Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15


Pov. Peter

Stałem przy zamkniętych drzwiach, zbyt przerażony, by wykonać jakikolwiek ruch. On wiedział o wszystkim. Udawanie, że wcale nie nocowałem w wieży, byłoby po prostu głupie, bo on wiedział o wszystkim. Dosłownie wszystkim. Miałem w głowie słowa Mike'a. "Kiedyś skończą ci się te ostatnie szanse". On ma rację. Ile razy jeszcze pan Fisk mi odpuści? Ile jeszcze razy skończy się na tym, że po prostu oberwę? Bałem się, że w końcu skończy się cierpliwość pana Fiska. Że w końcu postanowi dać mi nauczkę, w postaci skrzywdzenia milionera. Ja... nie mogłem na to pozwolić. Po prostu nie mogłem.

-Jesteś chyba na tyle inteligenty, by domyślić się, że skoro ludzie pracujący dla mnie dowiedzą się, że nocowałeś w wieży, to ja też prędzej czy później się o tym dowiem, prawda Peter?- zadrżałem widocznie, po czym spuściłem wzrok i kiwnąłem delikatnie głową. Serce waliło mi jak młot, starając się za wszelką cenę wyrwać z mojego ciała, jakby chciało uniknąć tego bólu, który miał mnie za chwilę spotkać. Fizycznego bólu- powiedz no, Peter. Czy zrozumiałeś, kiedy zabroniłem ci się z nim kontaktować?- zamknąłem oczy. Ból nogi nasilał się nieustannie. Łzy zbierały się w moich oczach, a z ust co chwila uciekały pojedyncze sapnięcia.  Nie mogłem nic na to poradzić. Ledwo trzymałem się na nogach, ale nie wolno mi było usiąść. Kingpin odebrałby to jako brak szacunku.

-T-tak...- szepnąłem, zaciskając zęby z bólu i strachu. Całym sobą starałem się zwalczyć narastającą panikę, żeby przypadkiem nie wybuchnąć.

-A gdzie spędziłeś ostatnie kilkanaście godzin?- wzdrygnąłem się zauważalnie, gdy zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem. Wiedziałem, że był wściekły. To tylko kwestia czasu, kiedy postanowi mnie uderzyć, albo zrobić mi krzywdę. Już teraz wiedziałem, że będzie bolało. Bałem się, bo on... cholera, nie wiedziałem, co mi zrobi.

-Byłem w wieży...- powiedziałem cicho, prawie że bezgłośnie. Mój głos drżał jak struna. Zamknąłem oczy i po prostu czekałem na cios. Czekałem... jednak ten cios wcale nie nadszedł. Nie poczułem palącego bólu, którego się spodziewałem. Zamiast tego, ku mojemu zdziwieniu, pan Fisk roześmiał się fałszywie. Nie śmiałem podnieść wzroku, więc jedynie zadrżałem, nie zmieniając pozycji.

-No właśnie, Peter. Byłeś w wieży- powtórzył, twardym, głębokim, nieco rozbawionym głosem. Uśmiechał się fałszywie, jednak po chwili uśmiech zszedł mu z twarzy. Zmarszczył brwi i posłał mi groźne spojrzenie. Był wściekły i w końcu przestał to ukrywać- jak myślisz, co powinienem teraz zrobić?- spytał, głębokim głosem, który ociekał gniewem. Miałem wrażenie, że w jego tonie doownie słychać chęć skrzywdzenia mnie. Spuściłem ponownie go wzrok i zmarszczyłem niezauważalne brwi. Do czego on zmierza? Czemu mnie jeszcze nie pobił? Czemu jeszcze ani razu mnie nie uderzył? Przecież to bez sensu. Normalnie już kilkanaście razy zdążyłby mnie uderzyć. Miałbym podbite oko i kilkanaście nowych ran. A on wciąż jest taki spokojny. To było do niego niepodobne.

-Nie wiem- mruknąłem w końcu. Co miałem mi powiedzieć? "Niech mnie pan skatuje. W końcu i tak jestem już wrakiem. Albo może od razu lepiej będzie mnie zabić? A nie, przecież szkoda by było, gdyby stracił pan swojego pieska".

-Nie wiesz? Ojej, biedny chłopczyk. W takim razie chyba trzeba cię oświecić, prawda?- w moich oczach zawirowały łzy strachu. Pociągnąłem nosem i wzdrygnąłem się, starając powstrzymać szloch. Nie wiedziałem, do czego on zmierza, ani dlaczego jest taki spokojny, ale wiedziałem, że nic dobrego to nie przyniesie. Mężczyzna z zadziwiającą dla niego delikatnością chwycił mnie za podbródek i nakierował moją głowę tak, bym patrzył na niego- skoro jesteś zbyt tępy, by zrozumieć przekaz, kiedy staram się wytłumaczyć ci to po dobroci, to trzeba będzie wbić to w ciebie siłą, prawda?- otworzyłem oczy z przerażenia. Automatycznie pokręciłem głową, choć w zasadzie nie wiedziałem, co mógłbym tym osiągnąć. On wcale nie pytał mnie o zdanie. On jedynie poinformował mnie, że zamierza zrobić mi krzywdę. A ja nie miałem w tej sprawie nic do gadania. Przecież byłem tylko jego psem, który zarabiał pieniądze- nie? To dlaczego mnie nie słuchasz, skoro wiesz, jak to się skończy?- drżałem coraz bardziej. Bałem się tego, co mi zrobi. Skoro tamto... jeśli to nazywa się "po dobroci", to... co Kingpin chce mi zrobić teraz? W jakim stanie mnie zostawi?

-P-przepraszam- pisnąłem, starając się nie wybuchnąć płaczem. Tylko tego mi brakowało. Moja noga bolała mnie coraz bardziej. Promieniowała bólem, który powoli rozchodził się po całym ciele. Gdybym był to sam, już dawno skulił bym się na ziemi i zaczął zwijać, bezsilnie piszcząc i kwiląc z bólu, jednak teraz musiałem być twardy. Nie mogłem pokazać, że cokolwiek mnie boli.

-Ponadto- kontynuował, nieco mocniej zaciskając dłoń na mojej twarzy, wciskając policzki do środka. Cichy jęk uciekł z moich ust- zabiłeś moich ludzi- zmarszczyłem lekko brwi i posłałem mu pytające spojrzenie. Przecież ja... niby kiedy?!

-Nie... nie, nie zrobiłem tego...- powiedziałem cicho, kręcąc głową. Byłem tego absolutnie pewien.

-Owszem, zrobiłeś. Zabiłeś trzech moich pracowników. Przypomnij sobie, Peter. Co się stało, zanim postanowiłeś bezczelnie złamać mój zakaz?- zapytał z mrocznym uśmiechem, przy końcówce szarpiąc mnie mocno za włosy, co spowodowało kolejny jęk bólu, który z kolejny został przyjęty z niekrytą satysfakcją mężczyzny. Uchyliłem usta, jednak nic nie powiedziałem. Kingpin uśmiechnął się pogardliwie, gdy zauważył, że zdałem sobie sprawę z tego co się stało. Tamci ludzie... którzy zaatakowali pana Starka... tamta trójka, która chciała go pobić... oni...

-P-pan... pan kazał im...- zacząłem, ale przerwał mi mocnym szarpnięciem za włosy. Zamknąłem oczy i zapłakałem cicho.

-Nie kazałem im go pobić. Źle zrozumieli mój rozkaz. Wykazali się samowolą, ale nie miałeś prawa ich zabijać, rozumiesz? To są moi ludzie. Nie wolno ci pozbawiać ich życia, bez wyraźnego rozkazu. Tylko ja mogę decydować, kto z moich ludzi ma zginąć, jasne?!- wycedził przez zęby, ciągnąc ciemne kosmyki moich włosów. Spróbowałem stanąć na palcach, żeby choć trochę zmniejszyć ból, jednak skończyło się to widowiskowym upadkiem na podłogę. Nie byłem w stanie tego zrobić przy tej starej, za małej protezie. Nie byłem w stanie stanąć na palcach. Każdy człowiek to umie. Nawet małe, kilkuletnie dzieci potrafią stawać na palcach. Ale nie ja. Ja byłem pierdoloną kaleką, niezdolną do najprostszych czynności. Byłem kompletnie niesamodzielny. Nic nie potrafiłem dobrze zrobić. Całkiem zdany na innych. Dobrze, że nie zostałem w wieży. Byłbym tylko ciężarem dla pana Starka, który z litości nie wyrzuciłby mnie na ulicę. Zapłakałem cicho, a mężczyzna stojący nade mną roześmiał się pogardliwie. Moje oczy piekły od łez. Moja noga promieniowała okrutnym bólem, a całe ciało drżało ze strach i wstydu.. Kule upadły zaraz obok mnie.  Wyciągnąłem rękę i spróbowałem sięgnąć po nie, jednak pan Fisk, widząc to, kopnął je tak, bym nie był w stanie ich dosięgnąć. Mimo to, spróbowałem. Oczywiście bezskutecznie, co wiązało się jedynie ze złośliwym chichotem starszego i moich cichym westchnieniem. Powinienem wstać? A co jeśli mu się nie uda i znów wyląduję na podłodze? Moje policzki i tak były już czerwone od łez i wstydu. Nie chciałem dodatkowego upokorzenia.

Mężczyzna kucnął obok mnie i znów złapał mnie za podbródek, tym razem jednak zrobił to zdecydowanie dużo bardziej brutalnie. Zmusił mnie, bym patrzył mu w oczy. W jego gniewne oczy, posyłające mi pogardliwe spojrzenie.

-Dobrze się dzisiaj spisałeś, więc nie zamierzam robić ci krzywdy, ale pamiętaj. Kara cię nie ominie, Peter. Nawet na to nie licz. I uwierz mi, że nie zamierzam tolerować nieposłuszeństwa. Następnym razem, nie będę miał żadnej litości. Będziesz cierpiał, rozumiesz? Sprawię, że będziesz marzyć o śmierci, przeklęty smarkaczu- zadrżałem. Byłem przerażony. Zwyczajnie, po ludzku przerażony. Bałem się, co ten człowiek chce zrobić. Zanim zdążyłem się odezwać, pan Fisk kontynuował- mam nadzieję, że się rozumiemy, prawda Peter?- kiwnąłem delikatnie głową, jednak mężczyźnie nie spodobała się taka odpowiedź- prawda?!- warknął, mocniej zaciskając dłoń na moim podbródku.

-Tak- szepnąłem.

-Cieszę się- mruknął i wstał, zostawiając mnie na ziemi. Otworzył drzwi i już miał wyjść, jednak nagle odwrócił się i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem- w zasadzie, jak długo zamierzałeś go jeszcze zwodzić, co?- zmarszczyłem lekko brwi i podniosłem na starszego pytający wzrok. O czym on mówi? Czemu miałbym zwodzić pana Starka?- zostało ci niewiele życia. Kiedy zamierzałeś mu o tym powiedzieć, co? Czy może wolisz postawić go przed faktem dokonanym? Albo nic mu nie mówić, żeby do końca swojego życia szukał cię i zamartwiał się na śmierć co się z tobą dzieje?- moje oczy ponownie zapiekły od łez. On ma rację. Cholera, ma rację. Umrę. Zostały mi trzy, może cztery lata. On przecież musi o tym wiedzieć. Nie mogę pozwolić, żeby spędził resztę życia na szukaniu mnie. Gdybym nagle po prostu zniknął, właśnie tak by to wyglądało. Zamartwiał by się, nie mają pojęcia, co się ze mną stało. Może... jeśli się dowie... pozwoli mi odejść? Przestanie walczyć? W końcu po co ma to robić, skoro i tak umrę? Tylko... jak ja miałbym mu o tym powiedzieć?

Usłyszałem głośny trzask zamykanych drzwi. Zostałem sam. Znowu zostałem całkiem sam. I nikogo to nie obchodzi. Ile ja bym dał, żeby pan Stark był tu razem ze mną. Żeby mnie przytulił i powiedział, że przecież wszystko będzie dobrze. A najgorsze było to, że mogłem to mieć. Gdybym tylko chciał, pan Stark byłby tu ze mną i mnie pocieszał. Gdybym wcześniej go posłuchał... gdybym mu zaufał... wtedy, kiedy miałem jeszcze czas... teraz siedział bym sobie bezpiecznie w wieży. Może nawet byłbym szczęśliwy? No pewnie że tak. Czy można być nieszczęśliwym, przy mentorze, który nazywa cię synem? Ehh, tak bardzo chciałbym, żeby przy mnie był. Żeby było bezpiecznie. Tylko że nie może być bezpiecznie, kiedy on tu jest. Dla niego nigdy nie będzie to bezpieczne.  Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i skuliłem się. Zadrżałem z zimna i zapłakałem cicho. Po chwili mój szloch, przerodził się w głośny, pełen bólu płacz.

Pov. Stark

Nie wiedziałem, co mógłbym teraz zrobić. Byłem na wysypisku, ale tam oczywiście dzieciaka nie było. Wiedziałem, że jeżdżenie po mieście nie miałoby najmniejszego sensu, bo Peter nie jest w stanie sprawnie się poruszać. Na pewno się gdzieś zaszył.

Dlaczego więc to robiłem? Po co jeździłem po mieście, z nadzieją, że go w końcu spotkam?

Westchnąłem ciężko i oparłem się czołem o kierownicę. Nagle o czymś sobie przypomniałem. O czymś ważny. O czymś, co miało miejsce dwa miesiące po rzekomej śmierci Petera. Wbiłem wzrok w drogę i ruszyłem przed siebie.

Wszedłem do starej, podniszczonej kamienicy Mike'a. Ruszyłem w górę, pnąc się po schodach, kiedy nagle z jednego z mieszkań wyleciał staruszek. Uśmiechnął się na mój widok.

-Cześć, Mike- mruknąłem.

-Stark? Co ty tu robisz?- spytał, nieco nerwowo. Nie zwróciłem na to uwagi- a zresztą, chodź, zaparzę ci kawy- powiedział, machając na mnie ręką. Wszedł w głąb swojego mieszkania. Ruszyłem za nim, cicho wzdychając. Minęły już dwa miesiące. Całe dwa miesiące, a mi wciąż zdawało się, że jeszcze wczoraj siedziałem z dzieciakiem na dachu. To było takie odległe, a zdawało się nigdy nie skończyć. Wciąż słyszałem jego głos. Jego śmiech. I ten okropny, mrożący krew w żyłach wrzask, kiedy ciężki kawałek gruzu spadł na Petera. Wiedziałem, że już nigdy go nie zapomnę. Że już zawsze będę miał przed oczami ten wykrzywiony przez ból wyraz twarzy chłopca, który pogodził się ze śmiercią, choć wcale nie powinien.

-Chciałem tylko spytać, czy może...- zacząłem, wchodząc do kuchni, ale starszy mi przerwał.

-Nie, Peter się ze mną nie kontaktował, nic o nim nie słyszałem, ani nic nie widziałem- powiedział od razu. Westchnąłem cicho i spuściłem wzrok, kiedy mężczyzna wręczył mi kubek z kawą. Rzuciłem ciche "dzięki" i zatopiłem usta w gorącej, gorzkiej cieczy.

-Jesteś pewien? Nic? Kompletnie nic?- spytałem z nadzieją. Mike pokręcił smutno głową.

-Niestety, Stark. Wiesz... to już dwa miesiące. Może już czas...- nagle usłyszeliśmy głośny trzask z mieszkania niżej. Zmarszczyłem brwi.

-Co to było?- spytałem. Staruszek wzruszył ramionami.

-Ehh... i tak byś mi nie uwierzył- powiedział cicho.

Nie drążyłem. To był błąd. Gdybym wtedy zszedł na dół... mój koszmar skończył by się dziesięć miesięcy szybciej.

Wypadłem z samochodu i pognałem na górę po schodach.

-Mike?!- krzyknąłem. Po chwili staruszek pojawił się na schodach i skrzywił nieznacznie, jak zawsze, kiedy ktoś go odwiedza.

-Oo, to ty, Stark- zauważył, po czym dodał bez entuzjazmu- jak miło- uśmiechnąłem się krzywo.

-Tak, też się cieszę, że cię widzę- odparłem szorstko i wpadłem do mieszkania, nie czekając na zaproszenie.

-Co się stało?- zainteresował się staruszek.

-Fisk grozi Peterowi, prawda?- spytałem, splatając ręce na klatce piersiowej.

-Cholera, ty nie wiesz co to znaczy "nie mieszaj się w to", co nie, Stark?- odparł.

-Odpowiedz!- warknąłem.

-Nie. Nie powiem ci, kto mu grozi. Daj spokój. I tak mu nie pomożesz...

-Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi wszystkiego- oznajmiłem twardo.

-Ehh, jesteś niereformowalny, smarkaczu- westchnął. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.

-Nawet nie wiesz jak bardzo- odparłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro