Rozdział 1
„So I'm never gonna get too close to you
Even when I mean the most to you
In case you go and leave me in the dirt"
Sam Smith - Too good at goodbyes
Nazywam się Iris. Mam na imię Iris. Matka nadała mi imię Iris.
Nieważne, jak mam na imię, jak wyglądam i ile mam lat i czy to zadanie mi się podoba (ani trochę). Ważne, że muszę je oddać w ciągu piętnastu następnych minut, inaczej mój wizerunek zostanie zniszczony w oczach ulubionej nauczycielki (ja się nie podlizuję), ale kompletnie nie mam pojęcia, co powinnam napisać, więc plotę bzdury...
— Iris? — pani Wilson rzuciła mi pytające spojrzenie, kiedy wciąż przekreślałam kolejne słowa na swojej kartce.
— Cierpię na niemoc twórczą. — jęknęłam, krzywiąc usta w głupi uśmiech, na który się nie nabrała.
— Rozumiem, że temat książki, która jest czytana na całym świecie, cię przerasta? — założyła ręce na krzyż i oparła się o moją ławkę. Kątem oka dostrzegłam, jak moja przyjaciółka Camila patrzy na mnie, kręcąc głową z niedowierzania.
— Romeo i Julia są już tak przerobieni na wszystkie strony i w każdy sposób, że branie na tapetę czegoś takiego jest naprawdę trudne. Moje ambicje sięgają wyżej, niż opisanie tego, co każda inna osoba na tym świecie. — sprostowałam.
— Więc napisz coś więcej, niż te wszystkie osoby na całym świecie w... W trzynaście minut, a dam ci spokój na cały semestr. — uśmiechnęła się. — Możesz też pójść schematem i ubarwić wypowiedź swoim bogatym słownictwem.
— Myślę, że w mojej sytuacji muszę wziąć drugą opcję. — cmoknęłam z dezaprobatą, poprawiłam okulary na nosie i wzięłam się do pisania nudnej pracy. Na szczęście zdążyłam.
Równo z dzwonkiem wyszłam z sali, żegnając się z panią Wilson i uciekając przed karcącą miną Camili, która jednak złapała mnie na korytarzu.
— Iris, twoje podejście do życia nie przysłuży się do pójścia na wyższą uczelnię. — wyśmiała mnie. — Ale wybaczam ci to, bo to ty. — machinalnie machnęła dłonią. — Co jest? — zapytała, widząc moją minę po przeczytaniu SMS-a od mojego chłopaka. A raczej byłego chłopaka.
— Josh ze mną zerwał. — wydukałam.
— Kiedy? Dlaczego nic nie mówiłaś? Widzieliście się wczoraj? — stanęła przede mną zmartwiona, odrzucając w tył swoje rude włosy, które mogłaby już ściąć, jak dla mnie.
— N-nie. — pokazałam jej treść wiadomości.
— Zerwał z tobą teraz?! Przez SMS?! Mówiłam ci, że z tym chłopakiem jest coś nie tak. — nie mogłam wyjść z podziwu, że zrobił to w taki sposób. Zauważyłam go stojącego z Samuelem, który był jego najlepszym przyjacielem.
— Iris, nie rób tego, gdzie ty idziesz...! — usłyszałam za sobą, kiedy postanowiłam wyjaśnić tę absurdalną sytuację.
— Co jest z tobą nie tak? — stanęłam przed nim, zakładając ręce na krzyż i próbując powstrzymać łzy. Prawdę mówiąc, od dawna się między nami nie kleiło, ale jakim trzeba być tchórzem, żeby skończyć dwuletnią relację wiadomością?
— Iris... Nie wiedziałem, że jesteś dzisiaj w szkole. — podrapał się w tył głowy.
— Co to za głupia wymówka? — potrząsnęłam głową. — Nawet jeśli by mnie nie było, powinieneś się ze mną spotkać i skończyć tę fałszywą bajeczkę, patrząc mi w oczy! — tupnęłam nogą.
— Iris, nie rób scen, wszyscy patrzą... — szepnął, rozglądając się wokół, ale mnie nie obchodzili ludzie.
— Niech patrzą, musi im się nudzić. — syknęłam, w tle widząc ulubieńców mojej przyjaciółki. — Kochałam cię, Josh. Próbowałam zrobić cokolwiek, żeby między nami znowu coś było, też na czasie zorientowałam się, że na dłuższą metę już nie możemy być razem, zwłaszcza, że mnie zdradzałeś, ale to tylko taki malutki, naprawdę nieistotny szczególik. Serio taki tyci, tyci. — pokazałam wielkość palcami, na co wywrócił oczami. — Jednak czekałam, aż przyjdziesz do mnie i mi to powiesz, aż zbierzesz odwagę, której najwyraźniej nie masz. — rozłożyłam ręce.
— Naprawdę nie musimy załatwiać takich rzeczy na szkolnym korytarzu. — przypomniał mi. — To trochę słabe, nie uważasz?
— Słucham? Zerwałeś ze mną przez telefon, stojąc jakieś pięć metrów ode mnie! — jemu także pokazałam wiadomość.
— Stary, Iris ma rację. — zawtórował mi Sam, któremu byłam wdzięczna.
— Dobrze, pasuje ci? To koniec, męczyłem się pół roku, koniec, nasze drogi się rozchodzą, więcej się nie zejdą. — powiedział wszystko szybko.
— Dziękuję. — odpowiedziałam zgodnie z tym, co czułam.
— Przykro mi, że mnie kochałaś, bo ja cię nigdy. — jego lodowate spojrzenie sprawiło, że nie mogłam nic zrobić, kiedy zamknął swoją szafkę i z pogardą na twarzy odszedł, zostawiając mnie w tamtym miejscu, a choć byłam silna, bardzo silna, po tych słowach nie mogłam zrobić nic innego, niż uronić łzę, której nawet nie starłam.
— Cześć, Camil! — zawołało chórem pięciu chłopaków, których imion nawet nie pamiętałam, ale tworzyli szkolny zespół, za którym wiele osób szalało.
— Cześć... Iris? — położyła mi dłoń na ramieniu. — Iris, szkoda łez na tego dupka.
— Mimo to, wciąż się leją. — odparłam cicho i pociągnęłam nosem. — Muszę iść na historię. — uśmiechnęłam się na siłę, spojrzałam najpierw na nią, później na zespół, który minami wyrażał współczucie, ale dla mnie było to upokorzenie.
Pozbierałam się i z niechęcią skierowałam do sali historycznej. Tak na marginesie, nienawidziłam tego przedmiotu, byłam obecna ciałem, ale nie duchem.
— Shepherd, usiądź na swoim miejscu i jak zwykle odpłyń na całą lekcję. — Anderson wskazał dłonią moją ławkę pod oknem, ale nie wyczułam w tym żadnej ironii czy czegoś podobnego.
Za oknem siorbał deszcz, co tylko jeszcze bardziej wprawiało mnie w depresyjny nastrój, chociaż nie powinnam przyjmować tego w taki mocny sposób, skoro znałam finał już dawno. Jednak prawda, że nigdy mnie nie kochał, zabolała.
Spojrzałam na swoją lewą rękę, która cała już ubrudzona była atramentem po całym dniu pisania. Na szczęście historia była ostatnią lekcją w moim planie w czwartki.
Wyrwałam kartkę z zeszytu, a następnie naskrobałam na niej pewne zdanie, które przyszło mi do głowy.
— Tak już jest z atramentowymi duszami, że mogą się rozlać czasami. — szepnęłam pod nosem, następnie zgniotłam kartkę i wcisnęłam ją między ławkę, a kaloryfer.
Później siedziałam w jednej pozycji bardzo długo czas, wyłączając się ze świata.
— Shepherd? — Anderson nachylił się nade mną. — Już po dzwonku. Dużo po dzwonku. — stuknął w zegarek.
— Przepraszam. — wstałam i pośpiesznie chciałam wyjść z klasy, jednak wpadłam na kogoś. Wymieniłam spojrzenie z tym kimś, zastanawiając się, dlaczego jego zielone oczy są takie roześmiane, a ciemno blond włosy choć nieuczesane, układają się tak dobrze. Wtedy sobie przypomniałam, że to przecież jeden z SoulFlames, tego zespołu.
— Przepuść damę, Caspian, gdzie twoje maniery. — jego kolega o czarnych włosach pchnął go do przodu. — Przepraszam za niego. — zwrócił się do mnie. Wyglądał jak...
— Harvey. — przedstawił się. — Ale to już pewnie wiedziałaś.
— No właśnie nie bardzo, przepraszam. — wyminęłam go, był cały zdumiony, ale ja naprawdę nie znałam ich z imienia.
— Zaczekaj! — wybiegł za mną na korytarz, jęknęłam do siebie, zatrzymałam się i odwróciłam się do niego.
— Tak? — siliłam się na uśmiech.
— Szkoda, żeby cię jutro zabrakło na koncercie, dlatego pragnę przekazać ci ten bilet. — podał mi go, puszczając perskie oko, a ja wzięłam go z zamiarem oddania komuś po drodze, jednak mnie uprzedził. — Poskarżę się Camili, jeżeli nie ty z nim przyjdziesz. — dodał z uśmiechem. Nie skomentowałam tego. Nie miałam ochoty, po prostu go zostawiłam bez pożegnania, bo chciałam zaszyć się w domowym zaciszu z lodami i obejrzeć wszystkie części Piratów z Karaibów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro