Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12


Pov. Peter

Zmarszczyłem brwi, widząc Fury'ego i dwóch uzbrojonych po zęby agentów. W tym momencie bardzo cieszyłem się, że pan Stark po raz kolejny mocniej otulił mnie kołdrą. Dzięki temu, nie było widać jak bardzo przerażony jestem. Moje dłonie dosłownie drżały ze strachu, jednak w oczach nie było go ani grama. Zadbałem o to. Nie mogłem go pokazywać. Nigdy. To było zbyt niebezpieczne. Na zewnątrz byłem niewzruszony, jednak w środku już dawno rozpłakałem się, zupełnie jak małe dziecko, wołające bezradnie o pomoc. Szczególnie teraz, kiedy byłem kompletnie bezbronny. Zmęczony i obolały, w dodatku bez mojej protezy. Nie miałem jak się bronić. Nie miałem jak walczyć. To było żałosne. Jedyne co mogłem teraz zrobić, to liczyć na milionera i jego litość. Liczyć na to, że pan Stark dostrzeże mój strach i obroni mnie, tak jak zawsze stara się to zrobić. Że dotrzyma słowa i nie pozwoli mnie skrzywdzić Fury'emu. Kątem oka zerknąłem na bohatera, który zmierzył gościa wrogim spojrzeniem i przyciągnął mnie opiekuńczo do siebie, jakby chciał mieć mnie jak najbliżej. By czuć, że wciąż tu jestem. Jakby chciał zwiększyć swoje szanse na zatrzymanie mnie tutaj. Szczerze mówiąc, nawet nie starałem się wyglądać groźnie. To nie miało najmniejszego sensu. Bo w końcu jak groźnie może wyglądać zapłakany nastolatek, zawinięty w kulkę, w rulonie z kołdry i w ramionach opiekuńczego mentora, który jedynie wygląda co jakiś czas na intruza, patrząc na niego wielkimi oczami, niczym pięciolatek zza spódnicy mamy? No właśnie...

-Co ty tu robisz?!- warknął wrogo pan Stark. Zadrżałem mocno i skuliłem się pod kołdrą, nieznacznie wciskając w bok starszego. Poczułem, jak jego dłonie lekko się zaciskają. Nie było to jednak ani czułe, ani opiekuńcze. On był zły. Był wściekły. Czułem to całym sobą.

-Musiałem to zobaczyć- Fury wzruszył ramionami, a po chwili obrzucił krótkim spojrzeniem mnie i wózek inwalidzki. Spuściłem wzrok, zażenowany swoim obecnym położeniem i nieświadomie zacząłem chować się lekko za panem Starkiem, jak za jakąś barierą. Było mi głupio. Było mi po prostu głupio, kiedy Wielki Dyrektor Tarczy oglądał mnie w takim stanie. Triumfował. Wygrał. Obaj to wiedzieliśmy. To ja byłem tym żałosnym, użalającym się nad sobą, płaczliwym, przerażonym dzieciakiem. Na dodatek kaleką. Byłem słaby. A on... on wygrał. Ja mogłem jedynie liczyć na to, że pan Stark zlituje się nade mną i obroni mnie, narażając przy tym życie, by chronić moje nic nie warte istnienie. I po co? Nie byłem tego wart. Nawet w najmniejszym stopniu nie byłem tego wart. A on... mimo to, wciąż był gotowy zginąć za mnie. To było dla mnie niepojęte. Natomiast Fury, wciąż był w pełni sił. I bez względu na to, jak bardzo będę pyskował, miotał się czy jak bardzo nienawistne spojrzenia będę posyłał, on i tak będzie górą. Bo tym razem to ja byłem bezbronny, a Fury bezczelnie się tym napawał.

-Jeśli myślisz, że pozwolę ci go gdziekolwiek zabrać, to jesteś w...- zaczął milioner, jednak został uciszony krótkim, cichym, nieco złośliwym śmiechem jednookiego.

-Przecież nie mogę aresztować nieboszczyka, Stark- mruknął z małym uśmiechem na twarzy- doprowadź się do porządku, Peter. Czekamy w salonie- poinformował nas, po czym zniknął za drzwiami. Zmarszczyłem brwi i przekrzywiłem lekko głowę. Czy on po prostu... zostawił mnie w spokoju? Przecież... na ogół, nalegał bym został aresztowany w trybie natychmiastowym. Co się zmieniło? Czemu teraz postanowił dać sobie spokój? Posłałem milionerowi pytające spojrzenie, prosząc niemo o wyjaśnienie. Ten natychmiast udzielił mi go, jak zwykle doskonale rozumiejąc co mam na myśli.

-Nie aresztuje cię, Pete. Nie chce tego zrobić i nie musi, dopóki oficjalnie jesteś martwy- oznajmił. Zmarszczyłem lekko brwi. Nie aresztuje? Przecież... jestem mordercą. To bez sensu. Kompletnie bez sensu. Zawsze tego chciał. Poza tym, na pewno wie, że mogę mieć cenne i formacje wobec pana Fiska, więc...

-... dlaczego?- zdziwiłem się- nie żebym był rozczarowany- dodałem zaraz, żeby nie brzmiało to na wyrzut, co wiązało się z cichym śmiechem pana Starka.

-Żebym to ja wiedział co mu chodzi po głowie, Pete- mruknął, mierzwiąc mi włosy- musimy iść. Czekają na ciebie- stwiedził. Wzdrygnąłem się zauważalnie. Nie chciałem tego. Bałem się.

-Nie chcę tam iść- wyszeptałem, patrząc z widoczną odrazą na wózek. Nienawidziłem tego przedmiotu. Z całego serca go nienawidziłem.

-Wiem, Peter. Ale nie można tego odwlekać- powiedział miękko, pozwalając mi na ufne wczepienie się w jego marynarkę. Westchnąłem ciężko. Mój oddech był drżący i płytki. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

-Boję się...- wyznałem cicho, spuszczając wzrok. Starszy zmierzwił mi włosy. Pokręcił lekko głową i ujął dwoma palcami mój podbródek, po czym skierował go tak, bym musiał na niego patrzeć.

-Będzie dobrze, Pete. Obiecuję- uśmiechnął się do mnie uspokajająco, co rzeczywiście podziałało. Chociaż wciąż się bałem. Nie chciałem tam iść. Nie chciałem rozmawiać z resztą Avengers. Pan Stark jest dobry, ale co zrobią oni? Czy... nie będą mi mieli za złe tego, że przez cały rok nie dawałem znaku życia? Przecież... tego nie da się tak po prostu wybaczyć. Muszą być wściekli. Odebrałem panu Starkowi rok życia. Przyprawiałem wszystkich o koszmary. Nie mogli przeze mnie spać. Prawie rozbiłem Avengers. Odebrałem im jednego członka, który zamiast skupiać się na ratowaniu świata, poświęcał cały swój czas i energię na szukanie mnie. Nie wybaczą mi tego. Wiem, że nigdy mi tego nie wybaczą.

-Ale... oni mnie przecież nienawidzą...- mruknąłem, wtulając się w starszego. Ten obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. Zmarszczył brwi.

-Co? Nie, no co ty, to nieprawda, Pete- powiedział szybko, gładząc mnie po głowie. Moja dolna warga zadrżała.

-Przecież ja...- zacząłem.

-Cii, przestań, Pete. Będzie im ciężko, ale nie bój się, dobrze? Cokolwiek by się nie działo, nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Poza tym, oni na pewno nawet nie będą próbować. Będą szczęśliwi, wiesz? Bo cholernie za tobą tęskniliśmy, dzieciaku- westchnąłem ciężko i niechętnie odkleiłem się od milionera- no chodź, Peter. Dostaniesz coś do jedzenia- dopiero teraz poczułem, jak głodny byłem. Na wspomnienie o jedzeniu, głośno zaburczało mi w brzuchu, co spotkało się z cichym śmiechem ze strony pana Starka. Przerwóciłem oczami i zakopałem się pod kołdrą, nie mając najmniejszej ochoty na zejście do salonu. Milioner uśmiechnął się z politowaniem i wstał, po czym nastała chwila niezręcznej ciszy w momencie, w którym podsunął wózek, na który ja z kolei patrzyłem z odrazą. Obaj wiedzieliśmy, że nie dam rady się bez niego poruszać, ale tak bardzo się... bałem? Na jego widok uderzało mnie tyle złych, bolesnych wspomnień. Tyle okrucieństwa, które spotkało mnie ze strony pana Fiska. Obijały mi się o uszy te wszystkie obelgi. Te wszystkie przykre słowa, które za każdym razem wpływały na moją psychikę. Po prostu... to było trudne. Strasznie trudne.

Momentalnie łzy napłynęły mi do oczu. Pokręciłem gorączkowo głową, chowając twarz w dłoniach. Zbladłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że powietrze w moich drogach oddechowych stanowi jakąś żrącą truciznę, która wypala mnie od środka. Zacząłem się dusić, nie mogąc poradzić sobie z prawidłowym oddychaniem. Moje ręce ponownie drżały. Pan Stark natychmiast złapał mnie delikatnie za ramiona, potrząsając mną lekko, jednak ja od razu zamiast uspokoić się, odruchowo pisnąłem i naciągnąłem kołdrę na głowę, niczym barierę ochronną przed resztą świata.

-Peter?! Pete, proszę, uspokój się. Przecież nic się nie dzieje, słyszysz? Nic ci nie grozi, dzieciaku- zaczął mnie uspokajać, jednak jego słowa nie docierały do mnie w pełni. Kompletnie spanikowałem. Przed hiperwentylacją powstrzymały mnie jednak silne ramiona. Pan Stark na ślepo oplótł moją "kołdrzaną fortecę" i przytulił mocno do siebie. Wzdrygnąłem się, jednak pozwoliłem mu objąć się opiekuńczo i przyciągnąć do swojej klatki piersiowej. Mężczyzna delikatnie odsłonił moją twarz, a kiedy nie zauważył żadnego sprzeciwu z mojej strony, całkowicie ściągnął nakrycie z mojej głowy i lekko chwytając za podbródek, zmusił do patrzenia na niego. Wbiłem w niego swoje świecące od łez oczy, szukając na jego twarzy jakiejkolwiek oznaki zirytowania czy pogardy. Nic takiego tam nie było. Uśmiechnął się do mnie ciepło i otarł moje policzki z łez. Wiedziałem, że przy nim mogę bezkarnie zachowywać się jak dziecko, więc oparłem głowę na jego ramieniu i zamknąłem oczy. Odetchnąłem z nieskrywaną ulgą, gdy udało mi się powstrzymać atak paniki. Milioner pokręcił głową z rozbawieniem i też westchnął cicho- Pete... i tak musimy iść. Proszę, będę cały czas z tobą, dobrze?- spuściłem wzrok i zadrżałem. Najgorsze było to, że byłem tak bardzo bezbronny i niesamodzielny. Nie dałbym rady nawet samemu zejść z łóżka i przesiąść się na wózek. To było... upokarzające. Kiwnąłem lekko głową- chodź, pomogę ci- z rezygnacją wypisaną na twarzy, mozolnie wyplątałem się z kołdry i pozwoliłem, by starszy podniósł mnie, a następnie delikatnie ułożył na wózku. Spuściłem wzrok, zażenowany sytuacją. Nie potrafiłem sobie sam poradzić. Byłem zdany na innych. Kompletnie zdany na innych. Milioner zastanawiał się przez chwilę, po której chwycił koc, leżący w nogach łóżka i okrył mnie nim.

-Dzięki- szepnąłem. Pan Stark pogładził mnie po głowie z ciepłym uśmiechem i chwycił rączki wózka, po czym ruszył ze mną do wyjścia. Zmarszczyłem lekko brwi i pokręciłem głową- aż tak nisko nie upadłem. Poradzę sobie- mruknąłem, po czym sam chwyciłem za poręcze przy kółkach i zacząłem odpychać się od ziemi. Nie chciałem być całkowicie bezwolny. A poza tym, nie chciałem być aż takim balastem. Milioner posłał mi jedynie zatroskane spojrzenie.

-Na pewno, Pete? Wiesz przecież, że mogę...- zaczął, ale zgromiłem go wzrokiem, jak to miałem w nawyku, za co od razu się skarciłem. On nie zasługiwał na takie traktowanie. Wszyscy, ale nie on.

-Tak, dam radę- powiedziałem cicho, ale stanowczo. Chciałem zachować resztki godności, która już i tak machała do mnie z oddali. Poza tym, nie chciałem być całkowicie zdany na innych. To i tak było dla mnie zdecydowanie za dużo.

Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się do windy. Po korytarzu rozniósł się cichutki dźwięk przesuwania kół po podłodze. Dla mnie jednak był on głośny i wyraźny. Zbyt głośny. Słyszałem tylko jego. Nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w przestronnej windzie. Gdy ruszyła, poczułem lekkie szarpnięcie. Wózek drgnął. W milczeniu wjechaliśmy na wspólne piętro, po czym ruszyliśmy w stronę salonu. Całym sobą walczyłem, żeby powstrzymać atak paniki. Moje ręce zaczęły drżeć niespokojnie. Denerwowałem się. Bałem się tej chwili. Bałem się tej chwili od roku i teraz to się dzieje, w momencie, w którym jestem najbardziej bezbronny i bezradny. Zamknąłem oczy, starając się nie dopuścić do kolejnego ataku paniki. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością, kiedy nagle poczułem uspokajającą dłoń na ramieniu.

-Będzie dobrze, Pete- powiedział ciepło pan Stark. Kiwnąłem niepewnie głową i po raz ostatni pchnąłem mocno koła wózka. Milioner otworzył drzwi, a wtedy wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Wszystkie zaskoczone, zszokowane, niedowierzające spojrzenia skierowały się w moją stronę, wypalając we mnie dziurę, która dosłownie bolała. Spuściłem wzrok, przyglądając się z wielkim zaciekawieniem moim nogom, które okryte były kocem i dzięki temu nie widać było luźnej nogawki, zwisającej w miejscu, w którym powinna znajdować się prawa noga. Złożyłem dłonie razem i wcisnąłem je między uda. Skuliłem się na wózku i zadrżałem. Kątem oka zauważyłem stojącego nieopodal Fury'ego, jednak nie towarzyszyli mu już agenci. Nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. Przywitać się? Czy może od razu zacząć od wyjaśnień? A może po prostu schować się za panem Starkiem i czekać na rozwój wydarzeń? A może... uhh, dlaczego to musi być takie cholernie trudne?

W końcu zebrałem całą swoją odwagę i postanowiłem się odezwać.

-Em... cześć...?- mruknąłem, nie patrząc na nich. No no, Peter, zajebisty początek.

W końcu pani Romanoff zdecydowała się zlitować nade mną i przerwała tę niezręczną ciszę. Wstała i podeszła do mnie. Kucnęła przy moim wózku i pogłaskała mnie czule po głowie, posyłając mi przy tym współczujące spojrzenie. Nie ruszyłem się, a jedynie zauważalnie wzdrygnąłem. Moje oczy zapiekły od łez.

Pov. Natasha

Nikt nie potrafił się ruszyć. Rozumiałam ich. Nasz Peter, wesoły i pełen życia, kulił się teraz na wózku, nie potrafiąc spojrzeć nam w oczy. On... wyglądał jak nieszczęście. Jakby był całkowicie złamany przez życie. Jakby nie miał już siły ciągnąć to wszystko. Widok tego dzieciaka, skulonego na wózku inwalidzkim, ze łzami w oczach i przerażeniem na twarzy, łamał serca nam wszystkim. On na to nie zasługiwał. Był na to zbyt młody, kruchy i wrażliwy. On... jeszcze nigdy tak bardzo nie widzieliśmy tego, że przecież to tylko dziecko. Nie mam pojęcia dlaczego wcześniej tego nie zauważyliśmy. To był tylko chłopiec. A my... my wszyscy byliśmy dla niego zbyt surowi. Zbyt okrutni. Nie okazaliśmy mu wsparcia wtedy, kiedy nas potrzebował. Nie było przy nim nikogo, a teraz... teraz jest po prostu załamany. Zniszczony i kompletnie zagubiony. Do tego absolutnie bezbronny. Jak on sobie radził przez ten rok? Jak udało mu się przetrwać tak długo?

-Jak się czujesz, Pete?- spytałam cicho, gładząc chłopca po ramieniu. Zauważyłam jak wzdrygnął się, gdy tylko poczuł dotyk, więc szybko zabrałam rękę, nie chcąc narażać go na dodatkowy stres. Młodszy wciąż wbijał wzrok w swoje kolana, najwyraźniej nie potrafiąc się odezwać. Stark podszedł i położył mu rękę na ramieniu. O dziwo, Peter nie zareagował na ten gest strachem, tylko posłaniem mężczyźnie ufnego, smutnego spojrzenia.

-D-dobrze...- mruknął, ponownie spuszczając wzrok.

-Dobra, Parker, wyjaśnij nam to wszystko- powiedział twardo Fury, splatając ręce na klatce piersiowej. Momentalnie Tony i ja zgromiliśmy go wściekłym spojrzeniem. Peter zadrżał. Pokręcił nieśmiało głową i zacisnął powieki, jakby przygotowując się na cios. Zmarszczyłam brwi. Coś tu było nie tak. Peter boi się Fury'ego. Jednak dziwne było to, że wcale się z tym nie kryje. Nie rzuca tych swoich bezczelnych tekstów i nie posyła pogardliwych spojrzeń. Dlaczego?

-Fury, daj spokój- zażądał Stark.

-Nie, nie może zjawiać się po roku bez żadnych wyjaśnień i oczekiwać, że tak po prostu...- zaczął dyrektor Tarczy.

Pov. Peter

Nie docierały do mnie ich słowa. Nawet nie starałem się tego zrozumieć. Jedyne na czym się skuliłem to to, żeby nie wybuchnąć płaczem. Nie chciałem tych współczujących spojrzeń, ani pokrzepiających uśmiechów. Po prostu tego nie chciałem. Nie chciałem współczucia i litości. Chciałem... chciałem stąd zniknąć. Chciałem umrzeć. Chciałem... żeby po prostu mnie tu nie było. Jakkolwiek.

Nagle poczułem, jak telefon w mojej kieszeni wibruje. Odruchowo wyciągnąłem go, korzystając z tego, że reszta i tak aktualnie się kłóciła. Odczytałem wiadomość.

Będę cię jutro potrzebował. Podejdziemy po ciebie.

Zbladłem. Doskonale wiedziałem co to oznacza. To było... najgorsze, ze wszystkich rzeczy, do których Kingpin kiedykolwiek mnie zmuszał...

#wojnapolsatowa

*****

2309 słów

Hejka!

To co, może jakiś maratonik?😏😏😏

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro