Rozdział 10
Ash
- Łamanie zasad to moja zasada numer jeden – powiedziałem do siebie odpalając papierosa w moim odosobnionym miejscu na tyłach domu.
- Bardzo głębokie – westchnąłem z irytacją słysząc ironiczny ton i zerknąłem na wysokiego chłopaka z ciemnymi włosami.
- Zamknij się, dupku – wypaliłem zaciągając się tytoniem.
- Też miło cię widzieć, przyjacielu – Tyler usiadł naprzeciwko, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem – Dawno cię nie widziałem. Dobrze wyglądasz.
Kiedyś Ty, razem z ojcem przyjeżdżał tutaj dość często. Oczywiście zanim dorobił się trójki rodzeństwa – dwójki adoptowanych i rodzonej siostry. Po tym chyba już nie mieli czasu na takie podróże.
A właśnie…
- Wyrazy współczucia z powodu najbardziej wkurwiającej siostry na świecie – oparłem wyciągając w jego stronę paczkę fajek, a on z namysłem wyjął jednego papierosa i włożył go do ust.
- Nawet mi nie mów stary, Ana mnie kiedyś wykończy. Największe wyrazy współczucia należą się Hunterowi, przyczepiła się do niego jak jakaś pluskwa…
- Mówiłem o tej drugiej – przerwałem mu bo nawet nie miałem okazji poznać Any, ale po tym co przeżyłem z jej „siostrzyczką” raczej nie miałem na to ochoty.
- Sunny? No coś ty, ona jest słodka… - Ty zmrużył oczy, uśmiechając się na samo wspomnienie jej imienia.
- Słodka? To mała, nieobliczalna bestia. Porozmawiaj z nią, żeby trzymała się ode mnie z daleka…
- Nie pieprz, stary. Sunny jest… - machnął ręką jakby nie umiał opisać jej słowami – Jest świetna. Kochana i zabawna. I prześliczna. Urocza… - spuścił wzrok, a ja się skrzywiłem.
- Zaraz się porzygam – westchnąłem z rezygnacją.
- Uważaj sobie, to moja siostra – pokazał na mnie palcem, a ja prychnąłem.
- I..? – Otaksowałem wymownie jego sylwetkę, wyobrażając sobie że nie miałbym najmniejszych problemów, aby w razie potrzeby rozwalić mu tę ładniutką buźkę, ale nie mogłem odwalać dłużej takich akcji tym bardziej, że w gruncie rzeczy Ty był spoko. No i był też trochę jak rodzina – Zresztą mam to gdzieś. Możesz ją traktować jak swojego osobistego szczeniaczka, byleby odwaliła się ode mnie.
Odpaliłem papierosa Tylerowi, a ten zakrztusił się gdy próbował się zaciągnąć.
- Pierwszy raz?
- Nie, no co ty…
Zaśmiałem się, wciągając dym w płuca.
- A jak podoba ci się mój brat?
Jak mi się podoba? Zdecydowanie za bardzo.
- Nie wiem. Chyba ok.
- Jest bardzo w porządku. Ale nie paliłbym przy nim. To raczej sztywniak.
- To w końcu jest sztywny, czy w porządku? – Spytałem obcesowo.
- Kocham go, ale raczej bym nie wybrał go na swojego kumpla. Jest nudny.
Nudny.
- Miał zjebane życie, więc może chłopaczek wychowany w pałacu raczej nie powinien go oceniać.
Tyler zamrugał i nieco się spiął.
- Cholera, ale z ciebie bystrzak. Jak na pojebanego dziwaka z autyzmem, rzecz jasna – wypalił, a ja zamarłem w bezruchu.
- Co ty powiedziałeś?
- Słyszałeś. Wszyscy tak mówią, więc chyba coś w tym jest… - Ty nie dokończył, bo przywaliłem mu w twarz tak mocno, że upadł z impetem na ziemię i zalał się krwią – Kurwa, pojebało cię!?
- Odszczekaj to, bo odjebie mi znacznie bardziej – ruszyłem w jego stronę, na co zaczął się odsuwać patrząc na mnie z niepokojem.
- Jesteś nienormalny, człowieku…
- Odszczekaj to! – Krzyknąłem z zamiarem podniesienia go z ziemi i przywalenia mu kolejny raz.
- Ash… – poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę, więc szybko tego kogoś odepchnąłem, a wtedy usłyszałem cichy pisk. Spojrzałem w tamtą stronę zupełnie zaślepiony wściekłością i zobaczyłem tą cholerną gówniarę leżącą na ziemi z rozwalonym kolanem. Krwawiła, a ja zamarłem z przerażania.
- Sunny! – Krzyknął Tyler. Wstał z ziemi i podbiegł do siostry klękając przy niej.
- Nic się nie stało! To moja wina… - powiedziała, nieporadnie wycierając krew z rozwalonego kolana.
Zrobiło mi się niedobrze. To ja jej to zrobiłem. Ja.
- To jego wina i oboje dobrze o tym wiemy – warknął Ty i spojrzał na mnie z rządzą mordu.
- To twoja wina, bo go wyzywałeś – odparła Sunny i wstała otrzepując sukienkę – To brzydko!
- Sun, przestań…
- A ty podsłuchiwałaś? – Spytałem, a wtedy na mnie spojrzała.
- Co to ma do rzeczy! – Krzyknął Tyler – Jesteś agresywny! Stary ogarnij się, przyjebałeś mi za prawdę, a później popchnąłeś Sunny. To mała dziewczynka, mogłeś zrobić jej krzywdę!
- On nie wiedział, że to ja - Sunny wytarła brudną od krwi z kolana dłonią załzawione policzki, rozsmarowując tym samym krew na swojej twarzy, a ja stałem tam zupełnie zagubiony i nie miałem pojęcia jak mam się zachować… Załapałem się za głowę, bo tego było dla mnie za wiele. Chciałem tylko odpocząć, schować się tutaj przed tymi wszystkimi ludźmi, ale oni za mną przyszli. I teraz znowu miałem kłopoty. Znowu zrobiłem coś złego.
Pociągnąłem mocno za swoje włosy i krzyknąłem, aby uciszyć wrzaski w mojej głowie.
- Ja pierdole, Sunny idziemy zanim zupełnie mu odwali.
- Nie… - mała płakała, a ja czułem się taki winny…
- Co tu się stało? – Usłyszałem głos taty, a Zara z przerażeniem podbiegła do swojej córki - Coś ty zrobił? – Ojciec podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona, abym na niego spojrzał, więc zerknąłem na niego niewidzącym wzrokiem.
- Uderzył mnie i popchnął Sunny…
- Nieprawda! To nie jego wina! Wyzywałeś go! – Krzyknęła Sunny, a ja zerknęłam na nią mrugając z niedowierzanie,. Nie pamiętałem, kiedy ktoś ostatnio mnie bronił… Kiedy ktoś powiedział za mnie to, czego ja sam nie umiałem.
- Nic mu nie zrobiłem! – Odparł Ty.
- Słyszałam. Mówiłeś że jest dziwakiem z… Mutyzmem. I jeszcze jedno bardzo brzydkie słowo którego nie powtórzę!
- Autyzmem – poprawiłem ją spokojnym tonem – I nie chciałem cię popchnąć…
- A więc ją popchnąłeś! – Ojciec wrzasnął wyrzucając ręce w górę – I uderzyłeś Tylera!
- James, spokojnie. Ty nie powinien go przezywać…
- To prawda, ale on jak zwykle zareagował agresywnie. Słowa to jedno ale bezmyślne bicie ludzi to absolutne dno! – Ojciec szarpnął moje ramię – A Sunny? Co ona zrobiła, że ją popchnąłeś?
- Zrobił to niechcąco, podeszłam i mnie nie zauważył! To był wypadek… – Sunny zapłakała, podchodząc do mnie i wpatrując się we mnie załzawionymi oczami.
- Mogłeś ją zabić, spójrz na siebie, spójrz na nią!
Ojciec dalej coś krzyczał, Sunny płakała, Tyler zaczął coś tłumaczyć, zerkając na mnie z niepokojem… Wrzasnąłem, bo nie mogłem tego znieść. Naprawdę głośno, tak że wszyscy zamarli w ciszy i bezruchu patrząc na mnie w szoku. A potem odepchnąłem tatę i zacząłem biec. Uciekać. Chciałem być jak najdalej. Chciałem być sam. Chciałem nic nie czuć i coś poczuć jednocześnie. Chciałem… Być normalny.
Biegłem i biegłem aż wpadłem do garażu mojego wujka, który mieszkał niedaleko mojego domu i niemal zawsze zostawiał swój garaż otwarty, a w nim trzymał czarnego Harleya na którego zawsze zerkałem z uwielbieniem i tęsknotą. Wskoczyłem na motocykl uśmiechając się na widok kluczyków w stacyjce. Silnik był jeszcze ciepły, wujek musiał niedawno skądś wrócić. Westchnąłem głośno i odpaliłem motocykl chcąc uciec. Uciec od taty, od myśli w mojej głowie, od tego co zrobiłem i kim byłem. Wyjechałem na ulicę starając się nie myśleć o tym, że kiedyś przecież będę musiał wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro