Rozdział 6
„Now I'm dealing with these boys
When I really need a man,
Who can do it like I can"
Little Mix - Love me like you
Po wtorkowej nocy, którą zarwałam na pisanie, pisząc łącznie osiem nowych rozdziałów mojego tajnego opowiadania z szuflady, zachowywałam się w szkole jak zombie na głodzie snu, ale było warto, ponieważ dawno nie wyszedł mi tak dobry tekst, jak tamten, a same dialogi były po prostu cudowne.
Niestety życie pseudo pisarza zawsze było trudne i ludzie wokół go nie rozumieli.
— Iris? — Camila pstryknęła mi przed oczami palcami. — Naprawdę kilka dni temu już cię prosiłam, żebyś przestała pisać w tygodniu. — jęknęła.
— Przepraszam, ale noc wyzwala we mnie wenę. — wzruszyłam ramionami. — Nie wiem, o co ci chodzi, przecież sprawdzian z chemii napisałam na bardzo dobrą ocenę.
— Mówię do ciebie od pięciu minut, a ty gapisz się w kanapki i nie reagujesz. — wywróciła oczami. — Pytałam, czy pomożesz mi wybrać kolory na bal.
— Organizujesz dyniówkę? — ziewnęłam długo.
— Bal jesienny, przestań to nazywać dyniówką! — pacnęła mnie w ramię. Mi kojarzył się on z ciastem dyniowym, które zawsze tam było obecne, stąd ta nazwa.
— Skoro to bal jesienny, to niech w tym roku będzie rzeczywiście jesienny. — zasugerowałam. — Ostatnie były smutno szare, białe, czarne i tak dalej... — znowu ziewnęłam. — Pomarańcze, żółcie, czerwienie...
— To jesienne kolory, masz rację, to będzie strzał w dziesiątkę! — ucieszyła się i zapisała coś w swoim zeszycie. — Laska, na Boga, może sobie odpuść tę matematykę, i tak jest ostatnia, idź się wyśpij.
— Dobry pomysł, ale moi rodzice nie będą zadowoleni. — cmoknęłam z dezaprobatą. — Ile jeszcze tej przerwy?
— To obiadowa. — zamrugała. — Minęło jakieś dziesięć minut, a trwa czterdzieści pięć, Iris.
— O Boże... — położyłam się na stole i zamknęłam oczy.
— Spoko, obudzę cię. — poklepała mnie po głowie.
— A co ona taka śpiąca? — usłyszałam głos Harvey'ego. Czy oni od teraz będą tutaj siadać zawsze?
— Iris oddaje się swojej miłości na dwieście procent, oczywiście kosztem zdrowia i samopoczucia. — wyjaśniła moja przyjaciółka.
— Pamiętam, jak pisałem kiedyś nuty całą noc i też tak wyglądałem. — skomentował Lucian.
— A ja mam pytanie w zasadzie, da się jakoś wcześniej zapisać na bal? — zapytał Aaron.
— Nie ma mowy, żadnych ulg, zapisy tylko w wyznaczonym terminie, miejsc nie braknie, spokojnie. — odparła Camila pewnie.
— Czy w tym roku też będzie z tego dyniówka? — parsknęłam śmiechem na to określenie i poczułam pewną satysfakcję z tego, że nie tylko ja to tak nazywałam. Plus dla ciebie, Mathias.
— Dlaczego ludzie mówią na bal dyniówka? — Camila była zirytowana.
— Gdyby nie to, że każde jedzenie i ciasto od dyrekcji nie było z dynią, być może nie dostałoby takiego miana. — wyjaśnił.
— Ugh, nieważne. — byłam pewna, że potrząsnęła głową. — Mam nadzieję, że zgodzicie się na propozycję od organizatorów, mam na myśli wasze wystąpienie.
— Jeżeli będę mógł spędzić cały bal na scenie, albo za nią, to wchodzę w to butami, rękami, głową i wszystkim, co mam. — stwierdził Caspian.
— Będziecie mieli przerwy na jedzenie i picie oczywiście, a na nich róbcie co chcecie.
— No to chyba sprawa jest jasna? — zaśmiał się Harvey. — Oczywiście, że się zgadzamy.
— Macie już pary? — zagadnął Lucian, kompletnie znikąd.
— Do balu jeszcze miesiąc, mam nadzieję, że mnie ktoś zaprosi. — powiedziała Camila, mając na myśli zapewne Aarona.
— Ja i para? Nie potrzebuję jej, wystarczy mi mojego ego. — oświadczył Mathias.
— Chyba tak. — usłyszałam od Harvey'ego.
— Ja nie mam... — powiedział smutno jednocześnie Lucian I Aaron. — Caspian?
— Mam.
— Co?! — krzyknęli wszyscy chórem.
— Od zawsze chodzę na bale z Dianą, co za głupie pytanie, czy mam parę?
— Stary, mówimy o dziewczynach z krwi i kości, nie o gitarach! — uśmiechnęłam się pod nosem.
— Shepherd? Idziesz z kimś? — zapytała prześmiewczo Camila. Podniosłam głowę, przetarłam oczy, nic nie widziałam nawet, bo okulary leżały obok moich kanapek.
— Mhm. — prychnęłam. — Z ciastem dyniowym. — w akompaniamencie śmiechów, wróciłam do poprzedniej pozycji.
— Dobry plan, też tak chyba zrobię. — stwierdził Lucian. — Tym czasem chodź, bałwanie, mamy fizykę do zaliczenia. — poczułam, że miejsce obok mnie się zwalnia, co wskazywało na to, że Harvey także sobie poszedł.
— Jak w tym roku z wystrojem? — nie sądziłam, że Aarona będzie interesował ten temat.
— Jesienne kolory, będzie żywo.
— O! No nareszcie, ileż można... — narzekał Mat. — Zasugerowałbym jeszcze... — dalej nie słuchałam. Myślałam tylko i wyłącznie o spaniu.
— Normalnie emanujesz energią życiową, aż chce mi się wszystkiego. — zwrócił się do mnie Caspian. — Zawsze masz tak pobrudzoną łapkę, czy to efekt nocnego obcowania z pasją?
— Hmm? — znowu się podniosłam. Czułam się jak kret. Caspian siedział naprzeciw mnie, bo Camila wdała się w dyskusję z chłopakami. Spojrzałam na lewą dłoń i skumałam, o co chodzi. — Jestem leworęczna, a atrament nie schnie tak szybko. Zresztą, długopis też budzi.
— Witam w takim razie w klubie mańkutów. — puścił do mnie perskie oczko. Chyba. Wymacałam okulary i założyłam je na nos.
— Jezu, ile ludzi... — stwierdziłam, rozglądając się po stołówce.
— Przeważnie jest ich tak dużo, ale pewnie nie zwracasz uwagi, bo nie masz w zwyczaju spać na przerwie obiadowej.
— No nie, na spanie zostawiam historię, niestety dzisiaj nie mam. — zaśmiał się na moje słowa. — Mam dziwne pytanie.
— Jestem dziwny, więc nie uznaje dziwnych pytań, są dla mnie normalne. W końcu jem hawajską i sernik z rodzynkami.
— Czy Harvey pisze piórem? — zdziwił się.
— Faktycznie dziwne pytanie, ale tak, Harvey pisze piórem, a co? — wyglądał na zaciekawionego. Otworzyłam usta, bo to był kolejny dowód na to, że to on był moim współautorem, co mnie jednocześnie przerażało i fascynowało.
— Nie, nic... — pokręciłam głową. Cam miała rację, jednak była w tym dobra...
— Jakieś jeszcze pytania odnośnie mojego kuzyna? Znam go od podszewki, pomogę w razie czego. — zaoferował się.
— Nie, dziękuję. — uśmiechnęłam się szeroko, bo bawiła mnie ta sytuacja.
— W takim razie to była informacja na przyszłość. — dodał. — Powinnaś częściej się tak uśmiechać. — obrysował palcem swoje usta.
— Ponieważ mam piękny uśmiech? — uniosłam brew.
— To też, ale chodzi mi o twoje piękne zęby. Może jak inni je zobaczą, to zaczną dbać o swoje. Wiesz, zazdrość tak działa.
— Dopiszę ten komplement do listy komplementów z twoim imieniem.
— Tworzysz takie listy? Mam się czuć zaszczycony?
— Możesz, bo to pierwszy komplement na niej. — pokazałam mu kciuk w górę, a on odchylił się na krześle i spojrzał na mnie spod rzęs.
— Co z resztą? — założył ręce na krzyż.
— Nie były warte upamiętnienia, zbyt pospolite. — machinalnie machnęłam dłonią.
— Zawsze zlewasz pospolite komplementy?
— Nie mają dla mnie znaczenia. — odparłam cicho. — Może dlatego, że nigdy nie słyszałam ich wypowiedzianych w taki sposób, jaki wywarł by wrażenie na tak wymagającej mnie.
— Może jednak nie słyszałaś ich nigdy szczerych. — zasugerował.
— Słyszałam, od tej pani. — wskazałam brodą na Camil, która pokazywała coś na telefonie chłopakom. — Od rodziców.
— Iris. — opierał teraz twarz na dłoniach, ręce trzymając zgięte w łokciach na stole. — Chodzi mi o słowa powiedziane patrząc w oczy, tak jak ja teraz patrzę w twoje, o słowa wyszeptane lub wykrzyczane w emocjach zachwytu, smutku, złości, czy jakichkolwiek innych, słowa, które sprawiłby, że przeszły by cię dreszcze, nie od przyjaciółki, nie mamy czy taty, a od osoby, którą potencjalnie darzysz uczuciem. — wyjaśnił, a ja zdumiona patrzyłam na niego.
— Cóż, nie przypominam sobie, żebym coś takiego przeżyła... — przyznałam.
— Kochałaś Josha. — przypomniał mi. — Nigdy nie powiedział ci, że jesteś piękna?
— Nigdy wprost. — przygryzłam wargi. — Nie mi. — miałam w głowie wszystkie rozmowy z Samem, który mówił mi, że Josh pochwalił moją urodę, ale osobiście nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, jednak do tej pory się nad tym nie zastanawiałam.
— W takim razie jest idiotą. — wzruszył ramionami. — Ale to tylko moje skromne zdanie, lubię pieprzyć głupoty, nie musisz mnie słuchać. — podrapał się w tył głowy.
— Nie, masz rację. — westchnęłam. — Byłam z idiotą. Nieważne, czuję się jak ofiara. — bawiłam się rękawem.
— Jak na ofiarę, to dobrze sobie radzisz. — odpowiedział. — Takim sposobem zabrałem ci całą przerwę i nie mogłaś spać, wybacz. — spojrzał na zegarek.
— Nic nie szkodzi, przynajmniej mnie rozbudziłeś na matmę. — spakowałam swoje rzeczy.
— CZERWONY OBRUS?! Chyba oszalałeś... — krzyknęła Camila, patrząc na Mathiasa. — Och, chodźmy na matmę, bo dostanę na łeb. — powiedziała do mnie, a ja pożegnałam chłopców uśmiechem.
* * *
Wieczorem musiałam udać się do naszego lokalnego baru mlecznego, ponieważ Camila bez mojej wiedzy, wkręciła mnie na podwójną randkę, ona, ja, Aaron i Harvey.
Naprawdę byłam bardzo szczęśliwa, aż kipiałam radością, tryskałam szczęściem, marzyłam o tym w tym dniu, kiedy ochotę miałam na solidne spanko.
— Zabiję cię. — szepnęłam do Camili, kiedy siedzieliśmy już wszyscy przy naszym stoliku. Ja ze swoimi lodami pistacjowymi, Camila z naleśnikami z sosem truskawkowym, Aaron z frytkami i burgerem, a Harvey ograniczył się do kawy.
— Wtedy po prostu wskoczyłam do wody, a Iris zaczęła panikować, że kot nie przeżyje. — Camil opowiadała naszą dziecięcą historię, kiedy ratowałyśmy małego kotka, który wpadł do oczka wodnego u niej w ogrodzie.
— Bohaterka kociąt. — stwierdził Aaron. Dłubałam w lodach niczym mała dziecko w brokułach, jakoś nie miałam ochoty ich jeść.
— Takie niedobre? — zapytał Harvey, a następnie palcem musnął lody i spróbował. — Według mnie pyszne.
— Bo są pyszne, ale się dzisiaj z nimi pokłóciłam. — jęknęłam.
— Może nie chcą wejść, bo się blokujesz. — zabrał mi łyżkę, nabrał trochę i podsunął pod usta. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Nie musisz mnie karmić, jestem zdolna do samodzielnego jedzenia. — rzuciłam z ironią.
— Zgadza się, ale chyba nie masz siły sama jeść, Iris. — pokręcił głową i przysunął łyżkę jeszcze bliżej. Naburmuszona zjadłam lody i ku mojemu zdziwieniu, jednak miałam na nie ochotę. Harvey nabrał kolejną porcję i takim sposobem zjadłam cały pucharek.
— Widzisz, nie ma co się rozlewać. — uśmiechnął się.
— Co powiedziałeś? — wbiło mnie w siedzenie.
— W sensie, że smucić. — dodał pośpiesznie.
— Tak, wiem, ale nazwałeś to...
— Mamy ochotę się przejść, idziecie z nami, czy...? — przerwał nam Aaron. Wolałabym iść z nimi, ale nie chciałam im przeszkadzać i byłam świadoma tego, że podwójna randka skończy się na rozłamie, dlatego odparłam:
— Zostaniemy.
Harvey był wyraźnie zadowolony tą decyzją, myśląc zapewne, że zrobiłam to ze względu na niego, a nie moją przyjaciółkę, co było smutne, bardzo smutne, aczkolwiek nie mogłam nic poradzić na to, że bardziej fascynowała mnie osoba z kartki, niż...
A może on nią był?
Chciałam mieć pewność, ale nie mogłam go przecież po prostu zapytać. Nie w tamtym momencie.
— A więc, wiem, że trudno mi konkurować z ciastem dyniowym, ale czy może jednak rozważyłabyś pójście na bal ze mną? — zaproponował. — Oczywiście nie oczekuję odpowiedzi od razu, zrobisz to w odpowiednim dla ciebie czasie, ja zaczekam.
Dzięki Bogu.
Nie byłam pewna, czy zgadzanie się lub odmawianie wtedy byłoby dobre. Tym bardziej, że nie miałam pojęcia, co zrobić.
— Pogadam z ciastem i dam ci znać. — zaśmiałam się razem z nim.
— O czym piszesz? Tymi nocami, wiesz. — analizował moją twarz, jakby patrzył na mnie ostatni raz i to było dziwne.
— Tworzę fantasy, własne uniwersum, skupiające się na magii, a tak poza tym, zwykłe historie dwojga ludzi, którzy się w sobie zakochują, lub nie zakochują. — wzruszyłam ramionami. — Każdy tekst musi mieć romantyczny wątek, nie przeżyję bez tego, kocham pisać o miłości, po prostu uwielbiam. Stąd takie nieprzespane noce.
— Oj, dobrze to znam, za dobrze. — westchnął. — Muszę przestać tworzyć teksty po nocach i wtedy, kiedy powinienem się skupić na czymś innym. — wyznał.
— Na czymś innym? — to była moja szansa.
— Na przykład na lekcjach. — powiedział przez śmiech, a ja prawie zgięłam łyżkę dłonią. — Niewskazane, nie wiem, co się potem dzieje.
— Wena ma gdzieś to, co aktualnie robisz. — stwierdziłam. — Gdyby przychodziła na zawołanie, życie byłoby zbyt proste.
— Masz rację, aczkolwiek czasami zdarza się, że coś lub ktoś nieświadomie nas inspiruje i wena jakoś się pojawia. — zauważył. Być może on nie wiedział, że to ja piszę z nim tekst?
— Ktoś? — szepnęłam.
— Czasami Iris, nie zdajesz sobie nawet sprawy, że możesz być dla kogoś inspiracją. — i tym zdaniem zakończyliśmy rozmowę na ten temat, bo później przeszliśmy do mało istotnych spraw, które były luźne i bezstresowe.
Tak minął mi miły wieczór na ostatkach sił z Harvy'm, chłopakiem, który być może miał stać się kimś więcej, niż kolegą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro