❃ the old guitarist, 1903
right now i wish y o u were here with m e
- Na pewno sobie tu poradzisz?
Luke naciągnął mocniej kołdrę na głowę, kiedy Calum ukląkł przy jego łóżku, kładąc dłoń na boku swojego najlepszego przyjaciela. Od ostatniego ataku blondyna minął tydzień, jednak Cal wciąż nie bardzo chciał zostawiać go samego w mieszkaniu, z którego Luke się nie ruszał. Ściślej rzecz biorąc, nawet nie wstawał z łóżka. Nie miał siły na coś tak ludzkiego jak prysznic, czasami jadł to, co Calum mu przygotował, pił wodę i faszerował się lekami, tym razem w odpowiednich dawkach, czego również pilnował Hood. Luke złościł się, że Calum chce go tak niańczyć, ale brunetowi to nie przeszkadzało. Wiedział, że to nie tak, że Luke nie chce sam wszystkiego robić. On po prostu nie mógł, fizycznie nie mógł i Calum to rozumiał.
- Nie mam pięciu lat, dam sobie radę. Idź i zalicz tego gościa, tylko nie pozwalaj mu być na górze, bo nie wrócisz do mnie przez tydzień. Jako dół robisz się leniwy - wymamrotał blondyn w poduszkę, następnie ziewając. Calum nie był pewien ile w ciągu ostatnich siedmiu dni Luke spał, ale wiedział, że niezbyt wiele.
Cal westchnął i przewrócił teatralnie oczami, mocno ciągnąc kołdrę w dół, by odsłonić przetłuszczone blond włosy, odstające we wszystkie strony. Luke leżał na brzuchu i niechętnie odwrócił głowę w jego stronę, rozpłaszczając swój prawy policzek na białej poduszce i mrugając opuchniętymi oczami. - Jesteś cholernym dupkiem, wiesz o tym? I to nie tak, że masz jakiekolwiek pojęcie o tym czy w ogóle bywam na górze.
- Po pijaku ludzie robią różne rzeczy, Cal. Poza tym wyglądasz mi na górę, chociaż przy mnie byłeś na dole - kontynuował, najwyraźniej dobrze się bawiąc. Calum uznał, że skoro Luke ma siłę na taki sarkazm, to równie dobrze może już wstać i zrobić sobie dzisiaj kolację.
- Nigdy nie byłem aż tak pijany, Luke. Boże, jak ja cię nienawidzę.
- Kochasz mnie - mruknął dziewiętnastolatek i temu Calum nie mógł zaprzeczyć. Dlatego tylko raz jeszcze przewrócił oczami i pochylił się, by cmoknąć przyjaciela w czoło. Szybko jednak się cofnął, marszcząc lekko nos. - Och, na litość... Mógłbyś chociaż udawać, że nie czujesz ode mnie ludzi bezdomnych.
- Oczywiście, że nie. Pachniesz jak księżniczka. Ale błagam cię, weź prysznic jak mnie nie będzie - zaśmiał się Hood i wstał, chwytając z oparcia krzesła skórzaną kurtkę, która należała do Luke'a. Skoro ten miał zamiar spędzić kolejny wieczór w domu, to raczej nie będzie miał niczego przeciwko.
- Baw się dobrze - rzucił tylko Luke i znów przykrył się kołdrą, zaś Calum uśmiechnął się lekko i wyszedł.
I może czyniło go to złym przyjacielem, ale z jakiegoś powodu nie powiedział Luke'owi, że wychodzi z Michaelem.
舞圭琉
Luke stwierdził, że chyba pada i chyba jest wieczór. Przez ostatnie dni balansował pomiędzy pragnieniem samotności, a tak wielką potrzebą ludzkiej obecności, słów, gestów, dotyku. Czuł się gorzej niż zwykle, bo myślał o Michaelu, a nie powinien. Powinien dać sobie spokój, bo przecież tak właśnie postanowił, a jeżeli człowiek nie trzyma się własnych postanowień, to kim w końcu się stanie?
W życiu Luke'a przewinęła się masa ludzi. Niektórzy byli w nim chwilę, dwie, dziesięć, piętnaście. Przychodzili i odchodzili, kolejni niewątpliwie przyjdą po nich. Dlaczego więc z wszystkich osób, które spotkał i z ponad siedmiu miliardów istnień, to akurat Michael Clifford postanowił nie dać jego myślom spokoju?
Ostatecznie blondyn stwierdził, że zbyt długo bezczynnie marnował tlen. Przypomniał sobie słowa, które kiedyś usłyszał, mianowicie: jedno, co można zrobić, to podejść do rzeczy filozoficznie, czyli powiedzieć sobie: 'srał to pies'. I z tą myślą wstał, by udać się pod prysznic. Odkręcił gorącą wodę i pozwolił, by go parzyła, ponieważ przez zbyt długi czas czuł odrętwienie. Pragnął bólu; przypomnienia, że jest człowiekiem. Oparł czoło o ścianę i zacisnął dłonie w pięści, wdychając parę z wrzątku, owijającą jego nagie ciało.
Więc Calum też już sobie poszedł.
- Zamknij się - wymamrotał Luke, zakręcając wodę i łapiąc ręcznik z wieszaka. Wytarł się porządnie, przesuszył nieco włosy i wciągnął na siebie czarne bokserki, następnie udając się do salonu, by zająć czymś myśli. Chciałby pójść do Olivera, jednak wiedział, że ojciec go nie wpuści. Ostatnio nawet nie odbierał jego telefonów.
Nie przejmuj się, każdy miałby dość. To nawet nie twoja wina.
- To tylko zły dzień - powiedział sobie Luke, biorąc głęboki oddech. - Zły tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna.
Wyjął z futerału swoją starą gitarę akustyczną, na której nie grał już od paru miesięcy. Usiadł na kanapie i oparł ją sobie na kolanie, w ciszy strojąc instrument. To zawsze pomagało, Luke nie miał pojęcia dlaczego przestał grać. Może chodziło o to, że Lauren zawsze powtarzała, że uwielbia jego głos, chociaż wcale nie był najlepszy. Luke napisał dla niej wiele piosenek, większości z nich miała już nigdy nie usłyszeć.
Artysta zacisnął mocno powieki i pochylił głowę, zaś woda z jego mokrych włosów skapywała na drewno, następnie spływając po zakrzywieniu instrumentu. Luke próbował przypomnieć sobie melodię i uświadomił sobie, że nigdy tak naprawdę jej nie zapomniał. To, co jest dla nas ważne, zawsze zostaje w podświadomości, która często chce chronić nas przed bolesnymi wspomnieniami. Dlatego Luke nie od razu wiedział jak grać.
"Don't talk, let me think it over/ How we gonna fix this?/ How we gonna undo all the pain?" - głos blondyna był zachrypnięty, palce niepewnie przesuwały się po strunach, jakby bał się je uszkodzić. Bał się strzaskać nieuchwytną myśl, którą gonił od dnia śmierci dwóch ważnych dla niego osób. "Tell me is it even worth it/ Looking for a straight line?/ Taking back the time we can't replace/ All the crossed wires just making us tired/ Is it too late to bring us back to life?"
Luke napisał The Only Reason kilka dni po tym, jak stracił Lauren. W tamtym czasie kochał muzykę, którą tworzył, bo była szczera. Pisząc, grając... Był w stanie na moment zagłuszyć ból po stracie, chociaż on miał być tam już zawsze. Od tamtego dnia Luke żył w jednej sekundzie, tym krótkim czasie, który następuje między ruchem człowieka, a ruchem jego cienia. Nie był dawnym sobą, a obecny Luke nie istniał.
"When I close my eyes and try to sleep/ I fall apart and find it hard to breathe/ You're the reason, the only reason/ Even though my dizzy head is numb/ I swear my heart is never giving up/ You're the reason, the only reason."
Luke już nie miał swojego powodu. Dlaczego więc wciąż tutaj był?
舞圭琉
- Czy on na pewno dobrze się czuje?
Michael wiedział, że psuje Calumowi humor. Widział to. Brunet prawdopodobnie potrzebował odskoczni od problemów z przyjacielem i Mike chciał mu to dać, ale nienawidził oszukiwać, a jednym z powodów, dla których Michael umówił się z Calumem była chęć dowiedzenia się czegoś o młodym malarzu. Michael tęsknił, tak jak tylko on mógł.
- Wątpię, że Luke kiedykolwiek czuje się dobrze - odpowiedział Cal, trzymając w rękach wielkiego pluszaka, którego wygrał dla Michaela przy jednym ze stoisk w wesołym miasteczku. Mike bawił się świetnie, uwielbiał kolejki i karuzele, oraz watę cukrową. Po prostu było w nim zbyt wiele niepokoju, by mógł w pełni doceniać to, w jak wspaniałym miejscu jest i z jak wspaniałą osobą spędza czas. - Ale myślę, że jest lepiej niż ostatnio. Był niemiły, a to znaczy, że wraca do normy. Do niego trzeba po prostu mieć cierpliwość.
Dwudziestolatek uśmiechnął się lekko, przypominając sobie ostatni raz, gdy widział Luke'a. Pamiętał kartkę, na której chłopak w kółko pisał to samo, jakby nie mógł uwolnić się od samego siebie. Michael nawet nie chciał zastanawiać się, jak przerażające musiało być życie, kiedy nie mogłeś ufać samemu sobie. Posiadanie piekła wewnątrz duszy, huraganu w myślach i niepewności w sercu. Luke nie oczekiwał, że ludzie przy nim będą, bo on też nie chciał być przy Luke'u. Ale Michael myślał, że to nic, bo przecież on mógł być za nich obu.
Potrząsnął głową i skupił się na tym, co teraz. Calum zasługiwał na uwagę w takim samym stopniu, jak każdy inny człowiek.
- O, Cal, pójdziemy do domu strachów? - spytał Mike z ekscytacją, łapiąc dłoń wyższego bruneta. Calum zaśmiał się wesoło i pokiwał głową, następnie ciągnąc Michaela w stronę kolejnej atrakcji.
Po raz pierwszy od dawna czuł, że wszystko będzie dobrze.
舞圭琉
- No proszę, Luke Hemmings jednak żyje. - Głos Ashtona ociekał sarkazmem, lecz mężczyzna uniósł butelkę piwa w górę, jakby wznosząc toast za stojącego przed nim blondyna. Luke przewrócił teatralnie oczami i zamówił wódkę z tonikiem.
Calum na pewno byłby dumny przez to, że Luke postanowił wyjść z domu i integrować się z ludźmi.
No dobra, może nie byłby tak zachwycony, jak Luke sobie wyobraża, ale bar to też miejsce publiczne, prawda? Powinny liczyć się chęci.
- Wyglądasz jak gówno - kontynuował Ash, upijając kolejny łyk. Luke odebrał swoje zamówienie i wsunął się na miejsce na przeciwko Irwina, uznając, że to jeden z tych momentów, w których robisz nie to, na co masz ochotę, ale to, co ci zostaje. Luke miał ochotę mieć przy sobie Michaela, ale pozostawał mu Ashton, co idealnie obrazowało to, jak żałosne było jego życie. Nawet jego najlepszy przyjaciel nie chciał już znosić tego smrodu melancholii, który roztaczał się w ich mieszkaniu za sprawą Luke'a. I kto mógł go winić?
- Zanim cokolwiek powiesz, powinieneś zadać sobie dwa pytania: czy to coś miłego? I czy muszę to powiedzieć? Bo wierz mi, przeżyłbym bez twojego komentarza, choć schlebia mi fakt, że tak uważnie mi się przyglądasz - rzucił Luke, owijając palce wokół zimnej szklanki. Ashton był wstawiony, ale jeszcze nie pijany, co nasuwało pytanie, dlaczego Luke jeszcze siedział, nie będąc okładanym pięściami?
Może świat przez tydzień, podczas którego duch Luke'a wędrował po innych galaktykach, zaczął obracać się w drugą stronę? Może wskazówki zegara już nie mknęły w tym samym kierunku? Może w tym alternatywnym świecie, w którym Calum dobrze radził sobie bez Luke'a, Ashton wcale sobie nie radził? Samotne picie w pustym barze w niedzielny wieczór nie oznaczało szczęścia. To nie była zabawa, to była rozpacz.
- Uratowałeś mi życie, ale to niczego nie zmienia - powiedział po chwili Ashton, nawet nie patrząc na Luke'a. Jego oczy leniwie skanowały przestrzeń wokół nich. - Bo nie wiem co z tym życiem zrobić. Wytrzymanie dwudziestu dwóch lat to sukces, ale teraz normalność jest jakaś trudniejsza. Kiedy jesteś dorosły, musisz podejmować dorosłe decyzje, prowadzić dorosłe życie. Nikt cię nie uprzedza, a ty nie wiesz co zrobić. Czy tylko mnie to przerasta? Za co mam ci dziękować? Gdyby nie ty, miałbym spokój.
Luke przyglądał mu się bez słowa, pijąc alkohol i myśląc. Kiedyś on i Ashton bardzo dobrze się dogadywali, zanim... zanim wszystko się popsuło. Luke wiedział, że to już nie wróci, jednak siedząc teraz na przeciwko starszego chłopaka poczuł nostalgię. - Jak dużo wypiłeś, Irwin? - spytał, bo wiedział, że jeśli utrzymają ten sam ton rozmowy, to powiedzą coś, czego będą żałować. O ile zostało jeszcze coś do powiedzenia.
- Za dużo. Zdecydowanie za dużo.
Powiedzenie "od wódki rozum krótki, ale pomysły przednie" nie bardzo sprawdziło się w odniesieniu do dwójki tych dziwnie dopasowanych osób. Luke i Ashton spędzili razem resztę nocy, ku rozczarowaniu barmana, który myślał, że zamknie wcześniej. Niestety ironia miała to do siebie, że nie zadowalała ludzi. Może właśnie dlatego dwaj wrogowie upijali się wspólnie, by zapomnieć o tym, że ich najlepsi przyjaciele, których naprawdę potrzebowali, świetnie się bawili.
Gdyby tylko wiedzieli, że dodatkowo robili to razem.
√
znowu mogę tylko przeprosić za to, co jest wyżej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro