Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

„What if I'm down?
What if I'm out?
What if I'm someone you won't talk about?
I'm falling again, I'm falling again, I'm falling"


Harry Styles - Falling







Dłonią wygładzałam czarną sukienkę z długimi rękawami, która miała zostać rzucona na pożarcie farbom fluorescencyjnym, podczas gdy moja mama kręciła mi włosy.

Nie mogłam powiedzieć, że się nie bałam, bo tak naprawdę byłam przerażona spotkaniem z Caspianem, a nawet z Abbey. Przez to wszystko pociły mi się ręce.

— Dobrze, że to naprzeciw. Mogę mieć na was oko. — do pokoju wszedł tata i uśmiechnął się szeroko.

— Och, chyba nie będziesz podglądał nas przez te swoją lornetkę? — zażartowałam.

— Jaką lornetkę? — zaśmiałam się z mamą. Wzięłam głęboki oddech przed tym, jak zgarnęłam srebrną torebkę, spojrzałam w lustro i starałam się odnaleźć w sobie jakąś cząstkę Iris z września. Minęło tak mało czasu, a tak wiele się wydarzyło w tym czasie.

Tak wiele wykwitło cytryn i tak wiele ich zwiędło. Tak wiele tylko nadgryzłam i tak wiele nie wycisnęłam. Może czas zacząć hodować pomarańcze? One przynajmniej choćby nie wiem co, były słodkie lub gorzkie. Nigdy tak kwaśne.

— Czym się tak martwisz? — szepnęła mi na ucho w progu drzwi wyjściowych. To było urocze, że mnie do nich odprowadziła.

— Boję się, że kiedy spojrzę mu w oczy i znów rozkwitnie w nich Wiosna, którą tak kocham, dotrze do mnie, że już nie jest czymś moim. Czymś osobistym. — przygryzłam wargi.

— Pamiętaj, że wiosna jest zawsze początkiem. A w maju kwitną irysy. — zasunęła mi za ucho kosmyk moich włosów, pocałowała w czoło i pożegnała. Szybko przebiegłam przez drogę i nawet nie musiałam czekać, żeby Camil mnie wpuściła.

— Właśnie chciałam do ciebie iść. Myślałam, że się dopiero szykujesz. — zdziwiła się. Ona również miała na sobie czarną sukienkę, ale w zupełnie innym stylu.

— No przecież jak obiecałam, że będę wcześniej, to nie mogłam nie dotrzymać słowa. — oburzyłam się teatralnie.

— Kochana jesteś. — objęła mnie. — Będziesz odpowiedzialna za weryfikowanie gości. — podała mi kilka farb i pędzle. — Kto się nie da pomalować, nie wchodzi. — wyszczerzyła się, a później namalowała mi na dekolcie kwiatka, a na twarzy serduszko.

— Trzeba też pochlapać ubrania. — dodała. — Żeby później wszyscy wyglądali tak. — zgasiła światło w całym domu, okna miała zakryte czarnymi obrusami i zadziała się magia. Na początku byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale kiedy ujrzałam efekt, poczułam się jak w filmie.

— Zajebiste. — skomentowałam. Jej sukienka mieniła się na fioletowy i zielony, a makijaż dodawał tylko większego WOAH.

— No, bo ja mam zajebiste pomysły. — odrzuciła włosy do tyłu. — Idę posmarować kubki, a ty strzeż wejścia. — odeszła ze śmiechem, a pierwszym gościem okazał się być Aaron. Cóż za niespodziewany zwrot akcji.

— Pan sam? — zdziwiłam się.

— Jako chłopak gospodarza imprezy musiałem. — ukłonił się. — Maluj, po tym brokacie wczoraj przeżyję każdy róż. — wystawił się jak płótno, więc zgodnie z jego życzeniem, na jego koszulce i twarzy powstały różowe esy—floresy. Pokręcił tylko głową i ruszył w głąb domu, gdzie zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Po chwili przyszła także Marry z telefonem w ręce.

— Moi kochani, czy impreza sylwestrowa u Camili będzie tą, którą zapamiętamy na bardzo długo? Wszystko mi mówi, że tak! — uśmiechnęła się szczerze i rozpromieniała jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła, co trzymam w rękach. — Świetnie! — zaklaskała w dłonie. — Poproszę pomarańczowy, żółty i niebieski. — ściągnęła kurtkę, a ja namalowałam jej kwiatki, listki i jakieś wzorki. Po pół godzinie byli już prawie wszyscy.

Stres wziął górę, kiedy zobaczyłam Abbey w czarnej spódniczce, topie i szpilkach. Stanęłam przede mną bez żadnych wrogich spojrzeń, po prostu.

— Posmaruj mi usta czerwonym. — złożyła dłonie tak, jak do modlitwy. — A tutaj walnij motylka. — wskazała na obojczyk. Spełniłam jej prośbę, a następny był Lucian wraz z Mathiasem. Za nimi był Harvey z Caspianem.

— No popatrz, przejęła naszą rolę! — zaśmiał się blondyn. — A masz jakieś wiadro? Najchętniej bym się tym ochlapał. — roześmiał się.

— Wiadrem nie dysponuję, ale... — wzięłam zieloną tubkę, która już się kończyła, a później wylałam mu na głowę i tors. Uradowany rozsmarował to wszędzie. — Jakieś specjalne życzenia? — zwróciłam się Matta, który przyszedł w koszuli.

— Czekaj. — przejął ode mnie pędzel i namalował na sobie imponująco ładny wzór czerwoną farbą. — Elegancko. — przybił piątkę z Lucianem.

— Hej. — Harvey pocałował mnie w policzek na powitanie. — Przyszedłem tutaj z pomysłem. — podwinął rękawy i wystawił mi dłonie. — Pobrudź.

— Okay? — byłam ciekawa, co wymyślił. Jedną rękę miał żółtą, a drugą niebieską. Zaczął odbijać je na sobie wszędzie, a na koniec spojrzał na swojego kuzyna i klepnął go w szyję. Caspian przewrócił oczami i stanął przede mną.

— Cześć. — powiedział tak cicho, jakby się bał, że nie chcę tego słyszeć, a pragnęłam usłyszeć jego głos bardziej, niż kiedykolwiek. Chciałam... Żeby złapał mnie za ręce i powiedział, że to był tylko zły sen, że wszystko jest już dobrze.

— Wyglądasz trochę jak architekt. — rozłożył dłonie w geście obronnym.

— Nie mam zbyt wiele czarnych ciuchów. — sprostował. Miał na sobie czarny golf wsadzony do czarnych spodni i oczywiście czarny pasek. — Ale architektem nie zostanę w życiu. — nabrał na palce trochę niebieskiej farby i posmarował sobie twarz niczym Indianin ruszający do boju. To samo zrobił z drugą stroną szyi. Golf pochlapał fioletem, a później spojrzał mi w oczy i sięgnął do mojego policzka, aby je umazać.

 — Trochę za mało brudna jesteś. — cmoknął z udawaną dezaprobatą, następnie odszedł, a ja odruchowo złapałam to miejsce, jakby chcąc zapamiętać na zawsze, że jego dłoń tam była.




* * *



Zabawa trwała w najlepsze, nikt nie wymiotował, nikt nie zgonował, wszyscy bawili się świetnie, co było dla mnie jakimś fenomenem. Camil naprawdę dobrze to zorganizowała i zaprosiła samych ogarniętych ludzi. Dzięki Bogu.

Instagramy wszystkich były już wpakowane relacjami, chociaż była dopiero dziesiąta. Ja stałam obok Luciana i dopingowałam go w piwnym ping—pongu. Szło mu całkiem nieźle.

— Iris Shepherd! — obok mnie zjawił się Samuel. — Całą imprezę cię szukam.

— Przecież malował ci ten głupi pysk. — przypomniałam mu ze śmiechem. — Chyba za dużo procentów.

— Ty, faktycznie.

— WYGRAŁEM!!! — wydarł się Lucian, po czym zamknął mnie w uścisku. — Jesteś jak amulet, przynosisz szczęście. — jego komplement rozgrzał mi serduszko i prawie się popłakałam. To było słodkie. Nagle zrobiło się jakoś ciszej, a ja usłyszałam głos Harvy'ego. Lucian oburzył się, że grają bez niego i zaraz dołączył.

Wolnym krokiem wmieszałam się w tłum wokół chłopców, a później znalazłam się na przodzie. Objęłam samą siebie, bo tylko tak mogłam uspokoić dreszcze, który mnie nawiedziły, gdy tylko Caspian zaśpiewał swoją część.

What if I'm down? What if I'm out? What if I'm someone you won't talk about?* — ludzie zaczęli wyciągać telefony, aby poświecić latarkami, a mnie chciało się płakać.

— Uwielbiam tę piosenkę. — powiedziała jakaś dziewczyna za mną. Zaczęłam myśleć, że jest w niej coś, co odpowiada uczuciom Caspiana. W przeciwnym razie nie widziałabym bólu na jego twarzy. Kiedy skończyli, szybko otarłam maleńkie łzy i dołączyłam do owacji. Chłopak dopiero wtedy mnie zauważył, odłożył gitarę i podszedł do mnie z ręką wyciągniętą w moją stronę. Udało mu się mnie wyciągnął do tańca tym zaproszeniem. Nie wiedziałam, że dziękować losowi, że leciała tak wolna piosenka, czy przeklinać.

— Dobrze się bawisz? — zapytał, jak gdyby nigdy nic, kiedy oplatałam ręce wokół jego szyi.

— Myślałam, że będzie gorzej. — przyznałam przez śmiech.

— Ja zaczynam trochę dostawać oczopląsu od tych kolorów, ale przeżyję. — stwierdził. — That I should have bought you flowers**. — zanucił razem z muzyką. — Najlepiej irysy. — dodał żartem.

— O tej porze roku raczej ciężko. — potrząsnęłam głową.

— Jakoś bym je zdobył. — powiedział nonszalancko. — Czuję się prawie jak na dyniówce. Brakuje tylko jakiejś dramy w tle. — parsknęłam śmiechem.

— Poczekaj, jeszcze coś się może wydarzyć. — odparłam. Na pewno ktoś miał wyjść pokłócony z tego sylwestra. Miałam tylko nadzieję, że to nie będę ja.

— Nie zapeszaj. — skarcił mnie. — Cieszę się, że cię widzę. — szepnął mi na ucho. — Nic się nie zmieniło. Cały czas byłaś i jesteś w mojej głowie. — czoło oparł o moje, a mnie sparaliżowało. — Krótko przed północą ludzie wyjdą do ogrodu. Zostań, proszę. Będę czekał na górze.

— Mhm. — tylko tyle byłam w stanie wymamrotać. Piosenka się skończyła, Caspian gdzieś zniknął, a j nadal stałam w miejscu. Oczarowana, jakby zabrana do snu. Snu, z którego nie chciałam się wybudzać. Snu, który miał trwać wiecznie. Snu, który był tym, na który czekałam każdej nocy.

Snu, w którym wiosna zakwitła znów dla mnie. 





_____________________________________

* fragment tytułowej piosenki z rozdziału
** Bruno Mars, When I was Your Man 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro