Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02. Jojo

Dzieciństwo zawsze wydawało mi się jak koszmar, z którego chciałam się jak najszybciej obudzić. Nieprzyjemny sen, pełen chaosu, w którym nic nigdy nie układało się tak, jak powinno. Czasem zastanawiałam się, czy w ogóle powinno się je nazywać dzieciństwem, skoro od najmłodszych lat czułam na swoich barkach ciężar świata, który nie należał do mnie. Dzieci powinny być szczęśliwe, beztroskie. Ja nigdy nie byłam.

Urodziłam się w biedzie i bieda była jedyną rzeczą, którą znałam. Małe mieszkanie w starej kamienicy, z przeciekającym dachem, z wiecznie wilgotnymi ścianami, z chłodem, który wdzierał się przez nieszczelne okna nawet wtedy, gdy na zewnątrz świeciło słońce. Wszystko wokół mnie wydawało się zniszczone, zużyte, jakby życie w moim domu od początku skazane było na przegraną.

Ojciec... Mój ojciec był człowiekiem, którego wspomnienie zawsze przyprawiało o dreszcze. Był potężny, wielki, jego obecność wypełniała cały pokój, a jego gniew paraliżował od najmłodszych lat. Gdy był trzeźwy, ledwo go zauważałam – siedział przy stole, patrząc pustym wzrokiem w gazetę, nie odzywając się do nikogo. Ale gdy pił... A pił zawsze. Wieczory w moim domu zawsze zaczynały się tak samo – najpierw cicha obecność, potem zapach alkoholu unoszący się w powietrzu, a na końcu krzyki, trzask rozbijanego szkła, a czasem nawet jego pięść uderzająca w ścianę, w stół, w nas.

Pamiętam, jak wiele razy siedziałam skulona w kącie, modląc się, żeby przestał, żeby zapomniał o mnie i poszedł spać, ale to nigdy się nie działo. Zawsze znajdował powód, żeby wyładować swoją frustrację, zawsze znalazł sposób, żeby przypomnieć mi, że jestem nic niewarta tak, jak moja matka. Słowa, które wypowiadał, wpijały się we mnie jak ciernie, zostawiały ślady głęboko w mojej duszy, nawet jeśli nie dotykał mnie fizycznie.

A matka... Cóż, matka była jedyną osobą, którą kiedyś próbowałam kochać, ale szybko zrozumiałam, że ona nie była w stanie odwzajemnić tej miłości. Kiedyś, zanim wszystko się popsuło, była ciepła i troskliwa, ale to było dawno, zanim wpadła w pułapkę, z której już nigdy się nie wydostała. Uzależnienie zniszczyło ją w sposób, którego nawet nie mogłam pojąć jako dziecko.

Zaczęło się niewinnie. Najpierw były to tylko tabletki na sen, które przynosiły jej ukojenie, kiedy ojciec po kolejnej awanturze wychodził z domu. Kiedyś widziałam, jak w nocy płacze, łykając te małe, białe pigułki, które miały zabrać jej ból. Ale potem ból nigdy nie odszedł, a tabletki zaczęły być jedynym, co ją trzymało na powierzchni. Coraz częściej widziałam ją, jak leży na kanapie, nieruchoma, z półprzymkniętymi oczami, odległa, jakby jej dusza już dawno zniknęła.

Próbowałam do niej dotrzeć. Próbowałam, choć byłam tylko dzieckiem, potrząsnąć nią, obudzić ją z tego odrętwienia, w które wpadła. Ale ona nigdy mnie nie słyszała. W końcu przestałam próbować. Przestałam na nią liczyć. Moja matka przestała być matką, a ja stałam się kimś, kto musiał radzić sobie sam.

Byłam wtedy tak mała, a czułam się, jakbym musiała dźwigać na swoich ramionach ciężar, który powinien przerosnąć każdego dorosłego. W naszym domu nie było śmiechu, nie było normalności, nie było ani jednego dnia, który można by nazwać spokojnym. Wszystko kręciło się wokół ojca i jego wybuchów gniewu oraz matki i jej tabletek. A ja byłam gdzieś pośrodku, zagubiona, niezauważalna, jak mebel, którego nikt nie dostrzega, dopóki nie zacznie przeszkadzać.

Zawsze miałam wrażenie, że jestem obciążeniem. Mój ojciec nigdy nie ukrywał, że mnie nie chciał. Gdyby nie ty, nasze życie wyglądałoby inaczej – te słowa słyszałam wiele razy. I wierzyłam w nie. Wierzyłam, że to moja obecność zniszczyła wszystko. Że może gdyby mnie nie było, matka nie musiałaby się uciekać do tabletek, a ojciec nie piłby tak dużo. To była myśl, która mnie prześladowała, od której nie mogłam się uwolnić, niezależnie od tego, jak bardzo próbowałam.

Często zastanawiałam się, co by się stało, gdybym po prostu zniknęła. Gdybym pewnego dnia przestała istnieć, czy coś by się zmieniło? Czy ojciec byłby mniej wściekły, a matka w końcu zdołałaby się wybudzić ze swojego narkotycznego letargu? Nigdy nie miałam odwagi zrobić czegoś więcej poza myśleniem o tym. Zawsze brakowało mi siły, by cokolwiek zmienić.

Szkoła była dla mnie ucieczką. Tam, choć przez chwilę, mogłam zapomnieć o tym, co działo się w domu. Mogłam udawać, że jestem zwykłą dziewczynką, która chodzi na zajęcia, śmieje się z koleżankami, choć żadna z nich nigdy nie poznała prawdziwej mnie. Nikomu nie mówiłam, co dzieje się w moim domu, bo nie chciałam, żeby ktoś wiedział, jak bardzo różniłam się od nich. Wszystkie dziewczyny miały normalne rodziny, normalne problemy, a ja? Ja byłam odmienna. Nosząc maskę, próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku, choć w środku czułam się, jakbym tonęła.

Moje życie było cieniem, a ja byłam cieniem w tym życiu. Zamiast dzieciństwa, miałam przetrwanie. Zamiast miłości, miałam odrzucenie. I nigdy nie pozwoliłam sobie marzyć o czymś innym.

Zawsze myślałam, że ucieczka do Seulu wszystko zmieni. Byłam przekonana, że jeśli tylko wyrwę się z tego dusznego, zniszczonego miejsca, które nazywałam domem, moje życie nabierze kolorów. Wierzyłam, że stolica to inny świat – świat, w którym mogłabym zacząć od nowa, zostawić za sobą wszystkie złe wspomnienia i wreszcie znaleźć szczęście. Takie były moje marzenia, ale rzeczywistość okazała się dużo bardziej okrutna.

Kiedy wsiadłam do pociągu, zostawiając za sobą nasze zniszczone mieszkanie, widok pijanego ojca i matki leżącej nieruchomo na kanapie, poczułam ulgę. Czułam, że jestem wolna. W tamtej chwili byłam pewna, że zostawiam za sobą wszystko, co mnie więziło, że przede mną czeka lepsze życie, świat pełen możliwości. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że Seul wcale nie będzie spełnieniem moich marzeń, tylko kolejnym miejscem, które przypomni mi o moich ograniczeniach, wyśmiałabym go. Ale wtedy, kiedy moje życie było pełne nadziei, wydawało mi się, że wszystko będzie dobrze.

Pierwsze dni w Seulu były pełne chaosu. Wysiadłam z pociągu na zatłoczonej stacji, wśród setek ludzi, którzy przemykali obok mnie jak cień. Każdy gdzieś się spieszył, każdy był zajęty własnym życiem, a ja czułam się jak niewidzialna. Ulice były szerokie, budynki tak wysokie, że wydawało mi się, że mogłyby sięgać nieba. Wszystko wokół mnie było olbrzymie, a ja, mała dziewczyna z małej miejscowości, czułam się przytłoczona. Zrozumiałam, że ucieczka nie była rozwiązaniem. Może zmieniłam miejsce, ale wciąż byłam tą samą osobą – zagubioną i samotną.

Znalezienie pracy okazało się dużo trudniejsze, niż myślałam. Seul nie czekał z otwartymi ramionami na kogoś takiego jak ja – bez doświadczenia, bez wykształcenia, bez koneksji. Myślałam, że wystarczy chcieć, że wystarczy być zdeterminowanym, by odnaleźć swoje miejsce. Jednak codzienne szukanie zatrudnienia stało się walką o przetrwanie. Chodziłam od miejsca do miejsca, prosząc o jakąkolwiek pracę, choćby za grosze. Czasem patrzyli na mnie z litością, czasem z pogardą. Wszyscy widzieli we mnie tylko kolejnego wiejskiego przybysza, który chce coś ugrać w wielkim mieście.

Na początku udało mi się znaleźć dorywczą pracę w małej kawiarni. Myłam stoliki, parzyłam kawę, zbierałam zamówienia. Praca była monotonna, ciężka, ale dawała mi jakieś pieniądze, więc nie narzekałam. Z czasem jednak zrozumiałam, że to tylko przetrwanie, a nie życie. Miałam marzenia – chciałam czegoś więcej, ale z każdym dniem stawały się one coraz bardziej odległe. Każda godzina spędzona w tej kawiarni przypominała mi, że uciekłam z jednej pułapki tylko po to, by wpaść w kolejną.

Wieczory były najgorsze. Kiedy wracałam do swojego wynajmowanego pokoju w ciasnej, wilgotnej suterenie, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo się myliłam. Mój pokój był niewiele większy od tego, w którym spałam w domu. Ciemny, bez okien, z przeciekającym sufitem. Jedynym meblem była stara, zniszczona szafa i łóżko, które trzeszczało przy każdym ruchu. W Seulu miało być inaczej, miało być lepiej. Ale patrząc na te same wilgotne ściany, czułam, że nic się nie zmieniło. Moje życie wciąż było takie samo, tylko teraz tkwiłam w innym miejscu.

Nie mogłam przestać myśleć o tym, co zostawiłam za sobą. Ojciec, matka, całe to piekło, które tak bardzo chciałam opuścić. Czy teraz kiedy byłam daleko, moje życie było lepsze? Czy uciekając od nich, rzeczywiście wyzwoliłam się z ich wpływu? Czy cokolwiek się zmieniło? Odpowiedź była prosta – nie. Może mój ojciec już na mnie nie krzyczał, może nie widziałam matki zatopionej w swoich tabletkach, ale ich cienie wciąż były obecne. Noszę je w sobie jak blizny, które nie chcą się zagoić.

Próbowałam sobie wmówić, że wyjazd do Seulu był krokiem do przodu, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Ale głęboko w środku wiedziałam, że to nieprawda. Nic nie było tak, jak myślałam. Moje marzenia o lepszym życiu rozsypały się jak domek z kart. Praca, którą ledwo znosiłam, nie dawała mi satysfakcji ani przyszłości. Każdy dzień był walką o to, by przetrwać do następnego, by zarobić wystarczająco na jedzenie i czynsz. Czułam się zagubiona, bez celu, bez nadziei. Zastanawiałam się, co poszło nie tak. Dlaczego, mimo że uciekłam tak daleko, nie mogłam uciec przed samą sobą?

Najgorsze były samotne noce. Kiedy gasiłam światło i kładłam się na zimnym materacu, w głowie pojawiały się wszystkie złe wspomnienia. Krzyki ojca, obojętność matki. Te obrazy nigdy mnie nie opuszczały. Próbowałam je zagłuszyć hałasem miasta, rozmowami z nowymi ludźmi, ale w ciszy mojego pokoju wszystko wracało z podwójną siłą. Czułam, że nigdy nie uwolnię się od przeszłości, że niezależnie od tego, gdzie pójdę, ona będzie mnie ścigać.

Seul nie był miejscem, które mnie ocaliło. Był kolejnym testem, kolejnym miejscem, które przypomniało mi, że świat nie jest sprawiedliwy. Zrozumiałam, że nie wystarczy uciec, żeby zmienić swoje życie. Można zmienić otoczenie, można znaleźć nowe miasto, nowy dom, ale jeśli wciąż nosisz w sobie ten sam ból, ten sam cień, to nic się nie zmieni. Może uciekłam od jednego piekła, ale stworzyłam sobie nowe. I nie miałam pojęcia, jak z tego wyjść.

Czasami wydaje mi się, że życie to niekończąca się seria upokorzeń i ciosów, które człowiek przyjmuje bez żadnej obrony. Uciekałam przed jednym koszmarem, a trafiłam w drugi, jeszcze bardziej przerażający, w którym czułam się uwięziona, bez możliwości ucieczki. Nie mogłam sobie pozwolić na luksus bezczynności, bo głód jest surowym nauczycielem. Żeby przetrwać, musiałam znaleźć pracę – cokolwiek, co dałoby mi jakiekolwiek pieniądze. I tak oto znalazłam się w hotelu, gdzie dniami sprzątałam pokoje, a nocami pracowałam jako kelnerka w podłej knajpie.

Bycie sprzątaczką w hotelu to jedna z tych prac, o których ludzie zapominają, a ci, którzy ją wykonują, są niewidzialni. Każdego dnia zmieniałam pościel w nieskończonych rzędach pokoi, wycierałam kurz z eleganckich mebli i sprzątałam po ludziach, którzy nawet mnie nie zauważali. To nie była praca, którą sobie wymarzyłam, ale musiałam ją przyjąć. Tylko dzięki temu mogłam jakoś wiązać koniec z końcem.

Wieczorami, gdy kończyłam w hotelu, zakładałam uniform kelnerki i szłam do pubu. To było inne piekło. Klienci, którzy przyszli tam pić i szukać rozrywki, widzieli we mnie jedynie kolejną dziewczynę, której mogli prawić głupie komplementy albo rzucać ordynarne uwagi. Starałam się ignorować ich spojrzenia, ich nieprzyjemne gesty, ale z każdym wieczorem czułam się coraz bardziej upodlona. Pub był ciemny, zadymiony, pełen głośnej muzyki i ludzi, którzy nie przychodzili tam tylko po to, by wypić drinka. Często musiałam odtrącać niechciane dłonie, które starały się mnie dotknąć, czasem nawet słowami, które miały brzmieć zabawnie, ale były tylko przerażające.

W pewien piątkowy wieczór, kiedy lokal pękał w szwach, podszedł do mnie jeden z klientów. Jego uśmiech był szeroki, a spojrzenie zbyt intensywne. Złożył zamówienie i zniknął w tłumie, ale nie mogłam zapomnieć jego wzroku, jakby śledził każdy mój ruch. Czułam, że coś jest nie tak, ale zignorowałam ten wewnętrzny alarm. Byłam zmęczona, chciałam tylko przeżyć kolejny wieczór i wrócić do swojego ciasnego pokoju.

Podał mi drinka, mówiąc, że to dla mnie, w ramach podziękowania za obsługę. Z początku chciałam odmówić, ale bałam się, że to mogłoby wywołać jego gniew. Wzięłam więc szklankę do ręki i upiłam łyk. Niezbyt smaczny, ale w tamtym momencie nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, żeby jak najszybciej zakończyć swoją zmianę. Kilka minut później zaczęłam czuć się dziwnie. Moje ciało stawało się ciężkie, obraz przed oczami zaczął się zamazywać, a głosy wokół mnie były coraz bardziej odległe. Zaczęłam tracić kontrolę nad własnym ciałem, jakbym nagle wpadła w jakąś otchłań, z której nie mogłam się wydostać.

Nie wiem, co stało się potem. Wszystko jest jak mgła. Pamiętam, że poczułam, jak ktoś mnie chwyta, jakbym była niczym więcej niż bezwolnym przedmiotem. Mój umysł walczył, chciał krzyczeć, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Mrok pochłonął mnie całkowicie.

Obudziłam się w jakimś ciemnym, obcym miejscu. Powietrze było ciężkie, a moje ciało obolałe. Czułam się brudna, złamana. Moje ubranie było w nieładzie, a ja wiedziałam, co się stało, mimo że nie pamiętałam szczegółów. Ból w środku był nie do opisania. To, co wydarzyło się tej nocy, było najgorszym koszmarem, o jakim nigdy nie śniłam. Zostałam zgwałcona. Zabrano mi nie tylko godność, ale i nadzieję. W jednej chwili poczułam się jak nic.

Zanim w pełni doszłam do siebie, w drzwiach stanął właściciel pubu. Jego twarz była zimna, jakby to, co się stało, było tylko jednym z wielu przypadków, z którym miał do czynienia. Spojrzał na mnie bez cienia emocji i oznajmił, że muszę odejść. Jego słowa były jak ostrza – zimne i okrutne. Powiedział, że nie może ryzykować, że ktoś się dowie. Że skandal może mu zaszkodzić, a ja nie jestem warta tego, by narażać jego interesy. Dla niego byłam niczym – kolejną dziewczyną, którą można było bezkarnie zniszczyć i pozbyć się bez wyrzutów sumienia.

— Jeśli chcesz odejść z tego miejsca z głową na karku, zapomnij, co się tu wydarzyło — powiedział. Jego słowa były jak wyrok.

Nie miałam wyboru. Odeszłam, ledwo stawiając kroki. W tamtej chwili wszystko we mnie umarło. Czułam się martwa od środka, jakby życie, które nosiłam w sobie, zostało mi brutalnie odebrane. Seul miał być moją szansą na lepsze życie, a teraz stał się miejscem, w którym straciłam wszystko, co było dla mnie cenne. Myślałam, że już nigdy nie będę w stanie żyć jak dawniej.

Zamknęłam się w sobie. Każdy dzień po tym wydarzeniu był jak walka o przetrwanie – nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz mnie.

Podłoga była zimna, a wnętrze tego pustego, sterylnego mieszkania zdawało się przytłaczać mnie ciszą. To było kolejne zlecenie, mieszkanie, które sprzątałam dorywczo, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Właściciel mieszkania wyjechał, a ja miałam sprzątać po nim, zanim przyjadą kolejni lokatorzy. Wszystko było jak zawsze – te same ruchy, ten sam odór środków czyszczących. Nawet dźwięk moich kroków odbijał się od ścian z jakąś obojętnością, która odzwierciedlała to, co czułam wewnątrz.

Stanęłam przy oknie i spojrzałam na miasto. Seul tętnił życiem, pełen ludzi, pędzących dokądś, nieświadomych tego, co dzieje się w środku mnie. Wielkie miasto, które miało być miejscem mojej ucieczki, stało się więzieniem. Poczułam, jak moje serce bije wolniej, niemal mechanicznie, jakby próbowało nadążyć za myślami, które kłębiły się w mojej głowie. Myśli o tym, jak nieważna stałam się w oczach innych, jak znikoma i nieistotna.

Nagle poczułam, jakby cały ciężar świata osiadł na moich ramionach. Ten ból wewnętrzny, który nosiłam, ta ciemność, która z dnia na dzień stawała się silniejsza, teraz mnie przerastała. Próbowałam walczyć, ale nie było już we mnie siły. Z każdą godziną moje ciało stawało się coraz bardziej ociężałe, jakby nie należało do mnie. Myśli były jak ołów, przyciągając mnie coraz bliżej krawędzi, której już nie widziałam, tylko czułam.

Zamknęłam oczy i próbowałam oddychać, ale powietrze było gęste, jakby każdy wdech stawał się walką o przetrwanie. Byłam zmęczona tą walką. Zmęczona ucieczką, zmęczona dźwiganiem ciężaru, którego nie umiałam zrzucić. Każdy dzień był jak niekończący się labirynt bólu i rozczarowań, z którego nie było wyjścia. Moje myśli krążyły wokół jednej, nieuchronnej decyzji. Tego, że nie chciałam już istnieć. Nie chciałam już czuć tego bólu.

Stałam przy oknie, patrząc na niebo, które z szarego zaczynało przybierać barwy nocy. Zmrok nadciągał, a wraz z nim poczucie, że to jedyny moment, jedyny czas, kiedy mogę coś zrobić. Czy ktoś zauważy? Czy ktoś zobaczy, że mnie nie ma? Przecież byłam tylko kolejną niewidzialną istotą w tym wielkim mieście. Nikt nie zauważy mojego zniknięcia. I może wreszcie przestanę czuć ten ból. Przestanę się obawiać jutra, bo jutro nie nadejdzie.

Patrzyłam na to okno przez długą chwilę, zastanawiając się, co by się stało, gdybym po prostu przestała walczyć. Gdybym pozwoliła sobie odejść. Podeszłam bliżej krawędzi i otworzyłam okno. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, ale nie poczułam chłodu. Miałam wrażenie, że moje ciało już dawno stało się odrętwiałe. Wyglądałam na zewnątrz, a miasto wydawało się tak daleko, jakby w tym momencie wszystko przestało być rzeczywiste.

Oparłam dłonie na parapecie i po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Taki spokój, który nadchodzi, gdy człowiek już nie walczy. Ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że nic już nie ma znaczenia, że wszystko, co było, i tak przepadło. Myśli o matce, o ojcu, o wszystkim, co mnie spotkało, krążyły wokół mnie, ale teraz były jak duchy, niewyraźne, odległe. Nie było już bólu, tylko pustka.

Zamknęłam oczy i postawiłam jedną stopę na parapecie. Czułam pod sobą otchłań. Moje serce biło spokojnie, równomiernie, jakby to, co się działo, było jedynym możliwym zakończeniem tej historii. Ostatni oddech. Ostatnia myśl. Wyciągnęłam ręce przed siebie, jakbym chciała objąć ten świat po raz ostatni. Nie było strachu, tylko cisza.

I wtedy puściłam. Moje ciało oderwało się od parapetu, a ja poczułam, jak zaczynam lecieć. Leciutko, niczym pióro unoszące się na wietrze, bez ciężaru, bez bólu. Czas zwolnił. Przestrzeń zawirowała wokół mnie. Zamknęłam oczy, by nie patrzeć, by nie myśleć, by po prostu pozwolić temu wszystkiemu się skończyć. Byłam wolna. W tym krótkim momencie, zanim dotarłam na dół, czułam wolność.


Od Autorki: Cieszy mnie, że pierwszy rozdział został miło przyjęty. Czas na rozdział drugi, który tym razem został napisany z perspektywy głównej żeńskiej postaci. Tak, tym razem to Jojo będzie towarzyszyła Soekjin'owi w jej życiowej podróży.

Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro