Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Finał część 1


Pov. Stark

Wziąłem głęboki oddech, stojąc przed wejściem do magazynu. Denerwowałem się. To chyba normalne, prawda? Ludzkie. Denerwować się przed niebezpieczną sytuacją. Znajdę się w niebezpieczeństwie. Nie, ja już jestem w niebezpieczeństwie. Pomimo tego, że to Peter był priorytetem, ja też nie chciałem umierać. Ale... przecież wszystko będzie dobrze, prawda? Wystarczy wciśnięcie jednego przycisku w zegarku, żeby agenci Tarczy się pojawili. Fury zapewni mi ochronę, jeśli tylko dam mu znać. Będzie wiedział, kiedy będzie trzeba interweniować. Będzie czuwał. Jestem bezpieczny. On nie może nic mi zrobić. Ani mi, ani mojemu dziecku. Już za kilka godzin wrócę do wieży i pierwszą rzeczą, którą zrobię będzie przytulenie Petera i przeproszenie, za to jak go potraktowałem. Nie zasługiwał na to, ale im mniej wiedział, tym lepiej. Nie chciałem tłumaczyć mu całej akcji bo uparłby się, że też chce iść. A ja nie mogłem pozwolić, by tak ryzykował.

Ruszyłem przed siebie. Z każdym moim krokiem serce podchodziło mi do gardła. Zaschło mi w ustach. Słyszałem, jak zaschnięte liście trzeszczą pod moimi stopami. Lubiłem ten dźwięk. Kojarzył mi się z dzieciństwem. Z czasami, w których jako mały chłopiec biegałem z mamą po ogrodzie i rozkopywałem sterty liści zgrabionych przez służbę, która mogła jedynie obserwować z bólem w oczach to, jak niszczę ich godziny ciężkiej pracy. To były takie beztroskie chwile, pełne radości. Pełne śmiechu i ciepła. Wtedy wiedziałem, że jestem chciany i kochany przynajmniej przez jednego z moich rodziców. Momentalnie moje myśli zostały skierowane na inny tor. Pomyślałem o osobie, której dzieciństwo zostało odebrane. Zniszczone. Bezpowrotnie. Ale ja to naprawię. Wszystko nadrobimy. Nadrobimy wesołe bieganie po plaży i beztroskie rozkopywanie stert liści. Może na wakacje zabiorę go w jakieś ciepłe miejsce? Będziemy siedzieć na ciepłym, złotym piasku i śmiać się, bo nie będziemy mieli już żadnych problemów. Peter będzie wesoły i beztroski. Nie będzie się niczym przejmował. Będzie taki szczęśliwy. I ja też. Będę mógł na niego patrzeć. Będę mógł go przytulić i obronić przed całym złem. Dopilnować, by już nigdy nie zetknął się z tym wszystkim na zewnątrz. 

Wszedłem do ciemnego magazynu i odruchowo rozejrzałem się. Kilka betonowych kolumn, mnóstwo śmieci i sypiący się ze ścian gruz. Wszystko było tu szare i bezbarwne, choć gdzieniegdzie widać było odklejające się ostatnie resztki farby. Nie dało się stwierdzić, czy była ona zielona, żółta, brązowa, czy w jeszcze innym kolorze. A może po prostu była już tak stara? Nie wiedziałem i szczerze mówiąc nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać. Magazyn był opuszczony już bardzo dawno temu. I od bardzo dawna nikogo tutaj nie było. Może z wyjątkiem kilku bezdomnych, choć nie widziałem jakichkolwiek śladów "użytkowania". Nic szczególnego. Jednak... było tu pusto. Kompletnie pusto. Ani żywej duszy. Zmarszczyłem lekko brwi i rozejrzałem się z uwagą. Sprawdziłem godzinę. Fisk wyraźnie oznajmił, że czeka na mnie o dwudziestej. Było już kilka minut po, a tu wciąż nikogo nie było. Może nie zamierza przyjść? A... a może to jakaś pułapka? Chce mnie złapać, a potem szantażować Petera? Mam zegarek. Wcisnę przycisk szybciej, niż ktokolwiek do mnie podejdzie, więc... 

-Witam, panie Stark!- usłyszałem nagle gruby głos z końca pomieszczenia. Natychmiast podniosłem wzrok i zmarszczyłem brwi, wpatrując się z nienawiścią i lekką iskierka niepokoju w ogromnego mężczyznę, który zbliżał się do mnie. Był sam. Jak zwykle w eleganckim garniturze, co zresztą tyczyło się również mnie. Na twarzy Kingpina igrał pełen rozbawienia uśmieszek. Miałem szczerą nadzieję, że uda mi się go dziś zmazać.

-Fisk- syknąłem, posyłając mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie było mnie stać, jednak to niestety nie zrobiło na nim większego wrażenia. Mężczyzna po prostu stał tam, niewzruszony i jak zwykle kompletnie nie czuły. 

-Proszę wybaczyć spóźnienie. Musiałem się upewnić, że jest pan sam- oznajmił beznamiętnie, co w zasadzie wydało mi się całkiem logiczne, a mimo to, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Musiał się upewnić, że jestem sam. Bezbronny. Ale ja nie byłem sam. Miałem całkiem porządną obstawę i nie miałem powodów do strachu. Dlaczego więc miałem złe przeczucia?

-Ależ proszę- powiedziałem z nienawiścią w głosie, po czym uśmiechnąłem się krzywo, mrużąc lekko oczy.

-A więc miałem rację. Przyszedł do ciebie- mruknął z małym, zwycięskim uśmiechem Kingpin, spuszczając na chwilę wzrok- oczywiście, czego można się spodziewać po takim nielojalnym szczurze- rzucił z obrzydzeniem w głosie, a ja zacisnąłem dłonie w pięści, walcząc z pokusą rzucenia się na mężczyznę. Tylko resztki zdrowego rozsądku powstrzymywały mnie przed tym. Chociaż już chyba i tak wykazałem się jego brakiem, przychodząc tu.

-Nie waż się mówić w ten sposób o moim synu- wycedziłem przez zęby, nie przykładając dużej uwagi do doboru słownictwa. Aczkolwiek właśnie tak myślałem. O moim synu. Nie o sierocie. Przypadkowym dzieciaku. Nie o praktykancie, czy znajomym. Nawet nie o przyjacielu. O moim synu. Moim małym chłopcu. Mojej rodzinie. Mojemu całemu światu. Fisk przez chwilę przyglądał mi się z pogardą i rozbawieniem, a po chwili wybuchnął głośnym śmiechem. Wypuściłem głośno powietrze z irytacją, po czym znów zacisnąłem dłonie w pięści i spuściłem wzrok. Nie mogłem się teraz wycofać- coś cię bawi?- warknąłem ze złością, na co mężczyzna otarł niewidzialną łzę i pokiwał lekko głową.

-Twoim synu? Mówisz... mówisz, że ten mały gnojek to twój syn?- zapytał z rozbawieniem- no... może faktycznie jesteście siebie warci. Ale... naprawdę sądzisz, że on potrafiłby się do kogokolwiek przywiązać? Zobaczysz, że kiedy tylko przestaniesz być mu potrzebny, cała ta jego miłość zniknie- z tymi słowami znów podniosłem dumnie głowę, gotowy w każdej chwili bronić honoru Petera i udowodnić mu, że się myli. Że Peter taki nie jest. Że jest dobry i nigdy by mnie nie oszukał- on ci nie wybaczy. Traktowałeś go jak śmiecia. Zniszczyłeś mu życie. Dosłownie pchnąłeś tego dzieciaka w moje ręce. A potem, kiedy wszystko sobie ułożył, ty nagle zmieniłeś zdanie i postanowiłeś go odzyskać. Jak zwykły, arogancki egoista. Zostawiłeś go w tym budynku. Zostawiłeś na pewną śmierć, tylko dlatego, że wolałeś ratować własną skórę...

-Nie miałem wyboru!- przerwałem mu gwałtownie, nie mogąc znieść jego słów. Nie mogłem znieść tego co mówił. Nie mogłem znieść... nie byłem w stanie znieść prawdy. Bolesnej, okrutnej prawdy. Prawdy, której nie wybaczę sobie do końca życia. Tego, jak go skrzywdziłem. Jak bardzo go skrzywdziłem. Zostawiłem go. Zostawiłem całkiem samego, zdanego na siebie. Czy coś takiego można wybaczyć? Czy ja bym wybaczył? Ale nie mogę przecież porównywać Petera do siebie. On jest ode mnie lepszy. Dużo lepszy. Jest lepszym człowiekiem. Takim, jakim ja nigdy nie będę.

-Bzdura! Próbujesz się usprawiedliwiać i wmawiasz sobie, że nie miałeś wyboru tylko po to, żeby twoje ego za bardzo nie ucierpiało, ale spójrz prawdzie w oczy. Zostawiłeś tam piętnastoletniego chłopca, żeby samemu się uratować. Wiedziałeś doskonale, że on sobie nie poradzi. Że zostawiasz go na pewną śmierć. Powtarzasz, że to tylko dziecko i robisz ze mnie potwora, ale to ty byłeś gotowy poświęcić to dziecko, żeby uciekać- w moich oczach zawirowały łzy. On... on miał rację. Miał cholerną rację, bez względu na to, jak bardzo tego nie chciałem. Zostawiłem Petera, żeby się ratować. Zostawiłem go. Zostawiłem mojego chłopca, żeby samemu żyć. Ja... jestem potworem. Jestem taki sam, jak wszyscy. Byłem gotowy poświęcić życie Petera dla siebie...- nic w tym złego- podniosłem wzrok i spotkałem się ze spojrzeniem bystrych oczu mężczyzny, w którym nie było ani grama okrucieństwa. Było tam jedynie zrozumienie- to normalne. Naturalne. Chciałeś żyć i w pełni to rozumiem, ale nie wymyślaj sobie głupich wymówek. Nie próbuj na siłę się usprawiedliwiać i wmawiać sobie, że wcale nie jesteś egoistą. Że jesteś dobrym człowiekiem, który może nazywać tego chłopca swoim synem, bo przecież jesteś taki cudowny i robisz co w twojej mocy, żeby go ratować. Nie udawaj, że to nie leży w twoim interesie. Jesteś jeszcze bardziej bezwzględny niż ja, z tą różnicą, że ja potrafię się do tego przyznać, a ty na siłę udajesz bohatera. Pozwoliłbyś mu tam zginąć, żeby samemu móc się ratować. Pozwoliłbyś zginąć dziecku, żeby się ratować. Gdybyście tonęli, pchnąłbyś go pod wodę, żeby móc utrzymać się na powierzchni i nie próbuj wmawiać mi, że tak nie jest, bo obaj dobrze znamy prawdę. Gdyby nie ja, ten smarkacz byłby martwy, ale on nigdy nie okaże wdzięczności, i wiesz dlaczego tak jest? Bo Peter też jest egoistą. Samolubnym, aroganckim egoistą, który dba przede wszystkim o własny interes. Ty go tego nauczyłeś. Możesz być z siebie dumny, bo udało ci się wychować go na swoje podobieństwo. Na twoim miejscu zrobiłby dokładnie to samo. Pchnął by cię pod wodę, żeby dryfować na twoim ciele. Też jest bezwzględny. I chociaż ty starasz się widzieć w nim małego, bezbronnego chłopca, wszyscy inni widzą, że to już nie jest dziecko. To morderca. Bezwzględny, okrutny, zimny i wyrafinowany...

-On wcale taki nie jest!- krzyknąłem ze złością, przerywając mu.

-To dlaczego ty tu dzisiaj jesteś? Dlaczego wysłał ciebie, zamiast samemu się ze mną zmierzyć? Wystraszył się?- zakpił Fisk, a ja szybko odpędziłem łzy na drugi plan, tym samym oddając ich miejsce wściekłości.

-Bo mu na to nie pozwoliłem- oznajmiłem twardo. On by mnie nie wykorzystał. A gdybym tylko zostawił go w wieży bez żadnych zabezpieczeń, nie wahał by się ani chwili i już dawno tutaj był.

-Bo wcale nie zamierzał ze mną walczyć. W głębi duszy wie doskonale, że tylko przy mnie jest kimś. Przy mnie, i przy tobie. A jak widać, tobą łatwiej manipulować, więc naturalnie wybrał ciebie. Ale nie chciał samemu ryzykować. To ty tu dzisiaj jesteś. Ty zaryzykowałeś. Nie on. On siedzi w Wieży i czeka grzecznie na kochanego pana Starka, żeby przybiegł do niego i powiedział mu, że wszystko jest załatwione i nie musi się martwić- powiedział, głosem ociekającym cynizmem.

-On na to zasługuje. Zasługuje na spokój- wycedziłem przez zęby.

-Dostał już to, na co zasłużył- Kingpin wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. W tym momencie dotarło do mnie, że ta rozmowa nie ma najmniejszego sesnsu i nie zmierza do nikąd. Żaden z nas nie przyszedł tu, żeby przekonać tego drugiego do swojego zdania. Ja wiedziałem, jaki jest Peter. On też wiedział, ale albo nie chciał tego zaakceptować, albo po prostu chciał mnie sprowokować, a ja nie powinienem na to pozwolić. 

-Nie przyszedłem się tutaj wykłócać o charakter Petera. Chcę, żebyś zostawił go w spokoju- oświadczyłem spokojnie, posyłając mężczyźnie twarde spojrzenie.

-Tak? I niby dlaczego miałbym to zrobić?- prychnął i uśmiechnął się okrutnie.

-Chodzi tylko o pieniądze, prawda? Zarabiasz na nim. Nie chodzi ci o żadną zemstę ani satysfakcję- zauważyłem. Znałem go. Wiedziałem, jaki jest. Nie marnowałby czasu na głupie przekonania. Dla niego liczą się pieniądze, a nie to, kto wygra.

-A skąd ty to możesz wiedzieć?- spytał, splatając ręce na klatce piersiowej.

-Jaka satysfakcja może płynąć z rozstawieniem po kątach zniszczonego, złamanego nastolatka? On już jest pusty. Nie ma w nim woli walki i chęci zemsty. Peter już dawno się poddał. Gdyby nie chodziło ci o pieniądze, już dawno byś go zabił. Ale ja mam pieniądze. Mogę zapłacić ci dokładnie tyle, ile zarobił byś na dzieciaku przez te dwa lata, które mu zostały. Dam ci te pieniądze, a ty pozwól mu przeżyć resztę życia w spokoju. Pozwól po prostu, żeby chodził do szkoły, wracał do domu, jadł obiad i żył jak każdy inny dzieciak- zaproponowałem. Uznałem, że Fisk wcale nie musi wiedzieć o tym, że niedługo rozpocznie się leczenie chłopca. 

-Nie rozumiesz. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Tu chodzi o coś więcej. Sam doskonale rozumiesz, czym jest władza. Jeśli pozwolę Peterowi odejść, stracę nie tylko pieniądze, ale i autorytet u moich ludzi. Nie mogę na to pozwolić. Nie pozwolę mu odejść. Dla Petera jest tylko jedna droga, żeby zrezygnować z pracy dla mnie i jestem pewien, że domyślasz się, co to jest- spuściłem wzrok. Tak, wiedziałem. I teraz musiałem przez chwilę pooddychać, żeby się uspokoić i dalej zachować swoje opanowanie.

-Wiesz dobrze, że na to nie pozwolę. Nie możesz tknąć Petera, póki jest w Wieży- zauważyłem, znów nawiązując kontakt wzrokowy. 

-Będę musiał prosić pana o oddanie zegarka- oświadczył nagle, unosząc jedną brew. Znów dreszcze.

-Niby dlaczego miałbym go oddać?- spytałem, mrużąc oczy i splatając ramiona na klatce piersiowej, jedno zdanie starając się ukryć swój strach.

-Tak będzie sprawiedliwie. Ja nie mam broni, więc i pan nie powinien jej mieć. Nie sądzisz, Tony?- wzdrygnąłem się, słysząc swoje imię. Fisk podniósł delikatnie ręce i podniósł klapy swojej marynarki, by pokazać mi, iż rzeczywiście nie był uzbrojony. Zmarszczyłem lekko brwi, wpatrując się w niego nieufnie. Nagle poczułem, jak moje ręce są boleśnie wykręcane. Jęknąłem mimowolnie, a następnie szarpnąłem się ze złością, gdy mężczyźni, którzy pojawili się znikąd wręcz zerwali zegarek z mojej ręki. Zbladłem. Zacząłem się szarpać, jakkolwiek starając uwolnić się z bolesnego uścisku, jednak było to niemożliwe. Byłem zbyt słaby.

-Wiesz, kiedyś cię podziwiałem- podniosłem zdezorientowane, lekko wystraszone spojrzenie na Fiska, który nawet nie drgnął, a mimo to, wciąż wyglądał przerażająco- byłeś stanowczy i bezwzględny. Wiedziałeś czego chcesz i szedłeś po to, bez względu na konsekwencje. Peter cię zmienił. Zmienił cię w kogoś miękkiego. Poświęcasz mu cały czas i energię. Szkoda. Ten chłopak cię zniszczył. A teraz, zginiesz przez niego.

-I co? Zabijesz mnie i co dalej?!- warknąłem, wciąż walcząc z trzymającą mnie dwójką- nie będziesz miał mu czym grozić!- oznajmiłem, pewny siebie. Mężczyzna parsknął cichym śmiechem i pokręcił głową z rozbawieniem, na co mocno zmarszczyłem brwi i na chwilę zaprzestałem swoją szarpaninę, która, swoją drogą, i tak była bezcelowa.

-Naprawdę tak uważasz?- prychnął, a ja zmarszczyłem brwi i posłałem mu spojrzenie pełne niezrozumienia- twoja śmierć będzie dla niego nauczką, ale nie końcem. Przecież jest jeszcze Mike. Są chłopcy, których mogę wymordować na jego oczach, jednego po drugim. Peter z pewnością by tego nie chciał, nie uważasz?- spytał, uśmiechając się triumfalnie. Zbladłem. Nie... nie, on nie może! Nie może, do cholery! Nie wolno mu ich tknąć! To są dzieci! Tylko dzieci! Nie może być takim potworem! Nie może!

-Myślisz, że jak długo on jeszcze pociągnie?! Dwa lata, choć przy tym co mu robisz, zostanie mu jakiś rok! Ale psychicznie?! On już jest wykończony! Już teraz jego psychika jest rozsypana na kawałki! Jeśli mnie teraz zabijesz, za pół roku Peter będzie już całkiem pusty! Nie ruszy go niczyja śmierć! Będzie leżał i wgapiał się w sufit, aż w końcu po prostu popełni samobójstwo, bo nie da rady dalej tego ciągnąć!- wykrzyczałem, znów wznawiając walkę z trzymającą mnie dwójką.

-Tak, wiem o tym. Dlatego muszę wydoić ze smarkacza jak najwięcej forsy, póki jeszcze do czegoś się nadaje- zamarłem wraz z tymi słowami. On... on nawet... on nawet nie traktuje go jak człowieka. Jak... jak jakieś pieprzone zwierzę.

-Ty skurwielu...- warknąłem. Jak on mógł?! Jak mógł być tak okrutny?! Ludzie tak nie potrafią! Nie potrafią do cholery! Tak się nie da! Nie da się całkowicie wyzbyć jakichkolwiek resztek empatii! Przecież to jest dziecko! Tylko dziecko! Jak on może?! Peter ma szesnaście lat! On tego nie udźwignie! A ten skurwiel... ten skurwiel myśli, że jest jakimś pieprzonym Bogiem! Że może decydować o życiu dzieciaka! Mojego dzieciaka! Mojego małego chłopca, który teraz zostanie sam... całkiem sam...

-No cóż, takie życie. Żegnaj, Tony. Szkoda, że to się musi tak kończyć- jego okrutny uśmiech wydawał mi się w tym momencie najobrzydliwszą rzeczą na świecie. Czułem, jak ze strachu wnętrzności podchodzą mi do gardła. Gdzie do cholery jest Fury?! W momencie, w którym Fisk położył palec na spuście, miałem w głowie tylko dwa słowa.

To koniec.

Zamknąłem oczy, a trzymający mnie mężczyźni odeszli. Nie uciekłem. To nie miało sensu. Zginąłbym, stawiając pierwszy krok, więc jedynie wyprostowałem się, chcąc zachować godność. Pomimo tego, jak potwornie się bałem, nie błagałem go. To chyba byłoby gorsze niż śmierć. Błagać go... nie, nigdy bym tego nie zrobił. Nie chciałbym litości, choćby nie wiem co. Moje dłonie drżały ze strachu, tak samo jak kolana, bo im bardziej docierał do mnie fakt, że za chwilę zginę, tym bardziej przerażony byłem. Tu już nie chodziło o to, że nie pomogę Peterowi. Wiem, że oni go nie zostawią. Nie pozwolą mu wrócić na ulicę. Ja się bałem. Po prostu się bałem. Bałem się śmierci. Bałem się końca. Nie jestem dobrym człowiekiem, a teraz nie będę miał szansy tego naprawić, bo... to koniec. To po prostu koniec. Ehh... a Peter... on się załamie. Kiedy w nocy, zamiast mojego powrotu doczeka się jedynie telefonu od Fury'ego. Będzie... taki zadruzgotany. Czy ktoś go przytuli? Czy pozwolą mu płakać w samotności? A może Nick pofatyguje się osobiście? Nie, na pewno będzie miał dużo roboty. W końcu aresztują Fiska. W końcu zorientują się, że to za długo trwa i przyjdą, ale wtedy... wtedy będzie już za późno... błagam... ja nie chcę umierać... jeszcze nie. Chcę go zobaczyć... tylko zobaczyć. Mojego synka, który na mnie czeka. Tak bardzo chcę go zobaczyć... przytulić, i ten jeden, ostatni raz sprzedać mu to piękne kłamstwo. Będzie dobrze. Będzie kurwa dobrze.

Potem... potem wszystko zlało się w jedno.

Dźwięk wystrzału.

Głośny krzyk.

Drobne ręce oplatające mnie w pasie.

Ucisk w klatce piersiowej.

Koniec.

*****

2766 słów

Hejka!

No cóż... nie zabijcie mnie, plis, mam jeszcze tyle do opublikowania xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro