiem i Starkiem, to z nim się najlepiej rozumiał, chociaż chłopak potrafił być czasami bardzo dziwny. Ale koniec końców, był kumaty, co mu wystarczało. Miał na roczniku zbyt wiele kretynów i jakieś światełko w tunelu zawsze było mile widziane.
Czytając jedną z bardziej interesujących książek, poczuł dziwny szum w swojej głowie. Od razu zrozumiał, co to było. Skupił się i odepchnął mentalnego intruza, po czym usłyszał ciche, damskie syknięcie za nim. Zamknął książkę i odwrócił się.
- Legilimencja, no proszę. Ktoś cię uczył, czy masz wrodzoną zdolność, Wando? - spojrzał na Ślizgonkę, która westchnęła cicho, nieco poirytowana, że jej plan nie wypalił.
- Wrodzona zdolność, ale potrzebowałam nieco praktyki, aby robić to nieco swobodniej - wyjaśniła po chwili patrzenia się na niego.
- No tak, zadajesz się z Laufeysonem, to ma sens. Jego matka z tego słynie - mruknął Krukon.
- Przybrana matka - poprawiła go brunetka takim tonem, jakby jego słowa były obelgą nie dla jej przyjaciela, ale dla jej samej - A ty skąd niby znasz się na oklumencji? Ktoś cię uczył, czy masz wrodzoną zdolność, Stephen?
Kiedy go przedrzeźniła, kącik jego ust uniósł się mimowolnie. Usiadł wygodniej i wzruszył ramionami.
- Jestem Krukonem. Łaknę wiedzy, jak mówi definicja- stwierdził spokojnie - Czy tego właśnie chciałaś z mojego umysłu? Wiedzy? Treści tej książki? Możesz przecież poprosić jakiegoś profesora, aby dał ci pozwolenie. Jesteś mądra, na pewno by się zgodzili.
Dziewczyna zamilkła na chwilę, jakby zastanawiając się, czy właśnie usłyszała od niego komplement. Chłopak prawie przewrócił na to oczami. Czy był powszechnie uważany za aż takiego gbura?
W sumie, opinia innych i tak mu wisiała
- Prosiłam już o pozwolenie na tą książkę z działu ksiąg zakazanych, ale w zamian dostałam tylko pogadankę od profesor Ancient - One o moim żalu i stracie - warknęła nastolatka, a chłopak szybko sobie przypomniał o niedawnej śmierci jej rodziców - Podobno jestem zbyt roztrzęsiona psychicznie na taką wiedzę. Nie mógłbyś może... Mi jej pożyczyć?
Stephen westchnął cicho. Był cholernym prefektem. Nie powinien łamać zasad. Z Wandą rozmawiał parę razy, ale doskonale wiedział, że to inteligentna dziewczyna, która ma przed sobą świetlaną przyszłość. Była jedną z najlepszych uczennic na roku, może nawet jedną z lepszych uczennic całego Slytherinu i Hogwartu. Jej ambicje i umiejętności były godne podziwu. Ale chęć nauki i osięgnięcia wielkich rzeczy oraz uraz psychiczny, spowodowany stratą najbliższych, nie szły ze sobą w parze.
Ale przecież ludzie powinni sobie pomagać, prawda? No i jego grono przyjaciół było zdecydowanie zbyt wąskie, nie było w nim nawet żadnej dziewczyny. Może powinien to zmienić?
Co mu szkodziło? Pomóc komuś?
I wkurzyć Laufeysona...
- Jestem prefektem, więc słabo by to wyglądało, gdybym po prostu dał ci tą książkę - zaczął, a na widok zawiedzionej miny Maximoff dodał - Ale gdybym zrobił notatki i dla siebie i dla ciebie, nie byłoby to chyba złe...
Wanda uśmiechnęła się szybko z wdzięcznością, ale po chwili założyła ręce na piersi, patrząc na niego podejrzliwie.
- Co chcesz w zamian? - spytała zaciskając usta.
- Oddasz mi kiedyś przysługę, przy jakiejś okazji - Strange wzruszył ramionami.
Ślizgonka zagryzła wargę i znowu się uśmiechnęła. Tym razem nie był to niewinny, wdzięczny uśmiech, a uśmiech pełen złośliwości.
- No proszę, nie jesteś takim ignoranckim dupkiem, jak niektórzy o tobie mówią - zauważyła, a Krukon pokręcił równie rozbawiony głową.
- Nie wiedziałem, że ''niektórzy'' to od dzisiaj synonim ''Loki Laufeyson'' - uśmiechnął się - A ty nie jesteś taka niewinna jak niektórzy o tobie mówią, Wando.
- Nie wiedziałam, że ''niektórzy'' to od dzisiaj synonim ''Visiona'' - szepnęła brunetka, po czym poprawiła szatę - Do zobaczenia później, Stephen.
Wyszła z biblioteki, a chłopak odprowadził ją wzrokiem.
W myślach zastanawiał się czy jeszcze dziś Loki będzie mu groził straszliwą śmiercią, czy zrobi to jutro.
***
Nieco zmęczony Clint wszedł ze Scottem do Wielkiej Sali. Nie byli nie wiadomo jak bliskimi przyjaciółmi, najbliższa mu była oczywiście Natasha, ale był jednym z nielicznych z Hufflepuffu, z którym Barton się zadawał. Większość jego znajomych była z Gryffindoru i z Ravenclawu. Początkow blondyn czuł do siebie małą urazę, że skończył jako Puchon, ale w końcu to zaakceptował. To był tylko głupi dom, nic o nim nie świadczył.
Uśmiechnął się do swoich przyjaciół, którzy nieco znudzeni słuchali jakieś historii Thora. Potem zerknął na stół Ravenclawu, gdzie Tony nieudolnie zarywał do Pepper, a Stephen z Bruce'em się z niego śmiali. Stół Slytherinu jadł głównie w ciszy, jak zwykle.
Przy stole swojego domu dostrzegł znajomą brunetkę. Cicho, tak, aby go nie zauważyła, usiadł przed nią, po czym zakrył jej oczy. Nie widział jej twarzy, ale mógł przysiąść, że się uśmiechnęła.
- Nie muszę zgadywać, bo tylko ty robisz mi takie rzeczy, Clint - stwierdziła ze śmiechem Laura, a on zdjął ręce z jej oczu. Spojrzała na niego i dała mu buziaka w usta - Hej, kochanie. Tęskniłam.
- Ja też - westchnął Clint, na co Scott przewrócił wymownie oczami.
- Nie widzieliście się kilka godzin, prawdziwa tragedia - mruknął, nalewając sobie soku dyniowego.
- Ty nawet nie chodzisz z Van Dyne, a wzdychasz, kiedy jesteś na lekcji, na której jej nie ma - zauważył Clint, a przyjaciel pokazał mu środkowy palec. Usłyszał chichot Laury. Zignorował chłopaka i skupił się na niej - Jak ci minęły wakacje? Wybacz, że nie znalazłem cię w pociągu...
- Nic się nie stało, siedziałam z koleżankami. Pietro się do nas dosiadł i nie było nudno - brunetka machnęła ręką, po czym zamyśliła się - Było w porządku, nigdzie nie wyjeżdżałam. Ale rodzice ciągle mnie o ciebie wypytywali, chcą, abyś w końcu przyjechał. Już pytają, czy będziesz na święta.
- Muszę pogadać ze swoimi starszymi - powiedział blondyn - Miło, że tak o mnie pytają. Moi jedynie błagają, abyśmy się zabezpieczali. No cóż, różnie bywa...
- JEM! - Lang podniósł głos.
Barton i jego dziewczyna roześmiali się. Byli razem już prawie trzy lata, mogli nazwać swój związek ''poważnym'', choć Puchon nie czuł tego tak bardzo. Byli w sobie po prostu bardzo zakochani, uwielbiali spędzać ze sobą każdą chwilę. To im wystarczało.
Dziś krótko, ale następny rozdział to będzie petarda
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro