Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25


Pov. Stark

Zatkałem usta dłonią w momencie, w którym zobaczyłem nogę dzieciaka. Jego proteza zawsze miała na sobie delikatne zacieki z krwi i to wydawało mi się przerażające, jednak teraz... teraz te zacieki wydają się naprawdę zwyczajnym widokiem. To wyglądało tak, jakby ktoś postanowił po prostu przeciąć nogę Petera nieco pod kolanem i zrobił to tępym narzędziem, w dodatku zaledwie kilka godzin temu. Świeże rany pokrywały skórę chłopca, a niektóre z nich zaczęły krwawić po zdjęciu protezy. Ścisnąłem nieznaczenie dłoń młodszego, którego palce kurczowo zaciskały się na mojej ręce. Peter leżał na kozetce z zamkniętymi oczami i ustami ściśniętymi w wąską kreseczkę. Dostał silne leki przeciwbólowe, przygotowane specjalnie dla niego, ale mimo to, czuł ból. Nie dało się całkowicie go wyeliminować. Nie w takim stanie. Jego noga była jednym słowem zmasakrowana przez rok noszenia niedopasowanej protezy, i, co gorsza, skakania w niej po dachach. W pewnym momencie lekarz chwycił małe szczypce ze stolika obok, by po chwili zacząć wyciągać z ran chłopca odłamki starej protezy, które w nich utkwiły. Wtedy ręka młodszego zacisnęła się na mojej dłoni, a spod jego zamkniętych oczu wypłynęła pojedyncza łza, którą starłem wierzchem dłoni.

-Zaraz będzie po wszystkim, obiecuję- mruknąłem uspokajająco, gładząc go delikatnie po policzku. Peter zagryzł dolną wargę i pisnął cicho, gdy lekarz wyrwał oporny odłamek z jego nogi. Przez chwilę walczyłem z pokusą nakrzyczenia na mężczyznę za jego brak delikatności, ale przecież wiedziałem, że on tylko pracuje. I tak zrobił co w jego mocy, żeby ograniczyć ból chłopca, więc nie mogłem mieć do niego pretensji. Dzieciak uchylił lekko powieki i spojrzał w dół. Wtedy jego oczy zrobiły się ogromne, a oddech lekko przyspieszył, gdy zobaczył narzędzie w dłoni mężczyzny. Szybko chwyciłem podbródek młodszego i skierowałem go na siebie- hej, Pete, nie patrz tam, patrz na mnie, dobrze?- powiedziałem na jednym tchu. Młodszy pokiwał lekko głową i spojrzał na mnie ze łzami w oczach- no już, cii, będzie dobrze- zacząłem, gładząc go lekko po policzku- jeszcze tylko chwilka, tak? A potem obiecuję, że zrobimy razem coś fajnego, co tylko będziesz chciał- oznajmiłem, starając się odwrócić jego uwagę od nieprzyjemnego zabiegu. Peter znów pokiwał delikatnie głową, na co uśmiechnąłem się- możemy znów coś obejrzeć, albo pójść do mojego warsztatu, hm? Pokażę ci, nad czym ostatnio pracuję. Będziesz mógł sam coś zrobić, albo pomóc mi w ulepszeniach do zbroi. Na pewno masz mnóstwo świetnych pomysłów, prawda? Chętnie ich wysłucham, Peter- na twarzy młodszego wymalował się delikatny uśmiech, gdy wspomniałem o pracy w moim warsztacie. Jednak po chwili jego dolna warga znów zadrżała, a Peter zamknął oczy i uwolnił kilka łez, które szybko starłem. Chłopiec wciągnął głośno powietrze i wstrzymał je, starając się nie rozpłakać. Chwyciłem jego dłoń w obie ręce- Pete, spójrz na mnie- powiedziałem łagodnie. Chłopiec niemalże natychmiast wykonał polecenie i wbił we mnie załzawiony wzrok- no już, zaraz koniec. Wytrzymaj jeszcze chwilkę, zaraz będzie po wszystkim, tak?- powiedziałem po raz kolejny, jednak tym razem spojrzałem ukradkiem na lekarza, który kiwnął lekko głową na potwierdzenie moich słów. A zaraz po tym, odłożył na stolik szczypce i zaczął delikatnie opatrywać nogę dzieciaka. Pogłaskałem Petera po policzku, posyłając mu uspokajający uśmiech, gdy chłopiec szarpnął się nerwowo, piszcząc przy tym cichutko z bólu- już koniec. Już po wszystkim, Pete- szepnąłem, odgarniając mu włosy z twarzy i gładząc lekko. Młodszy jedynie pokiwał głową, na znak, że mnie słyszy.

-Skończyłem- oznajmił lekarz, wstając i ściągając lateksowe rękawiczki z dłoni. Pomimo całej swojej niechęci do Petera, która zresztą była jak najbardziej zrozumiała, bo chyba nikt nie przepadałby za dzieciakiem, który groził mu bronią przystawioną do skroni, podszedł do chłopca i zmierzwił mu włosy- byłeś dzielny, mały- mruknął z uśmiechem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, popychając przed sobą stolik z narzędziami i starą protezą Petera, którą kazałem mu zniszczyć. Uśmiechnąłem się i pogłaskałem młodszego po włosach.

-Tak, ma rację. Byłeś dzielny, dzieciaku. Już po wszystkim- powiedziałem, czule gładząc jego policzek.

-Dziękuję...- szepnął Peter, po czym zamknął oczy.

-Chcesz się zdrzemnąć, Pete?- spytałem, widząc, jak wykończony jest po zabiegu.

-Mhm... a mogę?- mruknął dzieciak, na co uśmiechnąłem się z politowaniem.

-Pewnie, że możesz. Zasłużyłeś, Pete- zapewniłem łagodnie.

-A... a warsztat? Bo ja...- zaczął niepewnie. Uśmiechnąłem się jedynie, widząc, że Peter boi się, iż ominie go wspólna praca.

-Warsztat przełożymy na później, spokojnie, przecież to nie ucieknie- oznajmiłem. Chłopiec zamknął oczy. Zajęło to niecałą minutę, zanim jego klatka piersiowa zaczęła unosić się równomiernie i spokojnie. Westchnąłem cicho i pokręciłem głową. Nie mogłem zostawić go na tej kozetce. Wstałem więc, po czym zaciągnąłem nogawkę jego spodni w dół i, po chwili zastanowienia, związałem ją, by nie wisiała jak sflaczały balonik. Ostrożnie wziąłem mniejszego na ręce, po czym przytuliłem jego ciało do siebie, starając się ułożyć go w jak najwygodniejszej pozycji. Odwróciłem się i wyszedłem z sali, kierując się prosto do windy. Łokciem wcisnąłem przycisk otwierający drzwi, by następnie w ten sam sposób wybrać odpowiednie piętro. Peter poruszył się niespokojnie w moich ramionach i jęknął- cii... cii, cichutko- szepnąłem, mocniej przytulając do siebie chłopca, który momentalnie się uspokoił. Uśmiechnąłem się lekko i wysiadłem z windy. Sprawnie pokonałem korytarz, po czym, uprzednio otwierając łokciem drzwi, wszedłem do pokoju Petera.

Pomimo tego, jak lekki był dzieciak, z ulgą dotarłem do jego łóżka. Wiedziałem, że teraz przynajmniej go nie obudzę i Peter będzie mógł spokojnie odpocząć. Delikatnie ułożyłem chłopca na miękkim materacu i czule otuliłem kołdrą. Pocałowałem dzieciaka w czoło i odgranąłem włosy z jego twarzy. Przez chwilę wpatrywałem się w niego. Był taki spokojny. Nikt nie podejrzewałby tego chłopca o pracę dla najgorszego kryminalisty w mieście. Nikt nie podejrzewałby go o... o morderstwo. Nikt nie powiedziałby, że ten mały, spokojny dzieciak robi takie rzeczy. Nawet ja... mi też było tak cholernie ciężko w to uwierzyć. Ale... nawet teraz, kiedy wiedziałem... czułem, że to nie jest jego wina. On... on tego nie chciał. Nie umiałby zrobić czegoś takiego. To nie była i nigdy nie będzie jego wina. To wina Fiska, który go do tego zmusił. Który groził mu moją śmiercią. Ale... dość tego. On już nie będzie krzywdził mojego chłopca. Już nigdy nie skrzywdzi mojego synka.

-Byłeś taki dzielny, Pete. Odpocznij sobie- powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się, po czym odwróciłem się i na palcach ruszyłem do drzwi, by wyjść, najciszej jak tylko umiałem. Rzuciłem chłopcu ostatnie, ciepłe spojrzenie, po którym wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Od razu skierowałem się do windy, by wrócić do szpitala po przygotowany przez lekarza wózek dla dzieciaka. Wiedziałem, że nie będzie zachwycony, ale musiał jakoś się poruszać, a chwilowo to była jedyna opcja. Po chwili namysłu, ułożyłem jeszcze na siedzeniu miękki koc złożony w kostkę, którym Peter będzie mógł się okryć. Lekarz miał już nową protezę dla chłopca, więc jak tylko rany się zagoją, będzie mógł mu ją założyć. Wsiadłem do windy i wybrałem odpowiednie piętro, żeby po chwili przejść przez korytarz, pchając przed sobą psuty wózek i po cichu wejść do pokoju dzieciaka. Uśmiechnąłem się, widząc, że chłopiec dalej spokojnie śpi. Postawiłem wózek koło łóżka Petera, po czym na palcach skierowałem się w stronę drzwi. Zatrzymał mnie jednak cichy jęk i skrzypnięcie materaca. Odwróciłem się, by ujrzeć wiercącego się na łóżku dzieciaka. Posłałem mu zmartwione spojrzenie i podszedłem nieco bliżej. Młodszy szarpnął się na materacu i pisnął cicho.

-N-nie...- sapnął, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko usiadłem na skraju łóżka i pogłaskałem mniejszego po policzku.

-Cii, spokojnie- powiedziałem cicho, głaszcząc delikatnie jego policzek i ścierając przy okazji kolejne łzy.

-Z-zostaw go... zostaw... proszę...- płakał Peter, a ja zbladłem.

-Peter, dzieciaku, to sen, słyszysz? To tylko sen. Nic złego się nie dzieje. Jestem tu, Pete- zapewniłem łagodnie, wplatając palce w jego włosy. Nagle młodszy podniósł się gwałtownie do siadu, rozejrzał gorączkowo, a gdy tylko jego wzrok padł na mnie, rzucił mi się w ramiona, jakby nie widział mnie od kilku lat. Natychmiast przytuliłem chłopca, czule obejmując go ramionami i gładząc po głowie. Ciałem dzieciaka wstrząsnęła fala szlochu- no już, to tylko zły sen, Pete. Wszystko jest dobrze, tak? To tylko sen- powiedziałem, kołysząc się z nim lekko w ramionach. Nastolatek pokiwał lekko głową i schował twarz w mojej bluzie.

-B-bo... on... on pana... ja... nie mogłem... n-nic zrobić... ja...- zaczął młodszy, plącząc się w swoich słowach. Uciszyłem go, mocniej przyciskając do siebie i przeciągając na swoje kolana. Po chwili odkryłem chłopca kołdrą i przytuliłem do siebie. Nic nie powiedziałem. Zacząłem po prostu nucić po cichu jedyną, znaną mi kołysankę, a raczej jej melodię, kiwając się lekko z Peterem w ramionach. Wplotłem palce w kosmyki jego ciemnych włosów i przeczesałem je lekko. Młodszy wziął głęboki, aczkolwiek drżący oddech i oplótł ramionami moją szyję, wtulając twarz w jej zagłębienie. Przechyliłem lekko głowę, opierając policzek na jego włosach. Kołysałem się, przytulając do siebie drżącego Petera i zastanawiałem się, czy jego koszmar faktycznie dotyczył tego, o czym pomyślałem. "Zostaw go". Czy to możliwe, że dzieciakowi śniłem się ja? Ja i... Fisk? Jak walczymy? Jak przegrywam? Jak ginę? Jak ginę na jego oczach, a on nie jest w stanie nic z tym zrobić? Jak patrzy i miota się w swojej bezsilności, bo jego jedyna rodzina znów go zostawia?

Cały czas nuciłem po cichu kołysankę. Tą samą, którą śpiewała mi moja własna matka, gdy budziłem się ze złego snu. Nie pamiętałem słów, ale wiedziałem, że nie były zbyt głębokie. Zresztą, i tak nie miały teraz znaczenia. Chłopiec całkowicie rozluźnił się i pozwolił, bym kołysał nim na boki, tuląc do siebie. Może i potraktowałem go trochę jak małe dziecko i w innej sytuacji Peter miałby mi to za złe, ale teraz... on po prostu potrzebował, żeby ktoś wcielił się w postać rodzica i zajął się nim. Potraktował jak dziecko. Otoczył miłością i zrozumieniem w chwili, w której Peter nie jest w stanie udawać dorosłego, silnego, bezwzględnego mężczyzny. Przecież on nim nie jest. To Fisk jest taki. A mój dzieciak... bez względu na to, jak bardzo będzie się starał, nie uda mu się go naśladować, bo ma tylko piętnaście... szesnaście lat. On ma szesnaście lat. W tym momencie w pełni zdałem sobie z tego sprawę. Ominąłem rok. Rok jego życia. Rok łez, rzadkich, ale jednak istniejących uśmiechów. Jego urodziny. Nie mogłem patrzeć jak rośnie. Jak coraz głębiej poznaje świat. Ehh, dlaczego musiał go poznać właśnie z tej strony? Z tej najbardziej brutalnej, krzywdzącej, okrutnej strony? On... kiedy tak na niego patrzyłem, widziałem skrzywdzone dziecko. Po prostu skrzywdzone dziecko. Przez ludzi. Przez Fiska. Przez świat. Przeze mnie.

-Dziękuję- mruknął chłopiec i mocniej przytulił się do mnie. Uśmiechnąłem się delikatnie. Przez chwilę trwaliśmy w tej wygodnej pozycji, napawając się ciepłem tego drugiego. W końcu młodszy osunął się ode mnie lekko, po czym oparł głowę na mojej klatce piersiowej i westchnął beztrosko.

-To co? Chcesz iść do warsztatu, Pete? Podobno masz jakieś ciekawe pomysły- zauważyłem z uśmiechem, na co dzieciak energicznie pokiwał głową i posłał mi radosne spojrzenie. Zmierzwiłem mu włosy i wstałem, uprzednio delikatnie ściągając chłopca z moich kolan. Podniosłem z siedzenia złożony koc i odłożyłem na łóżko, tkwiąc w przekonaniu, że Peter będzie potrzebował pomocy w przejściu na wózek.

-Poradzę sobie- mruknął dzieciak, widząc, że chcę mu pomóc. Chłopiec nie zwracając na mnie uwagi, przesunął się na skraju łóżka i, obrzucając przedmiot zniechęcony spojrzeniem, spróbował się na niego przesiąść.

-Pete... może jednak...- zacząłem, widząc, że idzie mu to bardzo topornie, jednak wystarczyło jedno gniewne spojrzenie Petera, żebym zamilkł i ograniczył się do obserwowania ze zmartwieniem tej sceny. Młodszy podniósł się i ponownie spróbował znaleźć się na wózku, jednak niechcący odepchnął go od łóżka, więc w efekcie, wózek odjechał, zamiast grzecznie czekać na właściciela, natomiast dzieciak z hukiem wylądował na podłodze. Westchnąłem cicho i podszedłem do niego szybko.

-N-nie... dam radę...- zaczął Peter.

-Przestań. Daj sobie pomóc, Pete- powiedziałem. Młodszy przez chwilę wpatrywał się we mnie smutno. W jego oczach zawirowały łzy. Westchnąłem ciężko i kucnąłem- no chodź- mruknąłem. Peter owinął ramiona dookoła mojej szyi, gdy podniosłem go i wyprostowałem się. Delikatnie odłożyłem chłopca na wózek, po czym otuliłem miękkim kocem. Pogłaskałem młodszego po policzku, gdy ten spojrzał na mnie ze łzami w oczach- ej, nie smuć się. To tylko na chwilę, a potem zobaczysz, będzie dobrze- zapewniłem. Peter pociągnął nosem i kiwnął lekko głową, spuszczając wzrok- to co, idziemy?- spytałem. Chłopiec uśmiechnął się delikatnie.

-Mhm- mruknął. Uśmiechnąłem się, mierzwiąc mu włosy. Razem z dzieciakiem skierowaliśmy się do drzwi. Otworzyłem je, przepuszczając Petera, który z cichym westchnieniem pchnął koła wózka i wyjechał z pokoju. W pewnym momencie poczułem, jak telefon młodszego, który miałem w kieszeni, wibruje. Zabrałem go ze szpitala i zapomniałem oddać dzieciakowi. W pierwszym odruchu chciałem zatrzymać chłopca, jednak po chwili dotarł do mnie pewien fakt. Przecież... kto niby miałby do niego pisać? Mike? Nie sądzę. Jedyną osobą jest... ale... jeżeli to faktycznie on... to Peter nie może tego zobaczyć. Nie teraz, kiedy już prawie zapomniał o tym, że jestem w niebezpieczeństwie. Kiedy już prawie sam zaczął czuć się bezpiecznie i spokojnie. On się uśmiecha. Jeśli to Fisk do niego napisał... nie mogę pozwolić, żeby to ot tak zburzyło poczucie bezpieczeństwa rosnące w sercu dzieciaka.

Wyciągnąłem telefon chłopaka i odblokowałem.

Numer zastrzeżony:

I co? Myślisz, że możesz tak po prostu przede mną uciec? Schować się w wieży Starka? Żebyś się nie zdziwił, chłopcze. Nieposłuszeństwo boli. Przekonasz się o tym i to bardzo niedługo. I pamiętaj, że kiedy Starka zabraknie, zostanie ci tylko Mike. Więc może przemyśl sobie, czy aby na pewno chcesz dalej przede mną uciekać. Szkoda by było, gdyby on też przez ciebie zginął, prawda?

*****

2215 słów

Hejka!

HEHEಥ‿ಥ
^
|
To mówi samo za siebie xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro