Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❃ the kiss, 1907-1908.

we're all looking for someone
to take away the p a i n

Luke cofnął się na stosowną odległość, próbując się skupić, co było dość trudne ze względu na alkohol we krwi i odczuwane podniecenie. Jedynym, co wiedział było to, że Ashton mu nie przepuści, po raz kolejny widząc go w miejscu, w którym najwyraźniej często bywał.

Kiedy blondyn spojrzał na Michaela, dostrzegł na jego twarzy zmieszanie i doszedł do wniosku, że chłopakowi było wstyd, ponieważ przyjaciel widział go z kimś, kogo Michael niedawno poznał. Dla Luke'a było to dziwne, ale najwyraźniej był zbyt zepsuty, by odczuwać coś tak przyziemnego jak wstyd.

– Cześć, Ash – rzucił Mike cicho, wpatrując się w starszego chłopaka, który przebiegał wzrokiem od niego do Luke'a, jakby starał się zrozumieć to, co przed chwilą zobaczył.

– Chyba sobie żartujesz – wydusił z siebie Ashton, zaciskając dłonie w pięści i okrążając szklany stolik do kawy, by znaleźć się bliżej windy. Michael odruchowo przysunął się bliżej do Luke'a, zaś w oczach Irwina pojawiła się uraza. Mike wiedział, że Ashton go nie skrzywdzi, po prostu nienawidził, kiedy czyjś gniew był skierowany bezpośrednio na niego. – Zaledwie wczoraj o nim rozmawialiśmy, a dziś znów go przyprowadzasz?

Luke chwiejnym krokiem opuścił niewielką przestrzeń, czując, że Michael podąża tuż za nim. – Spokojnie, Ashy. Boisz się, że powiem mu, co zrobiłeś?

– O czym on mówi? – spytał Michael, widząc ironiczny uśmiech na ustach Luke'a. Nie miał pojęcia, że Luke mógłby znać Ashtona, bo raczej nie obracali się w tych samych kręgach, poza tym z jakiego powodu Ash miałby nie wspomnieć o tym podczas ich ostatniej rozmowy o blondynie? – Skąd się znacie?

– Och, Ashton parę razy chciał...

– Zamknij się, Hemmings. Dobrze ci radzę – rzucił Ashton przez zaciśnięte zęby. Jednak Luke zbyt dobrze się bawił, by odpuścić. Już dawno temu przestał przejmować się tym, że jego słowa mogą zranić nie tylko osobę, dla której są przeznaczone. Z resztą nie spodziewano się po nim niczego, poza rujnowaniem innych.

Ashton się tego spodziewał, więc kiedy tylko Luke rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć, chwycił go za poły bluzy i pociągnął, jednocześnie obracając się tak, by pchnąć Luke'a na szklany stolik. Mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt chłopak z impetem upadł na mebel, zaś szkło roztrzaskało się na milion kawałeczków.

– Ashton! – krzyknął Michael, momentalnie wbiegając między dwójkę mężczyzn, którzy raczej nie mieli zamiaru poprzestać na zniszczeniu jego prezentu od ciotki. Do diabła z tym stolikiem. – Odbiło ci?!

Niebieskowłosy kucnął przy Luke'u, który utknął między metalowym obramowaniem. Odłamki szkła na podłodze zabarwione były na czerwono, w dłonie blondyna wbiło się ich więcej, kiedy próbował podnieść swoje ciało. Nie wydał z siebie przy tym nawet jednego dźwięku, wciąż tylko uśmiechnał się w ten sam przerażający sposób i Michael po raz pierwszy pomyślał, że z tym chłopakiem może być coś nie tak.

– Albo go stąd wyrzucisz, albo to ja wyjdę – ostrzegł Ashton. Mike jeszcze nigdy nie widział go tak wściekłego, ponieważ Irwin z natury był łagodny. Michael go nie poznawał, a jedynym źródłem wypływającej z niego nienawiści był Luke, który coraz bardziej intrygował Clifforda.

Michael zamknął na moment oczy, próbując uwolnić się od mdlącego widoku krwi. Wziął głęboki oddech przez usta, po czym utkwił spojrzenie w swoim najlepszym przyjacielu. – Nie jestem pewien, czy w tym momencie chcę z tobą przebywać, Ash. Chyba będzie lepiej, jeśli wyjdziesz...

Ciemny blondyn przez chwilę wyglądał tak, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jednak nie robił afery, nie krzyczał, chociaż miał do tego prawo. Był przy Michaelu od jedenastu lat. Wytrwał jako jego przyjaciel mimo licznych przeprowadzek Michaela i wielu lat rozłąki, a na koniec przyjechał dla niego do Nowego Jorku, porzucając swoje życie w Sydney, bo wiedział, że Michael go potrzebuje. A teraz ta sama osoba wybierała... życiową ofermę, wrak człowieka zamiast niego.

Niech tak będzie, pomyślał Ash. Może ktoś w końcu musi naprawdę go skrzywdzić. Może wtedy zrozumie, że zawsze chciałem dobrze.

Z tymi myślami obrócił się na pięcie i zniknął w windzie, nie oglądając się za siebie.

舞圭

– Poczekaj, złap mnie za ręce – powiedział Michael i wstał, następnie wyciągając dłonie w stronę Luke'a. Blondyn zacisnął swoje długie palce wokół bladych rąk Mike'a, a starszy chłopak mocno pociągnął go do góry, pomagając mu wstać.

Luke skrzywił się nieznacznie, gdy szkło przeharatało jego plecy, prawdopodobnie dziurawiąc koszulkę. – Przepraszam za stolik – wymamrotał i spojrzał na dłonie Mike'a, na których znajdowała się teraz jego własna krew. – I za to.

Zdawało mu się, że Michael zbladł jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Uniósł drżące dłonie bliżej oczu i głośno przełknął ślinę. – To... To nic, naprawdę. Za moment wrócę. Zdejmij koszulkę – dodał i zaczął iść w stronę korytarza. Po chwili chyba uświadomił sobie, co powiedział i gwałtownie odwrócił się w stronę Luke'a, który stał w tym samym miejscu z rozbawioną miną. – Masz rany na plecach. Nie opatrzę ich, jeśli będziesz miał na sobie ubranie. Nie chodziło mi o... A z resztą, nie ważne.

Luke zaśmiał się cicho, zaś Michael przez kilka sekund po prostu przyglądał mu się, przygryzając dolną wargę. Im dłużej Luke na niego patrzył, tym bardziej chciał go dotknąć. Od dawna... nie czuł, po prostu nie miał w sobie uczuć. Przyjmowane psychotropy ograniczały intensywność emocji, ponieważ miały za zadanie hamować agresję, a według psychologa Luke'a, chłopak nie miał w sobie nic poza tym.

Jednak teraz Luke miał w sobie paletę kolorów, z których każdy oznaczał inne uczucie, a wszystkie spowodowane były przez niebieskowłose dzieło sztuki, znajdujące się zaledwie kilka metrów dalej. Może właśnie jego potrzebował, by przez te kilka minut poczuć, że naprawdę żyje?

Michael otrząsnął się pierwszy, szybko wychodząc, zapewne po apteczkę. Luke widział w tym pewną ironię, ponieważ Mike z trudem znosił widok krwi, a zostawił mu karteczkę z informacją, że Luke może się do niego zwrócić, gdyby był zraniony. I oto proszę, Luke znów znalazł się na jego kanapie, będąc zranionym na więcej niż jeden sposób.

Zdjął bluzę i koszulkę, starannie składając obie rzeczy na oparciu kanapy i usiadł, by już po chwili poczuć coś niezwykle miękkiego, ocierające się o jego ramię. Z zaskoczeniem spojrzał w bok i dostrzegł niewielkiego szarego kota, spoglądającego na niego bystrymi, szmaragdowymi oczami.

– Cześć, mały Michaelu – powiedział cicho, gdyż kolor oczu kota przypominał mu oczy Michaela. Uniósł poranioną dłoń i odwrócił ją, by przejechać wierzchem po miłej w dotyku sierści. Ciało zwierzaka zawibrowało od pomruku, a po chwili kociak znalazł sobie wygodne miejsce, zwijając się w kłębek na kolanach Luke'a. Z jakiegoś dziwnego powodu zwierzęta zawsze go lubiły, a Luke znacznie wolał je od ludzi.

Michael wrócił kilka minut później i prawie potknął się o własne nogi, patrząc na ciało Luke'a. Jego klatkę piersiową znaczyło kilka tatuaży, tak samo jak część lewego ramienia. Mike był niemal pewien, że to był początek całego motywu, który rozciągnie się do nadgarstka, a prawdopodobnie też na część pleców. Był tatuażystą, więc naturalnie od razu zaciekawiły go czarne wzory, lecz wiedział, że ich prawdziwe znaczenie zna tylko sam Luke.

– Och, poznałeś już Makbeta – zauważył, przysiadając obok blondyna. Otworzył czerwoną apteczkę w poszukiwaniu gazy.

– Interesujesz się sztuką Szekspira? – spytał Luke z autentycznym zaciekawieniem. Nie uznawał głupich pytań. Uważał, że jeżeli coś go nie interesuje, nie ma obowiązku pytać, nawet jeśli tak nakazuje grzeczność. Ale z Michaelem było inaczej, ponieważ nic nie wydawało się być nudne, kiedy chodziło o niego.

Mike chwycił jedną dłoń dziewiętnastolatka i szybko przemył niewielkie rozcięcia, następnie to samo robiąc z drugą. Na prawej jedna z ran była głębsza od pozostałych i ciągle krwawiła, więc Michael owinął rękę bandażem.
Romeo i Julia jest już zbyt oklepane, ale Makbet i Henryk V nigdy mi się nie znudzą.

Całe ciało Luke'a było poznaczone walką, przez żebra przebiegał fioletowo-zielony siniak, plecy i dłonie krwawiły. Michael bezwiednie przejechał opuszkami palców po ranie, która niebawem zmieni na kolor na jaśniejszy. Luke zadrżał i wstrzymał oddech, nie odrywając błękitnych oczu od skupionej twarzy Michaela. Czekał na pytanie, które bezustannie zadawali mu ojciec i brat. Co jest z tobą nie tak?

– Dlaczego pozwalasz, by ktoś ci to robił? – spytał Michael zamiast tego, odgarniając z czoła Luke'a kosmyk włosów. – Ból sprawia ci przyjemność? O to chodzi?

– Być może – przyznał Luke w zamyśleniu i przysunął się bliżej. – Jeszcze nie wiem, czy większą przyjemność sprawia mi odczuwanie bólu, czy zadawanie go – dodał cicho, widząc jak wzrok Michaela zjeżdża do kolczyka w jego dolnej wardze. – Nie sądzisz, że to zły pomysł?

– Prawdopodobnie – mruknął dwudziestolatek. Kawałek gazy wypadł mu z dłoni, a Makbet zaczął cicho pomrukiwać. – O czym myślisz?

Luke uśmiechnął się, niemal słysząc szybsze bicie serca Michaela. Podobało mu się, że tak łatwo może wywołać reakcję, ponieważ dawno nikt nie interesował się nim w ten sposób. – O obrazie Gustava Klimta.

Nim Michael miał szansę pomyśleć nad tym, o którym obrazie Luke wspomniał, usta młodszego chłopaka zderzyły się z jego własnymi i wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Mike czuł się tak, jakby ktoś zapalił w jego wnętrzu ogień. Pocałunek nie był delikatny, lecz gwałtowny i zachłanny. Luke przyciągnął go do siebie za koszulkę, a dłonie Michaela znalazły się na nagiej klatce piersiowej blondyna. Starał się pamiętać, że powinien odsuwać się, by złapać oddech, ale każde rozdzielenie ust wydawało się być złe. Zamiast tego chciał znaleźć się jeszcze bliżej, chciał otoczyć się Lukiem, jego zapachem, ciepłem emitującym z jego ciała.

Luke z kolei po raz pierwszy od bardzo dawna przestał czuć ból. Synchronizował ruchy swoich warg z wargami Michaela i zamknął oczy, widząc pod powiekami światło. To było piękne, przywiodło Luke'owi na myśl pierwszy raz, gdy wziął do ręki pędzel. W tamtym momencie wiedział, że to jest coś, do czego został stworzony. Teraz nie było inaczej. Luke został stworzony, by całować właśnie te usta, właśnie w tym mgnieniu wszechświata.

Kiedy miękkie wargi Luke'a zsunęły się na jego szyję, a następnie na obojczyk, by delikatnie zassać skórę w tamtym miejscu, Michael odchylił głowę w tył i pozwolił swoim powiekom opaść. Wiedział, że zamiast tego powinien spytać Luke'a o Ashtona. Naprawdę powinien to zrobić. Ale zwyczajnie nie mógł się na to zdobyć.

Bo czy fakt, że oboje szukali kogoś, kto mógłby uśmierzyć ich ból, był aż taki zły?

jak myślicie, co się stało między lukiem i ashtonem?


jak bardzo zepsułam ten rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro