7. [lo-li-ta]
Nie mogła mu dać sensu, bo sensu nie było. Bo urodził się bez celu, sensu, bo jego ojciec nigdy nie znalazł sensu i on nie znajdzie sensu, bo jego matka znalazła sens w nasennych tabletkach i czerwonym winie. Chciał mieć więcej, niż był w stanie ukraść. I niż był w stanie osiągnąć. Mógł mieć Avery, ale tylko fizycznie. Szybko stała się jego punktem zaczepienia, stałą, słowem, do którego dopisywał resztę zdania. Nie mógł mieć przyszłości, ale miał Avery i gitarę, i muzykę, fabrykę, i Avery, i wszystkie kawałki Hendrixa na lewej kasecie.
Mijały tygodnie i tygodnie zamieniały się w miesiące. Niektóre dni były dla niego jedynie ciągiem, zdarzały się też te bliskie ideału. Bliskie, on nigdy nie osiągnie ideału.
Dave poszedł zapłacić za paliwo, a ona siedzi na masce jego czerwonego cabrioleta. Macha na przemian nogami w tych swoich trampkach, ma nieprzyzwoicie krótkie szorty i zdarte kolana. Skupia wzrok na kolorowych neonach stacji. Migają w jej lolicich oczach. Twierdzi, że ma siedemnaście (i pół) lat, a on twierdzi, że ma dziewiętnaście (ale on mówi prawdę).
- Avery.
Spogląda na niego powoli. Nie spieszy się. Ona nigdy się nie spieszy.
- Dave ma nas odwieźć do mnie?
Przekrzywia głowę.
- Która godzina?
- Północ.
Wzrusza ramionami.
- Może być.
Patrzy mu w oczy i wie, o czym myśli, i ona myśli dokładnie o tym samym. Stoi przed nią z rękami w kieszeniach luźnych dżinsów, potem nachyla się i kładzie dłonie na masce auta, po jej obu stronach. Ma rozszerzone źrenice i ciemne spojrzenie. Dotyka jej warg, najpierw palcem, a potem językiem, obrysowuje linię szczęki. Uwielbia to, bo ma nad nią władzę. Ona nic nie robi, ale nie spotkał jeszcze dziewczyny, która tak by na niego działała.
- Jesteś czysty? - blokuje go swoimi nogami, ale co z tego, skoro zaraz znów oplata je wokół jego bioder.
- Oczywiście, że tak. Przecież mówiłem ci już, Avery, cholera.
Spuszcza wzrok.
- Po prostu nie chciałabym tego gdybyś nie był.
Przyciąga ją do siebie i ona topi się w jego ramionach. Tak właśnie rodzą się anioły.
- A ja nie chcę zrobić ci krzywdy. Nie martw się, ze mną jesteś bezpieczna.
Wykorzystywał ją. Co gorsza - ona doskonale o tym wiedziała. I wykorzystywał ją. Aż wstyd się przyznać - cokolwiek by powiedział, jej odpowiedź zawsze brzmiałaby tak. Może to ten typ dziewczyn, które lubią być wykorzystywane. A może on był typem, który lubił wykorzystywać. Nieważne. Za każdym razem powiedziałaby tak. Ale to dlatego, że sama chciała. On sprawiał, że ludzie chcieli tego, czego nigdy przedtem nie potrzebowali.
Potem wraca Dave, Layne siedzi z przodu, ona obejmuje jego szyję z tylnego siedzenia. Nuci pod nosem ten kawałek The Doors (kobieto Los Angeles, niedzielne popołudnie), wjeżdżają do Deceit, ludzie szlajają się po ulicach jak co dzień. Zbyt dużo grzechów by się modlić. Łatwe jest zejście do piekieł. Dave wysadza ich w połowie drogi do jego mieszkania, uśmiecha się przekornie, później tylko się żegnają i odjeżdża z piskiem opon.
Wchodzą jeszcze do sklepu, to całodobowy, w Deceit są same całodobowe, bo tu wszyscy żyją tylko w nocy. On od razu podchodzi do kasy, opiera się o ladę i z uśmiechem spogląda na siwego sprzedawcę. Jest naprawdę czarujący, w świetle jarzeniówek jego skóra jest prawie biała.
- Są American Spirit?
Gość znudzony obiega wzrokiem półkę z papierosami. W kącie sklepu stoi mały telewizor, lecą wiadomości, ale ciągle przerywa, ściany zżółkły od papierosowego dymu. Śmierdzi tu wilgocią i jest zimno, tak w porównaniu do czerwcowej nocy.
- Sprawdzę na zapleczu - mówi i znika za brudną kotarą. Towarzyszy mu szum klimatyzatora.
Layne od raza zwija paczkę prezerwatyw i czerwonych Marlboro. Może jeszcze wino? Typ wraca, nie ma American Spirit, on mówi, że nic nie szkodzi i wychodzą.
Trzyma ją za rękę, gdy wchodzą po schodach. Ten budynek wygląda jakby był tu kiedyś burdel albo wyjątkowo tani motel, bez różnicy. W szóstym mieszkaniu, na szóstym korytarzu i na szóstym piętrze mieszka Layne. Ten chłopak, który próbował się do Ciebie dobrać. Do Ciebie.
Mieszkanie jest całkiem ciasne, trochę robotnicze, pełno tu sprzętu muzycznego, płyt, kaset i muzycznych magazynów. Świętej pamięci Cobain na okładce Rolling Stone. To tylko dwa pokoje połączone z kuchnią i łazienką. Za to ma zajebiście duże zadymione okna i drewniany sufit. Zamyka drzwi na klucz i rzuca kurtkę (nosi ją i nic pod spodem, och). Jest duszno, wygląda na naprawdę zmęczonego, ale on wszystko przeżywa w ciszy. Włącza muzykę z winyla (kochaj mnie dwa razy), a potem opada na materac w kącie pokoju. Rozpina spodnie. Przez kilka sekund patrzy w sufit, ona siada obok i przerzuca swoje nogi przez jego.
- W porządku?
Ma twarz wykutą z alabastru, z ostrymi krawędziami, którymi można pokaleczyć sobie palce, które łagodnieją dopiero z czasem. Uwielbia sposób w jaki się nie-uśmiecha. Włosy opadają na białą pościel, odgarnia mu je z czoła. Są długie, proste, w złotym blondzie. Posągowa twarz, wyglądał, jakby ukradł ciało samemu Lucyferowi.
- Chyba nigdy nie czułem się lepiej.
Całuje go w usta (potem już nie tylko tam) i powoli schodzi w dół. Nie wie, co robi, ale jest tego pewna, cholera, to Layne, teraz albo nigdy. Ma miękkie wargi i smakuje jak rewolucja. Zaciska dłonie na pościeli i ma szybki oddech, a ona lubi mu się przyglądać. Wplata palce w jej włosy, delikatnie porusza jej głową, nadaje rytm jak Jim Morrison na winylu. Nie mija chwila, a już jest nad nią, przyciska ją do materaca i zsuwa jej szorty. Szyja - usta - znów szyja. Gryzie jej wargę. Jest taka drobna, ma gładką skórę i świecące spojrzenie. Oplata jej nogi wokół swojej szyi. Wchodzi w nią powoli, patrząc jej w oczy. Nie jest idealnie. Jakiś gość pod oknem krzyczy, winyl jest styrany i się zacina, a włosy Layne'a wchodzą jej do oczu. Odgarnia je do tyłu. Może godzinami patrzeć na jego twarz, gdy dochodzi. Jego mięśnie napinają się, marmur pęka, a rzeźba rozlatuje się. Potem patrzy, jak nagi siedzi na parapecie i pali papierosa. Te czerwonego Marlboro, które ukradł. Jest taki milczący.
A-ve-ry.
Miała typowo lolicie usposobienie. Najpierw zarzucała ci, że ją wykorzystujesz, a potem goliła nogi w twojej umywalce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro