Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

„Now I'm dealing with these boys
When I really need a man,
Who can do it like I can"



Little Mix - Love me like you 









Po wtorkowej nocy, którą zarwałam na pisanie, pisząc łącznie osiem nowych rozdziałów mojego tajnego opowiadania z szuflady, zachowywałam się w szkole jak zombie na głodzie snu, ale było warto, ponieważ dawno nie wyszedł mi tak dobry tekst, jak tamten, a same dialogi były po prostu cudowne.

Niestety życie pseudo pisarza zawsze było trudne i ludzie wokół go nie rozumieli.

— Iris? — Camila pstryknęła mi przed oczami palcami. — Naprawdę kilka dni temu już cię prosiłam, żebyś przestała pisać w tygodniu. — jęknęła.

— Przepraszam, ale noc wyzwala we mnie wenę. — wzruszyłam ramionami. — Nie wiem, o co ci chodzi, przecież sprawdzian z chemii napisałam na bardzo dobrą ocenę.

— Mówię do ciebie od pięciu minut, a ty gapisz się w kanapki i nie reagujesz. — wywróciła oczami. — Pytałam, czy pomożesz mi wybrać kolory na bal.

— Organizujesz dyniówkę? — ziewnęłam długo.

— Bal jesienny, przestań to nazywać dyniówką! — pacnęła mnie w ramię. Mi kojarzył się on z ciastem dyniowym, które zawsze tam było obecne, stąd ta nazwa.

— Skoro to bal jesienny, to niech w tym roku będzie rzeczywiście jesienny. — zasugerowałam. — Ostatnie były smutno szare, białe, czarne i tak dalej... — znowu ziewnęłam. — Pomarańcze, żółcie, czerwienie...

— To jesienne kolory, masz rację, to będzie strzał w dziesiątkę! — ucieszyła się i zapisała coś w swoim zeszycie. — Laska, na Boga, może sobie odpuść tę matematykę, i tak jest ostatnia, idź się wyśpij.

— Dobry pomysł, ale moi rodzice nie będą zadowoleni. — cmoknęłam z dezaprobatą. — Ile jeszcze tej przerwy?

— To obiadowa. — zamrugała. — Minęło jakieś dziesięć minut, a trwa czterdzieści pięć, Iris.

— O Boże... — położyłam się na stole i zamknęłam oczy.

— Spoko, obudzę cię. — poklepała mnie po głowie.

— A co ona taka śpiąca? — usłyszałam głos Harvey'ego. Czy oni od teraz będą tutaj siadać zawsze?

— Iris oddaje się swojej miłości na dwieście procent, oczywiście kosztem zdrowia i samopoczucia. — wyjaśniła moja przyjaciółka.

— Pamiętam, jak pisałem kiedyś nuty całą noc i też tak wyglądałem. — skomentował Lucian.

— A ja mam pytanie w zasadzie, da się jakoś wcześniej zapisać na bal? — zapytał Aaron.

— Nie ma mowy, żadnych ulg, zapisy tylko w wyznaczonym terminie, miejsc nie braknie, spokojnie. — odparła Camila pewnie.

— Czy w tym roku też będzie z tego dyniówka? — parsknęłam śmiechem na to określenie i poczułam pewną satysfakcję z tego, że nie tylko ja to tak nazywałam. Plus dla ciebie, Mathias.

— Dlaczego ludzie mówią na bal dyniówka? — Camila była zirytowana.

— Gdyby nie to, że każde jedzenie i ciasto od dyrekcji nie było z dynią, być może nie dostałoby takiego miana. — wyjaśnił.

— Ugh, nieważne. — byłam pewna, że potrząsnęła głową. — Mam nadzieję, że zgodzicie się na propozycję od organizatorów, mam na myśli wasze wystąpienie.

— Jeżeli będę mógł spędzić cały bal na scenie, albo za nią, to wchodzę w to butami, rękami, głową i wszystkim, co mam. — stwierdził Caspian.

— Będziecie mieli przerwy na jedzenie i picie oczywiście, a na nich róbcie co chcecie.

— No to chyba sprawa jest jasna? — zaśmiał się Harvey. — Oczywiście, że się zgadzamy.

— Macie już pary? — zagadnął Lucian, kompletnie znikąd.

— Do balu jeszcze miesiąc, mam nadzieję, że mnie ktoś zaprosi. — powiedziała Camila, mając na myśli zapewne Aarona.

— Ja i para? Nie potrzebuję jej, wystarczy mi mojego ego. — oświadczył Mathias.

— Chyba tak. — usłyszałam od Harvey'ego.

— Ja nie mam... — powiedział smutno jednocześnie Lucian I Aaron. — Caspian?

— Mam.

— Co?! — krzyknęli wszyscy chórem.

— Od zawsze chodzę na bale z Dianą, co za głupie pytanie, czy mam parę?

— Stary, mówimy o dziewczynach z krwi i kości, nie o gitarach! — uśmiechnęłam się pod nosem.

— Shepherd? Idziesz z kimś? — zapytała prześmiewczo Camila. Podniosłam głowę, przetarłam oczy, nic nie widziałam nawet, bo okulary leżały obok moich kanapek.

— Mhm. — prychnęłam. — Z ciastem dyniowym. — w akompaniamencie śmiechów, wróciłam do poprzedniej pozycji.

— Dobry plan, też tak chyba zrobię. — stwierdził Lucian. — Tym czasem chodź, bałwanie, mamy fizykę do zaliczenia. — poczułam, że miejsce obok mnie się zwalnia, co wskazywało na to, że Harvey także sobie poszedł.

— Jak w tym roku z wystrojem? — nie sądziłam, że Aarona będzie interesował ten temat.

— Jesienne kolory, będzie żywo.

— O! No nareszcie, ileż można... — narzekał Mat. — Zasugerowałbym jeszcze... — dalej nie słuchałam. Myślałam tylko i wyłącznie o spaniu.

— Normalnie emanujesz energią życiową, aż chce mi się wszystkiego. — zwrócił się do mnie Caspian. — Zawsze masz tak pobrudzoną łapkę, czy to efekt nocnego obcowania z pasją?

— Hmm? — znowu się podniosłam. Czułam się jak kret. Caspian siedział naprzeciw mnie, bo Camila wdała się w dyskusję z chłopakami. Spojrzałam na lewą dłoń i skumałam, o co chodzi. — Jestem leworęczna, a atrament nie schnie tak szybko. Zresztą, długopis też budzi.

— Witam w takim razie w klubie mańkutów. — puścił do mnie perskie oczko. Chyba. Wymacałam okulary i założyłam je na nos.

— Jezu, ile ludzi... — stwierdziłam, rozglądając się po stołówce.

— Przeważnie jest ich tak dużo, ale pewnie nie zwracasz uwagi, bo nie masz w zwyczaju spać na przerwie obiadowej.

— No nie, na spanie zostawiam historię, niestety dzisiaj nie mam. — zaśmiał się na moje słowa. — Mam dziwne pytanie.

— Jestem dziwny, więc nie uznaje dziwnych pytań, są dla mnie normalne. W końcu jem hawajską i sernik z rodzynkami.

— Czy Harvey pisze piórem? — zdziwił się.

— Faktycznie dziwne pytanie, ale tak, Harvey pisze piórem, a co? — wyglądał na zaciekawionego. Otworzyłam usta, bo to był kolejny dowód na to, że to on był moim współautorem, co mnie jednocześnie przerażało i fascynowało.

— Nie, nic... — pokręciłam głową. Cam miała rację, jednak była w tym dobra...

— Jakieś jeszcze pytania odnośnie mojego kuzyna? Znam go od podszewki, pomogę w razie czego. — zaoferował się.

— Nie, dziękuję. — uśmiechnęłam się szeroko, bo bawiła mnie ta sytuacja.

— W takim razie to była informacja na przyszłość. — dodał. — Powinnaś częściej się tak uśmiechać. — obrysował palcem swoje usta.

— Ponieważ mam piękny uśmiech? — uniosłam brew.

— To też, ale chodzi mi o twoje piękne zęby. Może jak inni je zobaczą, to zaczną dbać o swoje. Wiesz, zazdrość tak działa.

— Dopiszę ten komplement do listy komplementów z twoim imieniem.

— Tworzysz takie listy? Mam się czuć zaszczycony?

— Możesz, bo to pierwszy komplement na niej. — pokazałam mu kciuk w górę, a on odchylił się na krześle i spojrzał na mnie spod rzęs.

— Co z resztą? — założył ręce na krzyż.

— Nie były warte upamiętnienia, zbyt pospolite. — machinalnie machnęłam dłonią.

— Zawsze zlewasz pospolite komplementy?

— Nie mają dla mnie znaczenia. — odparłam cicho. — Może dlatego, że nigdy nie słyszałam ich wypowiedzianych w taki sposób, jaki wywarł by wrażenie na tak wymagającej mnie.

— Może jednak nie słyszałaś ich nigdy szczerych. — zasugerował.

— Słyszałam, od tej pani. — wskazałam brodą na Camil, która pokazywała coś na telefonie chłopakom. — Od rodziców.

— Iris. — opierał teraz twarz na dłoniach, ręce trzymając zgięte w łokciach na stole. — Chodzi mi o słowa powiedziane patrząc w oczy, tak jak ja teraz patrzę w twoje, o słowa wyszeptane lub wykrzyczane w emocjach zachwytu, smutku, złości, czy jakichkolwiek innych, słowa, które sprawiłby, że przeszły by cię dreszcze, nie od przyjaciółki, nie mamy czy taty, a od osoby, którą potencjalnie darzysz uczuciem. — wyjaśnił, a ja zdumiona patrzyłam na niego.

— Cóż, nie przypominam sobie, żebym coś takiego przeżyła... — przyznałam.

— Kochałaś Josha. — przypomniał mi. — Nigdy nie powiedział ci, że jesteś piękna?

— Nigdy wprost. — przygryzłam wargi. — Nie mi. — miałam w głowie wszystkie rozmowy z Samem, który mówił mi, że Josh pochwalił moją urodę, ale osobiście nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, jednak do tej pory się nad tym nie zastanawiałam.

— W takim razie jest idiotą. — wzruszył ramionami. — Ale to tylko moje skromne zdanie, lubię pieprzyć głupoty, nie musisz mnie słuchać. — podrapał się w tył głowy.

— Nie, masz rację. — westchnęłam. — Byłam z idiotą. Nieważne, czuję się jak ofiara. — bawiłam się rękawem.

— Jak na ofiarę, to dobrze sobie radzisz. — odpowiedział. — Takim sposobem zabrałem ci całą przerwę i nie mogłaś spać, wybacz. — spojrzał na zegarek.

— Nic nie szkodzi, przynajmniej mnie rozbudziłeś na matmę. — spakowałam swoje rzeczy.

— CZERWONY OBRUS?! Chyba oszalałeś... — krzyknęła Camila, patrząc na Mathiasa. — Och, chodźmy na matmę, bo dostanę na łeb. — powiedziała do mnie, a ja pożegnałam chłopców uśmiechem.





* * *





Wieczorem musiałam udać się do naszego lokalnego baru mlecznego, ponieważ Camila bez mojej wiedzy, wkręciła mnie na podwójną randkę, ona, ja, Aaron i Harvey.

Naprawdę byłam bardzo szczęśliwa, aż kipiałam radością, tryskałam szczęściem, marzyłam o tym w tym dniu, kiedy ochotę miałam na solidne spanko.

— Zabiję cię. — szepnęłam do Camili, kiedy siedzieliśmy już wszyscy przy naszym stoliku. Ja ze swoimi lodami pistacjowymi, Camila z naleśnikami z sosem truskawkowym, Aaron z frytkami i burgerem, a Harvey ograniczył się do kawy.

— Wtedy po prostu wskoczyłam do wody, a Iris zaczęła panikować, że kot nie przeżyje. — Camil opowiadała naszą dziecięcą historię, kiedy ratowałyśmy małego kotka, który wpadł do oczka wodnego u niej w ogrodzie.

— Bohaterka kociąt. — stwierdził Aaron. Dłubałam w lodach niczym mała dziecko w brokułach, jakoś nie miałam ochoty ich jeść.

— Takie niedobre? — zapytał Harvey, a następnie palcem musnął lody i spróbował. — Według mnie pyszne.

— Bo są pyszne, ale się dzisiaj z nimi pokłóciłam. — jęknęłam.

— Może nie chcą wejść, bo się blokujesz. — zabrał mi łyżkę, nabrał trochę i podsunął pod usta. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

— Nie musisz mnie karmić, jestem zdolna do samodzielnego jedzenia. — rzuciłam z ironią.

— Zgadza się, ale chyba nie masz siły sama jeść, Iris. — pokręcił głową i przysunął łyżkę jeszcze bliżej. Naburmuszona zjadłam lody i ku mojemu zdziwieniu, jednak miałam na nie ochotę. Harvey nabrał kolejną porcję i takim sposobem zjadłam cały pucharek.

— Widzisz, nie ma co się rozlewać. — uśmiechnął się.

— Co powiedziałeś? — wbiło mnie w siedzenie.

— W sensie, że smucić. — dodał pośpiesznie.

— Tak, wiem, ale nazwałeś to...

— Mamy ochotę się przejść, idziecie z nami, czy...? — przerwał nam Aaron. Wolałabym iść z nimi, ale nie chciałam im przeszkadzać i byłam świadoma tego, że podwójna randka skończy się na rozłamie, dlatego odparłam:

— Zostaniemy.

Harvey był wyraźnie zadowolony tą decyzją, myśląc zapewne, że zrobiłam to ze względu na niego, a nie moją przyjaciółkę, co było smutne, bardzo smutne, aczkolwiek nie mogłam nic poradzić na to, że bardziej fascynowała mnie osoba z kartki, niż...

A może on nią był?

Chciałam mieć pewność, ale nie mogłam go przecież po prostu zapytać. Nie w tamtym momencie.

— A więc, wiem, że trudno mi konkurować z ciastem dyniowym, ale czy może jednak rozważyłabyś pójście na bal ze mną? — zaproponował. — Oczywiście nie oczekuję odpowiedzi od razu, zrobisz to w odpowiednim dla ciebie czasie, ja zaczekam.

Dzięki Bogu.

Nie byłam pewna, czy zgadzanie się lub odmawianie wtedy byłoby dobre. Tym bardziej, że nie miałam pojęcia, co zrobić.

— Pogadam z ciastem i dam ci znać. — zaśmiałam się razem z nim.

— O czym piszesz? Tymi nocami, wiesz. — analizował moją twarz, jakby patrzył na mnie ostatni raz i to było dziwne.

— Tworzę fantasy, własne uniwersum, skupiające się na magii, a tak poza tym, zwykłe historie dwojga ludzi, którzy się w sobie zakochują, lub nie zakochują. — wzruszyłam ramionami. — Każdy tekst musi mieć romantyczny wątek, nie przeżyję bez tego, kocham pisać o miłości, po prostu uwielbiam. Stąd takie nieprzespane noce.

— Oj, dobrze to znam, za dobrze. — westchnął. — Muszę przestać tworzyć teksty po nocach i wtedy, kiedy powinienem się skupić na czymś innym. — wyznał.

— Na czymś innym? — to była moja szansa.

— Na przykład na lekcjach. — powiedział przez śmiech, a ja prawie zgięłam łyżkę dłonią. — Niewskazane, nie wiem, co się potem dzieje.

— Wena ma gdzieś to, co aktualnie robisz. — stwierdziłam. — Gdyby przychodziła na zawołanie, życie byłoby zbyt proste.

— Masz rację, aczkolwiek czasami zdarza się, że coś lub ktoś nieświadomie nas inspiruje i wena jakoś się pojawia. — zauważył. Być może on nie wiedział, że to ja piszę z nim tekst?

— Ktoś? — szepnęłam.

— Czasami Iris, nie zdajesz sobie nawet sprawy, że możesz być dla kogoś inspiracją. — i tym zdaniem zakończyliśmy rozmowę na ten temat, bo później przeszliśmy do mało istotnych spraw, które były luźne i bezstresowe.

Tak minął mi miły wieczór na ostatkach sił z Harvy'm, chłopakiem, który być może miał stać się kimś więcej, niż kolegą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro