Rozdział 41
„What if I'm down?
What if I'm out?
What if I'm someone you won't talk about?
I'm falling again, I'm falling again, I'm falling"
Harry Styles - Falling
Dłonią wygładzałam czarną sukienkę z długimi rękawami, która miała zostać rzucona na pożarcie farbom fluorescencyjnym, podczas gdy moja mama kręciła mi włosy.
Nie mogłam powiedzieć, że się nie bałam, bo tak naprawdę byłam przerażona spotkaniem z Caspianem, a nawet z Abbey. Przez to wszystko pociły mi się ręce.
— Dobrze, że to naprzeciw. Mogę mieć na was oko. — do pokoju wszedł tata i uśmiechnął się szeroko.
— Och, chyba nie będziesz podglądał nas przez te swoją lornetkę? — zażartowałam.
— Jaką lornetkę? — zaśmiałam się z mamą. Wzięłam głęboki oddech przed tym, jak zgarnęłam srebrną torebkę, spojrzałam w lustro i starałam się odnaleźć w sobie jakąś cząstkę Iris z września. Minęło tak mało czasu, a tak wiele się wydarzyło w tym czasie.
Tak wiele wykwitło cytryn i tak wiele ich zwiędło. Tak wiele tylko nadgryzłam i tak wiele nie wycisnęłam. Może czas zacząć hodować pomarańcze? One przynajmniej choćby nie wiem co, były słodkie lub gorzkie. Nigdy tak kwaśne.
— Czym się tak martwisz? — szepnęła mi na ucho w progu drzwi wyjściowych. To było urocze, że mnie do nich odprowadziła.
— Boję się, że kiedy spojrzę mu w oczy i znów rozkwitnie w nich Wiosna, którą tak kocham, dotrze do mnie, że już nie jest czymś moim. Czymś osobistym. — przygryzłam wargi.
— Pamiętaj, że wiosna jest zawsze początkiem. A w maju kwitną irysy. — zasunęła mi za ucho kosmyk moich włosów, pocałowała w czoło i pożegnała. Szybko przebiegłam przez drogę i nawet nie musiałam czekać, żeby Camil mnie wpuściła.
— Właśnie chciałam do ciebie iść. Myślałam, że się dopiero szykujesz. — zdziwiła się. Ona również miała na sobie czarną sukienkę, ale w zupełnie innym stylu.
— No przecież jak obiecałam, że będę wcześniej, to nie mogłam nie dotrzymać słowa. — oburzyłam się teatralnie.
— Kochana jesteś. — objęła mnie. — Będziesz odpowiedzialna za weryfikowanie gości. — podała mi kilka farb i pędzle. — Kto się nie da pomalować, nie wchodzi. — wyszczerzyła się, a później namalowała mi na dekolcie kwiatka, a na twarzy serduszko.
— Trzeba też pochlapać ubrania. — dodała. — Żeby później wszyscy wyglądali tak. — zgasiła światło w całym domu, okna miała zakryte czarnymi obrusami i zadziała się magia. Na początku byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale kiedy ujrzałam efekt, poczułam się jak w filmie.
— Zajebiste. — skomentowałam. Jej sukienka mieniła się na fioletowy i zielony, a makijaż dodawał tylko większego WOAH.
— No, bo ja mam zajebiste pomysły. — odrzuciła włosy do tyłu. — Idę posmarować kubki, a ty strzeż wejścia. — odeszła ze śmiechem, a pierwszym gościem okazał się być Aaron. Cóż za niespodziewany zwrot akcji.
— Pan sam? — zdziwiłam się.
— Jako chłopak gospodarza imprezy musiałem. — ukłonił się. — Maluj, po tym brokacie wczoraj przeżyję każdy róż. — wystawił się jak płótno, więc zgodnie z jego życzeniem, na jego koszulce i twarzy powstały różowe esy—floresy. Pokręcił tylko głową i ruszył w głąb domu, gdzie zaczęła rozbrzmiewać muzyka. Po chwili przyszła także Marry z telefonem w ręce.
— Moi kochani, czy impreza sylwestrowa u Camili będzie tą, którą zapamiętamy na bardzo długo? Wszystko mi mówi, że tak! — uśmiechnęła się szczerze i rozpromieniała jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła, co trzymam w rękach. — Świetnie! — zaklaskała w dłonie. — Poproszę pomarańczowy, żółty i niebieski. — ściągnęła kurtkę, a ja namalowałam jej kwiatki, listki i jakieś wzorki. Po pół godzinie byli już prawie wszyscy.
Stres wziął górę, kiedy zobaczyłam Abbey w czarnej spódniczce, topie i szpilkach. Stanęłam przede mną bez żadnych wrogich spojrzeń, po prostu.
— Posmaruj mi usta czerwonym. — złożyła dłonie tak, jak do modlitwy. — A tutaj walnij motylka. — wskazała na obojczyk. Spełniłam jej prośbę, a następny był Lucian wraz z Mathiasem. Za nimi był Harvey z Caspianem.
— No popatrz, przejęła naszą rolę! — zaśmiał się blondyn. — A masz jakieś wiadro? Najchętniej bym się tym ochlapał. — roześmiał się.
— Wiadrem nie dysponuję, ale... — wzięłam zieloną tubkę, która już się kończyła, a później wylałam mu na głowę i tors. Uradowany rozsmarował to wszędzie. — Jakieś specjalne życzenia? — zwróciłam się Matta, który przyszedł w koszuli.
— Czekaj. — przejął ode mnie pędzel i namalował na sobie imponująco ładny wzór czerwoną farbą. — Elegancko. — przybił piątkę z Lucianem.
— Hej. — Harvey pocałował mnie w policzek na powitanie. — Przyszedłem tutaj z pomysłem. — podwinął rękawy i wystawił mi dłonie. — Pobrudź.
— Okay? — byłam ciekawa, co wymyślił. Jedną rękę miał żółtą, a drugą niebieską. Zaczął odbijać je na sobie wszędzie, a na koniec spojrzał na swojego kuzyna i klepnął go w szyję. Caspian przewrócił oczami i stanął przede mną.
— Cześć. — powiedział tak cicho, jakby się bał, że nie chcę tego słyszeć, a pragnęłam usłyszeć jego głos bardziej, niż kiedykolwiek. Chciałam... Żeby złapał mnie za ręce i powiedział, że to był tylko zły sen, że wszystko jest już dobrze.
— Wyglądasz trochę jak architekt. — rozłożył dłonie w geście obronnym.
— Nie mam zbyt wiele czarnych ciuchów. — sprostował. Miał na sobie czarny golf wsadzony do czarnych spodni i oczywiście czarny pasek. — Ale architektem nie zostanę w życiu. — nabrał na palce trochę niebieskiej farby i posmarował sobie twarz niczym Indianin ruszający do boju. To samo zrobił z drugą stroną szyi. Golf pochlapał fioletem, a później spojrzał mi w oczy i sięgnął do mojego policzka, aby je umazać.
— Trochę za mało brudna jesteś. — cmoknął z udawaną dezaprobatą, następnie odszedł, a ja odruchowo złapałam to miejsce, jakby chcąc zapamiętać na zawsze, że jego dłoń tam była.
* * *
Zabawa trwała w najlepsze, nikt nie wymiotował, nikt nie zgonował, wszyscy bawili się świetnie, co było dla mnie jakimś fenomenem. Camil naprawdę dobrze to zorganizowała i zaprosiła samych ogarniętych ludzi. Dzięki Bogu.
Instagramy wszystkich były już wpakowane relacjami, chociaż była dopiero dziesiąta. Ja stałam obok Luciana i dopingowałam go w piwnym ping—pongu. Szło mu całkiem nieźle.
— Iris Shepherd! — obok mnie zjawił się Samuel. — Całą imprezę cię szukam.
— Przecież malował ci ten głupi pysk. — przypomniałam mu ze śmiechem. — Chyba za dużo procentów.
— Ty, faktycznie.
— WYGRAŁEM!!! — wydarł się Lucian, po czym zamknął mnie w uścisku. — Jesteś jak amulet, przynosisz szczęście. — jego komplement rozgrzał mi serduszko i prawie się popłakałam. To było słodkie. Nagle zrobiło się jakoś ciszej, a ja usłyszałam głos Harvy'ego. Lucian oburzył się, że grają bez niego i zaraz dołączył.
Wolnym krokiem wmieszałam się w tłum wokół chłopców, a później znalazłam się na przodzie. Objęłam samą siebie, bo tylko tak mogłam uspokoić dreszcze, który mnie nawiedziły, gdy tylko Caspian zaśpiewał swoją część.
— What if I'm down? What if I'm out? What if I'm someone you won't talk about?* — ludzie zaczęli wyciągać telefony, aby poświecić latarkami, a mnie chciało się płakać.
— Uwielbiam tę piosenkę. — powiedziała jakaś dziewczyna za mną. Zaczęłam myśleć, że jest w niej coś, co odpowiada uczuciom Caspiana. W przeciwnym razie nie widziałabym bólu na jego twarzy. Kiedy skończyli, szybko otarłam maleńkie łzy i dołączyłam do owacji. Chłopak dopiero wtedy mnie zauważył, odłożył gitarę i podszedł do mnie z ręką wyciągniętą w moją stronę. Udało mu się mnie wyciągnął do tańca tym zaproszeniem. Nie wiedziałam, że dziękować losowi, że leciała tak wolna piosenka, czy przeklinać.
— Dobrze się bawisz? — zapytał, jak gdyby nigdy nic, kiedy oplatałam ręce wokół jego szyi.
— Myślałam, że będzie gorzej. — przyznałam przez śmiech.
— Ja zaczynam trochę dostawać oczopląsu od tych kolorów, ale przeżyję. — stwierdził. — That I should have bought you flowers**. — zanucił razem z muzyką. — Najlepiej irysy. — dodał żartem.
— O tej porze roku raczej ciężko. — potrząsnęłam głową.
— Jakoś bym je zdobył. — powiedział nonszalancko. — Czuję się prawie jak na dyniówce. Brakuje tylko jakiejś dramy w tle. — parsknęłam śmiechem.
— Poczekaj, jeszcze coś się może wydarzyć. — odparłam. Na pewno ktoś miał wyjść pokłócony z tego sylwestra. Miałam tylko nadzieję, że to nie będę ja.
— Nie zapeszaj. — skarcił mnie. — Cieszę się, że cię widzę. — szepnął mi na ucho. — Nic się nie zmieniło. Cały czas byłaś i jesteś w mojej głowie. — czoło oparł o moje, a mnie sparaliżowało. — Krótko przed północą ludzie wyjdą do ogrodu. Zostań, proszę. Będę czekał na górze.
— Mhm. — tylko tyle byłam w stanie wymamrotać. Piosenka się skończyła, Caspian gdzieś zniknął, a j nadal stałam w miejscu. Oczarowana, jakby zabrana do snu. Snu, z którego nie chciałam się wybudzać. Snu, który miał trwać wiecznie. Snu, który był tym, na który czekałam każdej nocy.
Snu, w którym wiosna zakwitła znów dla mnie.
_____________________________________
* fragment tytułowej piosenki z rozdziału
** Bruno Mars, When I was Your Man
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro