Rozdział 34
„Even if I can't understand,
I'll take the pain
Give me the truth, me and my heart
We'll make it through
If happy is her, I'm happy for you"
Demi Lovato - Stone Cold
Chociaż Camil była na mnie wściekła za to, co miałam zamiar właśnie zrobić, to i tak mi przy tym towarzyszyła.
Zawiozła mnie do kawiarenki, w której miałam się spotkać z Andersonem. Byłam szczerze zdziwiona, że się zgodził, bo nie powiedziałam, o co chodzi, ale nie narzekałam. Nabrałam tylko trochę podejrzeń.
— Nabroiłaś sobie, masz przerąbane u mnie nie dość, że za to, to jeszcze za twoje podejście do Caspiana. Pogadamy sobie w drodze do domu. — pogroziła mi palcem, a ja pokazałam jej język i opuściłam samochód.
— Dzień dobry. — powiedziałam na wstępie, nieco zbyt dyplomatycznie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.
— Witam, panno Shepherd. — Anderson miał ten sam wyraz twarzy, co na lekcjach.
— Pan wie, skąd to spotkanie, mam rację? — usiadłam rozluźniona. Był moim biologicznym ojcem, ale wciąż był historykiem, u którego czułam się luźno.
— Wiem. — przyznał.
— To dlatego był pan dla mnie na lekcjach taki... — szukałam odpowiednich słów. — Dawał mi pan wolną rękę?
— Nie, Iris. Lubiłem cię zanim się dowiedziałem, nie bierz tego personalnie. — myślałam, że będę miała do niego jakieś pretensje, ale nie potrafiłam. Przecież to nie była jego wina, a wina mojej mamy.
— Chciałam się z panem spotkać, bo szukam odpowiedzi. — zaczęłam. — Nie porozmawiam z mamą, bo jeszcze nie jestem gotowa. — sprostowałam, bo widziałam, że chce o to zapytać.
— Poza szkołą możesz się do mnie zwracać na ty, Iris. — uśmiechnął się ciepło, co dodało mi otuchy. — Chcesz wiedzieć, jak do tego doszło? — skinęłam głową. — Chciałbym uraczyć cię historią na miarę twojego głodu, ale to jest prostsze, niż ci się wydaje.
— Niechże pan już opowiada. — machnęłam dłonią.
— W czasach początku małżeństwa twoich rodziców przyjaźniłem się z twoim ojcem. — wtedy mnie trochę zamurowało. — I krótko mówiąc... nie układało się między nimi, a przynajmniej nie było tak, jakby tego oczekiwali.
Pogoda chciała mi chyba coś powiedzieć, bo nagle zaczął prószyć śnieg i to dosyć ostro. Camil obserwowała mnie z samochodu, więc pokazałam jej kciuk w górę.
— Z czasem twoja mama zaczęła mi się zwierzać z ich problemów. Uznała, że skoro jestem przyjacielem jej męża, będę wiedział, co jej doradzić. — westchnął. — Nie przewidziała tylko, że poczuję do niej coś więcej. — miałam wrażenie, że na moment się zarumienił.
— Pan zaczął darzyć uczuciem moją mamę, a ona...? — rysowałam palcami na stole jakieś esy floresy.
— Twoja mama miała chwilę załamania, kiedy ubzdurała sobie, że twój tata przestał ją kochać. — wyznał. — Ja... Niewiele myśląc o innych, dopiero po fakcie zrozumiałem, że to był błąd. Została u mnie na noc i chyba sama się domyślasz, co się tam wydarzyło.
— Tak. — cmoknęłam z dezaprobatą. — Szczerze miał pa... miałeś rację. — spojrzałam mu w oczy. — To nie jest historia zaspokajająca mój głód. Liczyłam na więcej dramatu, jakiejś dawnej miłości sprzed małżeństwa... — wymieniałam. — W każdym razie dziękuję.
— Pogadaj z mamą. — polecił mi. — Na pewno będzie ci lżej.
— Po prostu nie jestem w stanie poznać jej punktu widzenia. Nie teraz. — spochmurniałam. — Kiedy się dowiedziałeś, że... że jestem twoją córką, byłeś zawiedziony?
— Zawiedziony?
— No wiesz, że przypadkiem coś wyszło na boku i teraz się o tym dowiadujesz. — skrzywiłam się.
— Byłem dumny, Iris. Nadal jestem. Jesteś wspaniałą, mądrą dziewczyną. Który ojciec mógłby nie być z ciebie dumny? — nie wiem dlaczego, ale w tamtym momencie zachciałam płakać. Może w głębi duszy spodziewałam się innej odpowiedzi i miło się rozczarowałam?
Zeszła ze mnie presja, którą chyba sama nieświadomie tworzyłam.
— Gdybyś czegoś potrzebowała, cokolwiek to będzie, możesz się z tym do mnie zwrócić. Pamiętaj. — powiadomił.
— No to mam już pierwszą prośbę, bo niektórzy, na przykład Camil, niezbyt dobrze radzą sobie z historią, więc...
— Bez przesady, Shepherd. — wywrócił oczami. — Camil mogłaby się chociaż raz nauczyć, wtedy magicznie podniosą jej się stopnie. — zaśmiałam się.
— Jeszcze raz dziękuję, do widzenia i szczęśliwego nowego roku. — wstałam.
— Wzajemnie. — odparł naturalnie, a kiedy wychodziłam, wciąż pił swoją kawę.
— No i co? Będzie teraz sztywno w szkole? Mówiłam ci, że to zły pomysł. — Camil była zaniepokojona.
— Wręcz przeciwnie. — przerwałam jej wywód. — Anderson to równy gość, jestem zadowolona z tego spotkania. — patrzyła na mnie tak, jakby zobaczyła ducha.
— Dobra, ogarnę to na czasie. — potrząsnęła głową i ruszyła. — A teraz mi wyjaśnij, skąd ci się, u diabła, wziął pomysł na to, żeby pozostać z Caspianem przyjaciółmi. Wyjaśnij mi to Iris, bo nie rozumiem. Tak totalnie.
— Doszłam do wniosku, że jestem bałaganem, a on zasługuje na coś więcej, niż to, co ja sobą reprezentuję. — sprostowałam. — Poza tym, boję się zrobić coś więcej i obecność Abbey mnie tylko utwierdza w swoim postanowieniu.
— Boże, jaka ty jesteś głupia, to się w pale nie mieści. — uderzyła się w czoło otwartą dłonią, a później zwyzywała kierowcę przed nami, bo zbyt wolno jechał.
— Idziesz dzisiaj na koncert i bez gadania, Iris. — rozkazała mi. — Abbey na nim nie będzie, będzie dopiero na imprezie, na którą też idziesz. Nie przyjmuję odmowy.
— Camil, ale ja tam nie chcę iść. — jęknęłam. Nie miałam ochoty na takie rozrywki. Już i tak zobowiązałam się przyjść na sylwestra.
— Nie obchodzi mnie to. Skoro ty nie potrafisz zawalczyć o swoją miłość, muszę ci pomóc.
— Dla mnie miłość przestała istnieć tydzień temu. — powiedziałam cicho.
— Twój mózg przestał wtedy istnieć. — parsknęłam śmiechem. Potrafiłam docenić kąśliwe, dobre uwagi.
* * *
Tata bardzo się zdziwił, że wychodzę w takim stanie, ale jakoś nie protestował. Powiedział tylko, że jutro chce ze mną porozmawiać. Mama oczywiście nie miała nic do powiedzenia.
Było zimno, a koncert miałam zamiar przeżyć na zapleczu, dlatego mogłam się cieszyć mięciutkim, ciepłym beżowym golfem.
— Chodź tyłem, zbyt duża kolejka. — stwierdziła Camil, po drodze ustawiając aparat.
— Iris! — Lucian rzucił się na mnie tak, że prawie się przewróciłam. Jego entuzjazm nie był mi bliżej znany, ale ten chłopak reagował tak chyba na każdego, kogo nie widział dłużej, niż dwa dni.
— Udusisz mnie. — wydukałam. Ledwo co.
— Sorki. — wyszczerzył się i mnie puścił.
— Gdzie jest Aaron? — zagadnęła Camil.
— Twój chłoptaś razem z Caspianem sprawdzają bilety. — powiadomił Harvey, a później przeniósł wzrok na mnie. — Jak tam?
— Podejrzewam, że jesteś rozeznany w sprawie. — zaśmiałam się bez krzty wesołości. — Jest lepiej, niż było. — przytuliłam samą siebie.
— Będzie dobrze, mała. — położył dłoń na moim ramieniu. — Będziesz na imprezie?
— W innym przypadku nie dożyję nowego roku. — wskazałam łokciem Camil, która rozmawiała o czymś z Mathiasem.
Harvey roześmiał się szczerze.
— Dzięki Bogu. — wywrócił oczami. — Przyda się komuś żywy dowód na to, że nie ma szans.
— Harvey, ja nie... — podszedł do mnie.
— Wiem, słyszałem. — szepnął mi na ucho. — Ale znam też swojego kuzyna. On się nie poddaje tak łatwo.
— Zaczynam być zazdrosna o te wszystkie dziewczyny, które dotykają cię przy kontroli. — burknęła Camil, bo chłopcy właśnie wrócili. Aaron podniósł moją przyjaciółkę w górę.
— Dla mnie tylko jedna jedyna się liczy, rudzielcu. — pisnęła, kiedy zaczął ją łaskotać, a Mat nie mógł chyba znieść widoku szczęścia, bo z obrzydzeniem poszedł sprawdzić, czy wszystko na scenie jest dobrze podpięte.
Czasami chciało mi się śmiać z jego reakcji.
— Za trzy minuty wchodzimy. — oznajmił Harvey, a później także zniknął na scenie, a za nim Lucian.
Podrapałam się w tył głowy, a później usiadłam na fotelu w kącie. Camil i Aaron nadal sobie słodzili, a ja liczyłam na to, że Caspian się do mnie nie odezwie.
— Nie zgrzejesz się w tym? — moje niedoczekanie.
— Zostaję tutaj. — rzuciłam od niechcenia.
— Dlaczego? — prawie szeptał, kiedy klękał, żeby patrzeć mi w oczy.
— Nie mam ochoty tutaj być. — oblizałam usta. — A jestem zbyt mało asertywna, żeby odmówić Camil.
— Przykro mi. — westchnął. — To przeze mnie?
— Nie. — skłamałam i paliło mnie gardło. Skłamałam i wtedy już czułam, że za chwilę polecą mi łzy. Skłamałam i on to wiedział, a kiedy Camil zniknęła, Aaron był już na scenie i brakowało tam tylko Caspiana, bez słowa odszedł.
Wraz z pierwszymi dźwiękami perkusji, klawiszy i gitary, moja twarz stała się mokra.
— Co ty robisz, Iris? — zapytałam samą siebie. Oglądanie go tak bardzo bolało, tak bardzo...
Podciągnęłam kolana pod klatkę piersiową, aby dalej zanosić się płaczem, bo wiedziałam, że podczas koncertu nikt tutaj nie wejdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro