co robią nasi umarli [ANGST]
tak to troszczą się o nas
nasi umarli napominają przez sen
odnoszą zgubione pieniądze
starają się nam o posadę
szepczą numery losów
albo gdy tego nie mogą
stukają palcem w okno
a my im z wdzięczności wielkiej
wymyślamy nieśmiertelność
zaciszną jak norka myszy
co robią nasi umarli, Zbigniew Herbert
Dom był prawie normalny - tylko trochę zbyt cichy. Iwaizumi zauważył nawet, że kabel od telewizora spoczywał na ziemi, wypięty z kontaktu, jak gdyby urządzenie mogło się przypadkiem włączyć i zakłócić uświęconą ciszę.
Za to nie pachniał alkoholem - Kyoutani się nie rozpił. Nie znalazłoby się w nim śladu niczego niewłaściwego, nawet nieporządek nie miał tu miejsca. Przeciwnie, pomieszczenia nabrały sterylnego charakteru.
Zwłaszcza gabinet Yahaby. Gdy Iwaizumi otworzył drzwi doń, jego oczom ukazały się okryte białymi płachtami meble. Niby duchy - czy to przypominające o Shigeru, czy to straszące w jego imieniu.
Pomiędzy ich białością plątały się czarne worki, w które Kyoutani już dawno, w przypływie furii, upchnął wszystkie ruchomości należące do partnera.
Tuż po pogrzebie, zgadywałby Iwaizumi.
Wiedział, że wkrótce po obrzędzie Kentarou stracił wszelką odwagę, by zbliżać się do przedmiotów przypominających mu o zmarłym chłopaku. Bądź rozpoczynać temat.
Zdążył poważnie pożreć się i z Oikawą, i z samym Hajime.
Nie, nie spakował wszystkiego, stwierdził, uczyniwszy krok w głąb pomieszczenia. Na uplasowanym w kącie biurku - najmniej widocznym od wejścia obiekcie - spoczywała ramka ze zdjęciem dwóch absolwentów Aoby Jousai.
Choć ta równie dobrze mogłaby należeć do Kentarou, który pewnie i ją pieczołowicie usunął ze swoich oczu.
Była zakurzona. Iwaizumi przetarł ją rękawem i uśmiechnął się blado do nieobecnego Shigeru. Nie taką przyszłość wróżył swoim kouhaiom.
Nie takiej dla nich chcieli ich dumni niczym rodzice senpaie.
Jednak nie żałował, że poznał ten duet. Ani Shigeru, ani Kyoutaniego. Nie żałował, że byli dla niego ważni. Cieszył się, że właśnie - byli. Wolał to niźli nagi, obezwładniający żal za tym, co stracone.
Wyszedł na chwilę z pokoju, by bez pytania kogokolwiek o zdanie postawić ramkę w sypiali Kentarou; wyjątkowo nie odczuwał żadnych oporów, by zdecydować za niego. Kyoutani zajrzał do pokoju dziennego po chwili, przygotowawszy sobie i Iwaizumiemu herbatę. Również nie przerwał milczenia, podchodząc do ramki.
Trzymał ją pewien czas w dłoni, nim zdecydował się wydobyć z jej nieczułych ramion zdjęcie.
Hajime nie potrafił przewidzieć, czy blondyn ma zamiar rozedrzeć memento na strzępy, czy przycisnąć do serca; Kyoutani był oddzielony smutkiem niczym murem, i to nie od dziś.
Przycisnął do serca.
- Powinieneś pójść na jego grób, wiesz? - rzucił. Chciał przemówić surowo, lecz jego głos osłabł w obliczu żałoby.
- Pójdę - oświadczył Kyoutani krótko. I jakby pokornie.
Czarnowłosy skinął aprobująco głową. Wciąż wpatrywał się w swego kouhaia, aż zaczęło go ogarniać to dziwne uczucie, że zaraża się rozpaczą - że jeszcze chwila bezruchu i bezczynności, a on też może na zbyt długo zaplątać się w rozpaczanie nad zbyt młodą śmiercią.
Nie brakowało mu dużo. Jego serce również leżało w strzępach przy czyimś zimnym nagrobku.
Odwrócił się czym prędzej i ruszył z powrotem do pokoju zmarłego, by zająć się czekającą ich katorgą. Dłoń drżała mu nieco, kiedy rozpruwał jeden z worków. Pociągnął cicho nosem i sięgał właśnie po zawartość, z którą po roku wypadało zrobić porządek.
Dłonie Kyoutaniego były szybsze. Poderwały spoczywającą na samym szczycie stery konfekcji bluzę.
Iwaizumi nie znał dokładnej historii tego artykuły. Nie wiedział, że była tą ostatnią, tą, którą Yahaba zdjął zrzucił z siebie w pewien sądny dzień i którą już Kyoutani zabrał z miejsca, gdzie została upuszczona. Opuszczona.
Kentarou natomiast pamiętał to zbyt dobrze i dlatego też wpatrywał się bluzę jasnymi, ba, błyszczącymi przez łzy oczami, nim zebrał się na odwagę i przycisnął twarz do cennego materiału.
- Myślisz, że mogę...? - zaczął z wahaniem, ale wkrótce przerwał i widocznie zadecydował na własną rękę.
I wsunął na siebie ubranie, starannie zapinając zamek błyskawiczny aż pod szyję. Potem odetchnął głęboko; ni to z potrzeby uspokojenia się, ni to dla zapachu, który czaił się nadal w dawnej własności.
Coś się zmieniło w ekspresji Kyoutaniego.
Iwaizumi pomyślał, że może to być rezolucja. Czekał w bezruchu, przeczuwając, że młodszy mężczyzna coś powie.
- Dokończymy to później - oświadczył cicho Kentarou.
W pierwszym odruchu Iwaizumi zmarszczył brwi pytająco. Prędko jednakże zrozumiał, że się nie porozumieją.
Kyoutaniego już nie było tu myślami. Zaraz zresztą ubrał się w pośpiechu, zostawiając bruneta samego w mieszkaniu.
Iwaizumi tylko nieśmiało zajrzał do paru następnych worków, acz nie czuł się zbyt dobrze, przeglądając je bez asysty ich obecnego spadkobiercy. Usiadł więc w kuchni i powoli sączył herbatę, przyzwalając sobie na wspomnienia.
Kyoutani nie wracał. Ale Iwaizumi był nad wyraz domyślny - i wyrozumiały. Zdawało mu się, że wie, gdzie udał się jego młodszy kolega. A doskonale zdawał sobie sprawę, ile czasu potrzeba na pojednanie i przeprosiny.
Rozpadało się, a on nie potrafił zebrać się, by upomnieć Kyoutaniego, że nie powinien wystawiać się na paskudne warunki pogodowe.
Wreszcie blondyn wrócił. Zmęczony - i pozornie spokojniejszy.
- Jak było? - zapytał cicho Iwaizumi.
- Jest zadbany - wymamrotał Kyoutani.
- Dbamy. Ja, Oikawa. - Hajime wzruszył lekko ramionami; uchodziło to wjego oczach za proste oraz normalne. Byli to winni, zwłaszcza że rodzice wyparli się homoseksualnego syna. Bo znali, długo utrzymywali kontakty. Bo był da nich ważnym przyjacielem.
Nie zadawał pytań. Czekał, co usłyszy bez tego.
- Nie wiem, w co wierzę - zaczął cicho Kyoutani. - Więc nie wiem, czy słyszy. Ale przeprosiłem, że nie zajrzałem ani razu. I obiecałem, że od teraz już będę.
Hajime w milczeniu skinął głową.
- Nie mogę żałować, że go znałem. Cieszę się, że go miałem. Cholernie się cieszę. - Kentarou przysunął zaciśniętą w pięść dłoń do twarzy. Usiłował nieporadnie otrzeć łzy. Zarazem jego usta układały się w bolesny, ale szczery uśmiech. - Tęsknię za nim, cholernie tęsknię. Ale dał mi dużo siły. Cholernie dużo dobra. To nadal jest tak wspaniałe, że kiedykolwiek mogłem go mieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro