Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Anna siedziała z Nottem w Wielkiej Sali, nie żałując sobie jedzenia na talerzu, nałożyła sporą porcję jajecznicy, cztery parówki i trzy bułki, co jej towarzysz skwitował złośliwym chichotem. Znał dziewczynę na tyle, by wiedzieć, że tak zajadała stres, nie pytał jednak, co trapiło Ślizgonkę, bo w odpowiedzi uzyskałby środkowy palec i wiązankę przekleństw. Przez ogromne wrota sali wkroczył dumnym krokiem Draco Malfoy. Normalnie nikt nie zwróciłby na niego uwagę, jeśli chodziło o uczniów innych domów, jednak uczniowie Slytherinu zawsze starali się o uwagę tak znaczącej persony w ich domu. Theodor na widok Malfoy'a zachłysnął się swoją czarną herbatą z miodem, wypluwając ją nosem. Anna dopiero później zrozumiała, co tak podziałało na jej przyjaciela.

W Wielkiej Sali od razu zaczęło huczeć od plotek, gdy w środku pojawił się Ślizgon i to sam Draco Malfoy... trzymając w dłoniach bukiet kwiatów. Czerwonych róż. Chłopak przeszedł między długimi stołami, przystając dopiero przy lekko zaskoczonej Montilyet. Ledwo przełknęła jajecznicę, po czym posłała Ślizgonowi karcące spojrzenie.

- Co ty za cyrk odwalasz? - syknęła, czemu Nott przyglądał się z ogromnym zaciekawieniem. - Na pogrzeb idziesz? - spytała, wskazując widelcem na bukiet róż.

Malfoy uśmiechnął się tylko kpiąco, po czym wręczył bukiet róż Annie. Kilka dziewcząt w pobliżu jęknęło żałośnie, rozumiejąc, co oznacza ta sytuacja. Anna Montilyet otrzymała od Draco Malfoy'a bukiet czerwonych róż w dowód jego ,,miłości''. Owszem, zapowiedziała mu, że będą uchodzić za parę, ale ta szopka z kwiatami była zbędna i niekomfortowa. Zwłaszcza, że wszyscy w sali im się przyglądali. Dzięki Merlinowi, nauczyciele opuścili Wielką Salę, aby przygotować się do zajęć. 

- Przemyślałem to, o czym rozmawialiśmy wieczorem - powiedział na tyle głośno, że kolejne Ślizgonki, tym razem z siódmego roku, pisnęły z niezadowolenia. Kto by przypuszczał, że taki mięczak budził pożądanie wśród głupich dziewcząt? Gdzie one miały oczy! - Nie będę ukrywał więcej naszego związku, a to potraktuj jako przypięczętowanie tej obietnicy.

,,Umowy'' - tak zrozumiała to Anna, patrząc w te stalowe oczy chłopaka. Nie czuła ciepła w sercu ani motylków w żołądku, a tak powinno to działać, gdy kobieta otrzymuje kwiaty, czyż nie? Otóż, nie Anna. Niektórzy mogliby jej pozazdrościć, zwłaszcza Pansy Parkinson, nieszczęśliwie zakochana w Draconie już od pierwszej klasy. Jednak Anna postanowiła zagrać w tym teatrze. Przyjęła z wdzięcznością kwiaty, posyłając ukradkowe spojrzenie Potterowi i jego przyjaciołom, równie zainteresowanych owym zdarzeniem. Nikt nie znał z tej strony Malfoy'a. Może dlatego, że ta strona nie istniała. 

- Och, to wspaniale - mruknęła Ślizgonka. - D-dziękuję... Nie musiałeś.

Dłonie Anny drżały, kiedy trzymała bukiet róż. Ich cudowny zapach unosił się w powietrzu, lecz dziewczyna nie rozkoszowała się tym zapachem. Za wszelką cenę starała się nie zwymiotować, nie rzucić tymi kwiatami o ziemię i rozdeptać je. Nie cierpiała róż, zwłaszcza czerwonych. Nienawidziła ich, ale przecież nikt o tym nie wiedział. Może jedynie Nott, który przyglądał się przyjaciółce podejrzliwie. On poznawał Annę poprzez obserwację i jej działania, nigdy nie zwierzała mu się, nie zdradzała sekretów, ale ona słuchała jego. Zawsze.

- Może w sobotę wybierzemy się razem do Hogsmead? - zaproponował Malfoy.

,,Jeszcze czego'' - pomyślała Anna, która pod publiczność była zmuszona się zgodzić. Wstała od stołu, zostawiając niedojedzone śniadanie. Powiedziała, że chce włożyć kwiaty do wazonu, ale gdy z gracją opuściła Wielką Salę, niezgrabnym biegiem ruszyła do łazienki, potrącając przy okazji kilku uczniów. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co się stało z kwiatami, więc skryła się w łazience powszechnie unikanej przez innych. Głównie dlatego, że w tej łazience mieszkał duch dziewczyny, dość irytującej, zdaniem Anny. 

Gdy wparowała do łazienki, Jęcząca Marta unosiła sie nad kabinami, nucąc jakąś żałobną pieśń. Początkowo nie zwróciła uwagi na Ślizgonkę, aż nie dostrzegła bukietu czerwonych róż. Zniżyła się do Anny, udając, że zachwyca się zapachem kwiatów.

 - A cóż to? Ktoś zdobył twoje serce? - zapytała zaciekawiona zjawa, ale Anna ją zbyła. - Och, czerwone róże, jakie piękne! Od kogo? Od kogo?

- Zjeżdżaj - warknęła Anna, rzucając bukiet na podłogę, po czym wycelowała w nie różdżką. - Incendio! -  Z końca różdżki wystrzeliła średniej wielkości kula ognia, która spopieliła bukiet, zostawiając popiół. 

- Cóż za marnotrawstwo! Jak ich nie chciałaś, mogłaś mi dać! - pisnęła Jęcząca Marta, wirując w powietrzu. - Łamiesz komuś serce.

- Obejdzie go to - odparła, zdyszana nastolatka. - Nie cierpię czerwonych róż.

- Och, a ja wiem, dlaczego! Ja wiem! - krzyczał z entuzjazmem duch. 

- Zamknij się! - Anna wycelowała w nią różdżką. - Mamy umowę, Marto, nie pamiętasz? Dwa lata temu wysłałam specjalną paczkę Oliwii Hornby, a ty miałaś mi nie przeszkadzać, gdy tu jestem.

Jęcząca Marta rozpromieniła się na wspomnienie niespodzianki, jaką wysłała jej młoda Ślizgonka. Nigdy nie dowiedziała się, co zawierała owa paczka, ale ponoć miała zesłać starej już Oliwii masę koszmarów. Kilka miesięcy czarownica zmarła, ani Marta, ani Anna nie przejęły się, co było powodem zgonu. Duch lubił myśleć, że odpowiadała za to ,,niespodzianka''. Anna została sama w łazience, gdy Marta zanurzyła się w toalecie, dając Ślizgonce odrobinę prywatności. 

Czerwone róże... ostatnim razem otrzymała ją przed Balem Bożonarodzeniowym, kiedy trwał Turniej Trójmagiczny. Dostała ją od Cedrika, gdy zapraszał ją jako swoją partnerkę. Nadal gdzieś między księgami trzymała zaschnięty kwiat. Inni wyśmialiby ją za ten sentymentalizm, dlatego był to jej cichy sekret. Cedrik... jedyny chłopak, który nie obawiał się do niej zbliżyć, gdy ona oddała swoje serce i duszę mroku. Widział w niej światło, kiedy inni ją przekreślili. Padały nawet oskarżenia, że Montilyet podała mu dyskretnie amortencję, co było głupotą. Była to prawdziwa miłość... z tragicznym finałem.

Wkrótce miała rozpocząć się pierwsza tego dnia lekcja ze Slughornem i Anna naprawdę nie miała ochoty tam iść. Zwłaszcza, że pewnie cały Hogwart już plotkował o usidlonym księciu Slytherinu, jakby to nie brzmiało, przez małą żmijkę, jaką była Anna. Może by tak udać chorą? Gdzieś nadal miała u siebie w dormitorium bombonierkę Lessera i krwotoczki truskawkowe, przecież krwotok z nosa nie był czymś poważnym, a mogła zostać zwolniona z zajęć. Przecież powinna jeszcze porozmawiać z Nottem o jej ,,związku'' z Malfoy'em. Ostatnio zarzekała się, że go nie trawi, a teraz to?

Nie, nie była tchórzem. Postanowiła przyjąć na klatę wszystko, co spadnie na nią tego dnia.

Nie spodziewała się, że profesor Slughorne dziś również będzie przeciwko niej. Gdy weszła do sali eliksirów, rozległy się szepty innych uczniów. Tylko Gryfoni spoglądali na nią nieufnie, a sytuacja ze śniadania miała na to najmniejszy wpływ. Uczniowie Hufflepuffu, Ravenclawu i Gryffirundoru nazywali ją wiedźmą. I wcale nie był to komplement.

- Miło, że do nas dołączyłaś, panno Montilyet - powitał ją wesoło Slughorne. - Skoro zaszczyciłaś nas swoją obecnością, może raczysz powiedzieć, jaki dziś eliksir przygotowałem?

Anna westchnęła, żałując, że nie zdecydowała się na te krwotoczki truskawkowe. Podeszła do dużego kociołka postawionego na nauczycielskim biurku. Rażąco-różowa konsystencja od razu zdradzała działanie tego eliksiru. Dziewczyna popatrzyła znudzoa na nauczyciela.

- Amortencja, sir - odparła. - Silny eliksir miłosny, który otumania każdego kretyna, który się tego napije. Z pewnością jest to towar, który obiega cały Hogwart, zwłaszcza w Walentynki. - Ktoś z tyłu parsknął śmiechem i chyba był to Nott, ale Anna się nie odwróciła, wciąż patrząc w wodniste oczy nauczyciela eliksirów. - Każdy czuje inny zapach w zależności, co lubi.

- A co panna czuje? - dopytywał nauczyciel.

Anna nie chciała tego wąchać, ponieważ sama nie wiedziała, jaki zapach poczuje. Jednak pochyliła się nad kociołkiem, wdychając woń eliksiru i zamarła, otwierając szeroko oczy. Zdezorientowana popatrzyła na nauczyciela, potem na innych uczniów. Każdy wyczekiwał, co powie, ale Anna... nic nie czuła. Nawet głupiego zapachu ulubionych chrupek serowych z mugolskiego sklepu niedaleko jej domu. Ani szamponu mamy. Może dlatego, że niegdyś jej ulubiony zapach chodził korytarzami tej szkoły i nazywał się Cedrik Diggory? Za wszelką cenę chciała przypomnieć sobie ten zapach jesiennego wiatru, jaki miały jego włosy po próbie ze smokiem. Jak pachniał jeziorem, gdy wynurzał się z niego podczas pierwszego zadania. 

W końcu pewien zapach wkradł się do nosa Anny, ale wcale nie był to jej ulubiony aromat. Tylko woń, która kojarzyła jej się najbardziej z ukochanym Cedrikiem - krew. Amortencja zapachniała dla niej krwią. Nie mogła tego powiedzieć na głos, bo wyszłaby na bardziej obłąkaną niż jest, więc uśmiechnęła się łagodnie (i sztucznie), dostrzegając wśród uczniów prawie białe włosy Malfoy'a.

- Czuję róże - powiedziała zadowolona z siebie. 

Podejmie jego grę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro