Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28


„So I lay a dozen roses for the lover that I've lost
I stand by all my choices even though I paid the cost"




Sam Smith - For the Lover that I lost
















Dni zleciały tak szybko, że nawet się nie obejrzałam, a ludzie wymieniali się zdjęciami indyków ze Święta Dziękczynienia.

Moje odbyło się tak samo, jak zawsze. Miło i przyjemnie, mimo tego, że nikt z nas nie lubił Listopada. Żyliśmy oczekiwaniem na rocznicę, do której został tydzień i tylko o tym się w domu mówiło.

Ja właśnie szłam zaliczyć zaległy sprawdzian z historii. Nie byłam na nim, ponieważ pani Wilson mnie „ukradła" W tym dniu, twierdząc, że to sprawa ważniejsza.

— Panna Shepherd, zapraszam. — wskazał dłonią na stolik, usiadłam i już przed moimi oczami była kartka, a ja się wzięłam za zaznaczanie prawidłowych (tak mi się zdawało) odpowiedzi. Nie zajęło mi to dużo czasu, przez co byłam zdziwiona.

— Bardzo łatwy. — uśmiechnęłam się, oddając sprawdzian. Anderson przemknął wzrokiem po kartce i również się uśmiechnął.

— Odnoszę wrażenie, że dla ciebie każde zadane przeze mnie zadanie jest łatwe. — stwierdził.

— Bo tak jest. — miałam ochotę się roześmiać.

— Oceny innych uczniów tego nie potwierdzają. — cmoknął z dezaprobatą. — To raczej kwestia twojej inteligencji. — spojrzał na mnie z dumą, a ja trochę zmieszana, podziękowałam i wyszłam z sali. Czekała na mnie Camila.

— Normalni ludzie piszą sprawdzian w godzinę, a nie w pół. — uniosła brwi. — Jednak zapomniałam, że to ty.

— Anderson powiedział, że to kwestia mojej inteligencji. — rudowłosa skrzywiła się nieznacznie.

— Zaczynam wierzyć w to, że mu się podobasz. — odezwała się cicho. — To by było dziwne. Bardzo dziwne. — potrząsnęła głową. — No nic, jedziemy na zakupy. Muszę kupić kieckę na rocznicę twoich rodziców. — wyszczerzyła się.

— Ja mam szarą, przed kolano. — odparłam. — Aaron się do ciebie dopasuje?

— Nie będzie musiał, bo i tak chcę kupić jakąś prostą w czarnym kolorze. To nie bal jesienny. — zaśmiała się. — Mam zamiar zorganizować sylwestra u siebie.

— Naprawdę? — zdziwiła mnie tą informacją. Byłyśmy już w drodze do sklepu.

— Tak. — potwierdziła. — Chcę, żeby Marry to uwieczniła.

— Duże musisz mieć plany.

— Będzie tematyczny. — uśmiechnęła się. — Temat podam na zaproszeniach. Kto, jak nie ja, może zorganizować to lepiej?

Jednak nie odpowiedziałam na to pytanie, bo na retoryczne, jak wiadomo, się nie odpowiada.

— W zasadzie nie miałam okazji spytać; jak tam relacja z Caspianem? — odezwała się, kiedy dojeżdżałyśmy na miejsce.

— Zabawne, ale nic się nie zmieniło. Niewiele rozmawialiśmy od ostatniego czasu, koncertów nie grają chwilowo... — skrzywiłam się. — W szkole też nie bardzo mamy kontakt. Mam wrażenie, że się wycofał z życia ostatnio.

— Nie tylko ty masz takie wrażenie. — westchnęła. — Słuchaj, chłopcy przychodzą dzisiaj do mnie na szybką sesję. — zatrzymała się. — Może złapiesz go, jak będzie wychodził i wybadasz, czy wszystko w porządku? Aaron uważa, że to dobry pomysł.

— Mam koczować przy oknie, żeby wybiec, kiedy wyjdzie z twojego domu? — zaśmiałam się. — To będzie wyglądać mocno podejrzanie.

— Bądź gotowa po szóstej po prostu, bo jakoś tak się będą rozchodzić. Dam ci znać na SMS, że to już. — spojrzała mi w oczy.

— Nie jestem dobrym diagnostykiem, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy. — uśmiechnęłam się słabo.






* * *




Mimo swojego wcześniejszego wyśmiania podglądania domu Camil przez okno, ja i tak to robiłam, bo po prostu musiałam go zobaczyć, jak tam wchodzi. Każdy z nich ubrany był w inny kolor, przez co miałam ochotę pójść tam i zobaczyć, o co chodzi w sesji, ale nie mogłam tego zrobić.

— Caspianowi służy biel. — powiedziała moja mama, jednocześnie mnie strasząc.

— Jezu! — podskoczyłam w miejscu.

— Jestem kimś więcej. — puściła do mnie perskie oczko, a ja pokręciłam głową. — Jak ma na imię ten na czerwono?

— Mathias. — odparłam natychmiast. Harvey miał czarne ciuchy, Aaron szare, a Lucian niebieskie.

— Też fajny, ale i tak jestem w drużynie białego. — podniosła w górę koszyk z praniem na znak aprobaty, a kiedy zespół wszedł do środka, ja poszłam za mamą do pralni.

— Urządzam dzisiaj polowanie na białego. — przyznałam.

— Myślisz, że tata się obrazi, jeżeli ja ustrzelę czerwonego?

— Wtedy może być nieciekawie. Pamiętaj, że tata ma lornetkę. — postukałam się w głowę palcem, a później poszłam do swojego pokoju, aby odrobić jakieś tam zadania. Musiałam zabić czas.

Po prawie dwóch godzinach Camila poinformowała mnie, że Caspian się zbiera, więc żeby nie wzbudzać zbędnych podejrzeń, wyszłam wcześniej, ze słuchawkami, żeby zachować pozory i kiedy minęłam znacznie jej dom, chłopak wyszedł.

Zorientowałam się po zamykaniu drzwi, które było dosyć głośne. Nie wiedziałam tylko, jak skrzyżować nasze ścieżki, skoro szłam po drugiej stronie ulicy i to przed nim.

O ironio, kto mi ułatwił zadanie, tego bym w życiu się nie spodziewała.

Nie wiem, co w tych okolicach robił Josh, ale wyszedł mi z naprzeciwka, więc gdy tylko go zobaczyłam, zrobiłam ostentacyjny zwrot w tył, wzrokiem szukając „pomocy".

Caspian jednak mnie nie widział, patrzył w ziemię, idąc przed siebie. Nie miałam wyboru, musiałam do niego podbić.

— Cześć, dość dziwna sytuacja, ale pozwól się odprowadzić do domu. — rzuciłam od razu. Chłopak przystanął zdziwiony i podniósł wzrok na mnie.

— Nie ma opcji. Nie będziesz wracała sama. — odmówił. Brzmiał dosyć chłodno.

— Jest wcześnie, nic mi nie będzie, a ja i tak wyszłam się przejść. — wzruszyłam ramionami.

— I nie miałaś pojęcia o sesji? — uniósł jedną brew. Josh przeszedł obok nas obojętnie, a mi jakoś ulżyło.

— Wiedziałam, że jest sesja, ale żyłam w przekonaniu, że wyjdziesz z niej jakoś po szóstej. — gwoli ścisłości, było dużo przed szóstą.

— Racja. — zgodził się. — Mogłaś tak przypuszczać. Nie, wolę wrócić do domu od razu, nie mam ochoty na spędzanie czasu z tyloma ludźmi. — podrapał się w brodę. — Na nic nie mam ochoty.

— Rozumiem. — powiedziałam bardzo cicho. Odebrałam to w taki sposób, że Caspian nie życzył sobie mojego towarzystwa, więc wróciłam na swoją stronę ulicy, aby dalej iść przed siebie. Choć przed nami było jeszcze kilkaset metrów do przejścia, później mieliśmy skręty w dwie różne strony.

Zawiedziona swoją porażką, skierowałam się w prawo. Ogólnie szłam dużo szybciej, niż on. Jakoś dziwnie ścisnęło mi wnętrzności, kiedy wiedziałam, że poszliśmy w dwie różne strony, ale co więcej mogłam zrobić?

Potrafiłam pięknie pisać o tym, co zrobiłaby bohaterka spod mojego pióra, ale nie potrafiłam być tak odważna w życiu, jak w piśmie.

— O, Iris, jak dobrze, że się spotykam. Nie minęłaś się z Joshem? — przede mną, jak grzyb po deszczu, wyrósł Samuel.

— Minęłam go niedaleko mojego domu, coś się stało? — zmartwiłam się mimo wszystko.

— Powiedzmy, że ma okres. — zażartował. Poszedł dalej, a po krótkiej chwili usłyszałam, jak mówi do kogoś „siema". Ktoś biegł w moją stronę.

— Szybko chodzisz, jak na przechadzki. — stwierdził Caspian.

— Z nerwów. — zmarszczyłam czoło. — Chciałeś mnie dogonić, czy sobie kierunki pomyliłeś?

— Nie pomyliłem, tędy też dotrę do domu. — wskazał dłonią jakąś ścieżkę.

— Okay. — kiwnęłam głową tuż przed kolejnym skrętem, który ponownie był w przeciwnym kierunku. Jednak nim zdążyłam postawić jakieś kroki, złapał mój nadgarstek i zatrzymał mnie.

— Zaczekaj. — westchnął długo. — Słabo potrafię się oszukiwać. — zaśmiał się bez krzty wesołości. — Dzisiaj pójdziesz w inną stronę. — odchrząknął.

— Skąd ta pewność? — zmrużyłam oczy.

— Iris, proszę. — szepnął błagalnie, czym roztopił lód, który sam wcześniej stworzył.

— W porządku. — złagodniałam i uwolniłam się z jego uścisku.

Szliśmy w ciszy, która normalnie nie sprawiałaby mi problemu, ale miałam cel, którego nie potrafiłam osiągnąć. Brak słów między nami nie ułatwiał zadania. Tym bardziej, że sytuacja wyglądała tak do końca drogi.

Lubiłam te iskry, kiedy oboje nie wiedzieliśmy, co powiedzieć i jak się zachować, a tak właśnie było, kiedy staliśmy przed tylnymi drzwiami.

— To ja... — wskazałam kciukiem za siebie, dosyć powoli.

— Wejdziesz? — przerwał mi szybko.

Analizowałam jego propozycje pod względem rodziców Harvey'go, którzy byli w domu, po czym przypomniałam sobie, że jest piątek wieczór.

— A pozwolisz mi wrócić? — zażartowałam. Skrzywił się. — Więc jestem zmuszona. — skinęłam głową na klucze, które trzymał w dłoni.

Otworzył zamek w drzwiach, wpuścił mnie i wszedł zaraz za mną. Nie pytając mnie o zdanie, gestem skierował mnie na górę, a sam zniknął w kuchni. Szłam tak wolno, że zdążył do mnie dołączyć z szklanką soku pomarańczowego. Podziękowałam mu uśmiechem i zabrałam sok, a później znaleźliśmy się w jego pokoju.

Działaj, Iris.

— Zauważyłam, że ostatnio bywasz z nami ciałem, ale niezbyt często duchem. — zaczęłam. — Gdzie chodzisz, kiedy cię nie ma?

— Fakt, mam gorszy okres. — usiadł na krześle przy biurku, ja oczywiście na łóżku.

— Zdążyłam się zorientować. To przez rodziców? — zmartwiłam się.

— Tak, ale... — cmoknął z dezaprobatą. — Dowiedziałem się nieprzyjemnej rzeczy. — miał rozbiegane oczy.

— Co masz na myśli? — zapytałam cicho.

— Pewnego dnia Harvey wparował mi do pokoju, jakby był jego i oznajmił, że od grudnia w mieście będzie Abbey. — westchnął ciężko.

Moje gardło samo się zacisnęło. Płuca wypełnił nieistniejący dym, a serce obawa.

— Przez to jesteś taki przybity... — stwierdziłam.

— Pewne osoby nie powinny nam się pokazywać na oczy, abyśmy mogli żyć bez złych wspomnień. — powiedział pewnie. — Jestem skołowany, bo nie mam ochoty wspominać tego, co boli. Kochałem ją. — wstał i podszedł do okna. — Nigdy się nie określiła. Owinęła mnie sobie wokół palca. Byłem gotów zrobić dla niej wszystko, wspierałem ją, byłem przy niej... — pięścią uderzył w ścianę. — Żałuję, że tak późno ujrzałem, jakim byłem głupcem.

— Głupcem?

— Tak, Iris. Byłem głupi. — spojrzał mi w oczy. — Robiłem to wszystko, żeby na koniec usłyszeć... „Och, Caspian. Przecież to tylko niewinne słówka, nie mogę uwierzyć, że brałeś je na poważnie".

— Przykro mi. — nie bardzo wiedziałam, co robić. Postawił mnie w trudnej sytuacji.

— To nie były tylko słówka. Trzymanie za rękę, tulenie, seks, całowanie... — rozłożył ręce w geście bezradności. — No rzeczywiście, jak mogłem tak pomyśleć. — prychnął. — Przepraszam, że ci o tym mówię. Wiem, że nie chcesz o tym słuchać.

— Jest okay. — zapewniłam go. Szklankę ściskałam tak mocno, że miałam wrażenie, jakby miała pęknąć.

— I teraz mam ją oglądać? Nie wiem, czy będę mógł. — wzruszył ramionami. — Boję się, że ona znów będzie próbowała się mną zabawić. Jestem teraz słaby, nie dam rady myśleć trzeźwo. Potrzebuję kotwicy.

— Jakiego rodzaju? — odłożyłam szklankę, a następnie poprawiłam okulary na nosie.

— Zostań na noc. — odparł pewnie, co mnie kompletnie zmyliło.

— Tu... że ja...? Czekaj, co? Eee... — plątał mi się język. Potrząsnęłam głową. — W niezłe zakłopotanie mnie wprawiłeś. — zaśmiałam się nerwowo.

— Wiem. — rzucił nonszalancko.

— Cóż... Przejrzyj garderobę, bo muszę w czymś spać. — na jego twarz wpłynął uśmiech, który mnie rozczulił.

— Takiego rodzaju. — dodał tylko na koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro