Rozdział 25
„We were love drunk, waiting on a miracle
Trying to find ourselves in the winter snow
So alone in love like the world had disappeared"
Ed Sheeran - Afterglow
Patrzyłam mu w oczy i zastanawiałam się, czy lubił wyzwania, czy po prostu był głupi.
Nie byłam warta zachodu, który chciał ujrzeć.
Roześmiałam się po czasie, bo niezręczna cisza zaczynała być uporczywa.
— Jesteś niemożliwy. — powiedziałam, a później ściągnęłam okulary i zaczęłam je czyścić, bo na jednym szkle była jakaś plamka, która mnie irytowała.
Zerknęłam na Caspiana, bo przez dłuższy czas się nie odzywał, a później spochmurniałam.
Był smutny.
— Powiedziałam coś nie tak? — zaniepokoiłam się, bo nie wydawało mi się, że palnęłam nieodpowiednią rzecz.
Na myśl przyszło mi tylko jedno wytłumaczenie. To samo, które padło w moim przypadku przy zdjęciach.
— Powiedziałam coś, co usłyszałeś kiedyś od Abbey. — sprostowałam sama dla siebie.
Jego oczy zrobiły się okropnie wielkie, a moje serce trochę pękało, bo nigdy nie chciałam przypomnieć mu czegoś, o czym nie chciał pamiętać.
— Nie. To znaczy tak. Skąd wiesz o Abbey? — potrząsnął głową i nachylił się do mnie, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek to usłyszał.
— Camil mi powiedziała. — westchnęłam. — Przepraszam, nie chciałam. — wykrzywiłam kąciki ust w dół.
Wtedy też zadzwonił dzwonek, dlatego musiałam się zbierać, ale Caspian nadal siedział w miejscu. Nie chciałam go ponaglać, dlatego odeszłam. I tak byłam spóźniona na lekcję.
Było mi bardzo przykro i chciałam się uderzyć w twarz za to, ale skąd mogłam wiedzieć?
Czy w takim przypadku on nadal czuł coś do Abbey? Czy było tak samo, jak w moim przypadku z Joshem?
Bóg mi świadkiem, że byłam hipokrytką.
* * *
Mówiło się, że kiedy życie daje ci cytryny, ty musisz je wycisnąć, czy jakoś tak. Ja swoje cytryny suszyłam i to świadomie.
Po ostatniej słownej wpadce, w ogóle nie rozmawiałam z Caspianem. Nawet nie spędzałam przerw z wszystkimi, przez co Camil zaczęła mnie podejrzewać o schadzki w schowku z jakimś kolesiem, co oczywiście wybiłam jej z głowy.
— Nie wiem, jakoś mnie to blokuje. — wzruszyłam ramionami, kiedy siedziałyśmy u mnie w pokoju.
— Laska. — uderzyła się w czoło otwartą dłonią. — Ty się w ogóle słyszysz? Wątpię. — prychnęła. — Powinnaś napisać to, co mówisz. Wtedy do ciebie dotrze, jakie bzdury wypływają z twoich ust!
— Camil, ja to wiem. Wiem, że ludzie mają przeszłość i nie powinna mnie ona interesować, bo każdy ma swój bagaż, ale ja... Gdybyś zobaczyła, jaki przygnębiony się zrobił... — westchnęłam smutno i spojrzałam w widok za oknem. Ściemniało się już.
— Aaron kiedy mówi o byłej, też zbyt szczęśliwy nie jest, a kiedy ty mówisz o Joshu, kwiaty nie muszą czekać na deszcz. — jej słowa wzbudziły we mnie swego rodzaju dumę.
— Muszę to zapamiętać, dobry tekst. — pstryknęłam palcami, a później na nią wskazałam.
— Iris! — spiorunowała mnie.
— Co? — burknęłam i zaczęłam się bawić włosami, które zbyt zapuściłam.
— Przestań to sobie robić. — szepnęła. — Przestań proszę, bo trafił ci się chłopak marzenie, a ty szukasz powodu w braku powodów, przez który stoi wam coś na drodze.
— Abbey jest śliczna. — odparłam. — Prowadzi bloga, wiedziałaś? — zaśmiałam się bez krzty wesołości. — Gdybyś przeczytała jak ona pięknie pisze.
— Przecież ty też pięknie piszesz. — przypomniała mi. Już chciałam zrobić jej wykład, że od dawna nic nie napisałam, bo nie potrafiłam, ale stwierdziłam, że muszę się powstrzymać.
— Lepiej to zapakujmy, bo nie zdążymy do jutra. — pokręciła głową, po czym podała mi prezent dla Aarona, a sama zajęła się cięciem papieru. — Jak to możliwe, że przez tak głupią sytuację, nie rozmawialiście prawie dwa tygodnie. — zmarszczyła czoło, a do mnie dotarło, ile czasu minęło.
— Tak wyszło. — cmoknęłam. — Weź niebieską. — poprosiłam, kiedy dobierała wstążkę do srebrnego papieru.
— Co założysz? — zapytała, mając na myśli imprezę urodzinową.
— Nie mam zielonego pojęcia. — przypomniałam sobie, że o tym nie pomyślałam.
— Ale ja maaaam. — usłyszałyśmy głos mojej mamy, która cichaczem weszła do pokoju. — Byłam na zakupach i jak to zobaczyłam, to stwierdziłam, że się nada. — podała mi torbę, więc od razu zajęłam się analizą zawartości.
W środku była żółta szmizjerka z długim rękawem, wiązana na kokardę z tyłu.
— Ale ładna! — ucieszyłam się. — Dziękuję! — wyszczerzyłam się jak dziecko na widok lizaka, a później odkryłam, że w torbie jest jeszcze jedna sukienka, ale bordowa i na ramiączkach.
— To dla ciebie. — powiedziałam do Camil, ale chyba do niej nie dotarło. Zorientowałam się, bo rozmiar był większy, niż mój.
— Naprawdę?! — patrzyła na moją mamę.
— Nie, na niby. — zaśmiała się.
— AAA! — pisnęła. — DZIĘKUJĘ PANI SHEPERD!
Kochałam moją mamę nad życie. Była najcudowniejsza mamą na całym świecie i kiedy tak o tym myślałam, naszła mnie rozkmina godna Marry.
— Ej. — zagadnęłam, kiedy moja rodzicielka już sobie poszła. — Nie zastanawiało cię nigdy, jakim cudem nie poznałaś rodziców Harvey'go? Przecież nigdy ich nie ma.
— Wyjeżdżają co weekend. — przypomniała mi, się to nie było dla mnie satysfakcjonujące. — Ale masz rację, jest to nieco dziwne... — skrzywiła się i odłożyła na bok zapakowany już prezent.
— Chyba nie okłamałby tylu ludzi? — zastanowiłam się.
— Zadzwonię i zapytam. — stwierdziła.
— Co?! Nie! — próbowałam temu zaradzić, ale ona już dzwoniła. Pokazałam jej, żeby puknęła się w czoło.
— Cześć piękny, mam sprawę. — powiedziała radośnie.
— Słucham cię. — odparł rozbawiony chłopak. Głośnomówiący był zbawieniem.
— Jakim cudem nigdy nie poznałam twoich rodziców?
— Co to za pytanie? — dalej się śmiał. — Camil, słuchaj. Moi rodzice są w domu tak często, jak często Lucian wykazuje się inteligencją.
— Aaa. — nie była wciąż zadowolona. — Ale masz ich na serio, prawda?
— Jezu, oczywiście, że tak. Mamo! Mamo! — zaczęłam się śmiać, kiedy ją zawołał.
— Co?
— Możesz potwierdzić, że istniejesz?
— Co wy na tym koncercie ćpaliście? Głupi jesteś Harvey, zaraz jedziemy z tatą, powiedz Caspianowi.
— Okay, Okay. — minęła dłuższą chwila. — Wierzysz mi teraz?
— Tak. — Camil ledwo się powstrzymała, żeby nie parsknąć śmiechem, a kiedy się rozłączyła, mogłam w końcu przestać się zapowietrzać.
— Ale ty jesteś głupia! — pacnęłam ją w ramię.
— No co, musiałam to sprawdzić. Inaczej bym nie zasnęła! — broniła się.
Później poszła do domu, a ja znowu zostałam sama ze swoimi myślami, które nie pomagały mi przestać wymyślać przeszkód.
Dlaczego ludzie tacy byli, w tym ja? Dlaczego robimy sobie sami pod górkę, kiedy sytuacja jest tak czysta?
Nie przyjmujemy tego, co dostajemy, a jedynie szarpiemy. Boimy się całości, czy boimy się rzeczy, które są proste?
Proste rzeczy wydają nam się podejrzane, niemożliwe. Przecież nic nie może pójść tak łatwo. Ta manifestacja sprawia, że sami kolorujemy dar tak, żeby nie był prosty. Wtedy jest dobrze, wtedy jest tak, jak być powinno. Z przeszkodami.
W tym przypadku przeszkodą był mój kompleks, które nabawił mnie Josh, zdradzając mnie.
Przecież tamta dziewczyna musiała być ładniejsza, lepsza, skoro to zrobił.
Za jego czyn obwiniałam samą siebie i wiedziałam, że to złe, że może mnie to zgubić, ale tego rozlanego atramentu nie dało się wysuszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro