Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Spotkanie

Od dwóch dni Cedmon przygotowywał się mentalnie do nadchodzącej rozmowy. Walczyły w nim dwie natury. Ta ludzka wiedziała, że odgórne polecenia należy wykonywać, zwłaszcza jeśli to ojciec zalecił spotkanie z Corneliusem – głową kilku kainitów, którzy niedawno osiedlili się na terytorium Farkasa.

Powinieneś zrozumieć, że od kilku lat staramy się z kainitami nie wchodzić sobie w drogę dla dobra naszych ras, powiedział ojciec. Jednak Cedmon nie chciał rozumieć, dlaczego berserkowie – zmieniający się w wilki – mieliby nie zabijać tych pijawek? Przecież byli silniejsi, równie szybcy, a do tego nie musieli żywić się ludzką krwią raz do roku. Po przemianie mieli całą szczękę ostrych zębów, a także cztery łapy z pazurami. Kainici mogli się pochwalić dwoma nędznymi kłami i zaostrzonymi paznokciami.

Spojrzał jeszcze ostatni raz w lustro i już miał wychodzić, gdy drogę zastąpił mu jego zastępca, Michael. W łososiowym podkoszulku i spodenkach w tym samym kolorze wyglądał kretyńsko, jednak nigdzie dzisiaj nie wychodził, więc nie było się czego wstydzić.

— Na pewno nie chcesz, żebym jechał z tobą? — spytał już drugi raz od śniadania.

— A kto zostanie z nimi? — Wskazał na schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie trójka pozostałych berserków miała pokoje. — Nie są dziećmi, ale gdyby coś się stało, to jesteś tu po mnie najstarszy.

Rzucił becie ostatnie porozumiewawcze spojrzenie i wyszedł, zostawiając Michaela samego z ich dysfunkcyjnym stadem.

···

Gdy tylko przekroczył próg kawiarni, wyczuł kainitę siedzącego w rogu sali. Zanim drzwi się za nim zamknęły, krwiopijca także zwrócił na niego uwagę. Nie wyglądał na wrogo nastawionego, w przeciwieństwie do przywódcy berserków, który już podchodził do stolika.

Przeklęci kainici, zawsze nadgorliwie punktualni, pomyślał Cedmon. Podał jednak rękę Corneliusowi i zmusił się do uprzejmości.

— Witam. Jestem Cornelius Le Fanu. — Z jego ust dało się wyczuć krew. Czyżby jadł niedawno?

— Cedmon Farkas — odpowiedział alfa i obaj usiedli naprzeciw siebie.

Berserk spoglądał na towarzysza nieco spięty, wyczekując rozpoczęcia dialogu. Kainita zmrużył oczy, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przekrzywił lekko głowę.

— Przepraszam, ale wyglądasz bardzo młodo. Rzadko spotyka się takich przywódców.

— To samo mógłbym powiedzieć o tobie — odciął się Farkas, choć wiedział, że nie była to trafiona riposta.

Cornelius zaśmiał się pobłażliwie.

— Ja niedługo będę obchodził sto trzecie urodziny, a ty? — zapytał, wychylając się nieco w stronę rozmówcy.

— A ja nie dałbym ci więcej niż sto.

Le Fanu zachichotał i wrócił do poprzedniej, wyrażającej nonszalancję, pozycji. Westchnął, odganiając tym samym ostatnie strzępy początkowej rozmowy z powietrza. Miał okazję bywać w ładniejszych miejscach w lepszym towarzystwie, ale właśnie w Destruction Bay mieszkało to stado berserków, u którego miał największe szanse przetrwania.

— No dobrze, to bez znaczenia. Pomówmy o powodzie naszego spotkania. Wyszedłem z inicjatywą tego paktu, więc lepiej zacznę. Jest nas troje. Nie zamierzamy zabijać ludzi, ani przeszkadzać wam w waszym życiu. Po prostu potrzebujemy miejsca dla siebie, a dotąd inni przedstawiciele waszej rasy nie okazywali zbytniej gościnności.

— Ciekawe dlaczego — mruknął ironicznie Cedmon i podparł głowę na dłoni, jakby wyczekując długiego i dokładnego wyjaśnienia, którego się spodziewał po kainicie.

— Powiedzmy, że nie pochwalali naszej integracji z okoliczną ludnością.

Farkas pokiwał głową. No tak, berserkowie zwykle wiedli spokojny żywot wśród ludzkiej społeczności i nie lubili, gdy kainici zbliżali się za nadto do ich przyjaciół, partnerów i rodzin. Tu było inaczej. Aurora stroniła od obcych, Embry nie lubił, gdy mu przeszkadzano w pracy, Barnabas najchętniej w ogóle nie wychodziłby ze skóry wilka, a Lucas wolał towarzystwo tych śmiesznych kolorowych fiolek. Mało kto wiedział, że w dworku położonym w głębi lasu mieszka ktoś więcej niż Cedmon i Michael, którzy robili zakupy w każdy piątek i tylko dlatego ich kojarzono. Zresztą stado – poza Embry'm, który wyjechał do pracy – mieszkało tam dopiero parę miesięcy. Nie mieli okazji poznać tutejszych mieszkańców.

A skoro mowa o mieszkańcach, do stolika wreszcie podeszła kelnerka. Miała na sobie żółty uniform z białą zapaską i logiem kawiarni na piersi. Zielononiebieskie oczy Cedmona wylądowały na smukłych nogach i odrobinę się rozproszył. Spódniczka była taka krótka...

— Dzień dobry. Co podać? — spytała z uprzejmością w głosie.

— Dla mnie czarna kawa, a dla kolegi godzinę, o której pani kończy — powiedział Cornelius, nie mogąc powstrzymać chichotu.

Marivi zapisała w notesie zamówienie, a uwagę puściła mimo uszu. Klienci codziennie usiłowali ją poderwać głupimi tekstami. To było już przypisane do zawodu kelnerki, ale mile łechtało ego. Musiała jednak przyznać, że jak dotąd milczący gość wyglądał naprawdę zachęcająco. Lekko umięśniony, z kwadratową szczęką i szerokimi barkami prezentował się niczym najnowszy model ekskluzywnego rolls royce'a. Kasztanowe włosy, które zmierzwił dzisiejszy wiatr, i zapach wody kolońskiej działały na dziewczynę zniewalająco.

— Dla pana? — Zwróciła oczy na przystojnego mężczyznę.

— Pani dzisiejszy wieczór — odparł Cedmon, lecz kelnerka tylko się zaśmiała, pokręciła głową i odeszła. I po co podjął tę idiotyczną grę Corneliusa?

— Zatem ustalone? — zapytał wreszcie Le Fanu. W oczach miał radosne iskierki, a przekonanie o idealnym doborze kawiarni tylko podbiło jego ego. Wszystko szło zgodnie z planem.

— Nie zabijacie ludzi, a skąd będziecie brali krew? — Musiał zadać to pytanie. Meriadok z pewnością będzie wypytywał o szczegóły ich spotkania, a jego dezaprobata była ostatnią rzeczą, z którą Cedmon miał ochotę się spotkać.

— Już myślałem, że nie zapytasz. Od jakiegoś czasu każda grupa kainitów, która liczy co najmniej trzy jednostki, jest zobowiązana do posiadania karmiciela, czyli człowieka oddającego krew z własnej woli. I my właśnie chcemy takiego odnaleźć w Destruction Bay albo Burwash Landing — oznajmił wesoło Cornelius, pilnując jednak głośności swojego głosu. Inni klienci kawiarni mogliby się zaniepokoić ich rozmową.

— Zgaduję, że to był główny powód, dla którego inni berserkowie nie chcieli was w swojej społeczności. — Oczami wyobraźni wracał do postaci zaprzyjaźnionych przywódców, których miał okazję poznać podczas podróży z ojcem. Być może młody Farkas zachowywałby się tak jak oni, gdyby nie miał pod sobą garstki odmieńców.

— W zasadzie tak. Jakbyś się czuł ze świadomością, że twoja siostra albo przyjaciel oddaje krew kainicie?

— Nie mam siostry, a nawet gdybym miał, to zwymiotowałbyś jej krwią, bo moi rodzice to też berserkowie.

— Taki się już urodziłeś? — Kainita przekrzywił głowę, pragnąc dodać pytaniu udawanego współczucia. — Ach, co za szkoda. Ja przynajmniej przez jakiś czas miałem okazję skosztować ludzkiej niedoli. Choć z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że niewiele straciłeś. Choroby, ogromna delikatność i krótkowzroczność. Ludzie nie potrafią patrzeć, a jak ich dźgniesz widelcem, to ich boli.

Cedmon westchnął tylko zirytowany. Nie należał do najlepszych słuchaczy, a ten Cornelius był strasznym gadułą. Może to dlatego każdy inny alfa nie pozwalał mu i jego koleżkom zostawać na swoim terytorium? Z pewnością dla towarzystwa nachodzili biedne sfory i wystosowywali zaproszenia na herbatkę, jednocześnie zabierając kilka godzin na pogawędkę.

Przy stoliku znów pojawiła się kelnerka. Im dłużej berserk się jej przyglądał, tym mocniej pielęgnował w sobie myśl o spędzeniu z nią miłego wieczoru. Marivi postawiła kubek z kawą przed kainitą, a ten poprosił od razu o rachunek.

— Umowa stoi — rzekł wreszcie Cedmon, wodząc wzrokiem za żółtym uniformem, a raczej tym, co kryło się pod nim.

···

Le Fanu nie zdążył jeszcze dopić swojej kawy, a jego rozmówca już go opuszczał. Co za fatalny nietakt... Niemniej tak właśnie to wszystko zaplanował. Wyłowił z tutejszych – swoją drogą nielicznych – lokali najładniejszą dziewczynę, a potem pozwolił Farkasowi wpaść w jego pułapkę. Zauroczeni mężczyźni dużo chętniej przystawali na jego propozycje. Szkoda, że alf podobnych Cedmonowi, czyli niemających partnerki, było tak niewiele.

Marivi właśnie sprzątała jeden ze stolików, gdy ktoś ją zaczepił.

— Dasz się namówić na spacer po pracy? — zapytał gość, którego mocna szczęka spodobała się kelnerce kilka minut wcześniej.

— Nie zwykłam umawiać się z nieznajomymi — odparła kokieteryjnie, a w oczach błysnęły uwodzicielskie ogniki.

— Gdzie moje maniery — zaśmiał się, a następnie wyciągnął rękę w jej kierunku. — Nazywam się Cedmon.

Dziewczyna już chciała odwzajemnić przywitanie, ale Farkas uniósł jej dłoń i musnął ją miękkimi ustami. Po ciele kelnerki przeszedł dreszcz pomieszany z miłym uczuciem, którego nie potrafiła nazwać. Co za szarmancki gość.

— Jestem Marivi. Kończę o szóstej. — Uśmiechnęła się do berserka tak przymilnie, jak jeszcze nigdy do żadnego klienta.

— Więc do zobaczenia o szóstej. — A o ósmej będziemy u mnie w sypialni, pomyślał odchodząc.

Wreszcie dzwonek oznajmił wybycie mężczyzny z kawiarni, a na usta Corneliusa wpełzł ironiczny uśmiech. Powinien dać tej kelnerce napiwek, ale niebawem pieniądze nie będą jej potrzebne.

···

Słońce dopiero co zaszło i park wyglądał na mniej przyjazny spacerowiczom, niż o poranku. Drewniane ławki trwały w samotności wyglądając, jakby nikt nigdy na nich nie spoczął. Jakby nikt nie miał na nich usiąść. Liście goniły się na wietrze w spontanicznym tańcu wywołanym porywami wiatru. Aleją powoli szła para.

— Pracujesz w kawiarni, żeby wspomóc matkę i rodzeństwo? Przecież pensja ledwo starcza na utrzymanie jednej osoby. — Cedmon udawał zatroskanego. Miał już dość tych dołujących opowiastek o przeszłości. Sam nie miał łatwego dzieciństwa, ale nie biadolił o tym do każdego na prawo i lewo. Z drugiej strony tak się przed nim otworzyła... Niespotykane.

— Tak, dlatego pracuję od otwarcia do zamknięcia. Nie mogłabym spać, gdybym wiedziała, że nie pomagam im na tyle, na ile tylko mogę. Ojciec może i pił, ale przynosił do domu pieniądze. Teraz go nie ma i jakoś trzeba wiązać koniec z końcem. Jedna z moich sióstr też wyjechała za pracą... Och, przepraszam, że tak ci się żalę. Nie powinnam była... Po prostu odkąd tu jestem, nie miałam okazji, żeby się wygadać. — Otarła łzy, które powoli zaczęły wzbierać w jej oczach.

Alfa w końcu dostrzegł dla siebie idealną okazję. Do tej pory starał się, aby rozmowa wyglądała dla Marivi w miarę naturalnie, lecz w końcu mógł sobie odpuścić tę bierność.

— Nie szkodzi, naprawdę. — Zatrzymał się i zwrócił całym ciałem w stronę dziewczyny. — Słuchaj, tak sobie pomyślałem, że mogłabyś zostać gosposią w moim domu. Zapłacę trzy razy tyle, ile teraz zarabiasz. Co ty na to?

Dziewczyna zamarła. Przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Żart? Ale Cedmon wydawał się śmiertelnie poważny. Czy los rzeczywiście jej sprzyjał? Czy to nagroda za lata poniżania i nędzy? Więc jednak ktoś tam na górze ma ją w swojej opiece!

— Jeśli nie żartujesz, oczywiście, że tak. Potrafię wszystko. Sprzątać, gotować, prać, prasować — mówiła podekscytowana, nie chcąc, aby mężczyzna zmienił zdanie.

— Dobrze, dobrze — przerwał jej i uniósł dłoń, by zamilkła. Kobiety nie powinny tyle gadać. Nie tego od niej oczekiwał. — Pojedziemy i pokażę ci posiadłość, a potem odwiozę cię do domu, obiecuję. Zgoda? To niedaleko, dziesięć minut autem.

I choć Marivi miała obiekcje, bo było już późno, a ona nie znała zbyt długo Cedmona, to nie chciała w jakikolwiek sposób się mu narazić. Zrobiłaby wszystko, żeby ten biznesmen – a przynajmniej twierdził, że nim jest – ją zatrudnił.

— Pewnie. — Cały czas w głowie słyszała słowa matki. Powinnaś być otwarta na ludzi bez względu na swą przeszłość, mówiła.

Berserk objął ją ramieniem, a drugą ręką wskazał w kierunku parkingu, gdzie zostawił samochód.

···

Silnik zgasł, a smukła dłoń dziewczyny pociągnęła za klamkę. Po chwili Marivi stała przed domem i nie mogła się nadziwić, że coś takiego stoi tak daleko od miasteczka.

Centralnie usytuowane, dwuskrzydłowe drzwi zrobione z drewna – choć dziewczyna nie potrafiła stwierdzić jakiego – miały mosiężną kołatkę w kształcie głowy wilka trzymającego w pysku obręcz. Na odgrodzony zdobioną balustradą ganek prowadziło kilka marmurowych i nieco nadgryzionych zębem czasu schodków. Na parter i każde z dwóch pięter przypadało dwanaście okien frontowych – dwa po lewej i dwa po prawej stronie od drzwi. Jedynie strych posiadał jedno okienko w kształcie koła, a nie tak jak inne w kształcie prostokątów. Nad poszarzałymi ścianami górował obszerny dach, którego dachówki musiały zostać niedawno wymienione, bo ich czerń wyglądała na nietkniętą przez deszcz czy śnieg. Całość psuły tylko kolumny na ganku, podtrzymujące zadaszenie i balkon, lecz nienaturalnie cienkie i przytłoczone przez ogrom domu.

Cedmon wygrzebał z torebki pozostawionej w aucie telefon dziewczyny. Wcisnął czerwoną słuchawkę i zaczekał, aż urządzenie się wyłączy. Schował je pod fotel kierowcy, by móc dołączyć do swojej zabawki. Marivi Campbell była w poważnych tarapatach, choć jeszcze o tym nie wiedziała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro