Rozdział 4
„Hope she treats you better than you treated me"
Ann-Marie - Ciao Adios
Moje wpatrywanie się w oczy Caspiana trwało zdecydowanie za długo, ale było w nich coś, co nie pozwalało mi przestać.
— Zielony to twój ulubiony kolor? — zagadnął. — Z takim zachwytem patrzysz. — wskazał na swoje oczy.
— Jezus, przepraszam. — przyłożyłam dłonie do ust. — To mogło być niezręczne, naprawdę przepraszam. — czułam się dziwnie, tłumacząc się, ale co innego mi pozostało?
Mogłaś się po prostu zamknąć, Iris.
— Nie przepraszaj, po prostu chyba nie na mnie powinnaś tak patrzeć. — skinął głową na dom, mając na myśli Harvey'go.
— Nie patrzyłam na ciebie, tylko w twoje oczy, to jest różnica. — przypomniałam.
— Ogromna. Oczy to zwierciadła duszy. — uśmiechnął się zawadiacko. Nie peszył mnie ani trochę, co było dla mnie dobrym znakiem. W innym przypadku zaczęłabym się martwić o siebie.
— Coś sugerujesz? — sama się uśmiechałam.
— Osobiście wolę, aby ktoś patrzył mi w oczy, mając przyjacielskie zamiary. Całość zostawmy dla tych romantycznych relacji. — wyjaśnił. — Rozmazałaś się, lepiej to wytrzyj, po co ludzie mają widzieć, że się załamałaś. — wzruszył ramionami, a następnie podał mi chusteczkę.
— Dziękuję. — wzięłam ją, zwilżyłam śliną i wytarłam miejsca, które prawdopodobnie były brudne z tuszu. — Dlaczego nie bierzesz udziału w imprezie?
— Nie przepadam za nimi, niektóre dziewczyny są zbyt namolne i lecą na to, że gram na gitarze, nie znając mnie nawet. Czasami dostaję takie wyznania, że szkoda gadać. Nie jestem fanem miłości od pierwszego wejrzenia, a tak działają osoby z koncertów. Denerwuje mnie też hałas, dlatego mam wygłuszony pokój.
— Czekaj, co? Mieszkasz tutaj? — poprawiłam okulary i golf, który zaczął mnie uwierać.
— Tak, mieszkam. Jestem kuzynem Harvey'ego. — odparł. — Ludzie myślą, że jest spokrewniony z Aaronem, ale nic z tych rzeczy. — rzucił spojrzenie na ognisko. — Mieszkam tutaj, ponieważ moi rodzice są architektami i pół roku temu dostali propozycję pracy w innym stanie, a ja nie chciałem zostawiać tego życia, bo bardzo je lubię.
— Tutaj jesteś! — dołączyła do nas Camila. — Wszędzie cię szukam, lepiej, żebyś nie widziała, co się dzieje w środku. — była zniesmaczona.
— Niestety chyba właśnie przez to wyszłam. — powiedziałam cicho. — Nowa dziewczyna Josha przyszła mi podziękować i dowiedziałam się, że w sumie to jest z nią od miesiąca, w dodatku powiedział jej, że zerwał ze mną w środę.
— Iris. — podeszła bliżej. — Caspian stoi obok. — szepnęła.
— Caspian wie więcej, niż ja. — jęknęłam. — Zna się z Samem. — dodałam.
— Okay, idziemy porozmawiać bez Caspiana. — złapała mnie za ramiona i odciągnęła na bok. — Słuchaj, najchętniej to uderzyłabym Josha w twarz, naprawdę ci współczuję. — posmutniała. — Mówiąc o tym, co się dzieje w środku, nie miałam na myśli jego.
— Chciałabym zobaczyć, jak go bijesz. — wyznałam. — O co więc chodzi? — założyłam ręce na krzyż.
— O Aarona. — westchnęła smutno.
— Przecież on jest tutaj. — zmarszczyłam czoło, patrząc na ognisko.
— Właśnie. — odwróciła się w tym samym kierunku. — Natomiast jego dziewczyna jest w środku i nie sądzę, że spodobałoby mu się to, co tam robi. — cmoknęła. — Nie wiem, co jest zdradą w ich związku, ale obściskiwanie się z kimś innym nie jest w porządku.
— Czy to jest jakiś festiwal zdrad? — jęknęłam. — Chcesz mu o tym powiedzieć?
— Chciałabym, ale myślę, że to nie leży w mojej misji. — spojrzała w gwiazdy.
— To zależy od waszych relacji. — stwierdziłam. — O nie... — wywróciłam oczami na widok Josha. Czy on nie mógł mi dać spokoju?
— Pójdę pogadać z Aaronem, a ty możesz go uderzyć za mnie. — szepnęła Camila i ulotniła się, zanim Josh do mnie podszedł. Miał skruszoną minę i było mu wstyd, ale nie miałam ochoty na rozmowę z nim, bo mnie także palił wstyd, że wszyscy wokół prócz mnie wiedzieli, co wyprawia za moimi plecami.
Pisząc i czytając nigdy nie tworzyłam perfekcyjnych miłości, ale nigdy nie raniłam też bohaterów w taki sposób, w jaki zrobił to Josh, ponieważ moim skromnym zdaniem, to była przesada.
— Nie chcę się kłócić, więc łaskawie zejdź mi z oczu. — machinalnie machnęłam dłonią.
— Chcę tylko się wytłumaczyć...
— Tylko jest taki mały szczegół, Josh. — zrobiłam krok w przód. — Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. Jesteś hipokrytą, nasze drogi miały się nie schodzić, nieprawdaż? — mówiłam cicho.
— Należą ci się wyjaśnienia... — złapał moją dłoń i chociaż ten dotyk był miły i znajomy, nie był właściwy. Nie miał prawa tak robić.
— Nie dotykaj mnie. — wyrwałam się — Zraniłeś mnie bardzo, nawet nie wiem, dlaczego? Przecież nic ci nigdy nie zrobiłam. Chciałam się cieszyć tą nocą, wystarczyło, że cię zobaczyłam i czar prysł. — pstryknęłam palcami. — Proszę cię, daj mi spokój, wolałabym, żebyś już więcej się do mnie nie odzywał. — Camila ciągle się na mnie odwracała z zaniepokojoną miną, jednocześnie trzymając dłoń na ramieniu Aarona, który był wyraźnie załamany. Pod drzewem nadal stał Caspian, który rozmawiał z Mathiasem i również na mnie zerkał, a trzecim obserwatorem był Harvey, który zatrzymał się w połowie drogi, widząc Josha.
— Jestem idiotą, Iris.
— Tak, Josh. Jesteś. Podnieś to do sześciennej potęgi. — rzuciłam z przekąsem. — Cześć. Życzę wam szczęścia, traktuj ją lepiej, niż traktowałeś mnie. — to były moje ostatnie słowa, zanim odeszłam ma bezpieczną odległość, spotykając się z Harvy'm.
— Nieprzyjemna rozmowa? — zagadnął.
— Ta. — uśmiechnęłam się słabo. — Cóż, takie życie. — rozłożyłam ręce.
— Wolałbym, żebyś się nim nie przejmowała, w smutku ci nie do twarzy. — włożył ręce do kieszeni spodni. — I szkoda czasu, możesz go spożytkować lepiej, na przykład rozmawiając ze mną. — dodał pokrzepiająco, wywołując mój uśmiech. — Widzimy się w piątek na koncercie, prawda?
— Czy mój bilet jest dożywotni? — zażartowałam.
— Mogę ci taki załatwić. — puścił do mnie perskie oczko i spojrzał na Aarona. — Czy Camil mu powiedziała?
— Tak, raczej tak. — skrzywiłam się. — Nie wyglądasz na przejętego.
— W środku jestem, ale... po prostu wiedziałem o tym już dawno. Nie jesteś sama w czymś takim. — kopnął kamień na ziemi. — Nie miałem chyba odwagi mu tego wyznać, albo nie wiem, oszukiwałem się, że sama mu powie?
— Już lepiej by było się oszukiwać, że sam się dowie, skoro robi to tak ostentacyjnie. — stwierdziłam. — Powiedzmy, że wynikło z tego szczęście w nieszczęściu.
— Czyli jednak. — powiedział dumnie. — Miałem rację. Camila leci na Aarona.
— Tak, masz rację. — zaśmiałam się.
— W zasadzie dobrze by cię było przedstawić chłopakom. — oznajmił.
— Luciana i Caspiana już poznałam. — wyprzedziłam go. — Aaron nie ma najlepszego momentu.
— Masz rację, ale został Mat. Mat! — zawołał kumpla, który z uśmiechem od ucha do ucha do nas podszedł, razem z nim zielonooki Caspian. — Poznaj proszę Iris, nasz nowy nabytek wśród fanek.
— Poproszę o więcej takich nabytków. — zlustrował mnie wzrokiem w tak śmiały sposób, że prawie się cofnęłam. — Chociaż musisz być jakaś wyjątkowa, skoro Harvey postanowił cię z nami zapoznać.
— Uwielbiam sernik z rodzynkami i hawajską, faktycznie mogę być wyjątkowa. — zgodziłam się, ale tylko Caspian wyłapał ironię, co zauważyłam po jego delikatnym uśmiechu.
— Zaraziłeś ją tym? — zapytał Harvey Caspiana. — Uważaj, przebywanie w jego towarzystwie zbyt długo, może pozostawić uszczerbek na zdrowiu. — nachylił się do mnie. Ponownie wywołał mój śmiech.
— Legendy głoszą, że efektami ubocznymi są gorące uczucia, którymi darzy mnie już Harvey. — odpowiedział chłopak. — Na dowód mam przyłapanie go na wąchaniu moich ubrań.
— Twoje też? — zdziwił się Mathias. — Harvey, to się leczy. Chyba rodzinnie macie coś nie tak z głową. — odsunął się trochę.
— Chłopcy... już mówiłem, że psychopaci tak mają. — wywrócił oczami.
— Jak? — dołączył do nas Lucian. — Witam panienkę, teraz w drugi poproszę. — wystawił mi swój policzek, który rozbawiona pocałowałam.
— No proszę, tutaj już nawet na serce padło. — skomentował Mat. — Uciekaj Iris. Uciekaj, póki możesz.
— Za późno. — wydęłam usta. — Do moich ambrozji doszła chałwa.
— Paskudztwo! — krzyknął Harvey.
— Nie no, Caspian, to już zbyt wiele, nie możesz niszczyć ludziom tak życia. — skarcił go Lucian.
— Tak mi przykro. — ukłonił się teatralnie.
— Stworzyliście koło wzajemnej adoracji bez nas? — to pytanie padło z ust Aarona, który wciąż miał mokre rzęsy od płaczu. Obok niego stała Camila z ulgą na twarzy.
— O! Jest nas siedem, to szatańska liczba, możemy teraz wywołać demona. — zaoferował Lucian.
— Siedem to cyfra doskonałości, imbecylu. — zbeształa go moja przyjaciółka.
— Miałem sześć dziewczyn. — zaczął Mat. — Chcesz być siódmą? — zwrócił się do rudowłosej.
— Podziękuję. — zaśmiała się.
— Czyli obojgu nam doprawiano rogi. — powiedział Aaron, patrząc na mnie. — W takim razie teraz stoimy w kole singli. — takim sposobem dowiedziałam się, że Caspian nie ma dziewczyny. Z resztą było łatwo.
— Mam dziwne przeczucie, że już niedługo. — odezwał się Harvey. Nie byłam głupia, wiedziałam, że to aluzja do mnie, ale nie myślałam o nim w taki sposób.
— Skoro jesteśmy cyfrą doskonałą, niech każdy teraz wypowie życzenie, a ono się spełni. — poprosił Lucian. — Ja zacznę. — odchrząknął. — Chciałbym, żebyśmy w końcu zagrali List do Julii. — jego życzenie spotkało się ze śmiechem chłopców.
— Chciałbym nie być taki naiwny. — westchnął Aaron.
— Chciałabym dostać fajne zadanie na zaliczenie z fotografii. — powiedziała Camila. Rzeczywiście była zapaloną fotografką i te zajęcie w naszej szkole były dla niej zbawieniem, bo nie musiała dzięki temu chodzić na łacinę, której nie mogła znieść.
— Chciałbym, żeby jakaś wytwórnia się do nas odezwała. — życzył sobie Mathias.
— Chciałbym się zobaczyć z rodzicami. — Caspian zabrzmiał strasznie smutno.
— Chciałabym się nie rozlewać. — choć mówiłam to na głos, życzenie było osobiste i tylko ja wiedziałam, co oznacza.
— Chciałbym, żeby miłość dała mi szansę. — zakończył Harvey, przenosząc wzrok z nieba na mnie, przez co poczułam się zakłopotana.
— A teraz idziemy pić! — zarządził Lucian i tak też zrobiliśmy, a raczej zrobili, ponieważ ja przez Josha nie miałam już ochoty tam przebywać, dlatego pożegnałam się i wróciłam do domu z myślami o zamiarach Harvey'ego i tym, jak rozmyć jego nadzieje na coś więcej, niż znajomość ze mną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro