Rozdział 5
Anna w ciągu lat spędzonych w Hogwarcie przebywała tu po raz pierwszy. Chociaż świat magii wciąż ją zaskakiwał i coraz chętniej się na niego otwierała, pragnąc odkryć wszystkie jego sekrety - nigdy nie korciło ją, by tu zajrzeć. Ponoć w zeszłym roku odbywały się tu ,,nielegalne'' zgromadzenia, które prawdopodobnie miały na celu tylko rozjuszyć Umbridge. Na wspomnienie różowej ropuchy dziewczynę przechodziły dreszcze obrzydzenia.
Ta różowa lafirynda śmiał wytknąć Annie przy całej klasie, że jest ignorantką. Próbuje poznawać magię, ale nie potrafi zaaklimatyzować się w nowym świecie a swoim zachowaniem udaje silniejszą niż jest. Tyle wystarczyło, by kilka mugolskich kropli na przeczyszczenie znalazło się w przesłodzonej do porzygu herbatce Dolores Umbridge.
Gdzieś wśród gratów i klamotów mogących sięgać swoją historią wiele set lat wstecz zniknął Draco Malfoy. Normalnie Montilyet nie przejęłaby się brakiem widoku rozjaśnionej czupryny, ale to w końcu on ją tu wprowadził. Usłyszała poruszenie, od razu kierując się w stronę jego źródła.
- Czyli to twój plan? - Łypnęła na niego, na co chłopak nie odpowiedział. - Szafa? I co? Znokautujesz Dumbledore'a i go tu zamkniesz z nadzieją, że zdechnie z głodu?
- To okrutne.
- Ale kuszące. - Uśmiechnęła się drapieżnie, co spowodowało, że na twarzy Malfoy'a również wypłynął delikatny grymas zadowolenia. - Wiedziałam... ale na poważnie, co to jest?
- To szafka zniknięć - wyjaśnił. - Próbuję ją naprawić, by wpuścić tu Śmierciożerców.
Anna uniosła wysoko brwi.
- Chcesz, by odwalili za ciebie całą robotę? - prychnęła zirytowana. Gdyby to jej przydzielono tak ważną misję, bez wahania zrealizowałaby ją za wszelką cenę. Zaszczyt, jaki sięgnął młodego Ślizgona sprawiał, że dziewczyna czuła to wkurzające uczucie zazdrości. - Pf... wiedziałam, że mogli lepiej wybrać.
O ile Draco ją usłyszał, tak nie odpowiedział na kolejną zaczepkę dziewczyny. Tylko tego brakowało, by dał złapać się w jej gierki, gdzie miesza ludziom w głowach. Czasem sama jej obecność doprowadzała innych do szaleństwa i to dosłownie, ponieważ, od kiedy Anna Montilyet przestała zgadzać się na rolę ofiary, stała się groźniejsza, ale i przy tym seksowniejsza, jak uważała pewna część szkoły, głównie ta pochodząca z Domu Slytherina. Przecież ,,przyjaciel'' Dracona, Blaise Zabini bezustannie wzdychał, gdy przechodziła obok lub zalewał go potokiem słów dotyczących Ślizgonki. Wychwalał jej czarne, jakby utkane z nocy włosy, połyskujące jak gwiazdy na niebie... Takich epitetów Malfoy nasłuchał się dość, by odczuwać wstręt.
Dziewczyna wyminęła go, otwierając szafkę i zaglądając do środka. Z dziecięcą ciekawością badała fakturę zaczarowanego przedmiotu, muskała palcem najdrobniejsze wyżłobienie. Pojęcia nie miała, jak potężny artefakt dotykała, ale jej to zbytnio nie przeszkadzało. Odwróciła się w stronę Malfoy'a, cierpliwie czekającego na jakąś jej reakcję.
- Czyli czasem ubywasz z lekcji i przebywasz tutaj, bawiąc się w stolarza? No dobra, alibi mogę ci zapewnić, ale jeśli chcesz naprawić coś, czego nie znajdziesz w zbyt wielu miejscach na świecie... - nachyliła się w jego stronę, ściszając głos, chociaż poza nimi w pobliżu nie było nikogo - zajrzyj do działu ksiąg zakazanych. Piąty regał, trzecia półka.
- Co?
- Jajco - odparła. - Słuchaj jak się do ciebie mówi, Malfoy, bo czarno widzę ten twój plan. Ale miejscówka fajna - zmieniła temat, znów podziwiając resztę pokoju - można tu ukryć wszystko! Czad! Tajemne schadzki! Myślałeś, by sprowadzić tu kiedyś dziewczynę?
- Ty tu jesteś. Jest wystarczająco głośno, bym nie chciał powtórki.
Postawa chłopaka była co najmniej dziwna, bo pierwszy raz od dawna uznał ją jako osobę płci żeńskiej. Zwykle zwracał się do niej bezosobowo lub wcale. Anna znała plotki krążące po ludziach poddanych Voldemortowi. I coraz bardziej zaczynała w to wierzyć. To nie byłą nagroda dla Draco, a kara dla jego głupiego ojca, gnijącego w Azkabanie. Zawiódł Czarnego Pana i teraz, jeśli synowi się nie powiedzie, rodzina Malfoy'ów całkowicie wypadnie z łask. Anna nigdy nie zawiodła i z chęcią zobaczyłaby, jak wielki ród czarodziejów czystej krwi upada, kiedy ona tryumfuje.
- Pomogę ci - rzuciła, kierując się w stronę wyjścia, skupiając na sobie uwagę Ślizgona. - Ale musisz trzymać się wersji, że jesteśmy szczęśliwie zakochaną parą.
- Czekaj... że co?!
Anna przystanęła, po czym posłała mu długie spojrzenie swoich zielonych oczu. Czy on naprawdę miał taki problem z myśleniem? I śmiał się z Pottera czy Weasley'a? Westchnęła, wiedząc, że w tej sytuacji musi mówić do niego jak do ułomnego dziecka, za które zresztą go uważała. Plan przecież był oczywisty - skoro miała mu pomóc, to znaczy, że będzie się wokół niego sporo kręcić, co mogłoby wydać się dziwne. Zwłaszcza, że do tej pory ignorowali swoje istnienie, nie zważając na siebie wzajemnie. Nie wchodzili sobie w drogę, a teraz łączyła ich misja.
Gdyby ktoś zauważył, że zbywająca i wciąż cierpiąca po Cedriku Anna podąża za Malfoy'em, to byłoby naprawdę dziwne. Jeszcze dziś Hogwart obiegłaby plotka, że Montilyet i pupilek Snape'a są parą. Obserwowaliby ich, owszem, z ciekawości, czy ten związek jest poważny czy może to kolejna zabawa dziewczyny. Ale wspólne zniknięcia i częstsze rozmowy nie budziłyby takich podejrzeń.
- Od jutra udawaj we mnie szaleńczo zakochanego, łapiesz?
- Niby dlaczego? - Skrzyżował ręce na piersi, marszcząc czoło.
Jak gówniak... pomyślała.
- Nie musisz mi się oświadczać, dawać kwiatów, ale kurwa... Malfoy, pomyśl, do diabła! Z dupy będziemy nagle za sobą latać, a raczej częściej za tobą, to chyba jakaś wersja musi krążyć po Hogwarcie, nie? Nikt nie uwierzy, że nagle się zaprzyjaźniliśmy.
- A w durny związek niby uwierzą? - kontynuował, nie dowierzając na jak idiotyczny pomysł wpadła czarnowłosa. Najwidoczniej naczytała się zbyt dużo romansów i myślała, że w ten sposób go sobie owinie wokół palca. Co za głupia... takich sztuczek jeszcze żadna nie próbowała.
- Potrafię być bardzo... - zniżyła głos tak, by Draconowi zrobiło się dziwnie gorąco - przekonująca. Więc pokaż, że potrafisz coś więcej niż ,,mój ojciec się o tym dowie''. Kompleks tatusia... Och, daddy? - zaśmiała się i zniknęła na koryatrzu.
Malfoy zdusił ochotę pobiegnięcia za nią tylko po to, aby rzucić w jej plecy Avadę. Wiedział, że nie blefowała i po części miała rację. Ona otrzymała rozkaz mu pomagać, ich bliższa relacja nie pozostałaby niezauważona, więc prędko wymyśliła historyjkę, którą zatrułaby szkołę. Sam nie potrafił na nic wpaść, nie teraz od razu. Pozostało mu się dostosować. Tylko jak miał udawać, że z dnia na dzień ma dziewczynę i jest w niej szaleńczo zakochany? To przeczyło jego logice, wychowaniu... Nigdy nie był zakochany, nie bawił się w czasochłonne związki... w jego domu dość dziwnie definiowano miłość. Jej namiastkę otrzymywał tylko ze strony matki. Od ojca? Ciągłe wymagania i coraz to wyższe stawianie celów.
Ale dobra, jeszcze jutro Hogwart pozna cudowną parę Draco Malfoy'a spętanego nieludzką miłością względem lodowatej Anny Montilyet, chociażby na potrzebę tego zadania, zniesie jej obecność i te spojrzenia innych. Nikt przecież nie będzie kazał mu się z nią całować czy przytulać, prawda? Pamiętał, że to tylko przykrywka dla ich zadania... zabicia Dumbledore'a, ale najpierw musiał naprawić tę przeklętą szafę.
- Piąty regał, trzeci rząd... - powtórzył wcześniejsze słowa nastolatki. - Pójdę tam, ale nie dlatego, że ona tak powiedziała. Co za irytująca Ślizgonka, zdecydowanie powinna być w Gryffindorze razem ze szlamą, Wieprzlejem i Głupotterem. Wszyscy siebie warci. - Poprawił rękawy płaszcza. - Ale zrób dobrą minę do złej gry, Malfoy - odezwał się do siebie. - Masz dziewczynę, udawaną, ale jednak. Jak zagrać w tym przedstawieniu to z przytupem. Jak przystało na Malfoy'a. Uważaj, Montilyet... bo jeszcze pożałujesz swojego pomysłu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro