Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Anna rozsiadła się na kanapie w pokoju wspólnym Slytherinu, przeglądając czasopismo Czarownica. Od dwóch lat nie przykuwała do tego większej uwagi. Kiedy Skeeter zaczęła nakręcać dramę o Potterze i Granger i wszystkim, co się działo podczas Turnieju w Hogwarcie. Artykuły tej wiedźmy były pełne bzdur, nie zwracała uwagi na innych uczestników poza Złotym Chłopcem. Anna z wielką radością wrzuciła czasopismo do kominka. Spojrzała w stronę okna i zmarszczyła czoło. Lubiła tę surowość i elegancję w Slytherinie, ale niestety pokój wspólny mieścił się pod wodą otaczającą Hogwart. To oznaczało, że za oknem nie było pięknych widoków szczytów i odległego horyzontu jak u Krukonów czy Gryfonów. U nich było widać tylko głębie wody. Stąd właśnie zielona poświata dostająca się do środka.

Dochodziła godzina dwudziesta druga. Szóstoklasistom już nie wolno było przebywać na korytarzach. Jednak Annie to nie przeszkadzało. Wysunęła głowę zza portretu, który pilnował wejścia do dormitorium i wyszła na chłód i mrok. Udała się do jednego z najczęściej odwiedzanych ostatnio miejsc. Zapukała do drzwi klasy Eliksirów, wiedząc, że o tej godzinie nikogo normalnego by nie było w środku. Slughorn pewnie smacznie spał. Ale drzwi się otworzyły. Gdy weszła do sali, zamknęła je za sobą.

- Czy ktoś wie, że tu jesteś? - padło pytanie.

- Potrafię być dyskretna. - Wzruszyła ramionami, a potem podeszła do regału z różnymi składnikami, uważnie je oglądając. - Co to za ważna sprawa, która nie mogła czekać?

Dziewczyna spojrzała na Severusa Snape'a wyczekująco. Coś ich łączyło, o czym nie wiedział nikt w obrębie murów Hogwartu. Mieli pewien sekret... Mówiąc, że Anna zmieniła się wyglądem czy charakterem było tylko cząstką prawdy. Anna miała naprawdę czarne serce, a duszę zaprzedała diabłu.

- Czarny Pan wyznaczył kogoś do wypełnienia misji.

- Kogoś? - Skrzywiła się. - Tutaj w Hogwarcie? Dlaczego Czarny Pan mnie zignorował? Przecież ja mogłam się podjąć każdego zadania. Przecież wie, że jestem mu całkowicie oddana! - krzyknęła, zaciskając dłonie w pięści.

- Uspokój się, Montilyet - westchnął Snape.

Nauczyciel już przywykł do humorków nastolatki. Sam osobiście nie zaprosiłby jej do zwolenników Czarnego Pana. Tak młodych ludzi wolałby trzymać od tego bałaganu i nadchodzącej wojny. Jednak Anna sama się w to wepchnęła. Przez niespodziewane spotkanie spokojna dziewczynka, która została odtrącona przez rówieśników, stała się tak złą osobą. Zepsutą aż do kości. Jeśli ktoś miałby wymienić chociaż jedną dobrą cechę dziewczyny, cóż, raczej by takiej nie znalazł.

Była podła, agresywna. I chyba właśnie to odpowiadało Voldemortowi. Łatwiej manipulować kimś, kim władała żądza zemsty. A Anna chciała się zemścić na świecie magii, który jej nie przyjął. Na świecie mugoli, gdzie też jej nie akceptowali.

- Zatem? - ponagliła nauczyciela. - Kogo Czarny Pan wyznaczył? I dlaczego mi to mówisz?

- Bo musisz mu pomóc - odpowiedział Snape. - Masz go chronić i nie pozwolić, by ktoś mu przeszkadzał. Nieważne, co ma zrobić. Masz go strzec.

Pokiwała głową, rozumiejąc. Nie podobało jej się, że to nie ona została wybrana, ale skoro mogła coś zrobić ku szczęściu Voldemorta, zrobiłaby to, bez mrugnięcia okiem. Schowała ręce do kieszeni płaszczu, zaczynając czuć nieprzyjemny chłód bijący z lochów.

- Kogo mam chronić? - spytała zaciekawiona.

Ktokolwiek został wybrany, musiał być wyjątkowy. Czarny Pan nie brał pierwszego lepszego czarodzieja. Zawsze miał plan. Osoba wybrana zapewne była sprytna, przebiegła albo silna magicznie. Na pewno był to ktoś z jej domu. Żaden szanujący się Gryfon nie pomógłby złym siłom. Nie licząc Glizdogona, którego Anna szczerze nie lubiła.

Popatrzyła na Snape'a, który wciąż milczał. Nie zamierzał nic powiedzieć? Jak miała kogoś chronić, nie znając nawet imienia tej osoby? Czy był ktoś równie przesiąknięty złem jak ona? Z pewnością nie. Zauważyłaby. Anna wiedziała, co się o niej mówi, jak bardzo jest nielubiana. Tylko teraz ta niechęć brała się ze strachu a nie pogardy. I nigdy jej to nie przeszkadzało. Chwaliła dzień, gdy przestała by ofiarą i została prześladowcą. Nie żałowała swoich decyzji. A tym bardziej przyłączenia do Śmierciożerców.

- Jutro. Spotkasz się z nim jutro w Hogsmead Pod Trzema Miotłami. Po obiedzie. Nie spóźnij się. Madame Rosmerta zarezerwowała jedną izbę na to spotkanie - tłumaczył spokojnie, a Anna czuła coraz większe podekscytowanie. - Aby wprowadziła cię do izby, powiesz, że przysyła cię Baba Jaga.

- Baba Jaga? - powtórzyła rozbawiona Anna. - Ta, co miała chatę na kurzej nóżce? Czy ta od piernikowej chaty? W sumie obie marnie skończyły, ach te pierwsze czarownice, ich okrucieństwo przeszło do historii. Wiedział pan, że mugole kiedyś kupowali ciasta z własnych dzieci? Ta od piernikowej chaty porywała je, a potem piekła. Jako że była piekarzem to...

Snape machnął różdżką przed zielonymi oczami dziewczyny.

- Milcz - warknął. - Nie interesują mnie historyczne fakty. Masz zadanie do wykonania.

- Nigdy nie zawodzę.

*  *  *

Hogsmead było małą wioską w pobliżu Hogwartu, do którego uczniowie mogli wychodzić w weekendy. Ale tylko za okazaniem podpisanej zgody rodzica lub opiekuna prawnego i dopiero na trzecim roku. Anna lubiła tę wioskę. Miodowe Krolestwo miało najlepsze czekoladowe ciasteczka, jakie kiedykolwiek w życiu jadła. W sklepie Zonka lubiła kupować gadżety, którymi mogłaby dokuczyć innym uczniom. Właśnie dlatego lubiła także bliźniaków Weasley'ów - Freda i George'a, którzy przed rzuceniem szkoły mieli całkiem niezły towar. Jednak pozostałej części rodziny, zwłaszcza Percy'ego, nie potrafiła zdzierżyć. Ile razy ją karał, buc jeden! Ron ją wkurzał, a Ginny? Od kiedy została członkiem drużyny Gryffindoru zaczęła się bardzo puszyć.

Weszła do Trzech Mioteł, uśmiechając się lekko, kiedy ciepłe powietrze połaskotało zarumienioną twarz. Zdecydowanie tu było cieplej, ale niestety i głośniej... Minęła stolik trzech Gryfonów. Gdzieś w tłumie nawet dopatrzyła się Slughorna, ale go zignorowała. Nie zamierzała się przyznawać do znajomości tego zgreda.

- Madame Rosmerta - odchrząknęła Anna - Baba Jaga mnie przysłała.

Kobieta, całkiem ładna, spojrzała na nią uważnie. Obejrzała ją od czubka głowy aż do stóp. Oceniała ją, ale nie zrobiło to wrażenia na Annie. Wiele osób to robiło, gdy pierwszy raz ją widziała. Rosmerta poprowadziła ją do izby w pobliżu zaplecza. Zapukała trzy razy w drzwi, a potem skinęła głową. Anna zrozumiała ten przekaz. Rozpięła kurtkę, wchodząc do środka. Izba była niewielka, ale czysta i... pusta.

Usiadła na stole, merdając wesoło nogami. Ona była punktualnie, ale człowiek Czarnego Pana się spóźniał. Czy Snape ją oszukał? Na pewno nie. Również był bardzo oddany Lordowi. Poczekała jeszcze z piętnaście minut, aż drzwi stanęły otworem. Jednak uśmiech zniknął z jej twarzy. Zamiast tego wykrzywił ją paskudny wyraz rozczarowania. Spodziewała się każdego. Naprawdę, każdego! Ale nie jego.

- No bez jaj - zaśmiała się - to ciebie wybrał Czarny Pan? To chyba jakieś żarty.

- Montilyet? Co ty tutaj robisz? - spytał chłopak, który zdębiał na jej widok. - Czekaj, ty... - Anna uniosła kąciki ust w kpiącym uśmiechu. A więc zaczął łączyć fakty? Nie był aż taki głupi. - Mu służysz?

Wzruszyła ramionami. Czas bycia dumną i obnoszenia się z tym, komu służy, minął. Nie żeby miała się komu chwalić, chyba, że chciała wylądować w Azkabanie.

- Niespodzianka, Malfoy...

- Nie potrzebuję twojej pomocy.

Dziewczyna parsknęła śmiechem, zakładając nogę na nogę. Kontrolowała sytuację.

- Biedny, chłopczyk, czy wiesz, na co się w ogóle piszesz? To nie zabawa w dręczenie szłam. Jesteś tego świadom?

- A co cię to obchodzi?

- Daj spokój, Dracusiu, tak mówi Greengrass albo Parkinson? Och, ale masz fanklub, prawie możesz konkurować z Potterem.

- Zamknij się - warknął Draco. - Wiedziałem, że przyjście tu to błąd. Wychodzę.

- Tam są drzwi - wskazała podbródkiem kierunek - jednakże wolałabym to przemyśleć. Chyba nie chcesz nikogo rozgniewać? - Cisza. - Tak właśnie sądziłam. Lepiej przyzwyczajaj się do mojej cudownej obecności, bo od teraz jesteśmy wspólnikami. Jesteśmy na siebie skazani.

Draco nic nie odpowiedział, ale naprawdę zaczynał żałować. Nikt nie zbliżał się do Montilyet, oprócz Notta. Ich nagła przyjaźń mogła wzbudzić sensację. W dodatku nie darzył sympatią dziewczyny. Była zbyt dzika, a za mało elegancka. Chociaż bywały takie chwile, że przestawała wyglądać jak usposobienie koszmaru, a wyglądała całkiem... Dziewczęco.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro