Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⁵ - ꜱᴀᴅ ʙɪʀᴅꜱ ᴄᴀɴ ꜱᴛɪʟʟ ꜱɪɴɢ

↷ 널 어쩌면 좋을까?

─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───

Od kilku dni o tym myślał.

Ciągle w głowie miał ten sam obraz niepokoju oraz strachu.

Męczyło go to od środka i nie mógł w miarę normalnie funkcjonować.

Musiał poprosić  Hyungwona o spotkanie, przy którym liczył, że jego obawy zostaną rozwiane.

— Więc co chcesz zrobić?

— Nie mam pojęcia — Wzruszył ramionami, łapiąc się za głowę.

Pustka w głowie uniemożliwiała mu logiczne myślenie.

— To nie jest zależne od ciebie, nie ty podejmujesz decyzję

— Wiem o tym — Przytaknął, nieco rozgoryczonym tonem, odkładając aparat na półkę.

Chciał zająć się obróbką zdjęć, jednak kompletnie nie miał do tego głowy.

Coś innego zaprzątało jego umysł.

— Changkyun jest dorosły, wiedział na co się zgadza...

— On się na to nie zgodził z własnej woli — Powiedział, nieco zbyt głośno, niż by chciał, w efekcie czego zrobiło mu się momentalnie głupio — Znasz go. Wiesz, że podczas malowania wpada w trans i nie myśli logicznie 

Kihyun chciał tylko wszystkiego, co najlepsze dla swojego przyjaciela.

Szczerze się o niego martwił i jedyne, czego pragnął, to widok uśmiechniętego Ima.

Dawno go nie widział w takim stanie i bywały takie chwile, gdzie poddawał w wątpliwość istnienie takich wspomnień.

Bo co, jeśli to tylko jego wyobraźnia i tak naprawdę nastolatek zawsze był smutny?

Próbował różnych sposobów, niekiedy niebezpiecznych.

Ale zawsze wyglądało to tak samo.

Zamykał się w sobie i nie odzywał się do nikogo przez kilka dni.

Tak, jakby cały świat dla niego nie istniał.

On również malował - dlatego rozumiał jak momentami może być ciężko przelać swoje wyobrażenie na płótno.

Jak ciężko jest oddać realia, pozostawiając przy tym swoją autentyczność i styl.

Wena bywała okrutna i kapryśna.

Często z nimi nie współpracowała i miała ich starania kolokwialnie mówiąc gdzieś.

Zostawiała ich samych na kilka długich miesięcy, pozostawionych w cierpieniu.

— Może on tego potrzebuje, mój dogi przyjacielu? — Zapytał spokojnym tonem, przeczesując palcami swoje nieco zbyt długie, czarne włosy.

Jego zdaniem Yoo za bardzo panikował.

Ich przyjaciel nie potrzebował stałej opieki i pilnowania, jak małego dzieciaka.

On nie był chory umysłowo, czy też niesprawny do życia w pojedynkę.

Rozumiał jego obawy i czym były one kierowane, jednak bardziej przemawiała do niego teoria odnośnie tego, że jeśli świat się zmienia, to oni też powinni.

Nie można Changkyuna trzymać pod kloszem, monitorując każdy jego krok.

To nie zdrowe.

— Ludzie to kłamcy, nie pamiętasz? Ciągle tylko niszczą i dają złudne nadzieję — Był rozgoryczony tym, że nikt nie chce zrozumieć tego, że on chce chronić młodszego chłopaka i jego bezpieczeństwo leżało mu na sercu.

Świat jest okrutny i tak wrażliwa dusza jak on, nie może być zdana na siebie.

— Nie możesz wiecznie robić z niego kaleki i pozwalać mu na takie zachowanie. Robisz mu w ten sposób krzywdę, czy ty tego nie rozumiesz?

— Pewnie teraz ciężko ci jest, by przypomnieć sobie ile razy on robił sobie krzywdę, bo za bardzo zbliżył się do ludzi im zaufał, co? Nie pamiętasz, jak ciężko z nim jest, gdy jest w rozsypce? 

— On nie jest umierający, więc przestań z niego robić takiego

— ALE ON NIEDŁUGO MOŻE UMRZEĆ. NIE MOGĘ TAK, JAK TY UDAWAĆ, ŻE NIC SIĘ NIE DZIEJE I PATRZEĆ NA WSZYSTKO OPTYMISTYCZNIE — Szklanka z brudnymi pędzlami wylądowała na ścianie, roztrzaskując się na milion kawałków, gdy cisnął nią, jak najmocniej tylko umiał. 

Był wściekły na Hyungwona i jego głupie gadanie.

Jak mógł mieć takie zdanie o ich przyjacielu, znając prawdę?

Wychowywali się razem od dzieciństwa, robiąc wszystko we trójkę.

Im zawsze był inny od reszty.

Nieco melancholijny, we własnym świecie, pogrążony w niezrozumiałej autodestrukcyjnej nienawiści do siebie i swoich umiejętności.

Im starszy był, tym mocniej zamykał się w sobie, odtrącając ich pomocne dłonie, skierowane w jego stronę.

Czuł gorycz i bezsilność, gdy ten niespełniony artysta go odpychał.

Chciał dobrze, a on momentami zachowywał się, jakby nienawidził go z całych sił i jego obecność mu przeszkadzała.

Nigdy tego nie komentował, bo rozumiał powód jego zachowania.

Tylko bywały niekiedy takie momenty, gdy potrzebował się przed kimś otworzyć i powiedzieć, co tak naprawdę mu leży na sercu.

Gdy Hyungwon podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu, uśmiechając się lekko, inna reakcja, niż przewrócenie oczami nie wchodziła w grę.

— Bierzesz to za bardzo do siebie, daj mu przez chwilę myśleć samodzielnie — Beztroska w jego głosie sprawiła, że Yoo miał ochotę go walnąć.

— To mój przyjaciel...

— Mój też. Widzę, jak chcesz dla  niego dobrze, jednak pamiętaj, że przez twoją nadopiekuńczość on coraz bardziej się dołuje

— Nie wiem, co mam myśleć o tym całym pomyśle z niańczeniem tego degenerata — Zmienił temat, zabierając się za zbieranie zbitej szklanki. 

Potrzebował trochę uspokoić swoje myśli po tym, co powiedział mu Chae.

Nie brał pod uwagę, że to on mógł robić mu w jakimś stopniu krzywdę.

Że pilnując go i mając pod kontrolą wyrządzi mu przykrość i pogorszy jego stan.

Nie to było jego intencją.

— Nie będzie go niańczył, tylko pozwolił mu siedzieć  w swojej pracowni — Poprawił przyjaciela, który zbyt intensywnie wycierał chusteczkami mokrą od brudnej wody podłogę.

— Dyrektor mu pewnie kazał — Prychnął, nie kryjąc swojego zirytowania — Niedługo zleci się tam cała jego banda z tym tlenionym pustakiem na czele i cała pracownia zamieni się w meline

Strasznie bawiła go nienawiść niskiego, ubranego w za duże ogrodniczki chłopaka do przyjaciół Jooheona.

Nie krył też tego, że jeden z nich - Minhyuk przyprawiał go o zawał i atak szaleństwa.

Gdy tylko widział go w szkole, bądź usłyszał jego głos z oddali, dostawał piany na ustach, a kolor jego skóry równał się z podeszwami jego butów.

Jeśli miał być szczery, to nie wiedział nawet, dlaczego on go tak nienawidzi, ale jakoś za bardzo nie był ciekaw, co mogło być tego powodem.

— Z tego, co wiem, to ten cały Minhyuk nie przepada za sztuką i brudzeniem rąk, dlatego możesz być spokojny

— Jak zrobi mojemu słoneczku krzywdę, to wyrwę mu te tanie kolczyki z uszu i wsadzę ci je w oczy — Odwrócił się przodem do niego, celując przy tym pędzlem w stronę niewzruszonego przyjaciela — Oby Kyunie do niego nie gadał nawet, bo.....

— Bo co? 

— Bo jest zbyt mądry na marnowanie swojego cennego czasu na takie zło, jak Lee. Przez niego będą tylko kłopoty i jeszcze wspomnisz moje słowa, gdy nadejdzie odpowiednia chwila....

Może, gdyby nie byli tak zajęci przekomarzaniem się na temat Joo i jego przyjaciół, to dostrzegliby stojącego za nimi, całego zapłakanego Changkyuna, który słysząc ich wymianę zdań, powoli wycofywał się do wyjścia, by wrócić do domu.

Do miejsca, gdzie mógł być sobą.

Ale tym prawdziwym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro