Rozdział 11
Pov. Stark
W moich oczach zebrały się łzy, gdy twarz nastolatka wykrzywiła się z bólu. Wyprężył się i jęknął dość głośno. Zdawało się, że nie docierało do niego to, że jest w nowym miejscu. Był tylko on i ból. Dzieciak zaczął wierzgać nerwowo, pojękując przy tym. Musiałem dać mu jakoś do zrozumienia, że tu z nim jestem.
-Hej, Pete, no już, spokojnie- wyszeptałem, głaszcząc go uspokajająco po włosach. Nawet na mnie nie spojrzał. Chłopak krzyknął i wygiął kręgosłup w łuk, zaciskając dłonie w pięści. Po chwili, krew zaczęła spływać po jego nadgarstkach. Kropelki potu pojawiły się na skroniach i czole dzieciaka, a po policzkach nieopanowanie spływały łzy. Bolało mnie to. Bolało mnie oglądanie tego. Najchętniej wyszedłbym stąd, bo nie mogłem na to patrzeć, ale... nie zostawiłbym go tak. Nie wolno mi.
W pewnym momencie Peter wbił palce w skronie, a po chwili, pierwsze krwawe ślady pojawiły się na nich. Nie myśląc wiele, chwyciłem go mocno za nadgarstki, odciągając jego dłonie od głowy. Przyciągnąłem je do ramy łóżka i dotknąłem ją rękami młodszego. Chłopiec natychmiast zacisnął palce na zimnym metalu, zgniatając go w drobnych dłoniach jak plastelinę. Zmarszczyłem lekko brwi i posłałem chłopcu zmartwione spojrzenie. Pojedyncza łza uwolniła się i spłynęła po moim policzku. On cierpiał, a ja byłem bezsilny.
Gdy usłyszałem kolejny krzyk, zamknąłem oczy i wiedziony instynktem, przysunąłem się do dzieciaka, podniosłem go lekko, po czym delikatnie ułożyłem na swoich kolanach i przytuliłem, czule gładząc go po włosach. Wtedy jego krzyki i jęki zmieniły się w płacz i ciche kwilenie.
-Jestem tu, Pete. No już, cichutko, mały. Cii, jestem z tobą- powiedziałem, tuląc go do siebie i starłem delikatnie łzy z jego policzków, mimo że wciąż pojawiały się nowe.
-T-To boli... Panie Stark, to boli...- płakał, kuląc się i mocno napinając każdy mięsień.
-Wiem, Pete. Wiem mały, wytrzymaj. Jesteś bardzo dzielny, wytrzymaj jeszcze trochę- zapewniałem, gładząc go po włosach i chroniąc przed upadkiem.
Nagle chłopak wyprężył się w moich ramionach i jęknął głośno, wyraźnie powstrzymując się od wrzasku. Nie musiał tego robić. Przy mnie mógł okazywać słabości. Dzieciak zacisnął dłonie w pięści, po czym szarpnął się nerwowo, zagryzając mocno dolną wargę. Przytuliłem go mocno do siebie, starając się jak najbardziej ograniczyć możliwości krzywdzenia siebie. Peter nieświadomie przejechał paznokciami po policzku, zostawiając na nim krwawe szramy. Mocno chwyciłem jego nadgarstki i przycisnąłem je do klatki piersiowej chłopca, tym samym unieruchamiając je. Peter jęknął niespokojnie, wierzgając bezwolnie w moich ramionach.
-N-nie... p-pro-szę...- wysapał. Bolało mnie serce. Nie mogłem go teraz puścić. Dzieciak cierpiał. Sprawiałem mu dodatkowy ból, ale nie mogłem pozwolić mu ranić się.
-Cii, będzie dobrze- szepnąłem, kołysząc się z chłopcem w ramionach- wszystko będzie dobrze, dzieciaku, cichutko- starałem się za wszelką cenę uspokoić młodszego, choć wiedziałem, że jest to niemożliwe, w obliczu okrutnego bólu, który raz po raz wstrząsał jego ciałem jak szmacianą lalką. Dzieciak skulił się i oparł głowę o moją klatkę piersiową, płacząc cicho. Co chwila brał głębokie, gwałtowne wdechy, by następnie wstrzymać oddech na jakiś czas. Jakby oddychanie było dla niego bolesne.
Kiedy poczułem, że Peter przestał gorączkowo wyszarpywać nadgarstki z moje uścisku, powoli puściłem je i delikatnie pogłaskałem chłopca po włosach. Ten natychmiast oplótł rękami moją szyję, chowając twarz w mojej marynarce i drżąc nieopanowanie. Wciągnąłem głośno powietrze na ten gest i przytuliłem chłopca do siebie, z całej siły starając się nie rozpłakać. Nagle, Peter szarpnął się niespokojnie. Natychmiast złapałem go mocno, chroniąc tym samym przed upadkiem na ziemię, jednak powodując też kolejny pisk bólu.
-Przepraszam, Pete. Nie chciałem- wyszeptałem, przytulając go delikatnie. Peter skulił się i zadrżał dość mocno. Zapłakał cicho, a potem po prostu opadł bezwładnie w moje ramiona. Zmarszczyłem brwi i posłałem młodszemu badawcze spojrzenie. Zemdlał. Zemdlał z bólu.
-Jarvis, wezwij tu lekarza, niech upewni się, że wszystko z nim w porządku- rozkazałem, choć wiedziałem, że to pewnie nie pierwszy raz, kiedy jego "przygody" kończą się w ten sposób. Westchnąłem cicho i delikatnie ułożyłem chłopca na łóżku. Przykryłem go ciepłą kołdrą, po czym czule pogładziłem po włosach.
-Odpoczywaj, Pete. Byłeś dzielny, dzieciaku- szepnąłem. Pocałowałem chłopca w czoło i wyszedłem, zostawiając go w spokoju. Musi odpocząć. W ciszy i spokoju. Ja zresztą też- Jarvis, daj znać, gdy się obudzi... albo jeśli coś będzie nie tak- rzuciłem, po czym odszedłem. Powinienem iść do reszty. Na pewno mają mnóstwo pytań, ale teraz byłem zbyt zmęczony, by na nie odpowiadać. Byłem naprawdę zmęczony. I teraz, kiedy Peter jest tutaj, ze mną... po raz pierwszy od roku mogę spać spokojnie. Bo wiem, że on jest bezpieczny.
Pov. Peter
Upadłem na ziemię, boleśnie uderzając się brodą o barierkę. Westchnąłem ciężko i starłem łzy z policzków. Byłem zmęczony. Oczy same mi się zamykały.
-Wstawaj- rzucił oschle pan Fisk, który obserwował mnie, siedząc na fotelu z filiżanką kawy w dłoni. Posłałem mu błagalne spojrzenie- no już- ponaglił mnie. Zadrżałem.
Mozolnie podniosłem się z ziemi, chwytając za barierkę. Jęknąłem z bólu, drugą ręką sięgając po kulę, która upadła na ziemię razem ze mną. Wstałem chwiejnie, opierając się na niej. Całe moje ciało drżało. Moja twarz lepiła się od łez, potu i krwi płynącej z dolnej wargi, którą regularnie zagryzałem. Wstrzymałem oddech i opierając się o dwie równoległe do siebie barierki postawiłem chwiejny krok, piszcząc przy tym z bólu. Przesunąłem ręce wzdłuż barierek i wziąłem głęboki wdech.
-Na co czekasz? Dalej- rozkazał beznamiętnie Kingpin. Zamknąłem oczy i zapłakałem cicho. Po mojej protezie spływała już gęsta krew. Wszystko mnie bolało.
-Proszę...- szepnąłem błagalnie.
-Dalej!- powtórzył stanowczo starszy. Westchnąłem cicho i zacisnąłem powieki. Moje ręce były sztywne. Opierałem na nich cały ciężar ciała, przez co drżały niespokojnie. Spróbowałem postawić krok. Powoli uniosłem nogę, jednak z momencie, w którym spotkała się z ziemią, poczułem okrutny, rozrywający ból. Upadłem na ziemię z głuchym łoskotem, boleśnie obijając się o barierki. Jęknąłem cicho, a po moich policzkach spłynęło kilka łez, które zmieszały się z kropelkami potu na mojej twarzy.
-Wstawaj- usłyszałem głos pana Fiska.
-P-proszę... ja już n-nie mogę...- powiedziałem. Mój głos drżał jak struna.
-Wstawaj, Peter- powtórzył. Cichy szloch opuścił moje usta.
-Em... może już wystarczy?- wtrącił się lekarz, który z niepokojem i współczuciem oglądał tę scenę.
-Wtedy, kiedy ja tak powiem. Wstawaj, Peter- posłałem mężczyźnie w białym kitlu błagalne, wołające o pomoc spojrzenie.
-To już trzecia godzina. Wykończy się. Może zrobimy chociaż przer...- urwał, gdy Kingpin zgromił go wzrokiem.
-Skończy, gdy mu na to pozwolę. Dalej, Peter, wstawiaj- westchnąłem ciężko. Nie potrafiłem opanować drżenia ciała. Byłem zmęczony. Wręcz wykończony.
Mozolnie podniosłem rękę, by chwycić mocno barierkę i oprzeć na niej ciężar swojego ciała. Naprężyłem mięśnie, starając się podnieść, jednak skończyło się to widowiskowym upadkiem. W efekcie leżałem na ziemi, drżąc i pochlipując cicho. Usłyszałem, jak ktoś podchodzi i kuca obok mnie.
-Dasz radę, Peter- powiedział cicho Mike, gładząc mnie po włosach.
-Czekam- oznajmił oschle pan Fisk. Posłałem staruszkowi błagalne spojrzenie.
-N-nie dam rady... już nie mogę...- wyszeptałem płaczliwie.
-Jeszcze dwa kroki, Pete. Dasz radę, dzieciaku- powiedział łagodnie. Spojrzałem na niego ze łzami w oczach i westchnąłem cichutko. Nie ma sensu z nimi walczyć.
Podniosłem się z ziemi. Ciężko, niezgrabnie podniosłem się, sprawiając sobie tym okropny ból, niemalże nie do zniesienia. Gdybym był tu sam z lekarzem i Mike'em, już dawno zacząłbym błagać o litość, ale teraz nie miało to sensu. On nie miał litości. Żadnej litości. Na pewno nie dla mnie.
Postawiłem chwiejny, pełen bólu krok, opierając ciężar ciała na barierkach. Syknąłem przeciągle, ciężko oddychając przez rozchylone usta. Ostatni. Ostatni diabelnie bolesny krok. Jeśli każe mi iść jeszcze raz, to nie wiem co zrobię. Nie dam rady. Nie d rady przechodzić przez to kolejny raz.
Przesunąłem dłonie, by ponownie oprzeć się o barierkę. Zamknąłem oczy i podniosłem nogę. Wydałem z siebie cichy pisk, gdy dotknęła ziemi, powodując kolejną falę bólu. Nie wytrzymałem. Runąłem na ziemię. A raczej runął bym, gdyby nie Mike, który złapał mnie i przyciągnął do siebie. Nogą przysunął wózek, na który delikatnie mnie posadził. Opadłem na niego, ciężko oddychając. Cała prawa nogawka nasiąknęła szkarłatną cieczą.
-Nie pozwoliłem ci siadać- zauważył Kingpin, a po chwili powiedział te dwa słowa, przez które dosłownie zamarłem- jeszcze raz.
Po moich policzkach spłynęła fala łez. Pokręciłem gorączkowo głową. Atak paniki zbliżał się wielkimi krokami.
-N-nie... błagam...- wyszeptałem płaczliwie.
-Nie denerwuj mnie, smarkaczu, tylko rób co ci każę!- warknął pan Fisk.
-Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Jego noga wciąż nie jest do końca zdrowa...- zaczął lekarz.
-Nie pytałem o to. Jeszcze raz- rozkazał, a ja zapłakałem cicho. Nie ruszyłem się. To najwyraźniej rozzłościło pana Fiska, ponieważ podszedł do mnie i chwycił mocno za przedramię. Pisnąłem z bólu. Mike zerwał się z miejsca i podszedł do nas, powstrzymując tym samym Kingpina od zrzucenia mnie z wózka.
-Wilson, proszę, już wystarczy! Jest wykończony, nie widzisz?! To tylko dzieciak! Chcesz znowu katować go aż zemdleje?!- zezłościł się staruszek i położył mi rękę na ramieniu. Pan Fisk posłał mu nieco rozgniewane spojrzenie, jednak widziałem, że nie zrobiłby mu krzywdy. Mike przyjaźnił się z jego ojcem i dzięki temu, Kingpin czuje przed nim pewnego rodzaju respekt.
-Ma ćwiczyć. Po co mi dzieciak, który nie umie chodzić?- rzucił z pogardą. Spuściłem wzrok, czując jak moje oczy i policzki palą od łez.
-To jest dziecko. Proszę, daj mu odpocząć- powiedział łagodnie. Kingpin przez chwilę zastanawiał się. W końcu obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i westchnął z rezygnacją.
-Ciesz się, że szanuję tego człowieka, bo inaczej bym nie odpuścił. Jutro powtórka- odetchnąłem z ulgą na te słowa. Nie zniósłbym kolejnej dawki bólu i upokorzenia.
Moje całe ciało drżało niespokojnie, wręcz płonąc od ogarniającego je bólu. Gdy tylko pan Fisk wyszedł, nie wytrzymałem i wybuchnąłem głośnym, bezsilnym płaczem. Mike odprawił lekarza, zlecając mu zrobienie herbaty dla mnie, a następnie przytulił mnie delikatnie, głaszcząc uspokajająco po włosach. Podjechał moim wózkiem do kanapy i pomógł mi przejść na nią. Byłem wycieńczony, więc zasnąłem prawie od razu.
Zerwałem się z... łóżka. Zmarszczyłem brwi i rozejrzałem się uważnie. To był... szpital pana Starka. Ostatnie wydarzenia zaczęły uderzać we mnie ze zdwojoną siłą. O nie... on widział... widział jak morduję tamtą trójkę. On wie... wie o wszystkim. Wie, że jestem... mordercą. Na pewno brzydzi się mną. Ma mnie za śmiecia. A mimo to... był przy mnie. Był tu, kiedy go potrzebowałem. Powiedział to. Powiedział, że wszystko będzie dobrze. Mimo że wiedział o tym, co zrobiłem, nadal mówił mi, że będzie dobrze. Choć wiedział, że nie będzie dobrze. Nie może być. Nie po tym co się stało.
Do moich oczu napłynęły łzy, w momencie, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że znowu to zrobiłem. Znowu mordowałem na rozkaz. Powinienem być przyzwyczajony. Przecież robiłem to już tyle razy. Ehh, ale zawsze boli tak samo. Zawsze mam wrażenie, że to wciąż ten pierwszy raz. Zawsze boli tak jak wtedy.... nie, nie wracaj do tego.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i pan Stark wpadł do środka. Zacisnąłem powieki, zwyczajnie czekając na... nie wiem na co. Na burę? Na pogardliwe spojrzenie? Na cios? Czy on mógłby mnie uderzyć? Słyszałem że podchodzi do mojego łóżka. Wstrzymałem oddech, nie wiedząc, co się teraz stanie. Naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Bo na jakie traktowanie zasługuje morderca? I tak okazano mi tu zbyt wiele dobroci.
Poczułem, jak materac ugina się pod ciężarem ciała milionera, a następnie silne ramiona, przyciągające mnie do ciepłej klatki piersiowej mężczyzny. Drżący oddech opuścił moje ciało, a ja sam biernie pozwoliłem, by pan Stark zrobił ze mną co tylko zechce. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wszystko mnie boli. Tym razem jednak był to znośny ból. Skuliłem się lekko i wzdrygnąłem, czując ruch ze strony starszego. On jedynie otulił mnie ciepłą kołdrą, po czym pozwolił mi wtulić się w swoją klatkę piersiową, czule gładząc po głowie.
-Nie bój się, Pete. Jesteś bezpieczny- szepnął mi do ucha. W moich oczach zawirowały łzy, jednak w żaden sposób nie opierałem się, gdy zaczął delikatnie kołysać mnie w swoich ramionach. Zawiesiłem głowę, opuszczając ją na ramię milionera. Nie śmiałem się odezwać. Nie wiedziałem, jak długo potrwa ta dobroć. W końcu wcale na nią nie zasługiwałem.
-Nienawidzisz mnie?- spytałem cicho. Poczułem, jak starszy gwałtownie wciąga powietrze.
-Nigdy więcej nie waż się tak myśleć, jasne? Już ci kiedyś mówiłem, że nigdy cię nie znienawidzę. Pamiętaj o tym, proszę cię- powiedział łagodnie. Pokręciłem głową, a po moich policzkach spłynęło kilka łez.
-A-ale ja... zrobiłem coś strasznego... zabiłem ich... przecież to...- w tym momencie nie wytrzymałem i schowałem twarz w marynarce mężczyzny, zanosząc się głośnym płaczem- ja n-nie ch-chciałem... przepraszam...- zacząłem kwilić, drżąc w objęciach starszego.
-Och Pete... cii, cichutko, posłuchaj mnie, dobrze?- kiwnąłem lekko głową, wciąż chowając się w ramionach pana Starka. Starszy szczelniej otulił mnie kołdrą, po czym zakołysał lekko- dlaczego to zrobiłeś, Pete?- spytał. W jego głośnie nie było ani wyrzutu, ani złości.
-Ja... o-oni chcieli zrobić ci krzywdę...- wyszeptałem, by po chwili ponownie wybuchnąć kolejną falą płaczu. Milioner otarł czule moje policzki.
-No właśnie, Pete. To było złe, ale nie zrobiłeś tego tak po prostu. Chciałeś mnie chronić i mimo, że nie powinieneś ich zabijać, to jestem ci wdzięczny, bo nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie ty, dzieciaku- powiedział łagodnie. Kiwnąłem lekko głową. Naprawdę? Naprawdę po tym wszystkim, on wciąż tu ze mną jest? Wciąż jest po mojej stronie? Ehh, dlaczego?
Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Pewna straszna myśl. Oni... Avengers... wiedzą, że żyję. Wiedzą, że tu jestem. Na pewno wiedzą. Ale czy...
-... wiedzą?- spytałem cicho, nie patrząc na starszego- wiedzą co zrobiłem?- mężczyzna przyglądał mi się przez chwilę, po czym westchnął cicho.
-Nie, Pete, nie wiedzą i nie zamierzam im mówić- stwierdził, na co odetchnąłem z ulgą, jednak nie trwało to długo.
-A... Fury? Co z nim?- na wspomnienie jednookiego automatycznie zadrżałem i mocniej wtuliłem się w pana Starka, który najwyraźniej to wyczuł, bo mocniej przytulił mnie do siebie, za co byłem mu wdzięczny. Naprawdę wdzięczny.
-Nie wiem, Pete. Nie rozmawiałem z nim, ale dowie się. To jest nieuniknione. I wiesz... nie dasz rady zbyć go tak łatwo jak nas- wiedziałem o tym. Widziałem, że wszyscy mają pytania, na które niestety ja nie mogłem odpowiedzieć, mimo że tak bardzo tego chciałem.
Bałem się tego momentu, w którym Fury wpadnie do wieży, chcąc zabrać mnie do Hellicariera. Wiedziałem, że a końcu nastąpi i naprawdę się bałem. A najbardziej bałem się tego, że wtedy nie będę mógł być sobą. Bo tylko przy panu Starku mogę pokazywać to, jak bardzo przerażony jestem. Przy wszystkich innych muszę być silny. Twardy. Nie wolno pokazywać słabości, bo ludzie je wykorzystują, żeby cię zniszczyć.
Po mojej głowie nieustannie krążyło sześć słów, które w końcu uwolniły się z moich ust, bez względu na to, czy tego chciałem czy nie.
-Nie pozwól mu znowu mnie skrzywdzić- wyszeptałem, tuląc się mocno do milionera- proszę...- dodałem jeszcze ciszej, jednak byłem pewien, że to usłyszał.
-Nie pozwolę, Pete. Nikomu, dobrze? Obiecuję- powiedział pewnie, znów poprawiając kołdrę, która lekko zsunęła się z moich drżących ramion.
Skuliłem się, zakopując głębiej w rulonie z kołdry. I wtedy dotarł do mnie pewien fakt.
Nie mam swojej protezy.
Natychmiast poderwałem głowę, z zamiarem zapytania o to, ale milioner, jakby wiedział o czym myślę, ubiegł mnie z odpowiedzią.
-Zdjęli ją, żeby oszczędzić ci bólu, dzieciaku. Była niedopasowana. Cierpiał byś jeszcze bardziej- powiedział, mierzwiąc mi włosy.
-T-to jak mam...- urwałem, gdy mój wzrok utkwił na wózku inwalidzkim, który stał obok mojego łóżka. Pokręciłem gorączkowo głową. Wiązało się z nim zbyt wiele przykrych wspomnień. Kojarzył mi się tylko z bólem. Okrutnym bólem, gdy opadałem na niego bezsilnie, wycieńczony fizycznie i psychicznie, po wszystkich "sesjach rehabilitacyjnych", w czasie których raz po raz słyszałem obelgi pod moim adresem, takie jak "jesteś słaby", "żałosne", albo "zwykły śmieć", których autorem był oczywiście pan Fisk- n-nie... proszę...- szepnąłem.
-Pete, daj spokój, to tylko na parę dni, zanim zrobię ci nową protezę- zmarszczyłem brwi.
-N-nową?- powtórzyłem cicho.
-No tak. Taką, żeby nic cię nie bolało, mały. Będziesz mógł normalnie chodzić- w moich oczach zawirowały łzy. Ale nie były to łzy szczęścia. To były łzy smutku. Rozpaczliwego smutku, ponieważ w mojej sytuacji, wizja normalnego chodzenia i pozbycia się bólu była cudowna, ale ja nie mogłem z tego skorzystać. Pan Fisk by zauważył. Wściekł by się. A najgorsze było to, że... skrzywdził by pana Starka. Nie zabiłby go, ale zrobiłby mu krzywdę. I wtedy... wtedy to byłaby moja wina- chyba, że nie chcesz, co?- zażartował milioner, a ja posłałem mu rozpaczliwe spojrzenie i pokręciłem głową. Starszy zmarszczył brwi- nie chcesz?- spytał z niedowierzaniem, na co smutno przytaknąłem- a-ale... dlaczego?- zdziwił się.
-Nie mogę... po prostu nie mogę- powiedziałem cicho.
-Pete... no proszę...- zaczął pan Stark, ale przerwała mu pewna osoba. Pewna osoba, która wpadła do sali w asyście dwóch uzbrojonych agentów. Pewna osoba, na widok której zadrżałem i skuliłem się w ramionach milionera. Pewna osoba, która przyglądała mi się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
Opamiętałem się natychmiast. Nie mogłem okazywać słabości. Nie przy nim.
Nie przy Nicku Furym.
#wojnapolsatowa
*****
2789 słów
Hejka!
Rozdział bonusowy na prośbę Cielanka ♥️
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro