❃ vase with fourteen sunflowers, 1888
i found l o v e
where it wasn't supposed to be
Calum jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Żaden człowiek nie powinien być w stanie biec tak szybko, przez tak długi czas. Jednak kiedy tylko Michael do niego zadzwonił, coś w Calumie pękło, przestawiając jego umysł na częstotliwość, wyłapującą jedynie słowo Luke Luke Luke Luke, i tak w kółko. Droga z Manhattanu do szpitala, w którym zatrzymali Luke'a była boleśnie długa, zaś brunet z prawdziwym wysiłkiem utrzymał serce we własnej klatce piersiowej, gdy w końcu przekroczył próg budynku.
Wiedział, że w końcu coś takiego się wydarzy. Cholera, byłby idiotą, myśląc, że będzie inaczej. Ale fakt, że wiedział, nie oznaczał, iż był choćby odrobinę bardziej przygotowany na otrzymanie tych wieści. Michael nie powiedział dokładnie, że Luke próbował zabić się w ich łazience, topiąc się w wannie, ale Calum wychwycił z ich rozmowy właśnie to, że Luke istotnie próbował zabić się w ich łazience, topiąc się w wannie.
Calum chyba jeszcze nigdy nie bał się bardziej. Miał dopiero dziewiętnaście lat, nie powinien doświadczać aż takiego stresu. Miał poczekać, aż pozna dupka, który będzie go ciągle denerwował, ale kiedyś zostanie jego mężem. To wtedy miał siwieć ze stresu, nie teraz. A już na pewno nie przez Luke'a, który nie miał żadnego zamiaru poślubić Caluma. Brunet zamrugał szybko, próbując odgonić łzy, gdy podchodził do kontuaru, za którym siedziała młoda pielęgniarka, wpatrując się w ekran komputera.
— Przepraszam, mój przyjaciel został przywieziony jakieś pół godziny temu. Luke? Uch, Luke Hemmings — rzucił Calum nerwowo, z całych sił starając się nie wybuchnąć. To w niczym by mu teraz nie pomogło, musiał się uspokoić, jeśli chciał jakoś przetrwać ten wieczór.
— Jest pan z rodziny? — spytała rutynowo kobieta. Calum niecierpliwie postukał palcami w blat, kiwając głową. Oczywiście, że był rodziną. Poza tym nie spodziewał się, że którykolwiek z Hemmingsów ma zamiar wpaść tutaj i ujawnić jego kłamstwo. Mieli Luke'a w dupie, więc nic się nie zmieniło. — Drugie piętro, sala 107...
Kobieta nie musiała nawet kończyć, gdyż Hood już znajdował się w windzie, desperacko naciskając odpowiedni guzik i przebierając nogami w miejscu, zupełnie jakby znów miał pięć lat i czekał, aż nowe wydanie jego ulubionego komiksu zostanie położone na półkach. Szkoda, że tym razem jego nerwowość nie była tym dobrym rodzajem.
Calum zatrzymał się przed drzwiami z odpowiednim numerem, wahając się chwilę, po czym wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Pierwszym, co zauważył, był oczywiście jego najlepszy przyjaciel, podłączony do kroplówki i przykryty pod samą szyję. Twarz Luke'a była blada, niemal przezroczysta, co jedynie bardziej uwidaczniało cienie pod jego oczami i stare siniaki, które jeszcze nie do końca się zagoiły. Wyglądał... Źle, ale nie fatalnie, a w przypadku Luke'a to zawsze było coś dobrego. Mimo wszystko serce Caluma ścisnęło się boleśnie, ponieważ Luke wyglądał tak bezbronnie, szczególnie z dłonią wystającą spod szpitalnego prześcieradła i ściskającą rękę Michaela, siedzącego na krześle tuż przy łóżku.
I wtedy w głowie bruneta zaczęły pojawiać się obrazy, których zdecydowanie tam nie chciał; Luke w wannie, pod wodą, z sinymi ustami i nieruchomymi dłońmi. Gdyby Michael nie znalazł się tam w odpowiednim czasie, gdyby to Calum znalazł Luke'a kilka godzin później... Tyle wystarczyło, by znów poczuł łzy na policzkach. Luke odwrócił w jego stronę swoje błękitne oczy i kiwnął lekko głową, jakby wiedział, o czym Calum myśli. Prawdopodobnie tak było.
— Ty cholerny, samolubny, popieprzony idioto! — krzyknął Hood, podchodząc do łóżka i szturchając Luke'a w ramię. Blondyn skrzywił się, ale nie wydał żadnego dźwięku.
— Hej! — rzucił Michael, podrywając się z miejsca i próbując odtrącić rękę Caluma. Brunet cofnął się o krok, mierząc Michaela ostrym spojrzeniem.
— Nie wtrącaj się, Michael — ostrzegł go Calum, po czym z wyrzutem zwrócił się ku przyjacielowi. Clifford odsunął się, uznając, iż ta dwójka musi sama dojść ze sobą do ładu. Luke z kolei uśmiechnął się lekko i cholera, wyglądał tak niewinnie, że Calum po prostu zaczął bezgłośnie szlochać, wdrapując się na miejsce obok blondyna i wciskając głowę w jego klatkę piersiową. Luke zakaszlał kilka razy, po czym udało mu się objąć Caluma ramieniem i przycisnąć go do siebie, by w końcu zamknąć oczy i odetchnąć tak, jakby coś ciężkiego zostało zdjęte z jego piersi.
Nie wiedział, co sobie myślał, wchodząc do tej wody, ale w tamtej chwili liczyło się tylko przyjemne uczucie tego, jak szybko drętwiało jego ciało. Przestawał czuć, przestawał cokolwiek słyszeć, a dzięki temu był trochę bardziej martwy dla świata i dla samego siebie. Miał nadzieję, że jeżeli będzie traktował własne ciało w ten sposób, zupełnie jakby go nie chciał, to głos w głowie spróbuje znaleźć lepsze lokum. To było myślenie szaleńca, Luke doskonale zdawał sobie z tego sprawę, zaś doktor Catwright powtarzał, że zauważenie problemu to pierwszy stopień do pokonania go. Blondyn zaczynał jednak podejrzewać, że ta cała psychologiczna gadka jest raczej po to, by uspokoić sumienie lekarzy, a nie pomóc pacjentom.
Luke westchnął, trzymając Caluma blisko siebie i przenosząc spojrzenie na stojącego nieopodal Michaela. Ten człowiek go uratował, ponieważ z jakiegoś powodu uważał, że życie Luke'a jest warte kontynuowania, podczas gdy Luke sam wiedział, że tak nie jest.
Michael go uratował i to nie tylko w dosłownym znaczeniu tego słowa.
舞圭琉
— Calum, moglibyśmy porozmawiać? — spytał cicho Michael, mimo iż Luke odpłynął dzięki morfinie i nie zanosiło się, by przez następną godzinę cokolwiek mogło go obudzić. Brunet oderwał wzrok od telewizora i przetarł zmęczone oczy, kiwając lekko głową. Wyłączył urządzenie, by następnie udać się za Michaelem na korytarz. Zamknął cicho drzwi i spojrzał na chłopaka z uniesionymi brwiami. — Wcześniej był tutaj jego psycholog. Powiedział, że hospitalizacja jest wskazana, Cal — wymamrotał dwudziestolatek, odwracając wzrok od wysokiego chłopaka.
Calum zmarszczył czoło, nagle czując dziwne ukłucie paniki. — Hospita... Chcecie go wysłać do domu wariatów? Nie ma mowy, Michael! Nie zrobię mu tego ponownie — oznajmił stanowczo brunet, chcąc odwrócić się i odejść, jednak Mike mocno złapał go za nadgarstek.
— On próbował się zabić, Calum. Czy gdyby jego leki działały i gdyby wszystko było w porządku, zrobiłby coś takiego? Naprawdę sądzisz, że można go teraz zostawić samego? — spytał chłopak cicho. Calum wiedział, że Michael chce dobrze. On na początku również myślał, że to jest coś, czego Luke potrzebuje. Tabletki, psycholodzy, szpitale. Ale może po prostu chodziło o odrobinę zrozumienia? Może po prostu chodziło o to, by patrząc na Luke'a zobaczyć człowieka w człowieku?
— Kto powiedział, że zostawię go samego? — rzucił Calum defensywnie, wyrywając się z uścisku zielonookiego mężczyzny. — Słuchaj, jeśli to dla ciebie za dużo i chcesz się wycofać, w porządku. Drzwi są szeroko otwarte, możesz wyjść przez nie już teraz, zanim kompletnie złamiesz mu serce. Luke tego nie potrzebuje, okej? Więc jeśli masz dość, po prostu go zostaw. Ma mnie, a wcześniej dawaliśmy sobie radę — oznajmił Hood, patrząc prosto w szeroko otwarte oczy nieco niższego chłopaka.
Nie chciał, żeby to brzmiało zbyt zaborczo, bo Michael mógł pomyśleć, że między nim i Lukiem istnieje jakaś chora relacja, a wcale tak nie było. Calum po prostu troszczył się o jedynego przyjaciela, jakiego tak naprawdę kiedykolwiek miał, bo co innego mógł zrobić? Czasem ktoś przychodzi do ciebie taki, jaki jest, bez ukrywania się, a ty po prostu bierzesz to, co może ci dać, nawet jeśli ten ktoś jest pęknięty w więcej niż jednym miejscu. Kto powiedział, że popękane rzeczy nie mają w sobie uroku? Kto powiedział, że nie można ich kochać?
— Nie mam zamiaru go zostawić — stwierdził Michael, zaskoczony tym, że Calum w ogóle mógł tak pomyśleć. — Staram się tylko znaleźć najlepsze rozwiązanie, a zabieranie Luke'a do domu w takim stanie nim nie jest, wierz mi. Kocham go i niech mnie diabli, jeśli zaryzykuję utratę Luke'a — dodał stanowczo, nareszcie mając odwagę spojrzeć prosto w oczy Caluma.
Michael nie potrafił dokładnie określić momentu, w którym wiedział. Może stało się to wtedy, gdy zobaczył Luke'a w wannie i pomyślał, że może już nigdy więcej nie poczuć bicia jego serca? Może wtedy, gdy przytulał przerażonego i drżącego Luke'a na podłodze w jego pracowni? A może już wtedy, gdy zobaczył go w muzeum niemal osiem miesięcy temu? Tak, czy inaczej... Michael wiedział. Kochał Luke'a, bo to co czuł już nie mogło być określane jako zauroczenie. Nie mogło, ponieważ nie masz ochoty wyrwać sobie serca i podarować go komuś, w kim jesteś tylko zauroczony. Kochał go, nawet jeśli Luke nie kochał jego i nawet jeśli nigdy nie mógłby go pokochać. Bo jeśli ktoś wpada do twojego życia, rozjaśniając je niczym spadająca gwiazda, nie możesz nie ucierpieć, szczególnie jeśli stoisz zbyt blisko, jeśli patrzysz zbyt długo i zbyt intensywnie. Michael był zgubiony od momentu, w którym Luke dostrzegł go na swojej orbicie.
— Myślę, że on też cię kocha, wiesz? — wymamrotał Calum łagodniejszym tonem, nerwowo kopiąc butem czubek buta Michaela, który uśmiechnął się delikatnie. — Ja... Po prostu staram się, żeby Luke czuł się bezpiecznie, a w tych placówkach tak nie jest. On ich nienawidzi i skoro wszystkie poprzednie nie pomogły, to skąd mogę wiedzieć, że następne coś zmienią? — spytał bezradnie, przejeżdżając dłonią po rozczochranych lokach, które zaczynały już robić się zbyt długie. Calum oparł się o drzwi i zamknął oczy. Przez moment wydawało mu się, że słyszy jakiś odgłos, dobiegający z sali, ale potem Mike się odezwał i Calum tylko pokręcił głową.
— Musisz mieć nadzieję. Luke nie jest szalony, chociaż tak właśnie myśli. Ma problem, owszem, ale nie jest szalony. On chyba zwyczajnie sam musi sobie to uświadomić. Musi powiedzieć prawdę Ashtonowi i swojej rodzinie — dodał Clifford, bujając się lekko na piętach i następnie przygryzając dolną wargę. Wciąż myślał o tym, co wydarzyło się zaledwie kilka godzin temu, ale za wszelką cenę starał się wyrzucić te obrazy z głowy, ponieważ to nie był jego Luke. To był ten Luke, którego torturowały głosy, który był uwięziony we własnym ciele. Ten, który tak desperacko próbował się wydostać, trzymając się Michaela, jakby zależało od tego jego życie.
— Huh, myślę, że Luke prędzej pozwoli się zamknąć w pokoju bez klamek — prychnął Hood, ale wtedy znów usłyszał hałas i był już pewien, że dobiega z sali. Szybko odwrócił się, by wrócić do środka i poczuł, jak krew ucieka z jego ciała, a razem z nią całe ciepło. — Co, do cholery... — wymamrotał, gdy jego brązowe oczy pomknęły do otwartego okna. Michael wpadł do środka tuż za nim, popychając lekko Caluma.
— O mój Boże — mruknął. Łóżko było puste, prześcieradła wciąż skopane, telewizor grał w tle, a okno otwarto na oścież. Za to Luke'a nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
— Musiał usłyszeć naszą rozmowę. Jeśli do tej pory mi nie wierzyłeś, jak bardzo Luke nienawidzi szpitali psychiatrycznych, to teraz masz dowód — rzucił Cal ironicznie, sięgając po komórkę. — Dzwonię na policję. Na dworze jest cholernie zimno, a ja nie mam pojęcia gdzie...
— Ale ja mam. Zaufaj mi, dobrze?
I Calum nie bardzo miał wybór, czyż nie?
舞圭琉
Michael wiedział, że jego teoria jest naciągana. Było po północy, a na dworze faktycznie było zimno. Właśnie dlatego Michael się nie zatrzymał. Jeżeli się mylił, Luke mógł właśnie zamarzać gdzieś po drugiej stronie Nowego Jorku, lecz Michael ufał swoim instynktom. Ufał, że zna Luke'a wystarczająco dobrze, by go kochać i wystarczająco dobrze, by móc go znaleźć. Luke na pewno czuł strach, niezdecydowanie, może nawet zdradę przez fakt, iż Michael poruszył temat zamykania go w szpitalu. A kiedy tak się czuł, mogło istnieć tylko jedno miejsce, które byłoby w stanie go uspokoić.
Właśnie dlatego Michael przekraczał bramę muzeum o tak późnej godzinie. Strażnik w budce był młody i wyglądał dość znajomo. Na widok Michaela momentalnie wstał i spojrzał na niego z miną, wyrażającą... Zaniepokojenie? Chyba tak.
— Przyszedłeś po Luke'a? Cholera, wyglądał okropnie, ale nie przychodziłby tu, gdyby miał inne miejsce, do którego mógłby iść i... Nie mogłem go nie wpuścić — wyjaśnił przepraszająco, mimo iż Mike wciąż po prostu stał w miejscu, nie odpowiadając.
Nie sądził, że tak mocno uderzy go fakt, iż Luke sądził, że nie ma innego miejsca, do którego mógłby pójść. Że tak bardzo chciał uciec od Michaela, iż nawet nie wziął go pod uwagę. Jednak Michael zgadywał, że na to zasłużył.
— Wiesz, gdzie go znaleźć, prawda? — spytał niepewnie, zaś tym razem Clifford skinął głową, nie chcąc marnować więcej czasu. Wszedł do środka, z determinacją obierając kierunek.
Metropolitan Museum of Art, dział malarstwa europejskiego. Stał przed obrazem Van Gogha, wpatrując się w Dwa ścięte słoneczniki (III) z 1887.
Michael wrócił pamięcią do momentu z przed dwóch miesięcy, w którym zmienił całe swoje życie, podchodząc do pewnego blondwłosego artysty, próbującego zamknąć się we własnym świecie, wypełnionym farbami, zapachem słoneczników, muzyką Vivaldiego i wspomnieniami o osobach, których już nie było. Pamiętał każdy detal, każdą emocję na twarzy Luke'a i nie żałował niczego, co wydarzyło się od tamtej chwili.
Tym razem Luke stał przed innym obrazem Van Gogha, przedstawiającym wazę z czternastoma słonecznikami. Michael powoli podszedł do wysokiego chłopaka, obejmującego się ramionami i patrzącego na słabo oświetlony obraz, znajdujący się zdecydowanie zbyt daleko. Luke, o dziwo, miał na sobie ubrania, które Michael zabrał wcześniej z jego łazienki i przywiózł z nimi do szpitala.
— Nigdy nie rozumiałem, co moja mama widziała w tym jednym obrazie. To jej ulubiony — oznajmił Luke, nie odwracając się. Musiał wiedzieć, że Michael go znajdzie i to w jakiś sposób sprawiało, że dwudziestolatek czuł się o niebo lepiej. Mike spojrzał na pracę Van Gogha i przygryzł dolną wargę, po raz pierwszy tak naprawdę poświęcając czas, by chociaż spróbować zrozumieć, co Luke mógł myśleć, patrząc na namalowane tam kwiaty. Umysł blondyna wydawał się być strasznym, ale nieskończenie fascynującym miejscem i przez większość czasu Michael nie wiedział, czy woli od tego uciekać, czy próbować poznać go głębiej. — Ale teraz chyba wiem. Chodzi o to... Spójrz na te kwiaty. Nie są ładne. Są... Zwyczajne. Wyglądają tak, jakby miały za moment umrzeć, po prostu zwiędnąć. Ale nie widzisz tego na obrazie — kontynuował Luke, natomiast Michael słuchał z fascynacją, teraz patrząc na tył głowy Luke'a. Nie mógł sobie wyobrazić, że kiedykolwiek miałby dość słuchania tego głosu. — Autor uchwycił moment nadzieji, tuż przed śmiercią. Ale tak naprawdę nie wiesz, czy umrą, prawda? Bo tego nie widzisz. Dlatego chociaż wiesz, że muszą w końcu zwiędnąć, bo to coś, co kwiaty po prostu robią, to masz nadzieję, że tak się nie stanie. Że jakimś cudem kwiaty uchwycą ten ostatni promień światła i będą się go trzymać, nie umierając na twoich oczach, bo zwyczajnie nie chcesz widzieć ich śmierci. Te słoneczniki umierają od 1887, Michael — wymamrotał Luke, zaś jego głos niebezpiecznie zadrżał, dlatego na moment zamilkł, chcąc się opanować.
Michael z kolei nie mógł się poruszyć. Czuł się tak, jakby był świadkiem czegoś ważnego. Jakiegoś wewnętrznego przełomu Luke'a i wiedział, że nie może tego przerwać, dlatego trwał w bezruchu, starając się nawet nie oddychać.
— Myślę, że mama widziała w tych słonecznikach ludzi — podjął blondyn po chwili, w końcu odwracając się w stronę Michaela. — Ludzie potrafią umierać przez bardzo długi czas, a ty nawet tego nie zauważasz. A kiedy już tak jest, to masz nadzieję, że złapią się czegoś, co pozwoli im wytrwać odrobinę dłużej, bo nie chcesz widzieć ich śmierci. Myślę, że mama widziała w nich mnie — dodał niskim głosem i zrobił krok w stronę starszego chłopaka.
Michael uniósł głowę w górę, chcąc spojrzeć w oczy Luke'a, jednak wtedy usta blondyna zderzyły się z jego własnymi, najpierw wywołując ból przez to, jak gwałtowny był pocałunek. Luke przekazywał w nim swoją rozpacz i desperację i dla Michaela było to niemal zbyt wiele, dlatego mocno zacisnął pięści na koszulce Luke'a i zamknął oczy, próbując przyjąć na siebie chociaż odrobinę tego, co Luke próbował z siebie uwolnić. W końcu dotyk ich ust stał się delikatniejszy, bardziej miękki. Luke uniósł dłonie, by ująć w nie policzki Michaela i przechylił lekko głowę, by tym razem posmakować niższego chłopaka, rozkoszować się nim. Blondyn przejechał językiem po podniebieniu Michaela, otrzymując w zamian cichy pomruk z głębi gardła chłopaka. Jego kciuki rysowały małe kółka na gładkiej skórze dwudziestolatka, podczas gdy żaden z nich nie chciał się odsunąć, nawet by złapać oddech. Michael poczuł ten pocałunek w dokładnie każdym milimetrze swojego ciała i wiedział, że nigdy nie poczuje z nikim czegoś choćby odrobinę podobnego. Luke był dla niego początkiem i końcem, nic więcej tak naprawdę nie miało znaczenia.
W końcu Luke odsunął się na tyle, by Michael mógł odetchnąć, lecz ich nosy wciąż się dotykały i żaden z nich nie zabrał rąk z drugiego, obaj tak samo spragnieni dotyku i bliskości.
— Mówiłeś prawdę? W szpitalu. O tym, że... No wiesz... — mruknął Luke, patrząc uważnie w zielone oczy Michaela, który uśmiechnął się lekko, gdy dotarło do niego, o co Luke pyta.
— Mhm, kocham cię, Luke. Bardzo — przyznał cicho Mike, nie chcąc zagłuszać ciszy pustego muzeum. Nie mógł uwierzyć, że właśnie całował się ze swoim chłopakiem w takim miejscu, o takiej porze. To było zbyt idealne. — Nie oczekuję, że powiesz to samo. Po prostu chciałem, żebyś wiedział. Nie będę cię do niczego poganiał — zapewnił, widząc nagłą niepewność w ruchac Luke'a, nawet jeśli było to tylko nerwowe bawienie się kolczykiem w dolnej wardze.
— Wiem, że muszę poprosić o pomoc. Wiem, że szpital to nie najgorszy pomysł. Tylko... Dasz mi trochę czasu? Tylko o to proszę — wymamrotał Luke z ustami niemal znów przyciśniętymi do warg Michaela, który czuł w ustach oddech drugiego mężczyzny. Jeszcze nigdy nie był z nikim tak blisko, a jednocześnie zdawało się, że wciąż są za daleko. — Jeszcze trochę czasu.
Michael powoli pokiwał głową, przenosząc jedną dłoń na kark Luke'a i przyciagajac go do siebie, by zamknąć odległość między ich ustami.
Jednym pocałunkiem obiecał mu cały czas świata.
√
przepraszam za tak długą przerwę, ale art nie jest specjalnie łatwe do pisania, a ostatnio miałam mało czasu.
wybaczcie, jeśli jest beznadziejnie, chyba za długo nie pisałam nic tak poważnego. och, i przepraszam za błędy, nie mam siły sprawdzać drugi raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro