Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. [blue monday]

Jebanie w aucie,
ładowanie heroiny -

to zawsze kończy się tak samo - na szpitalnym korytarzu -
tak przynajmniej mówią ludzie w Deceit.

- Mówisz mi, kurwa, że chciałaś poczuć się jak on?

Jego głos jest zimny. I mocny. Bezpośredni jak kulka, która wylatuje z pistoletu i trafia prosto w twoją głowę, gdy chcesz ze sobą skończyć. Nie miała z nim kontaktu, odkąd powiedziała, że nic między nimi nie będzie i uciekła do Layne'a. Teraz znów jest w jego mieszkaniu.

- Riley, to dla mnie za wiele - opiera się o blat biurka i wyciera załzawione policzki wierzchem dłoni. - Ostatnio udławiłby się własnymi wymiocinami, gdy spał, gdybym nie przewróciła go na bok.

- Kurwa - chwyta jedną z winylowych płyt i ciska nią o ścianę. Podchodzi do niej i opiera ręce o blat, po obu jej stronach. - Posłuchaj mnie, Avery. Layne to pierdolony ćpun, który sprowadzi cię na dno, a ja nie pozwolę ci się stoczyć. Historia zna takich jak on. Ja znałem takich jak on (pięknych i nic poza tym). Masz za duży potencjał, by siedzieć z nim w tym gównie.

- Nic nie rozumiesz, Riley...

- Ja nic nie rozumiem? - mocno chwyta jej ramię. - Dałaś sobie po kablach. To wystarczający powód, żebyś wzięła od niego wszystkie swoje rzeczy i przyszła do mnie. W życiu ci nie pozwolę zrobić tego drugi raz. Bo cię kocham, Avy. Wolałbym, żebyś przyszła do mnie i wzięła sprawdzony stuff w odpowiedniej ilości niż przypadkowe brudne gówno z ulicy. Bo cię kocham, Avy i się tobą zaopiekuję. Bo powinnaś być moja od początku.

Bo cię kocham, Avy. Obejmuje ją i przyciąga do siebie.

- Ale ja go teraz nie zostawię - płacze w jego ramię.

- Sam cię zostawi - całuje czubek jej głowy, a potem zasypiają razem, gdy w tle gra Blue Monday.

*

To zawsze kończy się tak samo.

Niebieski poniedziałek.

W białym świetle szpitalnych korytarzy wszyscy wyglądają jak trupy. Faszerowani lekami, każdy z nich w pewien akceptowalny społecznie sposób jest ćpunem. Ludzie płaczą, rozmawiają przez telefon, ukrywają coś, okłamują się, umierają. Powietrze pachnie płynami do dezynfekcji i jest suche od klimatyzacji. Co jakiś czas przyjeżdżają karetki z ofiarami wypadków. Słodki dom Alabama. Gdzie niebo jest tak błękitne.

- Przynieść ci kawę? Albo coś do jedzenia?

Riley siedzi obok i trzyma ją za rękę. Nie odstępuje jej na krok, odkąd tu przyjechali. Trochę dalej ojciec Layne'a z jego małą siostrą. Oboje bliscy płaczu.

- Nie. Muszę zapalić.

- Zaraz wyjdziemy. Kupiłem ci fajki. Masz zimne ręce, dzieciaku - zdejmuje kurtkę i zawiesza na jej ramionach.

Potem stają przed szpitalem i palą. To gorąca noc. Dzień władców.

- On wyjdzie z Tego, Avy. Tacy jak on zawsze wychodzą.

Ale każdy wie jak jest.

- Co ja mam zrobić, Riley? - gasi papierosa i patrzy na niego zagubionym wzrokiem. Jej jedyny ratunek.

- Nie musisz nic robić - patrzy na nią i w jego spojrzeniu jest coś uspakajającego tak, że czuje się pobłogosławiona. - Pomogę ci - chwyta jej rękę, gdy ktoś za drzwiami szpitala porusza się.

Patrzą w tę stronę i to lekarz wychodzi z sali i podchodzi do ojca Layne'a. Ten tylko załamuje ręce i z powrotem siada. Potem zanosi się płaczem.

- Poczekaj tu - Riley też znika za szklanymi drzwiami, a potem jego twarz blednie.

Layne Kelly. Przedawkował heroinę w wieku dziewiętnastu lat.

*

To zawsze zaczyna się tak samo.

Idzie ciemną ulicą Deceit, powietrze jest gęste i wilgotne. Jest poniedziałek i zmierza w stronę fabryki. Ma na sobie skórzaną kurtkę i makijaż rozmazany na bladych policzkach. Widzi już zepsuty neon fabryki, stare latarnie oświetlają drogę, jest zupełnie pusto.

A on stoi oparty plecami o ścianę, tuż obok wejścia. Ma świeżo umyte włosy, lekko się puszą i muskają szczupłe ramiona. Mają kolor zboża, w Alabamie jest zbyt sucho na zboże, ale jest tego pewna. Twarz ma bladą i kamienną (marmurową), cień zagina się w wyciosanych kościach policzkowych. Kwadratowa, ostra szczęka kaleczy jej serce. Ma na sobie wciągniętą w luźne czarne dżinsy koszulkę Led Zeppelin, wojskowy pasek. W tym jak stoi jest coś subtelnie kobiecego, trzyma papierosa pomiędzy długimi niezniszczonymi pracą palcami i powoli zaciąga się. Pachnie jak młody duch. Czuje dym papierosa w swoim gardle. Ma gniewne spojrzenie. 

Staje naprzeciw niego. Potem wchodzi do fabryki. Wszystko wygląda tak samo.

Layne, to ty?

Czy to po prostu ja

a/n: to wy?

to koniec, dziękuję wam bardzo. 

pamiętajcie, że świat należy do artystów i złodziei

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro