2. Kara
Marivi weszła do środka pierwsza. Nie mogła się napatrzeć na piękno starego dworku, lecz coś niepokojącego zwróciło jej uwagę. Szczęk zamykanego zamka do drzwi. Spojrzała na Cedmona nieco spanikowana.
— Co robisz? Przecież nawet jak wychodziłeś, to zostawiłeś drzwi otwarte. Czemu teraz je zamykasz? — Błękitne oczy nerwowo przeskakiwały od postaci niewysokiego mężczyzny do klucza w jego ręce.
Alfa zbliżył się do niej tak blisko, że czuła dokładnie zapach jego wody kolońskiej. Naruszał jej przestrzeń osobistą z nieopisaną wręcz przyjemnością. Czuł, jak mięśnie dziewczyny spinają się, tak jak u zwierzyny gotowej do ucieczki.
— Myślę — zaczął łagodnie, choć spojrzenie miał dzikie — że doskonale wiesz, dlaczego zamykam drzwi. Teraz jesteś moją własnością, rozumiesz?
W pierwszej kolejności wzięła to za żart, ale – podobnie jak w przypadku złożenia oferty pracy – zrozumiała, że on mówił całkiem poważnie. Dotychczasowa pustka w głowie została zastąpiona instynktem. Marivi chciała rzucić się do ucieczki, ale Cedmon złapałby ją. Stał na linii drzwi.
— Masz mnie natychmiast puścić — wysyczała, a serce zaczęło kołatać w jej piersi. Wilgotne dłonie zacisnęła w pięści. Choć Farkas był tylko kilka centymetrów wyższy od niej, to nie miała z nim szans. Mięśnie, które niedawno podziwiała, nagle stały się jej największym utrapieniem.
— Lepiej bądź grzeczna, bo będę cię musiał ukarać. — Ujął za podbródek dziewczyny i podniósł go lekko, by ofiara mogła spojrzeć mu w oczy.
W tym momencie dłoń Marivi jednocześnie strząsnęła rękę i spoliczkowała berserka. Rozsierdzony Cedmon zmarszczył brwi. Na jego twarzy nie było zdziwienia, ani nawet chwilowego oszołomienia. Pojawił się tylko gniew i nagle mężczyzna zaczął wręcz emanować negatywną energią. Zamaszyście przerzucił sobie dziewczynę przez ramię i poszedł na strych. Nie słuchał wrzasków i błagań, a próby wyszarpania nie robiły na nim wrażenia.
Gdy przechodził obok pokoju Michaela, wyobrażał sobie, jak beta siedzi pod drzwiami i łomoce mu serce. No cóż, nie lubił przemocy, w przeciwieństwie do alfy. Za to z gabinetu na drugim piętrze wyjrzał Lucas. Bacznie przyglądał się poczynaniom przywódcy, zapewne analizując sytuację z niemal detektywistyczną precyzją.
— Aurora nie będzie zadowolona — zaśmiał się Barnabas z głębi gabinetu, który po części służył za pracownię.
— Pewnie już jest — odpowiedział Lucas. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Aurora nie lubiła obcych aż za bardzo.
Tymczasem Marivi została wepchnięta na strych zawalony starymi meblami i zakurzonymi pudłami. Farkas zamknął jej drzwi przed nosem i przekręcił klucz w zamku. Z jednej strony czuł ogromną satysfakcję ze swojego czynu i już się cieszył na myśl o tym, co niedługo z nią zrobi. Z drugiej strony denerwowało go, że na zaciągnięcie swojej zabawki do łóżka trzeba będzie trochę poczekać. Dziewczyna musi się złamać, a on nie lubi czekać.
···
Zasnęła z wycieńczenia i to bardzo późno. Długo krzyczała, a w nocy słyszała wycie wilków, które nie dawało jej spać. Strych był zakurzony, zaś przez małe okienko - przez które nie mogła uciec, bo by się nie zmieściła - wpadało niewiele światła. W pudłach nie znalazła niczego, co pomogłoby w wydostaniu się z tego domu.
Marivi wciąż wyrzucała sobie swoją głupotę. Co biznesmen robiłby w Destruction Bay? Dlaczego miałby zaproponować pracę z trzykrotnością jej pensji? Czemu, do jasnej cholery, przystała na jego propozycję i przyjechała z nim tu?! Przecież Cedmon był jakimś chorym psychopatą, tak jak pozostali mieszkańcy tego domu, którzy nie przyszli jej pomóc. A słyszała przecież niewyraźne rozmowy prowadzone przez dwóch innych mężczyzn na piętrze pod nią. Czego Farkas od niej w ogóle chciał? Wywieść za granicę, żeby została prostytutką? Sprzedać jej organy? Nakręcić zbiorowy gwałt? Tego nie wiedziała. Jedynie mogła się modlić, żeby nadeszło wybawienie.
Nagle drzwi zostały odkluczone i w progu stanął wysoki, umięśniony chłopak o ciemnej karnacji oraz nieodgadnionym wyrazie twarzy. Jednak coś w jego postawie mówiło, że wcale nie chce tu być. Westchnął.
— Mam nadzieję, że dobrze spałaś, a teraz chodź. Mam cię zaprowadzić do łazienki — oznajmił szorstko z dziwnym akcentem. Nie wyglądał ani trochę przyjaźnie. Kojarzył się Marivi z sunnickimi terrorystami, o których było głośno cztery lata temu. Ale dlaczego pachniał piżmem?
Zeszła po schodach prowadzących na drugie piętro, a wtedy chłopak zaprowadził ją do głównej sypialni. Skąd panna Campbell wiedziała, że to główny pokój? Miał dwuosobowe łóżko z baldachimem i okazały żyrandol.
Łazienka przylegająca do sypialni okazała się wybawieniem. Dziewczyna od dłuższego czasu marzyła o skorzystaniu z toalety i kąpieli. Nie miała jednak dotąd okazji, aby odbywało się to w tak luksusowych warunkach. Przy wannie z wypolerowanymi kurkami leżał puchowy dywanik, a lustro nad umywalką nie miało najmniejszej smugi.
— Za pół godziny śniadanie. — Chłopak wskazał na wiszący na wieszaku męski szlafrok. — W tym masz przyjść, tak powiedział Cedmon. Nie próbuj uciekać, drzwi są zamknięte, a my cię usłyszymy.
I zanim Marivi zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dziwnego kolegi jej porywacza już nie było. Pozostał po nim jedynie piżmowy zapach.
···
Barnabasowi wcale nie podobało się to, że właśnie jego Cedmon wyznaczył do pójścia po tę ludzką wywłokę. Nie lubił ludzi, bo przypominali mu o czasie, gdy sam jeszcze nim był. Zresztą spostrzegał ludzką formę zawsze, gdy widział swoje odbicie. To nie potrwa długo, taką przynajmniej miał nadzieję.
Gdy ujrzał Marivi po raz pierwszy, od razu przypomniał sobie swoją siostrę. Były takie podobne. Błękitne oczy, podobna wysokość i budowa ciała, no i nawet podobny zapach. Tylko Anika miała czarne włosy, zupełnie jak on, a Marivi była blondynką.
Tak czy inaczej, nie polubił jej. Nie polubił tego, że przywołała w nim wspomnienia czasów, gdy jeszcze nic nie mógł, a musiał dużo ponad swoje siły. Anika tak dobrze się uczyła, była taka grzeczna i na wszystko jej pozwalano. Barnabas musiał do niej dociągać, a nawet jeśli mu się udawało, nie doznawał aprobaty rodziców. Zawsze był "niewystarczającym" dzieckiem.
Wchodząc do kuchni, ujrzał Michaela zdejmującego patelnię z jajecznicą z ognia.
— O, jesteś. Zawołaj Lucasa i nakryjcie do stołu. Ja idę na patrol — oznajmił chłopak, palcami przeczesując nerwowo włosy. Barnabas wiedział, że to oznaka zdenerwowania u bety, ale w zasadzie nic go nie obchodziło samopoczucie Michaela. Jeśli nie widział sensu w patrolowaniu terytorium lub się tego obawiał, czemu nie poprosił o to jego?
W zasadzie Barnabas uważał, że dużo lepiej sprawdziłby się jako zastępca Cedmona, ale nigdy nie zakwestionował swojej pozycji w stadzie z prostego powodu. Wierzył głęboko w umiejętności Lucasa i to, że pewnego dnia zostanie wilkiem już na zawsze. Niczego innego nie pragnął.
— Lucas!!! Rusz tu swoje cztery pierwiastki — zawołał, choć doskonale wiedział, że i tak za moment będzie zmuszony iść po tego kujona do pokoju. Lucas zaczynał dzień od ślęczenia z nosem w książce i byłby przegapił śniadanie, gdyby codziennie ktoś mu nie przypominał o jedzeniu.
···
Albo czasy, w których budowano dom, rządziły się swoimi zasadami, albo architekt lub zleceniodawca miał taką fanaberię, aby okna zamykano kluczem. Marivi była tak zmęczona wydarzeniami ostatnich kilku godzin, że nawet nie miała siły wybić szyby. Sprawę utrudniał fakt, że nadal znajdowała się dość wysoko. Nie pozostało jej nic innego, jak posłuchać rozkazu wydanego przez Cedmona.
Schodząc po schodach, zastanawiała się, co może zrobić, by ją wypuścili. Na pewno czegoś od niej chcą, tylko czego? Teoretycznie nie powinna negocjować, bo porywacze są bezwzględni. Liczyła jednak, że właśnie jej się uda. Każda ofiara na to liczy.
Dom pozostał tak samo zwyczajny, jak wczoraj. Rozglądając się, nikt nie stwierdziłby, że mieszka tu banda psychopatów. Tu i ówdzie stały rośliny, z kuchni dochodził zapach tostów i bekonu, a ze zdjęć na półkach uśmiechały się różne osoby.
— Na śniadanie w tę stronę — rzucił jakby mimochodem chłopak, którego Marivi poprzedniego dnia widziała tylko przez parę sekund, gdy była wciągana na strych. Właściwie to jego czuprynę wyłapała kątem oka, bo z bliska blond loki robiły lepsze wrażenie.
— Co? — spytała przestraszona, a chłopak przystanął na środku salonu i obrócił się w jej stronę. Westchnął i wskazał palcem przejście łukowe prowadzące do kuchni.
— No tam — dodał, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Rusz się, bo wystygnie.
Lucas nie wiedział, co w jego słowach tak zadziwiło nową dziewczynę Cedmona. Przecież na środku pomieszczenia stała wyspa kuchenna, na której Barnabas ustawiał kolejno koszyk z chlebem, talerz pełen bekonu, miskę pasty jajecznej, maselniczkę, sok, wodę, pieprz i sól, a także tosty. Wkrótce zjawiła się reszta domowników, z wyjątkiem Michaela. Aurora spiorunowała wzrokiem Marivi, gdy tylko przekroczyła próg. Mało brakowało, a oplułaby nową dziewczynę.
— Mam dla was dwie wieści. — Cedmon stanął tuż obok lodówki, ogarnął zgromadzonych wzrokiem i skrzyżował ręce na piersiach. — Po pierwsze, wczoraj zawarłem układ z Corneliusem, dlatego od tej pory tolerujemy ich na naszym terenie. — Tu jego wzrok powędrował najpierw do Barnabasa, a następnie w stronę Aurory przeczesującej swoje farbowane włosy tak, jakby jej to nie dotyczyło. — Po drugie, to jest Marivi Campbell, moja wybranka.
— Chyba sobie żartujesz! — krzyknęła dziewczyna, uderzając dłońmi o blat. — Po moim trupie, nigdy nie zostanę two...
Nie dokończyła, ponieważ Farkas zacisnął rękę na jej gardle, a uścisk ten nie należał do najlżejszych. Jego zielononiebieskie oczy zdradzały satysfakcję, jaką czerpał z dręczenia swojej zabawki. Tak nagle z wyluzowanego gościa znów zmienił się w dominującego potwora.
— Jeśli chcesz mieć prawo głosu, to masz być posłuszna. Inaczej pozbawię cię też prawa do życia. — Po tych słowach jego uścisk zelżał, a Cedmon usiadł na krześle tuż obok swojej niedoszłej ofiary. I znów zmienił się w kogoś innego. — Moja droga, poznaj Barnabasa, Aurorę i Lucasa. — Kolejno wskazał chłopaka, który przyszedł wypuścić Marivi, platynowłosą choleryczkę oraz chłopca o kręconych blond włosach. — Michael powinien niedługo wrócić z patrolu.
Oszołomiona całym zajściem Marivi nie odpowiedziała nawet na radosne przywitanie Lucasa. Nie rozumiała, dlaczego nikt nie zareagował, nikt jej nie pomógł, a wręcz ta trójka zachowywała się, jakby takie rzeczy były w tym domu na porządku dziennym. Nie wiedziała nawet, że nie jest to dalekie od prawdy.
···
Drzwi wychodzące na las otworzyły się z hukiem, co przerwało śniadanie w kuchni. Najpierw do środka wleciał jakiś obszarpany włóczęga, a za nim wszedł Michael. Nieznajomy próbował podnieść się z podłogi, a beta nakazał mu nie wstawać. Zaraz w holu, tuż za schodami prowadzącymi na górne piętro, zgromadzili się pozostali.
— Przyprowadziłem intruza — oznajmił Michael. — Kręcił się nieopodal stawu.
— Stawu? Próbowałeś zamaskować swój zapach? — zapytał alfa, ale w jego rozbawionym tonie nie było nic pozytywnego.
Prawo berserków było surowe i egzekwowane. Każdy miał zapewnioną odgórną opiekę i jeśli ktoś z jakichś względów wiódł wędrowne życie samotnika, oznaczało to tylko tyle, że musiał złamać zasady. Odciął się od ręki, która go karmiła. Pobudki nie miały żadnego znaczenia wobec panującego wśród zmiennokształtnych prawa.
— Błagam — wychrypiał samotnik żałośnie. — Dajcie mi odejść, nie zrobiłem nic złego!
Barnabas, który stał najbliżej głowy leżącego berserka, kopnął go z całej siły w szczękę. Do uszu zgromadzonych doszedł nieprzyjemny dźwięk łamanej kości. Marivi aż krzyknęła i zasłoniła usta dłonią. Co to za chorzy ludzie?! Aurora fuknęła coś tylko pod nosem.
— Ty chyba nie rozumiesz — przerwał mu Cedmon. Nie miał ochoty na wysłuchiwanie wyjaśnień tego włóczęgi. W lepszym nastroju na pewno wziąłby nieszczęśnika na tortury. — Znasz prawo. Musisz zginąć.
Marivi chciała protestować, ale wciąż czuła nieprzyjemny uścisk palców tego szaleńca na swoim gardle. Poza tym utwierdziła się w przekonaniu, że co najmniej trzech mężczyzn mieszkających w dworku jest niebezpiecznych.
I nagle stało się to, co zwykle można zobaczyć tylko w horrorach lub filmach fantasy. Cedmon przeistoczył się w ogromną bestię na czterech łapach. Kły i pazury na pewno mierzyły sześć centymetrów, o ile nie więcej, a piżmowy zapach zintensywniał. Taki wilk nie miał prawa istnieć, a jednak stał w tylnej części holu i warczał groźnie na wystraszonego człowieka.
Lucas i Aurora nieco się odsunęli, aby dać swojemu przywódcy więcej miejsca. Michael podszedł do przerażonej dziewczyny, niezdolnej do wyduszenia z siebie głosu. Barnabas stanął za człowiekiem, który lada chwila zginie, ale ten również przybrał postać wielkiej bestii. Stwór ten jednak prezentował się nieco inaczej. Był widocznie wychudzony i mniejszy, a jego sierść rzadsza. W akcie desperacji wilk chciał się bronić i nawet wyszczerzył zęby, ale nie miał szans z przeciwnikiem w dużo lepszym położeniu.
Niecałą minutę później ciało martwego berserka wróciło do ludzkiej postaci. Podczas szamotaniny Cedmon wypchnął przeciwnika na zewnątrz, aby nie demolować domu. To generowanie zbędnych kosztów. Kiedy sam przybrał ludzką postać, usłyszał krzyk.
Marivi, podobnie jak reszta gapiów, wyszła na zewnątrz. Jednak zorientowała się, że może uciekać, dopiero gdy alfa zabił obcego. Sądziła, iż skupiwszy uwagę na tym psychopacie, reszta sfory nie zauważy jej oddalenia. Niestety pozostający w ciągłej gotowości Barnabas złapał ją, gdy po przejściu trzech metrów chciała zacząć biec.
Krzyczała, wierzgała i próbowała wyszarpnąć choć jedną rękę z uścisku chłopaka, ale to nie przyniosło spodziewanych efektów. Wkrótce zaczęła płakać z bezsilności.
— Hej, Ced, rusz się! — syknął Barnabas w stronę przywódcy.
Nie mógł znieść dotykania blondynki. Miał wrażenie, że im dłużej ją trzyma, tym większa szansa zarażenia się człowieczeństwem. Odstąpił od niej, gdy tylko Cedmon dał dziewczynie w twarz. Usta Aurory wykrzywił podstępny uśmiech satysfakcji, a Lucas postanowił wrócić do kuchni.
— To tylko szok. Nie rycz, bo wyglądasz jak gówno. — W głębi duszy alfa ucieszył się, że mógł jej oddać za to, jak go spoliczkowała poprzedniego dnia. Przecież musi mieć do niego szacunek.
Policzek wymierzony przez Farkasa wstrząsnął Marivi. Już to przechodziła. Pijany ojciec, którego nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie i który wyładowywał swoje frustracje na niej, jej rodzeństwie i matce - tutaj było niemal identycznie, z tym wyjątkiem, że ofiarą stała się jedynie ona. Uruchomiło to potok okrutnych wspomnień i obrazów, a także świadomość, że ucieczka jest niemożliwa. Teraz została usidlona przez kolejnego potwora.
Obdarzyła Cedmona najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było ją stać, ale on tylko wzruszył ramionami.
— Och, daj spokój. Musisz mnie pokochać takiego, jakim jestem — odparł beztrosko, jakby dobrze wiedział, o czym panna Campbell myślała w tamtej chwili. — Michael, wiesz co robić.
···
Michael Brown miał pewną poważną wadę, którą było posiadanie empatii. Zasady berserków znał od kołyski. Jego rodzice byli berserkami, więc on także. Nie miał prawa do wyboru, a był pewny, że nie można przestać zmieniać się w potwora przy pełni księżyca. Świat, w którym przyszło mu dorastać, uważał za brutalny i niebezpieczny. Z prawem nadnaturalnym nie wolno dyskutować. Kto się wyłamie – ginie.
Ted, bo tak miał na imię zabity przez Cedmona włóczęga, z sobie tylko znanego powodu odszedł od swojej watahy i musiał umrzeć. Michael wyciągnął jego dowód osobisty ze spodni i schował do swojej kieszeni. Potem zarzucił zwłoki na plecy i ruszył w głąb lasu, aby tam je zakopać. Nie potrzebował łopaty, bo przecież po przemianie posiadał ogromne łapy, które dużo sprawniej wykonają robotę.
Michael czuł, że w przeciągu ostatnich paru lat zdecydowanie zbyt często zajmował się sprawami związanymi ze śmiercią. Jeśli nie intruzi, to byłe dziewczyny alfy. Ta się powiesiła, tamta skoczyła z okna, jeszcze kilka innych zwyczajnie za bardzo się opierało i kończyło ze skręconym karkiem. Poza tym Aurora zamordowała kilku myśliwych i właśnie dlatego tkwili teraz nieopodal Destruction Bay w Jukonie.
To on musiał kopać groby i ukrywać tam ofiary. Aurora i Barnabas mogliby co najwyżej zbezcześcić zwłoki – w końcu brzydzili się dotykać ludzi – a Lucas prędzej schowałby ciało, żeby przeprowadzać na nim eksperymenty, niż zakopał. Michael obawiał się, że nawet gdyby Cedmon chował zmarłych, to nie oddawałby im przy tym należytego szacunku. On w zasadzie nikogo, poza ojcem Meriadokiem, nie szanował.
Nocami śniły mu się puste oczy tych, których miejsce spoczynku znał tylko on. Mniej lub bardziej zmasakrowane twarze i krzyki tych dziewczyn, którymi Cedmon postanowił się zabawić. Nie spotkała go za to żadna kara, poza paroma upomnieniami od ojca. Meriadok był szychą w społeczeństwie berserków i to na tyle dużą, by zasiadać w Sztabie Nadprzyrodzonym. Umiejętnie tuszował każde przewinienie popełnione przez sforę jego syna. Zresztą nie od wczoraj było wiadome, że to Cedmon dowodzi grupą młodych indywiduów świata berserków. Wszystko uchodziło im płazem, bo uważano ich za grupę specjalnej troski.
Jego wsadzono tu na początku jako katalizator. Błędnie zakładano, że zdoła on socjalizować pozostałych razem z Farkasem. Niestety Michael nie potrafił nakłonić Barnabasa, żeby polubił także swoją ludzką stronę, ani żeby Lucas porzucił marzenia o karierze naukowca. Co do Embry'ego – o którym sądzono, że po prostu chce być blisko Lucasa, więc również trafił do stada – Michael wręcz czuł się winien. Gdyby nie ich rozmowy o traktowaniu kobiet przez Cedmona, w Embrym nie obudziłaby się chęć odłączenia od stada.
Po pewnym czasie Michael obwiniał się o wszystkie złe rzeczy, które spotykały tę watahę i tych, którzy z nią obcowali. Tylko instynkt powstrzymywał go od przeciwstawienia się przywódcy.
Gdy ziemia została już przyklepana, beta wciąż stał nad grobem. Nie chciał wracać jeszcze do domu. Za zamordowanie Teda nie groziło im przesiedlenie. Żałował, że nie pozwolił mu uciec, gdy miał wybór. Jeśli kontrolowałby swoje emocje, to Cedmon nawet nie wyczułby jego poddenerwowania i ocalałoby jedno życie. Chyba że to Michael musiałby stracić swoje, czego nie mógł zrobić. Za bardzo bał się, że po śmierci pójdzie do piekła. W końcu jest potworem.
Kiedy udało mu się wrócić do kuchni, z przerażeniem stwierdził, że dywanik, który maskował wejście do piwnicy, został przesunięty.
— Czy on znów...? — zapytał przeżuwającą właśnie kawałek tosta Aurorę.
Platynowłosa pokiwała głową i przełknęła jedzenie. Lucas już zniknął, zapewne by głowić się nad kolejnymi sposobami zatrzymania berserka w jednej postaci.
— Też mógłbyś sobie tu jakąś znaleźć, a potem poprosić Cedmona, żeby ją przemienił.
— Nie odpuścisz mi, prawda? — Usiadł naprzeciw niej i również zaczął jeść, choć jakoś nie czuł głodu przez całą tę sytuację.
— To, że twoje potomstwo byłoby ludzkie, jeszcze nie znaczy, że nie możesz założyć rodziny. Tak sobie myślałam, że w zasadzie mógłbyś porwać jakiegoś noworodka i go przemienić.
Gdyby znał Aurorę krócej, pewnie przeraziłyby go jej słowa. Jednak panna Sinistra przodowała we wpadaniu na genialne i jednocześnie chore pomysły.
— Ludzkie dziecko też bym kochał. A ty odrzuciłabyś swojego potomka, gdyby nie był berserkiem?
Aurora nawet przez chwilę się nie zastanawiała.
— Ja nie mam takich dylematów, bo nie urodziłam się berserkiem. Nawet gdyby, to odcięłabym się od niego tak, jak to zrobiłam z moją rodziną.
— A twoje wnuki? Od nich też się odetniesz?
— One będą z mojej krwi i szybko zdecydują się na posiadanie małych berserków — odfuknęła wyniośle.
Michael pokręcił głową. Po cichu sądził, iż Aurora zamordowałaby własne wnuki, byle tylko nie mieć nic wspólnego z ludźmi. Może marzyła o wielkiej rodzinie, jak wiele dzieci z sierocińca, ale uwielbienie dla berserków nieco krzyżowało jej plany. Bo gdy pierwsze i drugie pokolenie posiada wilczy gen, to trzecie jest na niego uodpornione.
Tymczasem klapa od piwnicy otworzyła się, a ze środka wyszedł Cedmon. Miał nieobecne spojrzenie i otaczał go zapach krwi. Wodził wzrokiem po meblach i oknie, aż wreszcie dotarło do niego, że nie jest w kuchni sam.
— Doprowadźcie ją do porządku i wyślijcie do mnie — powiedział, a z każdym słowem gniew w jego głosie malał.
Beta wolał nie wyobrażać sobie, w jakim stanie jest teraz Marivi. Gdy przywódca poszedł po Barnabasa – codziennie po śniadaniu trenowali razem walkę – spojrzenia pozostałych w kuchni skrzyżowały się.
— Mogę posprzątać i popilnować, ale jej nie dotknę — oświadczyła Aurora, popijając cappuccino. — Tą próbą ucieczki zasłużyła sobie na to.
···
Aurora stała oparta o framugę i spoglądała na obmywającą się Marivi. Michael stwierdził, że wprowadzanie jej znów do łazienki na drugim piętrze to niepotrzebna strata energii, więc skorzystali z łazienki dla gości, do której było najbliżej.
Nowa zabawka Cedmona wyglądała jak strzęp człowieka. Roztrzęsiona, zakrwawiona, przerażona, ledwo stała na nogach, gdy zeszli po nią do piwnicy. Wedle oceny Aurory nie była skatowana tak, jak poprzednie egzemplarze. Czyżby alfę dopadło wypalenie zawodowe?
Michael czekał na zewnątrz, ponieważ nie chciał nazbyt krępować dziewczyny w i tak ciasnej łazience. Aurora sądziła, że po prostu był za miękki, żeby na to patrzeć. Z nikim jednak nie podzieliła się tym, iż po cichu podejrzewa betę o skłonności homoseksualne. Jaki szanujący się mężczyzna, a do tego berserk, ma awersję do przemocy?
Aurora miała wyrobione zdanie na każdy temat, nawet taki, na którym się nie znała. Jako dziecko sądziła, że to przekona do niej potencjalnych rodziców adopcyjnych. Niestety, gdy już ich zyskała, przywary nie dało się wykorzenić i tak zostało do dziś.
— ...błagam... — Słowa Marivi doleciały do skupionej na krytykowaniu jej w myślach Aurory. — Błagam cię, pomóż mi... Jak dziewczyna dziewczynie...
Przymknęła oczy. Boże, ta dziewczyna kompletnie postradała zmysły i nie wie, do kogo mówi, pomyślała Aurora, a z jej ust wydobyło się prześmiewcze parsknięcie. Jeśli w tym domu był ktoś, kto nienawidził ludzi bardziej niż Barnabas, to była to Aurora. Jednak ona nie zamierzała uciekać w wilczą formę przed światem. Wolała przejęcie władzy, ale do tego potrzeba dużo berserków, których zamierzała urodzić.
— Wiesz co? Nie lubię cię. Jesteś żałośnie słaba. Mam nadzieję, że Ced nie zrobi z ciebie berserka, bo żadna z jego poprzednich dziewczyn nie upadła tak nisko, jak ty. Popełniały samobójstwo, bo nie wierzyły naiwnie, że ktoś poza nimi może je ocalić.
— Jak? Jak mam się ocalić? — załkała Marivi, przecierając opuchnięty policzek mokrym ręcznikiem.
— Szczerze mnie to nie obchodzi. — Machnęła pretensjonalnie ręką i wyszła z łazienki, napotykając zdziwionego Michaela. — No co? Śmiała się do mnie odezwać, rozumiesz? Zawszeni ludzie...
Wyminąwszy go, skierowała się w stronę lasu, gdzie zwykła uciekać przed swoimi myślami. Jak Embry z nią wytrzymywał? Tego Michael nie miał czasu dociekać. Teraz musiał sam zaprowadzić Marivi do pokoju Cedmona, co rozrywało go wewnętrznie na kawałki. Gdyby Aurora snuła się krok za nim, miałby usprawiedliwienie dla tego, że nie pomógł Marivi. Bez krnąbrnej towarzyszki był zmuszony przyznać przed sobą, iż za bardzo lęka się konsekwencji i jest tchórzem. Berserkiem-tchórzem.
···
Marivi modliła się w duchu, by ten cały Michael opuścił wartę i wyszedł z pokoju, w którym przebywała. Może wtedy miałaby okazję do zabicia się, tak jak to proponowała Aurora? Ale strażnik nie opuszczał posterunku i warował przy drzwiach, nie spuszczając jej z oczu. Milczał, posłusznie wykonując rozkazy tego psychopaty – Farkasa. Z całą pewnością nie był zastraszony, podobnie jak Barnabas i Aurora, z którymi dziewczyna miała przyjemność obcować.
Mieszkańcy tego domu byli po prostu źli z własnej woli. Czy także zmieniali się w potwory? Prawdopodobnie, ale jakie to miało teraz znaczenie? Nawet w konfrontacji z ludźmi w obecnym położeniu nie miała zbyt dużych szans. Bolała ją każda komórka ciała, a najbardziej obite żebra i szarpane rany zadane dziwnymi narzędziami w podziemiach dworu. Ten napuchnięty policzek dało się znieść.
Wciąż modliła się, by Cedmon nigdy już nie postawił nogi na drugim piętrze tego domu, jednak po niedługim czasie usłyszała miarowe skrzypienie podłogi w przedpokoju. W panice rzuciła się pod łóżko, na którym dotąd leżała, ale wiedziała, że to nie na długo jej pomoże. Ten potwór po prostu ją wyczuje! A potem... O tym już mówił, gdy byli w piwnicy. Potem będzie tylko gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro