76. Miłośnik Magicznych Stworzeń
Zabini chodził cały dzień jak na szpilkach. Przeszukał cały Hogwart w poszukiwaniu kogokolwiek z Zakonu, ale bezowocnie. Nawet Pansy w tej chwili wydawała się poza zasięgiem. Czuł coraz większe poddenerwowanie oraz nieprzyjemne ssanie w żołądku. Każda chwila dla niego wydawała się wieczną katorgą. Dopiero gdy na jednym z korytarzy zobaczył Minervę McGonagall odniósł wrażenie, że znów nabiera wiatru w żagle. Podbiegł pospiesznie do kobiety, nim ta zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie.
- Pani profesor! Potrzebuję pomocy! Od kilku dni nie mogę skontaktować się z Luną Lovegood! Uważam, że Śmierciożercy mogą mieć z tym coś wspólnego! Proszę, niech coś ktoś zrobi. Już Alice nie otrzymała należnej pomocy, niech kolejna osoba nie znika... Błagam.
Minerva zacisnęła usta w wąską kreskę, uważnie lustrując Ślizgona. Zajęcia były normalnie prowadzone, jakby za murami szkoły wcale nie czaiło się straszliwe zło. W Hogwarcie zmniejszona liczebność uczniów dawała o sobie znać, zwłaszcza podczas posiłków w Wielkiej Sali. Strach potęgowała wieść, jakoby wielki czarodziej Albus Dumbledore zginął. Tylko zaufani członkowie Zakonu Feniksa odkryli prawdę. Niektórzy uczniowie, zwłaszcza z Gryffindoru, postanowili dołączyć do Zakonu i walczyć przeciwko mrocznym siłom.
Jedną z takich uczennic była Pansy Parkinson, która czasem zjawiała się na zajęciach, chociaż zdawałoby się, że ostatni raz pojawiła się tylko na rozpoczęciu roku. Bardzo angażowała się w swoją pracę, czy jak wolała to nazywać - misję. Wykonywała drobne polecenia Dumbledore'a, chociaż szczególną uwagę poświęcała poszukiwaniom zaginionej przyjaciółki, uważając, że ta jeszcze żyje. Nikt nie odważył się odwieść ją od tego planu. Pansy nie pozwoliła sobie wmówić, że Alice nie żyje, że po raz kolejny straciła przyjaciółkę.
- Panie Zabini, to poważne stwierdzenie. Ma pan dowody?
- Pisałem z Luną listy przez całe wakacje, aż nagle kontakt urwał się w zeszłym tygodniu. Luna pisała, że coraz częściej widzi w pobliżu czarne kaptury, które obserwują ją i jej ojca. To może być to. Została porwana!
Od dawna nikt nie miał również wieści od Harry'ego Pottera i jego przyjaciół, całkowicie oddanych poszukiwaniom. Dumbledore nie udzielał się na forum szkoły, utwierdzając plotkę, że jest martwy. Uczniowie, którzy widzieli jego śmierć, nic nie wiedzieli - i tak miało na razie pozostać. Zabini rzadko bywał w gabinecie dyrektora. Chyba tylko raz mu się to zdarzyło. Czuł na sobie spojrzenia portretów pozostałych dyrektorów, którzy oczekiwali na odpowiedź Albusa na wzmiankę o uprowadzeniu Luny, ale długo jej nie uzyskiwał, przez co wydawało mu się, że zaraz wybuchnie.
W kominku dyrektora zapłonął zielony płomień, z którego wyłoniła się młoda dziewczyna z krótkim włosami, nie sięgające jej nawet podbródka. Jedynie jeden dłuższy kosmyk opadający na ramię w kolorze zieleni. Zabini nie rozpoznawał osoby, która stanęła przed nim i z surowym obliczem podeszła do dyrektora. Rysy twarzy znacznie się wyostrzyły, w dodatku z prawej strony przy dolnej wardze pojawiła się niewielka blizna.
- Dumbledore wzywał - odezwała się, a w jej oczach nie było nic poza lodem. Nie siliła się na zwrot grzecznościowy do człowieka, który nadal pełnił urząd dyrektora w szkole, ale dyskretnie. Przede wszystkim był członkiem Zakonu Feniksa, tak jak i ona. - Zadanie wykonane. Transport udaremniony, wampiry nie dostały, czego chciały, przez co niedługo pojawią się małe zamieszki. Willow rozpowie wśród swojego klanu, że Czarny Pan nie dotrzymuje obietnic.
- Dobra robota, panno Parkinson - odparł, spoglądając na nią. - Skoro już się zjawiłaś możemy przejść do sedna spotkania.
- Pansy? - wymsknęło się Zabiniemu.
Dziewczyna zmieniła się w ciągu tych kilku miesięcy, zwłaszcza pod względem fizycznym. I ten zielony kosmyk... oddający jej ciągłą przynależność do Slytherinu, podobnie ja srebrny kolczyk w widocznym lewym uchu w kształcie węża, który zajmował prawie całą powierzchnię.
- Cześć, Blaise. - Skinęła mu głową. - Jakieś wieści od Malfoy'a?
- Nie daje... znaku życia... podobnie, jak Luna - wymamrotał.
- Pan Zabini uważa, że panna Lovegood została uprowadzona przez Śmierciożerców, jednak nikt nie doniósł mi o tym, zwłaszcza Ksenofilius.
- Jeśli go zaszantażowali córką to pewnie, że będzie milczał.
*****
Alice złapała Prządkę za dłoń, gdy Queenie przenosiła ich w miejsce, do którego tylko ona miała dostęp dzięki talizmanowi otrzymanemu przed laty. Mira pożegnała ją, życząc szczęścia, a Andromeda posłała ciepły uśmiech. To miejsce wydawało się być zastępczym domem dla każdego, kto coś ważnego w życiu stracił z powodu Voldemorta - i pewnie tak było. Wszystko rozmyło się, kiedy wykonali przeskok.
Parę minut później wylądowali w malowniczym ogrodzie koło drewnianej altanki. Kwiaty zapadały powoli w sen zimowy, ale niektóre nadal były koroną tego miejsca. Niewielki domek był jedynym w okolicy, co jasno wskazywało, że mieszkańcy cenią sobie prywatność oraz ciszę i spokój. Starsza kobieta zarumieniła się, pokonując schody, a później pukając do drzwi. Niedługo potem stanęła w nich inna staruszka z wycelowaną w nich różdżką.
- No tak witasz siostrę, Tina? Bardzo niekulturalnie, oj nie... - zaćwierkała Queenie, obejmując siostrę.
- Na Merlina, Queenie, myślałam, że...
- Tak wiem.
Alice poczuła się niepotrzebna w tej chwili. Zatem to było Dorset, a kobieta w drzwiach to była siostra Queenie, którą poznała z opowieści staruszki. Oczy Tiny spoczęły na zakłopotanej nastolatce, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Kto to jest?
- Alice Manson - odpowiedziała szybko. - Potrzebuję pomocy! Musze dostać się do Hogwartu... Prządka powiedziała, że spotkam tu człowieka, który mi pomoże.
Skrzat pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów. Gospodyni osunęła się na bok, by wpuścić gości do domu, przyglądając się uważnie dziewczynie. Manson? Znała to nazwisko, ponieważ sprawa tego morderstwa rodziny czarodziejów czystokrwistych długo ją interesowała. Jednak emerytura nie pozwalała podejmować żadnych działań. Osiadła się tu z mężem dla spokoju.
A jednak... zaginione dziecko odnalazło się i teraz było w jej domu, szukając pomocy.
- Czarny Pan zatryumfował - odezwała się, będąc w przedpokoju, śledząc każdy ruch Alice. - Niegdyś walczyliśmy z kimś równie potężnym i bezwzględnym. Wtedy wydawało się, że już zawsze będzie dobrze.
- Na miejsce złych, przyjdą następni - rzuciła przez ramię Gryfonka.
Przesunęła palcem wzdłuż grzbietów książek umieszczonych na regale. Siostry usiadły na kanapie, rozmawiając ze sobą, ale jednocześnie obserwując dziewczynę o dziwnym kolorze włosów. Queenie w skrócie wyjaśniła i streściła ostatnie wydarzenia. Rozmawiając o starych czasach padło jedno nazwisko, przez które Alice mocno się spięła. Miała przed oczami uśmiech tamtego czarodzieja, który nazwał ją swoją następczynią, uwolnił.
Zostawił swój znak, rozkazując żyć. Nie pozwalając, aby oddała swą krew Voldemortowi. Usłyszała za plecami dźwięk tłuczonego szkła. Zdezorientowana odwróciła się, aby móc spojrzeć w wytrzeszczone oczy Queenie. Kobieta zbliżała się do niej powoli.
- Poznałaś go - wyszeptała. - Masz jego symbol. Na szyi... - Nim dziewczyna zaprotestowała, odchylono kołnierz koszuli i obie kobiety zobaczyły wisiorek ze Znakiem Grindelwalda. - Jesteś...
- Nie... - pokręciła głową. - Nie jestem nim. Dał mi życie, dał sposób, abym mogła się urodzić, ale nie jesteśmy w żaden sposób połączeni... Odszedł. A ja... ten znak... to Insygnia Śmierci, jestem członkiem Zakonu Feniksa. Muszę dostać się do Hogwartu, ponieważ...
Przerwała, bo usłyszała, jak drzwi w przedpokoju trzaskają, a do pomieszczenia wszedł starszy człowiek o piegowatej twarzy i siwych włosach.
- Tina, mamy gości? Cześć, Queenie. - Nikt mu nie odpowiedział, spojrzał na dziewczynę zupełnie dla niego obcą. - Kim jesteś?
- Następczynią Grindelwalda.
Mężczyzna popatrzył to na szwagierkę, to ponownie na obcą. Zaśmiał się, siadając wygodnie na kanapie oraz częstując się czekoladowym ciasteczkiem.
- Przestań, Grindelwald to przeszłość. Światu grozi ktoś znacznie gorszy, mniej humanitarny. Queenie, Tina, siadajcie... Ty również - zwrócił się do Manson. - Grindelwald od dawna nam nie zagraża, nie mamy też powodu, aby krzywdzić kogoś, kto ma jakiekolwiek z nim więzi. - Z kieszeni jego płaszcza wyszło małe stworzenie, które Gryfonka widziała pierwszy raz w życiu. - Ale tylko jedno - mruknął, podając istotce ciasteczko. - Prządka, jak miło cię widzieć.
- I pana również, panie Scamander.
- Wystarczy Newt. A ty kim jesteś?
Alice pokręciła głową, nagle odzyskując świadomość, co się wokół niej dzieje.
- Alice Manson i potrzebuję pomocy. Muszę dostać się do Hogwartu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro