Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Hunter

 Dziesięć lat później

- Ścisz to cholerstwo, bo zaraz wybuchną mi bębenki – Wood wsadził sobie palce w uszy piorunując Asha wzrokiem.

- Mam nadzieję że wybuch będzie krwawy – powiedział beznamiętnie mój przyjaciel, podkręcając muzykę.

- Popieram Aarona – wrzasnąłem ściszając niemiłosierne wrzaski elektrycznej gitary.

Ash westchnął przeciągle i przyśpieszył, bo właśnie wjechaliśmy na drogę krajową prowadzącą do Nowego Jorku.

- Boisz się powrotu w rodzinne strony, stary? – spytał Aaron, który kilka lat temu skończył psychologię i teraz każdego traktował jakby był pacjentem leżącym na jego kozetce.

- Nie. Cieszę się. Nie widziałem wujków i dziewczyn od strasznie dawna, aż mi głupio… Ana jest prawie dorosła, Sunny będzie miała już… Cholera, dwadzieścia jeden lat – dodałem po sekundowym namyśle.

Wracaliśmy z Anglii z nowym nastawieniem, chociaż pobyt tam był naprawdę wspaniałym przeżyciem. Zwiedziliśmy wiele krajów, zobaczyliśmy sporo zabytków, których u nas brakowało, zdobyliśmy mnóstwo wiedzy, przeżyliśmy naszą wczesną młodość w stu procentach i nie mogłem być za to bardziej wdzięczny, ale tęskniłem za domem i odrobiną spokoju.

Po trzech latach pobytu w Londynie dołączył do nas Aaron Wood, który był piekielnie inteligentny, ponad to zabawny i wygadany, a za Asha dosłownie dałby się pokroić – i to z zażyłą wzajemnością. Ash chronił Aarona od dziecka i niemal siłą ściągnął go do naszego mieszkania, kiedy mały Wood mógł już wyjechać na studia. Dzieciak był tak mądry, że dostał stypendium, a Ash zapłacił z jego bilet, zakwaterowanie i całą resztę, bo jak już wspomniałem - jak na kogoś, kogo w życiu bym o to nie podejrzewał – miał zaskakująco dobre serce.

Tonyego Moretti poznaliśmy kilka lat temu w Anglii i tym razem to on postanowił zmienić otoczenie wyjeżdżając z nami do Stanów. Właściwie zgadaliśmy się dlatego, że naprawdę nieźle grał na gitarze, a ponad to okazało się że miał ciocię w Nowym Jorku, którą zawsze chciał odwiedzić – i tak oto stworzyliśmy swoją ekipę: Ja, Ash, Tony i Aaron.

Lata mijały a my byliśmy tak zajęci naszą codziennością, że mieliśmy naprawdę niewiele czasu na odwiedzanie naszych rodzin. Oczywiście od czasu do czasu wpadaliśmy na święta, ale słowo wpadaliśmy było tutaj idealnym odzwierciedleniem tego jak wyglądały nasze odwiedziny. Byliśmy dorośli, a nasi rodzice cieszyli się że rozwijamy się i spełniamy swoje marzenia gdzieś w świecie. Szczególnie rodzice Asha.

Decyzja o powrocie do Stanów narastała w nas od kilku miesięcy. Chcieliśmy wrócić i chociaż docelowo nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie zostaniemy, o tyle zamierzaliśmy przez jakiś czas zostać w Nowym Jorku, aby zastanowić się jakie będą dalsze losy naszego zespołu, czy zamierzamy dalej poświęcać czas na jego rozwój, czy też pracować w wyuczonych zawodach. Ja studiowałem muzykę, więc praca w szkole i uczenie dzieciaków gry było dla mnie ciekawym rozwiązaniem. Ash nie nadawał się do pracy zespołowej ale był pieprzonym geniuszem - na gitarze i fortepianie grał jak mało kto i w każdej filharmonii, teatrze lub operze drzwi stały dla niego otworem, ale że - jak to on – był pełen sprzeczności i studiował mechanikę maszyn mógł robić naprawdę wiele ciekawych rzeczy.

Jakiś czas temu skończyłem dwadzieścia osiem lat - za chwilę miałem mieć trzydziestkę na karku. Dla mnie równało się to z tym, że chciałem się ustatkować, poznać dziewczynę, ożenić. Marzyłem o dzieciakach i normalnym, ciepłym domu, i szczerze mówiąc miałem dość studenckiego życia, wygłupów i grania koncertów do rana. Potrzebowałem spokoju i nasze występy wolałem ograniczyć jedynie do sporadycznych epizodów. Ash natomiast nie wiedział czego chce, oprócz tego że w sumie też chętnie wrócił do Ameryki, ale to było dla niego typowe – z reguły płynął z prądem nie zastanawiając się nad przyszłością i nie analizując przeszłości. Ja natomiast nie mogłem dłużej tkwić w jednym punkcie, chciałem ruszyć dalej i chciałem to zrobić w Stanach.  Ponad to jak już wspomniałem tęskniłem za rodziną i zwykłą codziennością.

- A ty Ash? Jak się czujesz  z myślą, że niebawem odwiedzisz rodzinne strony? – Aaron zerknął na Asha, Ash spojrzał na Wooda z niedowierzaniem, gapili się na siebie piorunując się wzrokiem.

- Patrz na drogę, baranie – powiedziałem twardym tonem, a mój przyjaciel powoli przeniósł wzrok na ulicę.

- Nijak. Mam to w dupie. To tylko miejsce na świecie. Dobre jak każde inne.

- Głębokie – westchnął Wood

- A ja się cieszę  - przerwałem widząc minę Asha, na dźwięk słowa „Głębokie” – Tęsknię za Nowym Jorkiem i rodziną.

- Powtarzasz się – burknął Ash -  Cieszę się, o jak się cieszę, a ja się cieszę – zaczął mnie przedrzeźniać, więc walnąłem go w ramie.

- Zamknij się dupku. Ty się z niczego nie cieszysz. Niedługo zobaczę swoją rodzinę, jestem podekscytowany.  A ty kiedy widziałeś ostatnio Anę i Sunny?

- Twoje szurnięte siostrzyczki? Jedna to nadpobudliwy szczeniak rotwailera z manią prześladowczą na twoim punkcie, a druga to Dziecko Słońca z nieodłącznym wkurwiającym uśmieszkiem i falbaniastą kiecką, katująca mnie Lambadą i planująca ze mną ślub i potomstwo, co jawiłoby się jako coś gorszego od najgłębszych czeluści piekielnych? O jakże mi przykro, że minęło ładnych kilka lat od tych katuszy…

- Jesteś beznadziejny – westchnąłem.

- I to ja jestem beznadziejny?

- Sunny mogłaby planować ślub ze mną – wtrącił się Aaron – Kocham się w twojej siostrze, stary. Załatwisz mi chociaż jedną randkę?

- To nie twoja liga, Wood – parsknął Tony – Widziałem ją na zdjęciach. Jest super gorąca, ma świetne cycki, długie nogi, zajebisty tyłek…

- Mówicie o mojej siostrze, idioci! – przerwałem Tonyemu bo słuchanie o cyckach i zajebistym tyłku mojej małej Sunny sprawiało, że cofał mi się zjedzony na stacji hot-dog.

- Ja wypowiadam się o niej z szacunkiem. I nie twierdzę, że to moja liga, ale może woli inteligentnych facetów z klasą zamiast napakowanych, ładniutkich bezmózgów…

- Zamknijcie się w końcu – przerwał im Ash, kiedy wjeżdżaliśmy do miasta w którym się urodziłem i wychowałem. W którym przeskoczyłem od niemal bezdomnego, młodocianego wyrzutka z Bronksu, który kradł aby przetrwać, do ucznia elitarnego liceum, kochanego syna  i chłopaka z „bogatego domu” mieszkającego w centrum Mantattanu. Moje życie było zaskakujące i byłem tu gdzie teraz tyko i wyłącznie dzięki cioci i wujkowi. I o ile oni cieszyli się z moich sukcesów, o tyle Ana miała mi za złe że wyjechałem tak daleko, na tak długo, niemal ich nie odwiedzając. Była na mnie obrażona, nie wysyłała swoich zdjęć, nie rozmawiała ze mną przez telefon, wyrzuciła mnie ze swojego życia…. Ciekaw byłem jak się zachowa gdy w końcu się spotkamy. Teoretycznie wciąż była dzieckiem, nastolatką, miała siedemnaście lat, a to trudny wiek, okres buntu i tak dalej…

Martwiłem się, ale miałem nadzieję, że jakoś uda mi się odbudować naszą relację. Była moją ulubioną osobą, tęskniłem za nią i chciałem abyśmy znowu znaczyli dla siebie tak wiele jak wtedy, kiedy jeszcze oboje byliśmy dzieciakami, mimo że ja nie wiedzieć kiedy stałem się niemal trzydziestoletnim, dojrzałym facetem.

Nim się obejrzałem zaparkowaliśmy pod domem cioci Tonyego, gdzie planował przenocować również Aaron, który nazajutrz z samego rana miał lot do Montany,  a my z Ashem pojechaliśmy do mnie. Nie było sensu abyśmy tułali się po hotelach dopóki nie zdecydujemy gdzie zostaniemy, tym bardziej że od tak dawna nie widziałem rodziny i chciałem spędzić z nimi więcej czasu.

Kiedy wjechaliśmy na podjazd mojego domu poczułem się naprawdę szczęśliwy. Właśnie z tym miejscem wiązałem najwięcej dobrych, radosnych wspomnień. A kiedy zobaczyłem roześmiane twarze wujka i cioci  poczułem miłość i wdzięczność.

- W końcu mój kochany chłopiec wrócił! – ciocia rzuciła się w moje ramiona jak tylko wyszedłem z samochodu.

- Synku, świetnie cię widzieć,  tak się cieszymy, że postanowiliście zatrzymać się u nas z Ashem. Tęskniliśmy - wujek poklepał mnie po ramieniu, a ja objąłem ich oboje. Ciocia wydawała się bardzo wzruszona i ja też się tak czułem. Moi prawdziwi rodzice, którym tak wiele zawdzięczałem.

- Ash, mój Boże! – ciocia otaksowała Asha spojrzeniem, kiedy ten po dłuższym czasie niechętnie wytoczył się z samochodu. Nienawidził wzruszających scenek, a perspektywa że ktoś mógłby chcieć  tak przywitać jego, zapewne przyprawiała go o mdłości i uderzenia gorąca, więc stanął w bezpiecznej odległości od nas przywołując na twarz zdecydowanie sztuczny uśmiech.

- Co zrobiłem? – wyrecytował w odpowiedzi na „mój Boże!” rozglądając się dookoła. – Zgniotłem jakieś kwiatki, czy coś?

- Urosłeś! Do tej pory najwyższy był zawsze twój tata, ale ty… Cholerka ile masz wzrostu, chłopaku?

Dwa metry. Ash miał niemal dwa metry i bary jak u Tarzana. Ja też z byłem względnie wysoki, ale Ash  od zawsze przewyższał mnie co najmniej o dziesięć centymetrów. Ciocia miała prawo być w lekkim szoku, nie widziała go od wielu lat. Zawsze kiedy ja wpadałem na święta on z ociąganiem odwiedzał rodzinę  w Montanie, więc ostatnio widziała go gdy miał jakieś dwadzieścia lat.

- Nie wiem dokładnie – burknął wypakowując walizki.

- Och, nic się nie zmieniłeś – dodała ciocia z rozrzewnieniem – Czuję jakby czas się cofnął – zachichotała z ekscytacją.

- Chodźcie chłopcy, jesteście zmęczeni podróżą…

Weszliśmy do domu, a ja zacząłem się rozglądać.

Gdzie ona była? Nie liczyłem na to, że wyjdzie przywitać mnie na zewnątrz, ale przecież musi się mi pokazać…

- Ana wróci wieczorem, naprawdę chciała być gdy przyjedziesz, ale miała bardzo ważne spotkanie… - powiedziała ciocia jakby czytając mi w myślach, a ja poczułem jak zalewa mnie fala zawodu.

- Jasne, widomo – odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem.  

- Obiad za pół godziny, a wy w tym czasie odpocznijcie – wujek znowu poklepał mnie po ramieniu i zniknęli z ciocią w kuchni, a po chwili do domu wbiegła moja siostra.

Wpadła na mnie skacząc na moje biodra, oplotła wokół mnie ramiona i długie nogi, a ja mogłem się tylko śmiać i ją przytulać. Moje Słoneczko.

- Braciszku tak tęskniłam – zaczęła mnie obcałowywać, po czym zeskoczyła ze mnie i uśmiechnęła się szeroko. Miała na sobie bardzo krótką sukienkę, podkreślającą długie, smukłe nogi, wąską talię i pełne piersi. Jej kręcone włosy sięgały do talii, i mieniły się różnymi odcieniami złota, z przewagą jasnego, niemal platynowego blondu, a jej oczy były chyba jeszcze jaśniejsze niż moje. Jęknąłem z rezygnacją. Moja siostra była prześliczna, a to wyzwanie dla każdego szanującego się brata.

- Ja też tęskniłem, Sunny…

- Mam nadzieję, że tu nie mieszkasz? – burknął na przywitanie Ash, zarzucając plecak na plecy – Zgodziłem się zostać na jakiś czas, bo ponoć się wyprowadziłaś.

Moja siostra zamrugała i spojrzała na niego z zainteresowaniem. Otaksowała jego wielką, wytatuowaną, ubraną na czarno sylwetkę i zamrugała przełykając ślinę.

- No niewierze, mój przyszły mąż w końcu odważył się do mnie wrócić – złapała się w dramatycznym geście za klatkę piersiową, podchodząc do niego wolnym krokiem.

- Ten żart nie był śmieszny nawet kilkanaście lat temu…

- Chodź no tu do mnie, Endorfinko, niech cię uściskam…

- Ani mi się waż, jestem zmęczony nie mam siły się z tobą…

- Ze mną co?  - spytała figlarnie.

- Szarpać – warknął.

- Nie musisz się ze mną szarpać, Endorfinko. Tylko mnie troszkę poprzytulać! No chodź tu, nie bój się Sunny…

Sun wypadła na jego klatkę piersiową z głośnym westchnieniem ulgi i szerokim uśmiechem, a Ash miał minę jakby szukał drogi ucieczki z płonącego i jednocześnie tonącego statku i właśnie zaczynał uświadamiać sobie, że zupełnie nie ma dokąd uciec.

- O tak. Właśnie tak – westchnęła – A teraz powydzielamy trochę endorfin. Wdech, wydech…

- Nie będę nic z tobą wydzielał. Daj mi spokój…

- Endorfiny to nie jedyne co będziesz przy mnie wydzielał, mężulku – dodała zaczepnie, ewidentnie żartując – Będę odpowiadała za produkcję całkiem sporej ilości twoich wydzielin…

- Zaraz się porzygam. Jedyne wydzieliny, które mogą dzięki tobie ze mnie wypłynąć to krew, pot i łzy.

-  Z potem się jak najbardziej zgadzam. Spocimy się razem, Endorfinko – mrugnęła do Asha, a ja się skrzywiłem.

- Co wy macie z tymi wydzielinami?

- Nie pytaj – Ash zrobił minę jakby coś go bolało, a ja się zaśmiałem. Wyglądał jakby mógł zasłabnąć albo zwymiotować już na sam dźwięk słowa „wydzielina”,  więc jak znałem moją siostrę robiła to specjalnie, aby mu trochę podokuczać. Biedaczek.

Mój przyjaciel był naprawdę osobliwy. Brzydził się strasznie wielu rzeczy, i gdyby tylko mógł uprawiałby seks w rękawicach ochronnych, maseczce chirurgicznej i ze środkiem dezynfekującym, który rozpryskiwałby wokół siebie średnio co pół minuty. Umawiał się z dziewczynami tylko w jednym celu, i biedaczki kiedy już myślały że czeka ich upojna, gorąca noc z ogierem o wyglądzie Asha, okazywało się, że jest zimno jak w kostnicy. „Odwróć się i wypnij najmocniej jak możesz” „Postaraj się nie pocić, okej?” „Tylko mnie nie całuj, to niehigieniczne” „Możesz tak nie jęczeć, nie mogę się skupić”,, ”Błagam wyciągnij to z ust, bo zaraz zwymiotuję”. To tylko niektóre z tekstów jakie słyszałem przez cienkie drzwi między naszymi pokojami. Ash uprawiał seks sporadycznie, żeby nie powiedzieć niemal wcale, ponad to tylko i wyłącznie w arcygrubej prezerwatywie, od tyłu, i bez jak to mówi: „wymiany płynów ustrojowych”.

Odetchnął z wyraźną ulgą kiedy moja siostra się od niego odkleiła i pognał do kuchni, jakby go gonił sam diabeł, a my zostaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Po godzinie zjedliśmy obiad w przyjemnej atmosferze, a później rozeszliśmy się do swoich pokoi, aby odpocząć po podroży.

Wziąłem prysznic, rozpakowałem swoje rzeczy i położyłem się na łóżku, zasypiając ze zmęczenia w ciągu kilku chwil.

Obudziłem się późnym wieczorem uświadamiając sobie, że nie widziałem dzisiaj Any. Tak na to czekałem, ale nie udało się. Zerknąłem na zegarek, była niemal północ, więc zwlokłem się z łóżka i poszedłem na dół, aby napić się wody.

Wszedłem do kuchni i zamarłem na widok czarnowłosej dziewczyny siedzącej na blacie kuchennym w krótkiej, dopasowanej sukience. Długie, gołe nogi oparła o wyspę kuchenną, znajdującą się naprzeciwko niej i odchyliła głowę lekko do tyłu, jakby była bardzo zmęczona. Mechanicznie przeczesałem włosy bo dziewczyna z pewnością była niecodziennie piękna, choć póki co widziałem tylko jej długą szyję, pełne, czerwone usta i delikatną linię szczęki. Boże, ależ była śliczna... Co ona tu robiła?

Właśnie wtedy podniosła głowę i na mnie spojrzała. Skupiła na mnie spojrzenie wielkich, pięknych oczu w najintensywniejszym kolorze szmaragdu, które w niezwykły sposób kontrastowały z jej czarnymi włosami, długimi, ciemnymi rzęsami i czerwienią jej ust. I dopiero w momencie w którym zobaczyłem te oczy uzmysłowiłem sobie kto przede mną siedzi.

Moja Ana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro