Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

Sunny

- Kabaczek! Wielki, soczysty kabaczek – gestykulowałam jak szalona, a moja przyjaciółka Lena zerkała na mnie z przerażeniem.

- Już zupełnie ci odwaliło, Sun – wypaliła marszcząc brwi.

- Wyobraź sobie, że Tom to kabaczek. Jest apetyczny, zdrowy i smakowity. To nie dynia, o nie. Tylko smukły, sprężysty, wyselekcjonowany we Włoszech kąsek, który daje mnóstwo możliwości.

- Boże, co ty bredzisz… - Lena wzniosła oczy ku niebu, a ja kontynuowałam zupełnie niewzruszona jej brakiem zrozumienia.

- Ta jarzyna może być smażona, duszona, gotowana i nie tylko. Zupka? Proszę bardzo… Kotlecik? Ależ naturalnie… Posolony, popieprzony, a może odrobinkę chlili? Jasne! Wszystko pasuje!

- Przerażasz mnie.

- Taki sam jest Tom! To kabaczek! Nie możesz go zostawić! Kochacie się, i nie znajdziesz już takiego kabaczka jak on! Chcesz wymienić go na kebab? No to lepiej się zastanów, bo może i jest smaczny ale będziesz miała po nim wzdęcia, albo niestrawność. Marchewka? Okej jest zdrowa, ale co to za przyjemność z jedzenia? A może masz chrapkę na czekoladkę, hm – spytałam oskarżycielskim tonem, a Lena zamrugała gwałtownie, patrząc na mnie jak na wariatkę. – Jasne że masz, ale nie radzę. Pryszcze, problemy trawienne, a w dalszej przyszłości, nadwaga, kochana! Nic nie zastąp ci kabaczka!

- Zastanawiam się dlaczego się z tobą przyjaźnię… Co jest ze mną nie tak? – Lena zmrużyła oczy, a ja westchnęłam zrezygnowana.

- Chciałaś porównanie to masz – wyrzuciłam ręce w górę, w zrezygnowanym geście.

- Ale myślałam, że użyjesz porównania typu: Pan Darcy, albo Jack Rayan, a nie cholerny kabaczek i kebab!

- Przepraszam, ale nie mam pojęcia co miałaś na myśli. Tak czy inaczej lubię kabaczki. Są smaczne, zdrowe i lekkostrawne. A pod cienką skórką kryje się aksamitne wnętrze  - dodałam czując, że za moment się rozbeczę. Nie było ze mną najlepiej tym bardziej w dniach, kiedy hormony mi buzowały bo nadciągał okres.

Lena popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, a potem westchnęła i pokiwała głową.

- Masz rację kochana. Tommy to mój słodki, smakowity kabaczek. Nie  wymienię go na tego kebaba Grega.

- Nie rób tego  - pokazałam na nią palcem. Greg był zadufanym w sobie podrywaczem, który  ślinił się na mój widok niczym buldog na kabanosa, podczas gdy miał żonę i dwójkę dzieci. Kiedy biedaczka dowiedziała się, że zdradza ją z połową działu handlowego firmy w której pracował, pogoniła bydlaka, a ten teraz szukał sobie kolejnej ofiary, a że był naprawdę przystojny niektóre naiwne dawały się skusić na te zdradzieckie dołeczki i długie rzęsy. Ale mojej przyjaciółki nie tknie!

- Nie zrobię – odparła stanowczo, przyglądając mi się z uwagą – A co z tobą Sun? Odkąd rozstałaś się z Adamem minął rok… A to był przecież krótki związek. Czemu nie chcesz sobie nikogo znaleźć? Jesteś przepiękna, faceci za tobą szaleją…

- Nie spieszę się… - przerwałam jej wymijająco, dopijając swoją kawę.

- I przepraszam, ale zamierzasz być dziewicą do czterdziestki? – zerknęłam na nią z zawstydzeniem. Nikt, dosłownie nikt nie wiedział o mojej upojnej nocy z Ashem. Ostatnią rzeczą, którą opowiadałam Lenie były moje nieudane, lekko żenujące próby uprawiania seksu z Adamem. – Co ma znaczyć to spojrzenie? – moja przyjaciółka zamrugała najwyraźniej domyślając się, że coś jest na rzeczy, a ja zagryzłam wargę nie wiedząc jak to z siebie wyrzucić – Mów!

- Och niech ci będzie… Nie jestem już dziewicą. Rok temu spędziłam noc z pewnym mężczyzną…

- Rok temu?! I mówisz mi dopiero teraz?!

- Nie mogłam ci powiedzieć! To było… To było dla mnie trudne…

- Skrzywdził cię? – Lena wyglądała na szczerze zaniepokojoną.

- Nie, nie skrzywdził. Był… Niewiarygodny. Doskonały. Był… Wszystkim – westchnęłam patrząc w dal z rozmarzeniem.

- Kabaczek, czy pizza? – uniosła brew z rozbawieniem, a ja parsknęłam śmiechem.

Och, Asha nie dało się porównać do jednej potrawy.

- Cholerny szwedzki stół, siostro. I to w Ultra All Inclsive -  odpowiedziałam z przekonaniem – Wiesz co mam na myśli. Nawet jeśli nie jesteś głodna to patrzysz na te wszystkie pyszności i nie możesz się powstrzymać. A jeśli akurat jest pora obiadowa? Och kochana, jest tam wszystko co sobie tylko zamarzysz, więc rzucasz się na to jakbyś nie jadła od tygodni, miesięcy, co ja gadam, od lat! Jesz i jesz, chcesz spróbować dosłownie wszystkiego bo przecież wszystko wygląda tak pysznie, a kiedy próbujesz okazuje się, że w smaku jest jeszcze lepsze, niż mogłaś przypuszczać, więc pożerasz ilości o które byś się w życiu nie spodziewała, a potem… Masz ochotę na deser… - zakończyłam rozmarzona, a Lena gapiła się na mnie, jakbym miała trzy głowy.

- Co to za facet?

- Niestety go nie poznałaś… Przyjaciel mojego brata z dzieciństwa… - odparłam wymijająco.

- Okej… Szkoda, że nic mi nie powiedziałaś. To raczej spore wydarzenie, a  my jesteśmy przyjaciółkami…

- Przepraszam.

- Mój kabaczek prezentuje się dość ubogo przy tym co powiedziałaś na temat tego gościa – dodała z wyrzutem.

- O nie kochana, kabaczka możesz jeść codziennie, i nic ci nie będzie. Kabaczek jest oddany i łatwy w przyrządzeniu. Kabaczek cię nie skrzywdzi, nie zostawi. Nie wyjedzie do Montany, zrywając z tobą kontakt, nie złamie ci serca, a właściwie nie zrobi sobie z niego folii bąbelkowej, z której można przez chwilkę postrzelać, a potem zadźgać rozżarzonym pogrzebaczem – dodałam, czując że znowu się rozklejam.

- Kochana… Tak mi przykro… Chociaż muszę przyznać, że twoje porównania coraz bardziej mnie niepokoją. Może chcesz o tym porozmawiać?

- Nie. Przepraszam, ale to za bardzo boli – westchnęłam, i właśnie wtedy jak na ironię usłyszałam swój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz widząc, że to Hunter – Cześć braciszku. Oddzwonię do ciebie, bo piję kawę z Leną

Hunter odchrząknął i wypuścił ciężko powietrze. Odkąd zaczął spotkać się z miłą dziewczyną, która była księgową i miała mały domek na obrzeżach Nowego Jorku, raczej dość rzadko się widywaliśmy, ale zamierzałam to nadrobić.

- Zadzwonię do ciebie na pewno. Może zjemy coś wspólnie wieczorem i pogadamy? – spytałam pogodnie.

- Sunny… Nie wiem jak to powiedzieć, ale chyba najlepiej będzie wprost. Rodzice dzwonili, mówiąc że Ash miał poważny wypadek i muszę… Muszę do niego lecieć… Nie wiem kurwa jak to zrobię, ale nie mam wyjścia…

Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, tętno przyspieszyło, oddech uwiózł mi w gardle, przed oczami miałam ciemno, w ustach sucho, cholera jasna zaraz padnę na zawał.

- Co mu jest?

-  W jego motocykl wjechał pijany kierowca. Nieźle go przeorało. Połamana noga, ręka. Nie wiem dokładnie, to było wczoraj wieczorem…

Zapłakałam w słuchawkę, zakrywając sobie usta.

- Sunny, spokojnie. On żyje.

Jeszcze by tego brakowało żeby nie żył! Nie mogłam jednak nic powiedzieć ponieważ znowu zaniosłam się płaczem.

- Sunny… Musisz się uspokoić. Teoretycznie nic mu się nie stało. Złamana noga to nie koniec świata. Troszkę pocierpi i dojdzie do siebie… – wzięłam głęboki, drżący oddech i pokiwałam głową.

- Okej, ale ktoś musi przy nim być. Ty nie możesz lecieć, przynajmniej przez najbliższe dni i oboje to wiemy. Zwolnią cię, a ta praca to spełnienie twoich marzeń.

- Ale Ash jest jak brat, nie mogę go teraz zostawić. I tak już wystarczająco go zawiodłem, a teraz jeszcze ten wypadek…

- Akurat z wypadkiem nie masz nic wspólnego. A ja właśnie zaczęłam się pakować – z rozmachem otworzyłam szafę wyrzucając z niej jedną ręka ciuchy. Najwyraźniej byłam w  szoku, ale miałam to gdzieś. – Za pół godziny będę na lotnisku i kupię pierwszy bilet do Montany jaki będzie dostępny.

- Jesteś pewna?

- Bardziej niż pewna

- Polecimy razem…

- Dolecisz do mnie. Ogarnij wszystko w pracy i przylecisz. Ja nie mam na karku całej gromady dzieci, wystarczy że odwołam zajęcia na najbliższy tydzień lub dwa. Moje dziewczyny przeżyją dwa tygodnie bez aerobiku, czy salsy.

- Okej… - głos mu się załamał, a ja pociągnęłam nosem starając się uspokoić – Martwię się o niego, Sun.

- Wiem… Ja też. Jak tylko dolecę i zobaczę w jakim jest stanie od razu do ciebie zadzwonię, okej?

- Dobrze.

- Kończę, odezwę się z lotniska – odrzuciłam telefon i spojrzałam na zatrwożoną minę Leny.

- Nie uwierzysz o kim mowa – pokręciłam głową na ten niedorzeczny zbieg okoliczności. – Jeszcze pięć minut temu mówiłam o nim jak gdyby nigdy nic, a teraz…

- To ten chłopak, tak?  - pokiwałam głową wyciągając z szafy walizkę.

- Ash – powiedziałam i sam dźwięk jego imienia sprawiał, że miałam dreszcze.

- Co mu się stało?

- Wypadek. Muszę do niego lecieć.

Lena pokiwała głową i bez słowa zaczęła pomagać mi w pakowaniu, a po godzinie byłam już na lotnisku polując na najbliższy bilet do Montany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro