Rozdział 42
Ash
- Boli cię głowa?
- Tak, potwornie. Wracam do pokoju, dobrze?
- Okej… Ale Hunter przed chwilą pojechał po tego faceta. Będą pewnie za pięć minut, to może jednak wytrzymasz, aby się przywitać?
- Przykro mi, nie dam rady, strasznie mnie boli… Poznacie się, a ja jakoś jutro powinnam poczuć się lepiej…
- Dobrze… Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, jest w porządku, wystarczy że odpocznę.
- Ale zapowiadają na dzisiaj burze i widać że chyba faktycznie za moment się rozpada…
- W takim razie przyjdę do ciebie w nocy – pochyliła się, aby pocałować mnie w policzek, więc przesunąłem twarz, aby trafiła bliżej ust. Chyba nieco ją to zdziwiło, ponieważ spojrzała wymownie w moje oczy. – Chciałbym, abyś została – wyszeptałem blisko jej warg, a ona delikatnie rozchyliła swoje.
- Zobaczę, jeśli poczuję się lepiej to zejdę do was…
- Mam na myśli, że chcę abyś została… Na dłużej. Ze mną, tutaj… – udało mi się to z siebie wyrzucić i zamarłem w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
- Zostanę, Ash – odpowiedziała po prostu – Zostanę… – uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po policzku, i już miałem ją pocałować, kiedy usłyszeliśmy jak otwierają się drzwi wejściowe.
Sunny odskoczyła ode mnie i bez słowa pognała do siebie, więc byłem dość mocno skonfundowany, ale już po chwili zobaczyłem Huntera wchodzącego do salonu.
Równie dobrze mogłem zostać w swoim pokoju, w końcu Vince miał u mnie tylko przenocować, ale byłem go naprawdę cholernie ciekawy.
Przez te wszystkie lata, kiedy mieszkaliśmy z Hunterem razem, przegadaliśmy całą masę godzin i rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim – z wyjątkiem jego przeszłości. Hunt nie chciał o niej opowiadać, ewentualnie wspominał jakieś sytuacje, które nie zdradzały wiele szczegółów. Jedyną osobą z czasów dzieciństwa, o której lubił mówić był właśnie Vince.
Podziwiał go i wiele mu zawdzięczał. Vinnie pomagał im opłacać rachunki, przynosił jedzenie, opiekował się Sunny, wyciągał Huntera z aresztu kiedy mimo jego zakazów Hunt robił głupie rzeczy, aby zdobyć pieniądze i tak dalej. Pełnił funkcję odpowiedzialnego, starszego brata, pochodził z zamożnej rodziny, wydawał się aż nazbyt rozgarnięty, szczególnie jak na trzynasto- czy czternastolatka, więc ciekaw byłem jaki jest teraz.
Ponad to… Odkąd przyleciała do mnie Sunny, poczułem całym sobą jak cholernie mi jej brakowało. Jak potwornie tęskniłem. Nie chciałem być dłużej sam, chciałem aby została… W głębi serca marzyłem, że być może ona też tego pragnie.
Nie zamierzałem jej przytłaczać moją ponurą osobowością, ale… Gdybym potrafił chociaż trochę otworzyć się na świat, być może umiałbym uczynić ją szczęśliwą? Pragnąłem jej jak niczego na świecie, ale nie mogłem jej zamknąć tutaj, na tym odludzi z dala od wszystkich.
Ja natomiast nie chciałem wracać do Nowego Jorku, całe dorosłe życie mieszkałem w wielkich miastach, otoczony mnóstwem ludzi, i miałem tego dosyć, wolałem osiedlić się w Montanie… Jednak ona była tak bardzo szczęśliwa w Nowym Jorku… Wątpiłem aby zgodziła się ze mną zostać, ale jeśli miałby zdarzyć się cud to musiałem o niego zawalczyć i naprawdę się postarać.
Właśnie w tym celu kilka dni temu zadzwoniłem do Any.
Sunny i Ana strasznie się kochały i uwielbiały spędzać razem czas, obie tęskniły za Montaną i kojarzyły ją z jednym z najfajniejszych okresów naszego życia, więc chciałem aby Sunny dostała chociaż namiastkę tego, co mieliśmy lata temu. Aby miała tu Anę, Huntera, aby ten dom zaczął tętnić życiem, a nie był jedynie norą lub pustą jaskinią. Sunny była dla mnie cholernie dobra, była radością i nadzieją, a mój mrok jak zwykle chłonął zachłannie to światło, które od niej biło i nie chciałem, aby to się kończyło . Na dodatek zamieniła to miejsce, które było dla mnie jedynie pustymi ścianami i zimnym łóżkiem, w prawdziwy dom, do którego chciałbym wracać…
No i w końcu jej ciało, jej dotyk i to co mogłoby nas znowu połączyć i czego pragnąłem coraz mocniej każdego dnia… Tak. Marzyłem o tym, aby została. I chciałem znowu zacząć żyć, chciałem w swoim życiu moich przyjaciół. Czy się tego bałem? Oczywiście, i to jak cholera, ale stwierdziłem że mam o co walczyć.
Ana była zaskoczona moją propozycją, ponieważ kiedy dzwoniła do mnie kilka razy, niedługo po wypadku byłem raczej burkliwy i mało wylewny, ale gdy dodałem, że Sunny bardzo by się cieszyła gdybyśmy spotkali się w Montanie jak za dawnych lat od razu się zgodziła i wydawała się naprawdę zachwycona. Przeszedłem nawet samego siebie i dodałem że skoro Hunter przyleciał z Vincem, ona też może zabrać kogoś sobie bliskiego, ponieważ chciałbym aby została jak najdłużej. Dla Sunny.
Hunter był dla mnie jak brat i dawno wybaczyłem mu tą nieszczęsną kłótnie, a jego wizyta nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Wyzwaniem było jedynie poinformowanie go o tym co łączy mnie z Sunny, ponieważ cholernie bałem się jego reakcji, ale póki nic nie ustaliliśmy nie planowałem wchodzić z nim na ten temat.
Byłem więc mocno zdeterminowany, aby uczynić swoje życie lepszym, ponieważ zarówno wypadek jak i powrót Sunny uświadomił mi jak cholernie wiele straciłem przez miniony rok. I nie mogłem się doczekać aż zaczniemy nadrabiać stracony czas.
- Cześć stary, jesteśmy – przywitał się radośnie Hunter, wchodząc do salonu.
- Widzę.
- To jest właśnie mój przyjaciel Vinnie, o którym ci opowiadałem.
Czarnowłosy, cholernie wysoki mężczyzna wszedł do salonu za Hunterem rozpinając swoją czarną, dopasowaną marynarkę. Był bardzo przystojny, ponad to miał uroczy, szeroki uśmiech. Ostra szczęka, pełne usta, lekko skośne, ciemne oczy i gęste włosy, które zaczesał do tyłu. Wzbudzał we mnie mieszane uczucia, ale bezsprzecznie był irytująco idealny. Elegancki, perfekcyjnie uczesany, i mimo szczupłej budowy nawet przez ubranie mogłem dostrzec atletyczną budowę jego ciała.
Podszedł do mnie przyglądając mi się z uwagą, po czym podał mi rękę.
- Vincent Vender, bardzo mi miło.
- Ash – uścisnąłem jego ciepłą dłoń i zmarszczyłem lekko brwi.
- Nie wiem jak ci dziękować za propozycję noclegu, nie musiałeś, natomiast zostanę tylko na chwilę i z pewnością nie będę przeszkadzał, obiecuję – uśmiechnął się olśniewająco, odgarniając pasmo włosów za ucho.
- Spokojnie. Właściwie chciałem cię poznać.
- Doprawdy? – uniósł do góry ciemną brew - I vice versa, Ash. Słyszałem o tobie dużo dobrego…
- A gdzie Sunny? – wtrącił się Hunter.
- Poszła się położyć. Rozbolała ją głowa.
- Ale jest zdrowa? – spytał zaniepokojonym tonem, jak na nadopiekuńczego brata przystało.
- Tak, musi tylko trochę odpocząć – powtórzyłem słowa Sunny i zerknąłem z zaciekawieniem na Vincenta, który zdawał się nieco zawiedziony.
- No to jutro się zobaczycie – Hunt wzruszył ramionami, Vince przeczesał włosy w odrobinę nerwowym geście, a mnie oblała fala irracjonalnej zazdrości.
- Siadajcie – odparłem, więc obaj opadli na kanapę naprzeciwko mnie.
- Jak się trzymasz? Nie jesteś zmęczony? - spytał Hunter.
- Nie, właściwie czuję się świetnie – bąknąłem, mój przyjaciel pokiwał głową i spojrzał na Vinniego, który bawił się długimi palcami.
- Podobno jesteś w jednej czwartej Japończykiem - zagadałem do niego ze sztucznym uśmiechem.
Nie podobał mi się, mimo że był tak cholernie miły, kulturalny i perfekcyjny. Nie podobało mi się, że chciał zobaczyć Sunny, a ona tak wiele mu zawdzięczała, nie podobało mi się to, jaki był przystojny i onieśmielający, oraz to że… On mógłby się spodobać jej.
Naprawdę nie chciałem, aby się jej spodobał.
- Tak, dokładnie – odpowiedział grzecznie.
- Kiedy wracasz w rodzinne strony? – zapytałem niezbyt przyjaznym tonem
- Nie planuję. I właściwie moje rodzinne strony są bardziej w Ameryce. Tata jest Amerykaninem, a mama była w połowie Amerykanką, mieszkałem tu do czternastego roku życia, także tutaj bardziej czuję się jak w domu…
- Aha – odpowiedziałem krzywiąc się być może nieco zbyt wymownie.
- Vince postanowił, że przyleci do Montany nie tylko ze względu na piękne widoki i górskie spacery…
- To prawda. Mam serdecznie dosyć Nowego Jorku, wcześniej mieszkałem w Tokio... Chciałbym odpocząć gdzieś gdzie nie ma takiego tłoku. Gdzieś gdzie jest spokojnie…
- Poważnie? – zmarszczyłem brwi – Ale że tutaj?
- Nie wiem, kto wie? Wiesz może, czy nie potrzebują tu przypadkiem dobrego ginekologa?
Zaraz, zaraz. Kogo?
- Jesteś… ginekologiem? – chyba zrobiło mi się gorąco.
- Tak wyszło. Moja mam zmarła na raka szyjki macicy kiedy miałem siedemnaście lat, więc nie wyobrażałem sobie że mógłbym robić coś innego…
O rany.
- Tak mi przykro, Vince – wtrącił się Hunter.
- Nie ma o czym mówić, to było tak dawno… Ale tak, mam misję, staram się pomagać wszystkim kobietom, ale głównie tym które mają słaby dostęp do pomocy medycznej, propaguję profilaktykę, robię darmowe badania… Jeśli to co robię uratuje chociaż jedną z nich, i dzięki temu chociaż jeden dzieciak nie straci mamy, to warto - wzruszył ramionami, patrząc w podłogę.
- Jasne…
- Ale oczywiście robię też inne rzeczy.
- Tak wiem, opowiadałeś… Podziwiam cię stary. Przyjmujesz porody, a ja kiedyś widziałem tylko fragment w jakimś filmie i szczerze mówiąc pewnie zemdlałbym w trakcie – Hunt pokręcił głową i przeczesał palcami włosy ziewając.
- Narodziny dziecka są niesamowite. Ale fakt, jest dość krwawo i całkiem przerażająco. Jednak później, kiedy masz już tego malucha na rękach to naprawdę coś… Niewiarygodne że mogę uczestniczyć w tak poruszających i emocjonujących momentach.
Chyba zrobiło i się nie tylko gorąco ale i niedobrze.
- Na pewno – odparł z uznaniem Hunter, więc kolacja cofnęła mi się niebezpiecznie blisko przełyku.
- Możemy zmienić temat? – wypaliłem zniesmaczony, a Hunt zaśmiał się ciepło.
- Ash strasznie nie lubi wzruszających momentów. I potwornie brzydzi się dosłownie wszystkiego, więc pewnie zemdlałby dwa razy wcześniej niż ja.
- Tak? – idealny doktorek, specjalista od damskich wagin, znawca cipek, i największy wrażliwiec, tulący z rozrzewnieniem nowonarodzone, upaćkane w krwi i Bóg wie czym jeszcze dzieci, które przed chwilą pomógł przepchnąć przez kanał rodny jakiejś przypadkowej babce zerknął na mnie z ewidentnym współczuciem. – Co znaczy, że brzydzisz się wszystkiego?
- Wszystkiego to za dużo powiedziane – spiorunowałem go wzrokiem.
- Nawet mają taki żarcik z Sunny o tych wydzielinach. Opowiedz mu, Ash – Hunter najwyraźniej znakomicie się bawił, a ja miałem ochotę go udusić.
- Nie chodzi o wydzieliny tylko wydzielanie. Konkretnie endorfin – odpowiedziałem śmiertelnie poważnym tonem.
- Nie prawda. Ale okej, nie ważne, nie chcesz to nie mów – Hunt zaśmiał się ciepło, a potem zwrócił się do Vincenta-Vaginy Vendera zwanego przeze mnie od tej pory Denerwującym Doktorkiem lub też Wirusem VV. – Vince, ale nie dokończyłeś. Będziesz chciał przenieść się do Montany?
- Zawsze marzyłem aby być lekarzem właśnie w takim miejscu. Jest tu naprawdę pięknie, Ash. Te góry, spokój, piękna dzika przyroda, jestem pod ogromnym wrażeniem… No i deficyt lekarzy, słaby dostęp do opieki medycznej, chciałbym coś z tym zrobić. Jestem też lekarzem ogólnym, ginekologia to po prostu moja specjalizacja, ale spokojnie mogę pracować również jako internista czy pediatra. Natomiast oczywiście miło byłoby móc wykorzystać moje doświadczenie na oddziale ginekologiczno-położniczym – zakończył z uśmieszkiem rozciągającym jego denerwująco przystojną twarz.
- Jasne. Jutro się może zorientujemy? – zagadnął Hunter po czym znowu ziewnął i przeciągnął się na kanapie – Stary, jeśli to nie problem to idę spać. Padam, po podróży, ale wszystko przed nami tak?
Razem z Wirusem VV przytaknęliśmy ochoczo, a Hunt wstał z kanapy i zarzucił swój plecak na ramię.
- Vinnie, idziesz? Twój pokój jest na piętrze, wcześniej zaniosłem tam twój bagaż.
- Właściwie chętnie bym jeszcze został. O ile Ash nie ma nic przeciwko… - zerknął na mnie spod tych długaśnych czarnych rzęs, a ja skrzywiłem się lekko, ale po chwili uśmiechnąłem się sztucznie.
- Jasne, czemu nie.
- Na pewno? – Hunt zerknął na mnie z niepewnością.
- Tak, nie chce mi się jeszcze spać.
- No dobra… W razie czego, Vince, pomożesz Ashowi dojść do sypialni, a ty Ash wytłumaczysz mu gdzie ma się położyć?
- Oczywiście – odpowiedzieliśmy niemal w tym samym czasie.
- Dobra to ja spadam i dobrej nocy - Hunter zniknął w swoim pokoju, a my zostaliśmy sami. I bez względu na to jak bardzo idealny i taktowny wydawał się być Vince Vender, zamierzałem sobie z nim poważnie porozmawiać i pokazać mu jego miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro