79. Opowieść Dumbledore'a
Z początku nie dowierzała własnym oczom, gdy wpatrywała się w to majestatyczne stworzenie. Newt Scamander rzeczywiście był największym znawcą fantastycznych zwierząt. Nie zamierzała wsiąść na to coś, aby zginąć. Cóż by to byłaby za szalona śmierć, przez kolejne miesiące uciekała przed Śmierciożercami, by teraz dać się zabić temu stworzeniu. Ale ono tylko patrzyło. Czujnymi oczami śledziło każdy jej ruch. Pochylił się, by łatwiej byłoby dosiąść go.
- Nie mogę ruszyć z tobą - powiedział magizoolog, głaszcząc upierzoną głowę gryfa. - Zabierze cię do Hogsmead, a stamtąd pomoże ci ktoś, kto będzie cię wyczekiwał. - Widząc jej skonsternowaną miną, parsknął śmiechem. - Spokojnie, możesz mu zaufać.
- Dziękuję... za wszystko.
Nim doczekała się odpowiedzi młody gryf wzbił się w powietrze, od razu ginąc wśród gęstych chmur. Dawno nie latała na miotle i zdążyła zapomnieć, jakie to było cudowne uczucie, gdy wiatr pieścił twarz i targał włosy. Białe kosmyki wypełzły nieposłusznie ze związanego wcześniej warkocza, mimo naciągniętego kaptura.
Starała się nie trzymać za mocno stworzenia, aby ten nie wpadł w szał i nie zrzucił jej, zwłaszcza, że właściciel gryfa, a może raczej opiekun, nie udał się z nimi w podróż. Po części rozumiała go - miał rodzinę i musiał pozostać z nią, tak na wszelki wypadek.
Zmarszczyła czoło na widok zbliżającej się burzy i gdy sądziła, że to zmusi zwierzę do wstrzymania lotu lub samego obniżenia pułapu - ten przyspieszył, przez co omal nie krzyknęła. Zdecydowanie podróż na gryfie była idealnym pomysłem. Nikt nie chciałby sprowokować tej majestatycznej, ale jednocześnie morderczej istoty.
*****
W oddali zaczynała dostrzegać dachy domów w Hogsmead i poczuła, jak oczy zaczynają ją piec. Wzruszył ją ten widok... Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek zawita do tego miasteczka. Hogwart wydawał się na wyciągnięcie ręki, gdy popatrzyła z powietrza w kierunku szkoły. Gryf wylądował pod Gospoda pod Świńskim Łbem. Co dziwne, Alice nigdy nie odwiedziła tego przybytku, ale według Newtona to właśnie tutaj czekał ją ostatni etap podróży.
Ostrożnie zeszła z gryfa, dziękując mu za tę długą i męczącą podróż. Pogłaskała go po upierzonej głowie, tak jak zrobił to wcześniej stary czarodziej, co zwierzę pisnęła chyba z zadowolenia. Nim się obejrzała ponownie zniknął wśród chmur. Poprawiła płaszcz, zbliżając się do drzwi. Weszła do środka. Ktoś mocno szarpnął ją za ramię, przybijając ją do ściany.
- Kim jesteś? - warknął starszy mężczyzna.
- J-ja...
- A.... Ty jesteś od Scamandera - westchnął, puszczając ją. - Wybacz mi moje zachowanie, nie wiń mnie za bycie podejrzliwym. Chcesz coś do picia? - Skinęła głową. - Rozumiem, że musisz dostać się do Hogwartu. Już wszystko wiem, jednak musisz jeszcze trochę poczekać.
Popatrzyła, jak starzec bierze do ręki dzban z sokiem dyniowym i nalewa go do kubka, który od razu jej podał. Uśmiechnęła się, upijając łyk. Jakie to było dobre.
- Czy jakieś wieści z Hogwartu? - zapytała.
- Powiedziałem: cierpliwości. Niedługo tu będą.
Nie pytała, o kogo chodzi, bo nie chciała wyjść na zbyt ciekawską, z drugiej strony raczej nie powiedziałby jej prawdy. Zwłaszcza jeżeli to Śmierciożercy mieli niebawem wkroczyć do gospody. Przeszedł ją zimny dreszcz na samą myśl, że schwytanie byłoby uwieńczeniem tej morderczej podróży. Prządka została w Dorset na prośbę Alice, obiecując, że później po nią wróci. Nie chciała jej narażać. Oprócz ciotki, z którą nie miała od dawna kontaktu, była ostatnią szpilką trzymającą ją z przeszłością o rodzinie Manson, która powinna zostać zapamiętana.
- Jesteś wciąż poszukiwana - odezwał się ponownie, siadając naprzeciwko niej. - Wypytywali jakiś czas temu o dziewczynę, ale szczerze nie przypominasz jej.
- To pewnie przez włosy - mruknęła, bawiąc się końcówkami.
- Nie. Raczej to ten nos - prychnął.
Alice rozejrzała się po pustej gospodzie i zawiesiła wzrok na portrecie młodej dziewczyny, a kolor odpłynął z jej twarzy. Zerknęła kątem oka na siwego mężczyznę, który nie podzielał jej zainteresowania, bo co kilka chwil wpatrywał się w drzwi.
Portret przedstawiał młodą jasnowłosą dziewczynkę, trzymającą książkę. W jej oczach widziała smutek, mimo że był namalowany. Nie była pewna, skąd, ale znała ją. Nie potrafiła przypomnieć sobie imienia, ale to właśnie ona nawiedzała ją w marach sennych. A koszmary z nią, kończyły się zawsze tak samo - umierała. Tylko skąd...?
Drzwi stanęły otworem, a w nich pojawiły się trzy postacie, które wcale najlepiej nie wyglądały. Rozejrzały się po wnętrzu przybytku i weszły w głąb. Mężczyzna wstał im na przywitanie, a przynajmniej tak sądziła Alice.
- Pan Aberforth - rzucił ktoś, a Gryfonka rozpoznała ten głos. - Brat Dumbledore'a.
Zerwała się z krzesła, stając za mężczyzną.
- Harry - jęknęła, wpatrując się w twarz Wybrańca.
Do oczu napłynęły jej łzy, gdy podbiegła i rzuciła się chłopakowi na szyję. Zapłakała, obejmując Hermionę i Rona. Żyli, na Merlina! Byli cali! Od dawna nie miała o nich żadnych wieści, nie potrafiła ich odnaleźć, jak szukała. Ale teraz to nie miało znaczenia, byli bezpieczni.
*****
- Przepraszam... - wtrąciła się w rozmowę Alice, a Aberforth i Harry spojrzeli na nią. - Kim jest ta dziewczyna?
Brat Dumbledore'a spojrzał na łagodne rysy dziewczynki, milcząc. Chyba uderzyła w słaby punkt, ale pomimo opowieści o swoim starszym bracie i ich przeszłości, nadal nie odkryła tego sekretu, tak jakby starzec celowo unikał tego tematu. Wspominał tylko, jaki Albus był nieodpowiedzialny i doprowadził do rozpadu ich rodziny, wszystko było jego winą.
- Może lepiej, aby Albus opowiedział wam tę historię? - Patrzył w odległy punkt, a pozostali podążyli za nim wzrokiem. Nie kryli zdziwienia, widząc potężnego Dumbledore'a stojącego w kącie gospody. Musiał niedawno przybyć. - Hm, o ile mnie pamięć nie myli, kilka miesięcy odbył się twój pogrzeb, na który nawet się pofatygowałem.
Albus Dumbledore zbliżył się do nich, a Harry zerwał się z krzesła, zadając masę pytań, na które nie otrzymał od razu odpowiedzi. Czarodziej wpatrywał się w portret dziewczyny, a w jego oczach Alice dostrzegła podobny smutek.
- To Ariana Dumbledore. Moja młodsza siostra - odpowiedział.
- Która zginęła przez ciebie! - warknął Aberforth, wściekły.
Nigdy nie był w stanie wybaczyć starszemu bratu, że dopuścił, aby Ariana stała się ofiarą ich sporu, jego, Albusa i Gellerta Grindelwalda, którym gardził prawie tak samo. Chociaż główną winę zawsze zrzucał na brata. Miał ją chronić, do cholery! Nie czuł skruchy ani żalu, kiedy na jej pogrzebie emocje wzięły górę i złamał Albusowi nos, uderzając go mocno.
Zasłużył sobie.
- I nigdy nie będę w stanie sobie tego wybaczyć.
- Profesorze Dumbledore - powiedział Harry. - Co powinniśmy teraz zrobić? Czy to, że on wygrał to prawda? Zakon Feniksa, co z pozostałymi?
- Udało mi się rozprowadzić nasze siły tak, że ograniczyliśmy nasze straty do minimum. Byłem w Muszelce, dobrze się spisałeś, Harry. Skoro tu jesteś rozumiem, że horkruksy zostały odnalezione i zniszczone?
- Jak zwykle obarczasz innych swoimi problemami - burknął zirytowany Ab. - Powierzyłeś tym dzieciakom trudne zadanie.
- To prawda... ale wiedziałem, że sobie poradzą. Moim głównym celem było... coś równie istotnego.
- Niezupełnie - zaprzeczył Harry. - Pozostały nam jeszcze dwa horkruksy.
Były dyrektor Hogwartu pokiwał głową ze zrozumieniem, jednocześnie żałując, że obarczył tych młodych ludzi taką odpowiedzialnością. Spojrzał na zamyśloną Alice, która od chwili jego pojawienia się, unikała go jak ognia.
- Alice, niezmiernie mnie cieszy, że jesteś cała i zdrowa.
- A jednak profesor nie był skory, aby kogoś za mną wysłać i odszukać - fuknęła. Mężczyzna westchnął, co jeszcze bardziej ją zirytowało. - Byłam więziona! Kilka miesięcy! Torturowana! Dręczona! Poniżana!
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie potrafiliśmy wskazać, gdzie cię szukać. Panna Parkinson zajęła się poszukiwaniami. Ucieszy się, że sama się odnalazłaś.
Uderzyła pięścią w drewniany stół, który zaprotestował od siły uderzenia.
- Nieprawda! Zostałam przez was porzucona! Wiem to! A ona! - Wskazała na portret Ariany. - Kim ona, do cholery jest?! Musi mi pan wiele wyjaśnić. Zaczynając od Gellerta Grindelwalda.
Dumbledore zasępił się. Widział niesmak na twarzy brata, który gardził czarnoksiężnikiem prawie tak samo, jak nim. Ale pozostali wpatrywali się w niego, jak w obrazek, oczekując wyjaśnień.
- A zatem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro