/2; cheat/
Miała duże ambicje, głowę pełną marzeń i radosny uśmiech na twarzy. Chciała wyjechać, realizować się, zdobywać uznanie. Wyrwać się z tych czterech, pustych kątów. Z miejsca, w którym nie było miłości, nie było szczęścia. Nie było rodziny. Za to był ojciec alkoholik, nieżyjąca matka i siostra, pracująca jako dzielnicowa dziwka. Oraz ona. Mała, dorastająca dziewczynka, która dzielnie znosiła te wszystkie przykrości, wszystkie obelgi od strony bliskich. Choć, po co ich tak nazywać, jak nawet nie przyznawali się do siebie na ulicy. Istnieli pod tą nazwą tylko na papierze. Nikt nie zważał na jakieś więzy krwi. Nastolatka nie liczyła, że staną się na nowo wzorową rodziną, gdzie każdy jest szczęśliwy, bo to wszystko zaszło już stanowczo za daleko. Ale w głębi duszy, gdzieś tam na samym dnie, pragnęła tej ojcowskiej i siostrzanej miłości. Tych kilku ciepłych słów, które ostatni raz usłyszała z ust matki, za nim ta odeszła.
A ludzie dziwili się, że tyle wytrzymywała i jak dzielnie się trzymała. Mówili, że to nie było normalne, aby taka kruszynka, niedoświadczona w życiu nastolatka utrzymywała rodzinę, chodziła do szkoły i pilnie się uczyła. A jednak tak było. Red była wzorową uczennicą, a przy okazji wspaniałą pracownicą w pobliskim sklepie zoologicznym. Spędzała w szkole mnóstwo czasu, zdobywając potrzebną wiedzę. Nauczyciele byli z niej dumni, wielokrotnie oferowali pomoc, ale ta odmawiała - bo nie wiedząc czemu - łudziła się, że jeszcze będzie dobrze. Nie traciła ognika nadziei, który dosyć mocno zakorzenił się w jej dobrym serduszku. Po szkole pędziła prosto do pracy, a w przerwach powtarzała najważniejsze informacje na sprawdziany, czy inne takie szkolne pierdoły. Wydawało się, że w całym mieście nie było lepszego serca od niej. I nie było.
Tamtego dnia było wyjątkowo ponuro. Padało, ale deszcz nie potrafił do końca oczyścić ziemi. Na to także było już za późno. Krople spływały po szklanych ścianach budynków, albo ścigały się po szybach, które ochraniały ludzi przed zmoknięciem. Red, stojąc za ladą wyglądała gdzieś pomiędzy nie. Patrzyła na śpieszących się ludzi, morze parasolek czy kapturów, pod którymi wszyscy się chowali. Zeszłego wieczoru znów pokłóciła się z pijanym ojcem - a musicie wiedzieć, że ostatnio zdarzało się to coraz częściej. - i tak naprawdę nie miała ochoty wracać do domu. Wszędzie czuła się lepiej niż tam i choć nadal miała wspomnianą nadzieje, to tamtego dnia w jakiś magiczny sposób wyparowała. Ale to nie było tak, że coś zmieniło się z dnia na dzień. O nie. Proces postępował powoli, jak ewolucja, która za kilkaset lat także odciśnie na nas pewnego rodzaju piętno. I choć była nadzieja, była nadzieja, to szans na realizacji coraz mniej, które już tliły się ledwie jak płomyk ognia niepodsycany przez wiatr. Mogło się wydawać, że tamtego dnia zgasły już doszczętnie, nie odradzając się jak feniks z popiołu. Było już dość, było dużo prób, ale po co próbować, skoro nie ma współpracy?
- Kochanie, wiem, że tutaj jest ci dobrze, ale muszę dzisiaj zamknąć wcześniej. Mam odebrać Ruby od córki i się nią zaopiekować. - pani Hudson wyjrzał z zaplecza, obdarzając nastolatkę niepewnym uśmiechem.
Ta najpierw podskoczyła ze strachu. Zatraciła się w swoich myślach, wyłączając wszystkie zmysły oprócz wzroku. Westchnęła cicho z nieukrywaną ulgą, gdy okazało się, że to tylko uwielbiana kobieta w kwiecie wieku. Odwzajemniła uśmiech, a jej umysł odtworzył urywek zarejestrowanych słów, które padły z ust farbowanej blondynki.
- Um, w porządku. Przyjdę jutro, tak jak zawsze. - zgodziła się w końcu, zdejmując z siebie koszulkę z logiem sklepu. Poczuła, jak jej ciało nakrywa się gęsią skórką, a wzdłuż kręgosłupa przebiega dreszcz.
Nastolatka wzdrygnęła się lekko i odłożyła ubranie do swojej szafki na zapleczu. Choć miała ubraną bokserkę, to i tak było za mało. Ubrała swoją ciepłą bluzę i zabrała plecak. Miała pouczyć się historii na dosyć ważny sprawdzian. Wymruczała kilka niezrozumiałych słów pod nosem i wzięła głębszy oddech. Będzie musiała zrobić to w nocy. Naciągnęła kaptur na głowę, upewniając się przy tym, że niczego nie zapomniała i pożegnała się z panią Hudson. Zerknęła na zegarek leżący na nadgarstku, aby sprawdzić, czy zdąży na jakiś autobus. Niestety tak się nie stało, według rozkładu ostatni uciekł jej dosłownie dwie minuty temu.
Przewróciła oczami, a później popchnęła drzwi i znalazła się na zewnątrz. Było jeszcze zimniej niż jej się wydawało. Uniosła głowę, a krople zmoczyły jej twarz. Ona sama potrzebowała oczyszczenia. Nie tylko na ciele, a na duszy, głównie na duszy. Łudziła się, że to coś zdziała, ale tylko przemoczyła bluzę i była pewna, że lada moment zacznie kichać. Woda wsiąknęła we włosy, w ubranie, nie pozostawiając na dziewczynie suchej nitki. Stała dam dobrych kilka minut, w zasadzie nie zastanawiając się nad niczym istotnym. Po prostu istniała, nie przejmując się czasem, ani ludzkimi problemami, które regularnie podcinają nam skrzydła. Jednak w końcu małymi krokami zaczęła się przesuwać na drogę, która zaprowadzi ją na peryferia miasta, na drugim jego końcu. Szła chodnikiem, wpatrując się w swoje stopy. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, a przed nią sporo do przejścia. Miała tylko nadzieje, że nic jej się nie stanie i w jednym kawałku dotrze do 'domu'. Kilku kierowców nie miało względu na to, że była cała mokra i w dosyć perfidny sposób wjeżdżało w kałuże powstałe na krańcach drogi, ochlapując ją raz po raz.
Podczas drogi coś w niej pękło. Krople spływające po policzkach wymieszały się z łzami. Red szczękała zębami, a jej kroki były coraz mniej pewne. Nie wiedziała, czy tak naprawdę chce wracać do domu. Nie miała po co, nie miała dla kogo. I to było najgorsze. Owszem, mogła zahaczyć o cmentarz, aby pobyć przy mamie, ale to pomogłoby tylko na chwilę. Jedną, krótką chwilę, która odeszłaby w zapomnienie po przekroczeniu progu mieszkania, gdzie na okrągło unosił się zapach taniego bourbona, cameli i mieszaniny męskich perfum.
;;;
- Jakby to kogoś obchodziło, to wróciłam... - oznajmiła, zamykając za sobą drzwi.
Było cicho, jak na to miejsce stanowczo za cicho. Radio w kuchni było wyłączone, podobnie jak telewizor w salonie, czy odtwarzacz muzyki w pokoju siostry. Red zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o co może chodzić. Odłożyła plecak na podłogę, obok butów, które zsunęła ze stóp i zamknęła się w łazience, która była pusta. O tej porze przeważnie powinna przebywać w niej Roxanne, ale jej tam nie było. Nastolatka zmieniła ubrania, na jakieś suche, podobnie jak bieliznę oraz wysuszyła włosy ręcznikiem. Niepokój w jej sercu nieznacznie wzrósł. Nikt nic nie mówił, że się wybiera na miasto i liczyła, że kogoś zastanie. Coś tutaj było nie tak, a ona jeszcze nie wiedziała, co to. Na dodatek wyczuła, że nie jest sama, co było dosyć dziwne, prawda? Przecież po domownikach nie było żadnego śladu.
- Tato? Roxie...? -wyszła z powrotem na korytarz, zaplatając palce jednej dłoni na zgięciu łokcia u drugiej. Wzięła głębszy oddech, zatrzymując powietrze w płucach. Zaglądnęła do kuchni. Na blacie leżała paczka papierosów i do połowy pełny Jack Daniells. - Skąd ty wziąłeś na to pieniądze? - prychnęła pod nosem, mając na myśli ojca. Wyrzuciła papierosy i zakręciła butelkę. Jak wszyscy wiemy, był to dosyć drogi trunek, a im nigdy się nie przelewało. - Halo, czy ktoś tutaj jest?
Odpowiedziała jej cisza. Serce brunetki mimowolnie zaczęło bić szybciej. Wyszła z kuchni, zaglądając przy okazji do pokoju gościnnego, ale wciąż nic. Został salon, jej pokój, pokój Roxanne, sypialnia ojca oraz mniejsza łazienka. Podskoczyła ze strachu, gdy coś w salonie spadło na podłogę, niezaprzeczalnie się tłukąc. Przełknęła nerwowo ślinę, idąc na palcach w tamtym kierunku. Wcześniej jednak był pokój starszej siostry. Drzwi były uchylone, więc postanowiła tam zajrzeć. Od razu tego żałując.
Krzyknęła przerażona widokiem siostry z poderżniętym gardłem i ranami kłutymi brzucha. Brunetka leżała w kałuży własnej krwi, z mętnymi oczami, a resztki ciepła uciekały z niefunkcjonującego już ciała. Młodsza poczuła, jak ziemia usuwa jej się spod stóp, a śniadanie chce się wydostać z żołądka. Cofając się, potknęła się i wywróciła. Odsunęła się jak najdalej możliwe, zamykając drzwi, aby nie musieć dłużej tego oglądać. Skuliła się w sobie, chlipiąc cicho pod nosem. Była cała roztrzęsiona i każda kolejna część ciała odmawiała jej posłuszeństwa. Musiała jednak sprawdzić, co z ojcem. Mętlik, który powstał w jej głowie przypominał jeden, wielki huragan, który połączył w sobie wszystkie żywioły.
- Tata... Tato! - zerwała się na nogi, ale zakręciło jej się w głowie i minęło kilka obić o ścianę, za nim stanęła na nogach. Właśnie tak reagowała na dużą dawkę stresu i strachu wymieszaną razem w krótkim czasie. Nie było źle. Było fatalnie.
W salonie whisky wsiąkała w jasne panele, tworząc na niej plamę, której tak łatwo nie da się pozbyć. Telewizor jednak działał, ale ktoś wyłączył głos. Red rozejrzała się dookoła, a łzy spadały na podłogę, zostawiając małą, prawie nie odznaczającą się od wszystkiego ścieżkę. Rozejrzała się za ojcem, ale tutaj widok był podobny. Kałuża krwi, poderżnięte gardło i rany kłute brzucha. Nastolatka upadła na kolana przed ciałem taty. Nie wierzyła, że to prawda. Potrząsała zwłokami raz po raz, łudząc się, że to tylko jakiś sen i rodzic zaraz się obudzi. Będzie pijany i wredny, ale będzie żył. Wciąż będzie pił, ale oddychał i funkcjonował, jak żywa istota.
A zabójca tylko to czekał. Ukryty gdzieś w ciemnościach stawiał bezszelestne kroki. Przeszedł szkolenie snajperskie - a musicie wiedzieć kolejną rzecz - tam uczono poruszać się w taki sposób, aby nikt nie dowiedział się o ich obecności, dopóki nie padnie strzał. Przerażona i roztrzęsiona nastolatka nawet go nie zauważyła. Nawoływała rodzica, prosząc, aby sobie z niej nie żartował i wstał, jakby to było bajką. I nawet nie zorientowała się, jak ją ogłuszył, pozbawiając przytomności. Bezwładnie osunęła się na podłogę, a mężczyzna przeciągnął ją w wygodne dla siebie miejsce. Upozorował wszystko tak, jakby nigdy go tam nie było, a winą obarczył niewinną brunetkę.
I w ten oto sposób, Red Faith Davenport trafiła do Birmingham.
Do Michaela, jego popieprzeń i szaleństwa unoszącego się dookoła razem z powietrzem.
~*~
drugi rozdział przed wami, również jestem z niego zadowolona,
a wy co sądzicie?
red
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro