Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Kolejny sojusznik

  – Niech będzie przeklęty... Strażnik Tajemnicy Mansonów, Lucjusz Malfoy. Dobry żart.

Tak usłyszała i poczuła, jak podłoga się pod nią zapada. Śmierciożercy pojawili się tam, ponieważ ojciec Draco wyjawił sposób obejścia, ale i tak nic nie miało sensu. Nie było go tam. Ona tam była. Ona do tego doprowadziła, innego wytłumaczenia nie było. Nadal pamiętała te oczy, patrzące na nią bez wyrazu, chcące tylko odebrać życie, gdy przyłożyła różdżkę z zielonym promieniem do jej twarzy.

Chciała zrobić krok, ale całe ciało zostało sparaliżowane strachem. Na szczęście kamienne schody nie mogły skrzypnąć pod jej nogami. Zatkała dłońmi usta, gdy po policzkach spływały obficie łzy. Coś było kłamstwem, ale co? Mimo wszystko zmusiła ciało, by chociaż mogła swobodnie oddychać. Zrobiła krok do tyłu, uważając, by się nie poślizgnąć i nie zdradzić nauczycielom o swojej obecności. 

Drugi krok.

Lucjusz Malfoy był w to wszystko zamieszany, więc co jeśli Draco... nie! On nie mógł o tym wiedzieć! Inaczej nie chodziłby z matką co roku w jej rocznicę śmierci z różami... Harley zastanowiła się chwilę, a co jeśli on nie chodził tam z tęsknoty? Może to poczucie winy, że się do tego przyczynił mogło być powodem jego zachowania?

Trzeci krok.

Przede wszystkim chciała znaleźć się jak najdalej stąd. Jedno było pewne – jej niedoszły morderca miał konszachty ze Śmierciożercami i Lucjuszem Malfoy'em. Zrobiła głęboki oddech i pospiesznie opuściła salę lekcyjną Obrony Przed Czarną Magią. Zbiegła po schodach, nie patrząc nawet gdzie biegnie. Dopiero zderzenie się z kimś, otrzeźwiło ją jak zimny prysznic.

Uniosła głowę, patrząc z wyrzutem na osobę, która zagrodziła jej drogę. Spokojne spojrzenie zielonych oczu zza okularów, nieco ją uspokoiło.

– Ach, Harry! To ty... – Odetchnęła z ulgą, że to nie był nikt inny. – Właśnie... miałam znaleźć kogoś... kto mi pokaże drogę na wróżbiarstwo. Droga ciągle mi się myli.

Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo!

Żyła w świecie tkanym z kłamstw, dodatkowo sama to robiła, ale prawda nie była w stanie opuścić jej ust. Kłamanie i udawanie kogoś za bardzo weszło w jej krew. Nie przejmowała się skutkami łgarstw, o ile były spójne i nie narażały ją na jakiekolwiek zdemaskowanie. 

Chłopak poprawił okulary i rozejrzał się dookoła.

– Widzę, że pomyliłaś drogę– powiedział spokojnie– ale plan lekcji chyba też. Nie mamy wróżbiarstwa tylko zielarstwo.

Harley skrzywiła się lekko i pacnęła dłonią w swoje czoła, nieco zaczesując potargane włosy do tyłu. Zachichotała histerycznie, jakby naprawdę zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. 

– No racja! Hah! Stąd ta pomyłka...– Pokręciła głową.– Ech, Hogwart jest taką pokręconą szkołą, nadal nie mogę nauczyć się planu, a tyle czasu już minęło.

Potter parsknął śmiechem. 

– W końcu to ogarniesz. 

Szli jednym z korytarzy, na którym nadal przebywali uczniowie, nie spiesząc się specjalnie na lekcje. Zresztą mieli jeszcze sporo czasu. Tyle, że Slytherin w czasie lekcji odbywa sobie spokojnie trening na następny mecz. Harley stanęła w miejscu, by nie wpaść na lewitującego przed nią Grubego Mnicha. 

– Harley?

– Mam szacunek do duchów, więc traktuję je jak żywe istoty. Nieuprzejme na nich wpadać.

Wybraniec uśmiechnął się i poczekał, aż zrównają krok. Harley chcąc przerwać coraz bardziej niezręczną ciszę zagaiła na temat treningu Ślizgonów, na który nie została zaproszona i nieładnie wyrzucona. Kapitan Gryfonów nie przejął się tym zbytnio, bo wierzył, że nowe zagrywki i doskonale opracowana strategia doprowadzą ich do zwycięstwa.

Zeszli na błonia, mijając zajęte boisko do Quidditcha, ale szczerze już to Harley nie interesowało, niech ich wszystkich Kraken dorwie, niech spadną ze szczotek do podłogi i sobie karki połamią, nie narzekałaby. Zdała sobie sprawę, że Potter jej się przygląda wyczekująco. Zarumieniła się.

– Co się tak patrzysz?  

– Po prostu czekam na odpowiedź, czy nadal chcesz należeć do drużyny.

– A że o to się rozchodzi...

Negatywne myśli, coraz większa ekscytacja i poddenerwowanie wywołane nieznajomością odpowiedzi na dręczące odpowiedzi, to wszystko sprawiało, że świat czarownicy stawał się coraz ciaśniejszy, pozbawiał ją możliwości wykonania następnego kroku. Stawała się niewolnicą we własnym ciele i pierwszy raz naprawdę zaczęło to jej przeszkadzać.

Przybycie do Hogwartu wydawało się tak doskonałym pomysłem, a przyniósł jej żal i poczucie winy. Jak w pozostałych szkołach nakładała nową maskę, tak tu pragnęła ją zdjąć, lecz jak wtedy wyglądałaby jej twarz? Czas mijał i zaraz miały rozpocząć się lekcje, na których miał zjawić się syn człowieka odpowiedzialnego za masakrę na Dworze Meyling. Niedługo do dwójki Gryfonów podeszła Hermiona i naburmuszony Ron, który nie zamierzał zdradzać powód niezadowolenia.

Weszli do szklani, gdzie już oczekiwała ich profesor Sprout. Harley założyła odpowiedni strój oraz rękawice ze smoczej skóry. Ustawiła się przy stole z doniczkami. Ślizgoni również zaczęli schodzić się do szklarni na zajęcia, ale w tłumie nie wypatrzyła Dracona. Naprzeciw jej stanowiska ustawiła się Pansy z uśmiechem, kiwając jej głową. 

Przez całą lekcję nie potrafiła się skupić, chociaż bardzo próbowała. Gdy wyszła ze szklarni, dopadła do niej Pansy zmartwiona dziwnym zachowaniem Benson.

– Wszystko w porządku? Wyglądałaś, jakby dementor wyssał z ciebie wszelkie życie– mruknęła, zaciskając zgrabne palce na szczupłym ramieniu Gryfonki.– Hej, chyba mi nie zemdlejesz, co?

– Pansy... czy twoi rodzice są Śmierciożercami?

Parkinson zdrętwiała, Harley również to odczuła, bo uścisk na ramieniu stał się dziwnie kamienny. Zaczesała za ucho ciemne kosmyki, ale nadal nerwowo przygryzając wargę. Harley od samego początku miała wątpliwości do stwierdzenia Pottera, że rodzice Ślizgonów służą Voldemortowi. Czy Pansy miała być wyjątkiem? 

– Nie... ale – przełknęła nerwowo ślinę– są poplecznikami Sama-Wiesz-Kogo, jeśli będzie czegoś od nich kiedyś chciał, uchylą głowę. Ale nie składali ślubów!– dodała od razu. Nie chciał, by wszelkie relacje z dopiero co odzyskaną przyjaciółką z dzieciństwa uległ ponownemu zniszczeniu. Nie zniosłaby tego, zwłaszcza, że ból odrzucenia przez Draco nadal ją dobijał.– Ja również nie składałam ślubów! Nie mam znaku Śmierciożerców.– Podciągnęła rękawy szaty i koszul, by pokazać gładką skórę.– Widzisz? Powinnam iść w ślady rodziców i tak bym zrobiła, ponieważ nienawidzę tej trójki, o którą się wszystko rozchodzi, ale wiem, że tych ich cenisz... Dlatego teraz czuję się jak na rozstaju... Powinnam być jak rodzice, ale jak odkryłam, że ty to ty... to wiesz, trochę głupio mówić, ale zwątpiłam– jej policzki zalała soczysta czerwień– w słuszność Śmierciożerców. Czystość krwi ponad wszystko, ale wróciłaś ty. 

– Śmierciożercy... – Rozejrzała się przez ramię, czy na pewno nikt nie podsłuchuje  – zabili moją rodzinę– mówiła szeptem– z jakiegoś powodu Voldemort chciał mnie dopaść, dlatego nikt nie może się dowiedzieć, zwłaszcza jego sojusznicy, kim jestem i gdzie jestem. Oni wiedzą, że jednak żyję.

– Dlaczego mieliby cię szukać? 

– Też bym chciała to wiedzieć.– Uniosła wzrok ku ozdobnemu sufitowi, jakby tam były wszelkie odpowiedzi. 

Otworzyła usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale odkryta prawda o Malfoy'u została w jej głowie. Nie wyjawiła tego i nie chciała na razie konsultować tej sprawy z Parkinson. Natomiast postanowiła dowiedzieć się, czegoś o starym znajomym.

– Gdzie był Draco na Zielarstwie?

– Pewnie zmęczony po treningu. Robisz coś dzisiaj po zajęciach?

– Mam jeszcze alchemię– odpowiedziała, wyszarpując rękę z ciągłego uścisku Ślizgonki.– Im więcej zajęć tym mniej myślę, a cholera mnie bierze. Muszę za wszelką cenę dowiedzieć się, co się wydarzyło tamtego dnia. Okropecznie mnie to dręczy i...– zamilkła, gdy zza ściany wyszedł poddenerwowany Zabini, który przystanął przy dziewczynach.– Hej?

Zabini spojrzał na bladą Pansy, a potem na zaskoczoną Harley. Wziął głęboki oddech, uspokajając wszelkie myśli.

– Słuchaj, Iskierko– powiedział z wyraźnym spokojem w głosie– ja sam osobiście cię lubię.

– To miłe...

– Czekaj!– Uniósł przed siebie ugodowo ręce, by nie przerywano mu.– Jak na Gryfonkę jesteś całkiem znośna, ale nie wierzę, że Pansy, która was po prostu nienawidzi nagle jest twoją dobrą kumpelą. Czy wyjaśnicie mi o co tutaj chodzi?

– To...– Pansy już miała odpowiedzieć jakąś zmyśloną historyjkę, ale Harley położyła rękę na jej ramieniu, patrząc chłopakowi prosto w ciemne oczy. 

– Jeśli coś ukrywacie, możecie mi zaufać, ktoś ma o tym nie wiedzieć? Spoko. Ja wiem, że ufanie Ślizgonom  to głupota i tak dalej, no ale nie znaczy, że wszyscy są jak Nott, prawda?

– Ukrywanie tego dalej może być kłopotliwe, zwłaszcza, że robi się nieprzyjemnie. Powiemy ci, ale nie tutaj.

Harley pociągnęła Diabła za rękę na siódme piętro pod Pokój Życzeń, a wiedząc, kto tam obecnie przebywa, uznał to za fatalny pomysł. Zatrzymał się nagle, nim pojawiło się wejście.

– Dobra, więc słucham?– Skrzyżował ręce na piersi, blokując dostęp do ściany.

– To może być dla ciebie szok, ale wierzę, że ze względu na starą znajomość zachowasz lojalność tak jak Pansy.

– To znaczy? Kurde, jakaś rebelia? Przewrót?

– Może zadam najpierw pytanie... Czy twoi rodzice są Śmierciożercami?

Zabini parsknął zakłopotany śmiechem.

– Chyba czy moja matka– poprawił ją.– Wychodziła za mąż aż siedem razy i wiesz co? Nie ma już ani jednego, ciekawe nie? Nie jest Śmierciożercą, a gdy zapytasz mnie to trochę poczuję się dziwnie, bo to tak jak pytanie, czy chcesz zjeść ostatniego gofra. Pytasz kogoś o największą zbrodnię w świecie czarów i myślisz, że ktoś ci powie od razu ,,tak''? ,,Nie'' może być albo właściwą odpowiedzią albo niezłym kłamstwem, które ratuje dupę.– Podciągnął rękawy czarnego swetra ze znakiem Domu Węża oraz białą koszulę. Brak znaku.– Widzisz gdzieś znak? Nie. Chociaż...–Spojrzał na Pansy, która dyskretnie pokręciła głową, więc gwałtownie zamilkł.– Chciałem do nich dołączyć. No co? Mamy zdradzać sekreciki jak piszczące nastolatki to proszę bardzo. Chciałem, ale tego jeszcze nie zrobiłem.

  – Nie mogę– powiedziała cicho sama do siebie. Z powrotem spojrzała na Zabiniego, od którego wcześniej uciekła wzrokiem.– W takim razie nie mogę ci zaufać. Jeśli wydasz mnie Voldemortowi, zginę. A tego nie chcę ani ja, a ni jak na razie Zakon Feniksa.

– Powiedziałem przecież prawdę! Znasz Zakon? – Zagwizdał przeciągle.– Super znajomości. Ale spójrz, ja wyznaję, że zamierzam dołączyć do popleczników Czarnego Pana, teraz sama możesz mnie wydać Zakonowi, a poza JESZCZE nie dołączyłem do nich, więc jak? Czemu miałby cię zabić? On chce Pottera.

– Oraz Alice Manson– dopowiedziała Pansy, składając ręce na sercu, zaciskała je coraz mocniej.

Chłopak zamrugał, nic nie rozumiejąc.

– Ale przecież...

Dotarło do niego znaczenie słów, a wtedy spojrzał na Harley zupełnie inaczej. Otworzył usta ze zdziwieniem, robiąc krok w stronę jasnowłosej. Wskazał na nią palcem, kręcąc głową.

– Niemożliwe!

– Jestem Alice Manson, a ty właśnie wpadłeś w siatkę niesamowitej intrygi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro